Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2007, 03:40   #7
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Ze swojej strony czytając ten temat zapragnąłem przedstawić zupełnie odmienną opinię.

Elfen Lied (EL) jak dla mnie było mieszaniną gatunków anime. Mamy harem (jeden facet i coraz więcej kobiet żyjących z nim pod jednym dachem, mnóstwo niesprowokowanego niczym ecchi, tzw. 'panty-shots' i miłosny trójkącik). Mamy ludzie versus obcy (w tym wypadku Dicloniusy). Mamy ratowanie świata. Mamy wreszcie gore - bo w EL leje się sporo krwi, dodatkowo rysownicy postarali się uraczyć nas drgającymi, oderwanymi kończynami, rozprutymi brzuchami z których przy strumieniach krwi wylewają się trzewia... i innymi 'smaczkami'.

Mieszanina gatunków rzadko kiedy się sprawdza, na to trzeba mieć pomysł. Takim pomysłem może okazać się ciekawa fabuła. Odpowiedzmy więc sobie na pytanie, czy EL fabułą stoi?

Oto wyobraźcie sobie, że jesteście naukowcami, którzy zostają zwerbowani do projektu badania mutantów. Nader okrutnego badania mutantów, które nie waha się przed wystrzeliwaniem w ich stronę pocisków o takiej sile kinetycznej, że gdyby nie wspomniane w pierwszy poście tego tematu ramiona, oznaczałoby to ich śmierć na miejscu. W tym laboratorium jest jedna zasada. Każdy diclonius kiedyś musi umrzeć. Badamy je, ale pewnego dnia... śmierć.

Wiedząc, że te pociski nie skutkują, bo one je odbijają, w co wyposażacie strażników owego laboratorium, waszych "żołnierzy" w tej walce? W broń kinetyczną! Jakie procedury im wpajacie, na wypadek ucieczki, lub na wypadek konieczności obezwładnienia więźnia? Strzelać. Z broni kinetycznej.

Idźmy dalej. Jaki żołnierz jest asem służb specjalnych w EL? Sprytny i cwany taktyk? Dowódca drużyny, który potrafi wykorzystać w pełni jej zalety, by grupą fachowców i specjalistów osiągać niemal niemożliwe? Niee, nic podobnego. Najlepszy żołnierz sił szybkiego reagowania, to gość, który bije i morduje cywili dla kaprysu, w trakcie odprawy przystawia dowódcy pistolet o głowy (czy tylko ja myślę wtedy bunt? Jego koledzy chyba nie, traktują to całkiem spokojnie).

Pomijam ukochane narzędzie scenarzystów, czyli zbiegi okoliczności będące popychaczem fabuły, a tutaj będące w użyciu chyba w każdym z oglądanych przeze mnie trzynastu odcinków.

Czyli nie fabuła. Co zatem miało uratować tę mieszaninę przed jej własnym ciężarem? Postacie?

Przejdźmy się po postaciach.

Kouta, główny bohater. O, na miłość boską. Cóż za... monotonny człowiek. Jest miły. Miły, sympatyczny, przyjemny w obyciu, czyli miły, miły i miły. Nie zanudzam Was powtarzaniem tego słowa? Owszem, zanudzam? To pomyślcie, co z Wami przez trzynaście odcinków zrobi Kouta. Z postaci, w którą absolutnie nie wierzyłem w pierwszym odcinku zmieniał się ciut na lepsze przez pozostałe 11, a potem, w najbardziej chyba traumatycznym momencie swojego życia podjął decyzję tak niesamowicie niewiarygodną że zupełnie przestał dla mnie istnieć jako postać. Nie wyobrażam sobie, żeby NORMALNEMU człowiekowi przypomnienie sobie (wspominałem, że jak co trzeci bohater wenezuelskiej telenoweli Kouta ma amnezję?) TAKIEJ traumy mogło zaowocować TAKIM spokojem i TAKĄ decyzją.

Najwyraźniej, bycie miłym to dobra recepta na japońskie dziewczyny. Zwłaszcza na własne kuzynki. Kuzynka Kouty, Yuka, durzy się w nim. Jest to ukazane całkiem sympatycznie, a przy tym wiarygodnie, jedyna rzeczą tu dziwną było wprowadzenie trójkąta miłosnego... z Nyuu.

Nie pojmuję bowiem, jak można wziąć pod uwagę, że ktoś będzie romansował z niepełnosprytną Nyuu. Powiedzmy sobie szczerze, chyba normalnych chłopców nie kręcą sikające pod siebie dziewczyny niezdolne do opanowania większej ilości słów niż jedno? Scenarzyści usiłują postawić Koutę jako dowód na tezę przeciwną. Odmawiam jej przyjęcia, skłonny natomiast jestem zaakceptować tezę, że Kouta jest nienormalnym chłopcem. Całkiem skłonny. Przekonali mnie do tego właściwie.

Aha, mały wtręt jeszcze do fabuły. Oto macie w domu dziewczynę, która mówi jedno słowo. Nagle, zaczyna ona mówić pełnymi zdaniami. Sprawnie, logicznie (w miarę, bo cokolwiek nie na temat). Po paru minutach następuje remisja 'choroby'. Zaciekawiłoby to Was? Mnie na pewno. Koutę i Yukę niezbyt. Miałem wrażenie, że podeszli do tego tak:
- O! Nyuu! Ty mówisz? Fajnie!
[chwilę później]
- Jednak nie, co? Bywa.

O Bando, czyli wspaniałym żołnierzu, już mówiłem poprzednio. Zatem... nie postacie. Nie fabuła. Coś jednak musi być, bo inaczej serial nie zbierałby tak pozytywnych recenzji, nie byłby tak chwalony, nie piano by mu peanów. A pieją te peany niejedni! Sypią się nagrody, gromadzą się fani. Za tak negatywną recenzję mógłbym zostać nawet w paru miejscach zlinczowany! A czemuż to?

Manipulacja oraz granie na niskich instynktach mas. Dlaczego popularne są haremy? Bo są lekkie i bezmózgie, jest tam mnóstwo golizny ładnych dziewczątek, jest słodka, naiwna trochę, ale przez każdego czule jednak przyjmowana nastolenia miłość. Dlaczego popularne jest gore? Bo jest brutalne, twarde, "męskie" i szokuje. Weźmy więc, połączmy te dwa elementy, a będziemy mieli popularność. Dodatkowo, co robią twórcy? Manipulują widzami. Wtrącają postacie, których jedynym celem jest pokazanie widzowi, jak to źle jest na świecie, wymuszenie jego empatii. Niech się biedak powzrusza, niech łyknie luki w fabule okraszając ją łzami.

Jak bowiem się człowiek przyjrzy fabule uważnie, to może dojść do niezamierzonych przez twórców EL wniosków. Np. takich, że jeśli komuś zginie ukochane zwierzątko, to niezbyt to usprawiedliwia mordowanie ludzi przez całe życie. Ale tak, we łzach łączymy się empatycznie z biednym dzieckiem, myśląc: "Tak, gdyby mnie to spotkało, też w wolnych chwilach rozszarpywałbym ludzi na kawałki! Jakby ktoś ruszył mojego chomika, to po prostu... masakra w trampkach!!". I ruszamy do klatki z chomikiem, by zapewnić go o naszych opiekuńczych uczuciach, podczas gdy zwierzę tylko dziwnie na nas patrzy...

Podsumowując: postacie i fabuła są tragiczne. Oglądałem ponad dwie setki różnych anime, rzadko kiedy poza najdurniejszymi z nich widząc taką plejadę ludzi zwyczajnie tępych. Akcje bohaterów są pełne sprzeczności, a fabuła wątku najciekawszego - Lucy oraz samych Dicloniusów - nasuwa mi niestety tylko skojarzenia z serem szwajcarskim oraz potencjałem marnotraw(io)nym (pardon za niewyszukaną parafrazę). Czy polecam? Hmmm... nijak nie. Muzykę, czyli jedną rzecz naprawdę dobrą z tego anime, oraz dwie naprawdę zabawne sceny, związane z postacią Mayu - wszystko to jest do zdobycia bez zdobywania 13 20-minutowych odcinków. To czas stracony, a można poświęcić go na oglądanie czegoś naprawdę dobrego.

Pozdrawiam przedmówców!
 
Tammo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem