Rudi Teodelm, przystojny, postawny niziołek, jak by wrodzony w swego ojca barda wesoło gawędził ze swym kamratem. Jego blond włosy kuc wesoło majtał po żółtopomarańczowym płaszczu w rytm odchylania głowy ku zaciągnięciu kolejnego zbawczego łyka.
-Aaa, ostre to słońce wymamrotał w połowie opowieści o zającu w ziołach. Gdy bard zaczął rzępolić znieczulił się kolejnym łukiem. Lubił go i grał on dobrze ale nie dość że słonko tak głośno świeciło to temu się grać zachciało....
***
Widząc sytuacje na drodze Rudi ruszył pędem do człowieka opartego o koło wozu sprawdzając czy żyje. Kto wie, może uda się mu pomóc.
-Co ci, co tu sie stało rzucił do niego przyciskając szmatę do jego rany. Jeśli nie odpowie ani nic, zamknie mu oczy, powie coś miłego do Mora, bo jego lepiej nie wkurzać i zapierdzieli mu (znaczy ewentualnemu trupowi, nie Morowi- ten interes byłby zbyt trefny, chyba nawet Ranald by tej kasy nie wyprał) sakiewkę na koszty tej usługi. |