Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2013, 21:50   #2
daamian87
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Bezlitosne słońce w dzień, przenikliwy chłód nocą. Warunki uniemożliwiające egzystencję większości form życia w Krainach. Piach. Wszechobecny piach. Dostawał się dosłownie wszędzie. Potrafił odnaleźć każdą, nawet najmniejszą szparę i wejść w nią, obcierając skórę do krwi. Morze piachu. Bezkresne. Nie dające nadziei. Wszędzie.


Krasnolud przemierzał kolejne wydmy za każdym razem mając nadzieję, że to za tą na którą właśnie się wspina dostrzeże kres piasków. Niestety. Kolejny raz była to złudna nadzieja. Gdyby nie przygotowany do drogi ekwipunek, zapewne zmarłby już dawno temu. On i jego kuc.

Wymarła pustynia. Żar lejący się z nieba. Brak życia w promieniu setek kilometrów. A raczej iluzoryczny brak życia. Wielkie Morze Piasku zamieszkiwali przecież liczne plemiona Beduinów, można tam było spotkać zdegenerowanych D'tarigów. Gdzieś tam było Thultanthar, od którego lepiej było trzymać się daleko. Brodacz podążał jednak w swoim kierunku, nie przejmując się mieszkańcami pustyni.

W końcu piach ustąpił miejsca twardszemu terenowi. W oddali majaczyły drzewa obiecujące cień i chłód. Brodacz nie przyśpieszył jednak, szedł swoim równym, niemal żołnierskim krokiem w kierunku drzew trzymając za uzdę swojego kuca. Nie przyśpieszył.

Zanurzenie w cień było jak wybawienie od piekielnych tortur. Słońce przestało atakować skórę. Piach przestał wciskać się we wszystkie możliwe miejsca. Bukłaki z wodą nie były gorące. Można było w spokoju usiąść pod drzewem i odpocząć. Kuc mógł spróbować zielonej, świeżej trawy. Cień był wybawieniem dla wędrowca, który przechodził przez piaski pustyni.

Kolejne dni podróży. Kolejne przebyte kilometry. Wszystko w największym spokoju. Zupełnie tak, jakby krasnolud opuścił Krainy i znajdował się w innym świecie, gdzie na podróżnych nie polują dzikie zwierzęta, gdzie gobliny, orki czy inne plugawe stwory nie chcą dobrać się do nieswoich sakiewek i broni. Zupełnie tak, jakby czuły, że ten wędrowiec zmierza tam, gdzie będą dokonywały się czyny ważne dla całych Krain.

Zbocze opadało coraz stromiej w kierunku doliny. W oddali, odbijając refleksy świetlne, leniwie pełzła rzeka Tesh. Kierowała się z gór ku wschodowi. Niedaleko niej znajdował się cel podróży brodatego podróżnika - Wodospady Sztyletu. Dalej na wschód wzrok wojownika dostrzegał ogromne tereny zajęte przez puszczę Cormathoru. Rudobrody cmoknął na kuca i ruszył w dół zbocza, kierując się do miasta.

Krasnolud zbliżał się do szumiącego już z oddali wodospadu. Powietrze dzięki rzecznej bryzie było orzeźwiające i miłe, szczególnie po podróży przez nieprzychylną pustynię. Zatrzymał się na moment, by kuc mógł napić się świeżej wody. Popatrzy do góry, przyglądając się wysokiemu wodospadowi. Widok zapierał dech w piersi. Woda opadała na kamienie, rozpryskując się w powietrze. Czysta jak łza woda kusiła. Łąki, polany i małe, kamieniste plaże tworzyły sielski widok. Człowiek chciałby zbudować tam dom i żyć spokojnie, ciesząc oczy wspaniałym widokiem.


Nie wszyscy byli jednak ludźmi. Krasnolud po prostu odwrócił się na pięcie, gdy jego kuc napił się, i ruszył dalej w stronę miasta. Jemu nie wystarczała woda, pragnął poczuć w gardle smak dawno niespożywanego, złocistego i pienistego piwa.



Ratusz - Wodospady Sztyletu. Godzina 10:58

Brodacz stał w umówionym miejscu, oczekując na spotkanie ze zleceniodawcą. W mieście widział kilka znajomych twarzy, spotkał też kilka osób z którymi dane mu było przeżyć mniejsze bądź większe przygody. Teraz stał jednak samotnie. Niski, acz bardzo masywnie zbudowany krasnolud przyciągał zaciekawione spojrzenia. Na jego plecach widać było dużych rozmiarów urgosh z podwójnym ostrzem. Już na pierwszy rzut oka można było określić go jako bardzo ciężką i nieporęczną broń. Brodaty wojownik był jednak w stanie wyczyniać nią prawdziwe cuda.

Ogolona na łyso głowa, jeśli nie licząc wysokiego, rudego irokeza znajdującego się na jej czubku, była naznaczona licznymi tatuażami. Rozchodziły się one na całe niemal ciało, obejmując dumnie wypiętą pierś i wyrzeźbione w niezliczonych walkach i treningach ręce. Broda, jak u każdego brodacza, była starannie przycięta i zadbana. Aby nie przeszkadzała w walce, spleciona była w większe bądź mniejsze warkocze, zakończone krasnoludzkimi zdobieniami. Krasnolud z reguły nie zdejmował swojej płytowej zbroi, tym razem jednak uznał że nie musi mieć na sobie swojego pancerza, który zostawił w karczmie gdzie nocował. Dzięki temu każdy, kto przyglądał się brodaczowi mógł dostrzec pięknie wykonany pas.

Krasnolud rozglądał się bacznie po okolicy, mrucząc coś od czasu do czasu pod nosem. Stał jednak cierpliwie w umówionym miejscy, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. I doczekał się. Na spotkanie wyszedł im sam władca miasteczka. Bez zbędnych i nielubianych przez brodatego wojaka ceregieli przeszli do wnętrza budynku, gdzie miała nastąpić mniej oficjalna, acz bardziej treściwa część spotkania. Krasnolud sam nalał sobie do największego kufla piwa, nie przepadał bowiem za usługiwaniem. Wypił pierwszy kufel duszkiem, po czym przetarł dłonią usta. Po pierwsze, zawsze sądził że interesy najlepiej robi się przy piwie. Po drugie, nie chciał być nieuprzejmy i odmawiać gospodarzowi.
Gdy gospodarz i zleceniodawca w jednej osobie skończył przedstawiać zaistniałą sytuację, w pokoju zapanowała cisza.
-Sprawa dobrze mi tu nie wygląda. Drowy rzadko na powierzchnię wypełzają, zupełnie jak inne robactwo. Wolą siedzieć schowane pod skałami i dupska stamtąd nie wyściubiać, co mnie osobiście pasuje. Poznałem ci ja kiedyś jednego drowa,to nawet był sympatyczny. Karczmę prowadzi, w Jaskrawych Promieniach. - jako pierwszy przemówił krasnolud.
- Ale nie przyszłem wam tu o tej karczmie gadać. Walka z nimi łatwa nie będzie, a jeśli mamy zbadać co się dzieje to na pewno do niej dojdzie. Nie odpuszczę rozpierdolenia kilku drowich łbów, więc na mnie możesz liczyć. - jak widać krasnolud nie robił sobie wiele z tytułów i kulturalnych zwrotów.
- Pytanie jest proste. Co ofiarujesz nam, o ile ktoś się jeszcze zgłosi, w zamian?- zadał najbardziej nurtujące go pytanie, nalewając sobie kolejny kufel piwa.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline