Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2013, 17:21   #2
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Jan to palant - mruknęła Ocelia, patrząc na Jeana.

Wieczór był chłodny, a dziewczyna miała na sobie tylko ciemne legginsy, anatomiczne buty i biały podkoszulek z krótkim rękawem. Ciasno związane włosy przylegały gładko do głowy, przytrzymywane elastyczna opaską.
- Czy to boli? - spytała wykonując nieokreślony ruch ręką, mający symbolizować wysuwanie się skrzydeł.
- O dziwo boli tylko jak je chowam... jakby bardziej naturalne było posiadanie ich na zewnątrz, ale to mało praktyczne - odpowiedział Francuz uśmiechając się lekko. Celia zauważyła, że ma nad wyraz ostre i długie kły.
- Nie sądziłam, że można cokolwiek chować w ciele.. znaczy - zmieszała się - Myślałam, że jak ktoś jest połączony, to cechy są widoczne. Przez cały czas. Czy na plecach coś widać?
- Blizny, no i... niby się kurczą, ale trochę widać pod skórą, jakby wypustki, czy może bardziej kształt, ale raczej moja normalna skóra dość cienko opina...
- Okej, okej - Robert podniósł ręce do góry, sygnalizując żeby Jean zatrzymał się z tym opisem. - Nie musisz być taki dokładny.
- Chętnie to kiedyś obejrzę... - Cela uśmiechnęła się do Jeana. - Jeśli nie będziesz miał nic przeciwko temu, oczywiście. Dobra, głosujemy. Ja jestem za, oczywiście. Jesteś prawie tak dobry jak ja.

Francuz podrapał się po głowie, skrywając rumieniec w deszczu i słabej ciemności, tak bardzo rozświetlanej przez miejskie światła.
- Dobra, dobra, przyjmujemy, za bardzo demokratycznie się tu nam zrobiło - powiedział Tomek machając ręką.
Deszcz przybierał na sile w zadziwiającym tempie, mżawka przeradzała się w solidną ulewę, bombardując wszystkich grubymi kroplami wody, ledwo mogli dostrzec to co było parę metrów przed nimi, chociaż Cela widziała całkiem nieźle.
- Ale napierdala! - Warknął Robert patrząc w niebo.
- Możemy zejść schodami, trochę niebezpiecznie może być tak schodzić - odpowiedział Aleks podchodząc do drzwi, prowadzących do klatki schodowej budynku, były zamknięte na kłódkę, ale chłopak wysunął z dużej, obrośniętej tygrysim futrem łapy, długi i ostry pazur.
- Bez przesady - Cela nie przepadała za deszczem, ale specjalnie jej nie przeszkadzał. - Nie po to tu wchodziliśmy, żeby teraz schodów używać, jak banda emerytów...
Spojrzała w dół, na zalaną deszczem ścianę budynku.
- Kto idzie ze mną? - zapytała.

- Ja tam nic nie ryzykuję - powiedział Francuz wzruszając ramionami i podchodząc do skraju dachu.
- A koty zawsze spadają na cztery łapy... - dodał Aleks dołączając do nich.
Ostatecznie wszyscy byli gotowi, patrzyli tylko na Jana, który przestępował z nogi na nogę, co chwila otwierając usta, chciał coś powiedzieć, ale nie chciał wyjść na... cóż, na ciotę. Zaklął pod nosem i dołączył do reszty.
- W razie czego cię złapię Jasiu, dobrze? - Zaproponował z udawaną, ale słodką troską w głosie Jean, na co reszta odpowiedziała chichotem.
- Patrzę śmieszek nam się znalazł... - Mruknął w odpowiedzi chłopak, zaczynając schodzić.

Cela przyklękała na samym skraju dachu. Widziała całkiem dobrze, mimo panujących ciemności. Nie zdziwiło jej to specjalnie - zawsze miała dobry wzrok, pamiętała swoje zaskoczenie, kiedy pierwszy raz uświadomiła sobie, że inne dzieci nie widzą w ciemnościach tak sprawnie jak ona.
Pochyliła się, wpatrując w ścianę i schodzącego Jana. Chłopak szedł niezbyt szybko, zbyt ostrożnie i dziewczyna poczuła wyrzuty sumienia – kurcze, gdyby go nie podpuszczali zszedłby schodami, a tak… miała nadzieję, że się utrzyma. Nie przepadała za Janem, ale nie chciała, żeby zrobił sobie krzywdę. Deszcz - choć wydawało się to niemożliwe – wezbrał jeszcze na sile, jakby chciał ich przekonać, że podjęli niewłaściwą decyzję. Po twarzy i ciele spływały jej strugi wody, ubranie przylgnęło ściśle, opinając jej smukłą sylwetkę jak druga skóra. Poczuła chłód, było jednak zimniej, niż sądziła. Wzdrygnęła się gwałtownie, kiedy woda dostała się jej do uszu – nie znosiła tego, poprawiła bandanę, zakrywając szczelnie małżowiny.

Schodzenie szło zdecydowanie wolniej niż wspinaczka. Przeskakiwanie nie wchodziło w grę, a czasem uchwytów brakowało. Ocelia jednak bez problemów wyprzedziła resztę, a Jan oczywiście był najbardziej z tyłu, a raczej na górze. Nikomu w przechodniów, na już nie aż tak zatłoczonej ulicy, nie chciało się specjalnie wychylać głowy spod parasola, żeby patrzeć na bandę świrów, więc mogli czuć się bezkarnie.

Cela w końcu zeskoczyła na daszek, nad wejściem do klatki schodowej, a parę metrów dalej, na innym daszku, to samo zrobił Tomek. Ostatecznie wszyscy oprócz Jana, zeskoczyli na ziemię. Chłopak był może na trzecim piętrze.
- Ale z niego ciapa - mruknął Robert.
- Ciapa? Ciapa? - Tomek zmarszczył brwi, patrząc na kolegę.
- Tak się mówi... - odpowiedział wzruszając ramionami.
- Jak się trafi do epoki romantyzmu - dodał Aleks.
Ostatecznie i Ciapa dał sobie radę. W końcu nie wspinał się po raz pierwszy, żeby ot tak spaść, ale na jego twarzy widać było wielką ulgę, skrywaną przez dawkę dumy.
- Dobra. Było miło, ale chyba czas się zbierać. Niektórzy mają na jutro do szkoły na ósmą, o ile się nie mylę. - Powiedział Tomek, spoglądając na Celę. - Chyba, że masz inne plany.

Celka zarumieniła się i wymamrotała coś pod nosem. Kiedy spojrzeli na nią, powtórzyła, już głośniej
- Na drugą lekcję jutro mamy...
Mogła być najzwinniejsza z nich. Mogła sobie radzić najlepiej. Ale i tak ona kończyła liceum, a tamci studiowali. I choć nie mówili tego wprost – zbyt często, w każdym razie – to i tak wydawało się jej, że traktują ją jak małolatę.
Zależało jej, żeby zrobić wrażenie na Jeanie, a ten Tomek wyskoczył ze swoim tekstem...
- Nie mam planów – powiedziała zezłoszczona. – Muszę się wysuszyć. Zmarzłam.

- Jeśli nie chcesz się tułać do siebie, możesz wpaść do nas - zaproponował Robert, który mieszkał w bloku, niedaleko od miejsca, w którym byli, razem z Tomkiem.
- Ja mam kawalerkę, od uczelni. Dwa kilometry stąd, albo cztery przystanki busem. - Jean pokazał nieśmiało w kierunku, który prowadził do dzielnicy ciasnych blokowisk. - Albo... jeśli chcesz mogę cię podrzucić do ciebie. - Dodał po chwili z uśmiechem, wzruszając ramionami, pod którymi chował się skrzydła.

Cela zastanowiła się, przygryzając wargę. Perspektywa zagrania chłopakom na nosie była kusząca... Wiedziała też, że do siebie, na stancję u tej starej alkoholiczki i dewotki, Jeana nie zaprosi. Choć dziewczynom by majtki pospadały z zazdrości... Nie żeby stara Walasikowa miała coś przeciwko odwiedzinom - po prostu Praga nie była przyjazną dzielnicą, nawet dla gości z innych rejonów miasta, nie mówiąc już o innych krajach i innym kolorze skóry. Przede wszystkim jednak - Cela wstydziła się swojego pokoju w starej, zagrzybionej kamienicy. Stypendium nie wystarczało na lepsze warunki, a na materialną pomoc wujostwa nie bardzo mogła liczyć...
- Ok, chętnie zobaczę, jak mieszkasz - powiedziała, uśmiechając się do Jeana. - Cześć , chłopaki.

- Nie no... na razie... - mruknął Jaś, drapiąc się po mokrej głowie.
Jean rozejrzał się po ulicy, chyba tylko z przyzwyczajenia. Minęło ich parę samochodów, ale chodniki były raczej puste. W jeden chwili, z trzaskiem i chrzęstem z jego pleców wystrzeliły skrzydła o różowych błonach, lekko skąpane we krwi. Otwory z których wyszły, szybko się zasklepiły, nie pozwalając na powstanie ran. Francuz chrząknął rozciągając ramiona, nagle mężczyzna wydał się znacznie większy niż był w rzeczywistości, mimo iż był dość wysoki. Teraz jednak sprawiał wrażenie wręcz... potężnego.
- Obawiam się, że na plecach nie mogę cię przewieźć, nie mam też siodła, chyba nie przeszkadza ci być noszoną? - Spytał wyciągając ręce.
- Widać, że z Francji... - mruknął ktoś z tyłu. Reszta spojrzała jeszcze na Jeana i Celę, a potem ruszyła na drugą ulicę, w stronę przystanku, oglądając się za siebie, co chwilę.
- Doceniam, ale.. - powiedziała Cela wpatrując się, oszołomiona, w skrzydła - Nie możemy po prostu podjechać busem?
Czuła się niezręcznie. Nie znosiła tracić poczucia kontroli nad sytuacją. Poza wszystkim – hellou, gostek był miły, przystojny, ale żeby się zaraz bawić w napowietrzne przytulanki, to chyba przeginka.

- Heh, no tak. Wybacz. Przyzwyczaiłem się do jednego sposobu podróżowania - powiedział z cichym jękiem chowając skrzydła. - Podróż samolotem do Polski była... niezręczna. - Ciągnął idąc w stronę najbliższego przystanku autobusowego, w drugą stronę, względem reszty grupy.
- A ty... ty nie masz w sobie nic z żadnego zwierzęcia? Jak Tomek mi o tobie opowiadał, o tym jak się wspinasz, byłem przekonany, że... no można było tylko się domyślać kim jesteś.
- Pająkiem? Gekonem? - zaśmiała się, wyraźnie rozbawiona jego pomysłem. - Zauważyła bym, gdybym miała jakieś przyssawki, albo inne szczękoczułki, nie sądzisz?
- Wyjaśnienie jest dużo bardziej banalne - powiedziała rozcierając zmarznięte ramiona - Wychowywałam się na wsi, na farmie. Wujostwo prowadzi takie pokazowe gospodarstwo ekologiczne, kury, krowy i inne uprawy. No, taki skansen trochę - mało maszyn, dużo ekologii, zero chemii. Kokosów nie ma, ale da się wyżyć. A oni to uwielbiają. Dzieciaki przyjeżdżają ze szkół, jakieś wycieczki. No i wiesz - łażenie po drzewach i stodołach, skakanie ze stogów siana i praca na polu były u mnie na porządku dziennym. Potem trenowałam lekkoatletykę. No, i pewnie mam jakiś talent do tego.

Zza rogu uliczki wyłonił się krótki, prawie pusty autobus. Podjechał powoli, po śliskiej drodze na przystanek. Jean wpuścił dziewczynę do środka przodem i zajął miejsce obok niej.
- We Francji farm już prawie nie ma, szczególnie takich. Nie wiem czy wasz kraj stoi w miejscu, dlatego że jest zacofany, czy dlatego, że żyją w nim rozsądniejsi ludzie. Aczkolwiek takie dzieciństwo brzmi nieźle. Zdecydowanie lepiej od mojego - pokiwał głową z przekąsem.
- A twoje? - dopytała Cela. W autobusie było nawet włączone coś na kształt ogrzewania, no i nie padało. Miała wrażenie, że woda odparowuje z jej ubrania.
- Takie jak innych mi podobnych, paręnaście lat temu. Strach przed prześladowaniem, nadzieja że nie wywleką cię w nocy z łóżka i rozstrzelają w uliczce. Mi się poszczęściło, rodzicom też, ale we Francji nie było tak źle jak w Portugalii, albo tak jak do dziś w Afryce. Ale też za dziecka nauczyłem się wspinać, po tym jak wyszkoliłem się w chowaniu skrzydeł. Tak żeby móc uciekać, bez używania ich.
- Rodzicom? Czy oni sie godzili na połączenie? Czy zostali wykorzystani?
- Cóż... wielu z takich jak oni, w sensie w takim wieku z mutacjami, zarzeka się, że tacy się już urodzili, ale w większości takie osoby miały po prostu pranie mózgu. Ciężko mi więc powiedzieć, bo sami mówią, że gdzieś w dzieciństwie zaczęło się to u nich objawiać. Jak u mnie. Tyle że ja jestem już z nowego pokolenia, gdzie to normalne - powiedział uśmiechając się smutno.
- A twoi dziadkowie?
- Ich nigdy nie poznałem, a rodzice nie chcieli opowiadać. Podejrzewam, że po prostu ich nie pamiętają, ale to tylko podejrzenia - powiedział wzruszając ramionami. - Za dwa przystanki wysiadamy - dodał gdy autobus zatrzymał się na chwilę, opuszając dwóch nowych pasażerów, w oczach jednego - niskiego mężczyzny - było widać dziwną mutację. Oprócz powiek, miał dodatkową błonę na oku, która wraz z powieką, dziwnie się poruszała.
Cela nie zwróciła na wchodzących większej uwagi. Przebywając w przyjaźni z Alexem od dawna przywykła do najróżniejszych mutacji.
- Mam nadzieje, że masz jakaś herbatę, czy coś... - powiedziała.
Francuz zmarszczył brwi zastanawiając się przez chwilę.
- Chybaaa taak... - odpowiedział niepewnie. - Poza tym to koledzy z roku, ugościli mnie wódką, gdy tu przybyłem i do dziś zostało, bo jest to okrutnie ohydne. A jak nie mam herbaty, to tylko woda i wino.
Cela spojrzała na niego, wyraźnie rozbawiona.
- Zastanawiasz się, czy masz herbatę? Nieźle. - skomentowała, zastanawiając się, czy po prostu jest rozkojarzony czy raczej ma pieprznik w mieszkaniu - Wódki nie piję, smak jeszcze da się tolerować, ale dostaję małpiego rozumu po setce. To niebezpieczne, przy moim hobby.

- Słusznie - powiedział podnosząc się z siedzenia i powoli podchodząc do drzwi, nacisnął przycisk “STOP”. - Od przystanku to jakieś dwa bloki, czyli minuta. Ciągle padało, a daleko na horyzoncie widać było małe rozbłyski na niebie. Huk nie doszedł do ich uszu, dzięki odgłosom miasta, a szczególnie rykowi silnika, starego autobusu. Mimo to wyglądało na to, że z deszczu robi się porządna burza.
Dziewczyna poszła za nim, poprawiając bandanę. Czekała, aż autobus stanie, obserwując rozbłyski.
Wysiedli z początku ciężko łapiąc powietrze w wielkiej ulewie. Można było odnieść wrażenie, że się tonie.
- Jasna cholera! To u was normalnie tak pada? - Krzyknął do dziewczyny Jean, prowadząc ją truchtem w stronę ukrytego pomiędzy dwoma większymi blokami, mniejszego, ale nowszego budynku. Szybko dotarli do drzwi do klatki schodowej, choć ledwo widzieli to, co było przed nimi. Burza zapowiadała się bardzo nieciekawie. Kolejną błyskawicę usłyszeli już dobitnie. W końcu jednak weszli do ciepłej i suchej klatki, która na dodatek nie pachniała moczem, jak większość w Polsce – choć obiadem też nie. Blok wydawał się mieć maksymalnie dziesięć lat, winda do której wsiedli była oczywiście pomalowana flamastrami, w różne napisy czy po prostu penisy, ale były przyciski do wszystkich pięter, a sama klatka schodowa była schludna i zadbana. Jean wcisnął przycisk i winda ruszyła, zmierzając na ostatnie, siódme piętro.
- W końcu - odetchnął Francuz, rozpinając przemokniętą bluzę, która na dodatek miała dziury na plecach, przy łopatkach.
- Normalnie, w końcu mamy listopad, ciesz się, ze śniegu nie ma. - Cela ściągnęła bandanę, żeby wytrzeć twarz. - Sam mieszkasz?
- Sam i to ze stypendium. Same wygody, znacznie lepsze niż akademik we Francji. O dziwo. - Powiedział zadowolony. W końcu dojechali na szóste piętro, drzwi od winy otworzyły się jednak tylko do połowy. - No tak. Musimy się przecisnąć, czasem się zacinają. - Gdy przeszli poprowadził dziewczynę do końca korytarza i zaczął grzebać w pęku kluczy.

W końcu otworzył drzwi i puścił Ocelię przodem. Mieszkanie było dość kompaktowe, ale całkiem miłe. Z małego korytarzyka z lustrem i szafą, można było przejść do każdego pokoju, czyli małej, ale zadbanej łazienki, znajdującej się w lekkim chaosie kuchni i czystego, nad wyraz zadbanego pokoju, w którym rezydował Francuz.
- Czuj się jak u siebie. W łazience znajdziesz suszarkę, ręczniki, szlafrok, co chcesz. Ja tych rzeczy raczej nie używam, bo... - popatrzył na dziewczynę niepewnie. - Znaczy myję się, ale mam... niskie potrzeby suszenia się. - Skończył zakłopotany, zdejmując przemoknięte buty i kładąc je pod kaloryferem.
- Co masz? - zatrzymała się w połowie drogi do łazienki, patrząc na niego podejrzliwie.
- Nooo brak owłosienia. Poza brwiami i rzęsami. - Westchnął. - Chodzi mi o to, że możesz używać wszystkich rzeczy w łazience, są czyste. - Powiedział zakłopotany.
Celka poczuła przelotną zazdrość - epilacja bywała uciążliwa - ale zachowała swoje przemyślenia dla siebie.
- Dzięki - powiedziała. Weszła do łazienki, ściągnęła przemoczone ubranie i stanęła pod prysznicem. Przez chwilę lała na ciało gorącą wodę, pilnując tylko, żeby omijać twarz i głowę. Rozluźniła się przeciągnęła - ciepło zawsze ja relaksowało. Wytarła się ręcznikiem i założyła szlafrok Jeana - po podwinięciu rękawów i dwukrotnym okręceniu się paskiem wydawał się całkiem pasować. Wytarła włosy, pozwalając im spaść luźno wokół twarzy i wyżęła ubranie.
- Masz suszarkę do ubrań? – zawołała.
- Eeee, tak, nad pralką. Powinna działać - usłyszała zza drzwi łazienki.
Wrzuciła rzeczy do suszarki - timer wskazywał 20 minut - i wróciła do pokoju.
- Potrzebuje pół godziny i już mnie nie ma - powiedziała, siadając na fotelu i podwijając pod siebie gołe nogi.- Gdzie poznałeś chłopaków? Nic nie mówili o tobie...

Jean przebrał się już w suche rzeczy, które jednak też były czarne, zarówno koszulka z długimi rękawami, jak i jeansy. Usiadł na kanapie naprzeciw Celi.
- Poszedłem się integrować na jakiejś imprezie w akademikach. Akurat spotkałem Tomka i Roberta, chyba wszędzie ze sobą łażą, co? Tak czy siak, jakoś tak wyszło, że też interesują się parkourem... dokładnie nie pamiętam, strasznie się nastukałem, ale umówiliśmy się, że jak się popiszę, to mnie przyjmą do waszej paczuszki. A ty? Chyba są trochę starsi, jak żeś ich poznałaś? Wpadliście na siebie na dachach? - Spytał z uśmiechem.
- Można tak to nazwać - Cela odwzajemniła uśmiech - Ludzie skrzykiwali się w necie, takie nieformalne zawody były, juz ponad dwa lata temu... Poszłam popatrzeć, wystartowałam... byłam minimalnie wolniejsza niż Tomek na ostatnim przejściu. Teraz bym go pokonała bez problemu, ale mu tego nie zrobię - zaśmiała się - Jego ego tego nie zniesie. Nauczyli mnie wszystkiego, co potrafią. Trzymamy się razem. Tak jest bezpieczniej. - Przesunęła wzrokiem po sylwetce Jeana - Masz tylko czarne ciuchy? - zapytała.
- Oczywiście, że nie! - Odparł zaskoczony. Po chwili zastanowienia dodał jednak: - w znacznej większości czarne, tak. Lubię ten kolor, wpasowuje się we mnie, a ja w niego. Jak latam nie potrzebuję odblasków dla samolotów, bo tak wiele ich nie ma.
- Jak Batman. Klasyka - Cela uśmiechnęła się leciutko. Była ciekawa, czy ma poczucie humoru.
- Chcesz coś jeść, pić... cokolwiek chcesz? - Spytał podnosząc się z siedzenia i rozkładając ręce, chcąc być dobrym gospodarzem.
- Uraziłam cię? - zdziwiła się - Przepraszam. Cokolwiek nie chcę. Herbatę, jeśli masz. Albo cos innego, ciepłego.
- Ach nie, nie, po prostu zapomniałem cię ugościć. W zasadzie kiedyś tak na mnie wołali, specjalnie mi to nie przeszkadzało. Mam herbatę. - Wyszedł do kuchni, a dziewczyna miała chwilę by przyjrzeć się szalejącej na dworze burzy. Wszystko wydawało się szybko uspokajać, a już na pewno szybciej niż się zaczęło.

Nie śledziła burzy zbyt długo, poszła do łazienki i nałożyła swoje - ciągle jeszcze lekko wilgotne, suszarka nie pikała - ubranie. Boso weszła do kuchni, czekając, aż chłopak zaleje herbatę.
- Co studiujesz?
- Filozofię, a wcześniej dziennikarstwo. Nie wyszło. - Mruknął wzruszając ramionami i podając dziewczynie kubek. Wskazał na miseczkę z białym proszkiem. - Cukier.
- Nie słodzę - przysiadła na brzegu szafki kuchennej - Ulubiony filozof?
- Nietzsche chyba. Myślę że wygrałby walkę z każdym innym. - Odpowiedział po chwili zastanowienia, kiwając głową.
- To ten od patrzenia w otchłań?
- Jakby nie patrzeć... tak, ale znają go albo z tego, albo z bycia wrednym wobec innych.
- Ty bywasz wredny?
- Nieee, po prostu poza wrednymi rzeczami, mówił też całkiem niegłupie. Ja jestem miły - odpowiedział z uśmiechem.
- Masz skrzydła, kły i robisz się dwa razy większy czasami... jesteś pewien, że to definicja bycia miłym? - zapytała, patrząc na niego z ukosa.
- Cóż... przyznam, że gdy czasy były ciężkie, odpowiadałem przemocą na przemoc, ale teraz... połowa świata wyciągnęła wnioski z represji i ja też. Ostatnio jestem milutki, tylko mogę wyglądać paskudnie. - Powiedział odsłaniając chytrze wspomniane kły. - No i nie stosuję się do tego, co kiedyś powiedział Nietzsche na temat kobiet, jeśli o tym mowa. - Dodał ciszej, poruszając brwiami.
- A co powiedział? – zapytała nakręcając kosmyk włosów na palec.
- Swego czasu było to oryginalne powiedzenie, ale dobrze, że się nie powiodło. To było chyba... - podrapał się po czole. - “Idziesz do kobiet? Nie zapomnij bicza!”. To było niemiłe i dlatego mało kto go lubił. No i nie miał dzieci...
- Jeśli ktoś tak mówi, to musi sie bardzo bać kobiet...Może po prostu był gejem?
- Moożee... - odpowiedział zbity z tropu. - Odwoływał się do antycznej Grecji, a tam... no. To dziwne spojrzenie na niego, nawet jeśli nie lubił chrześcijaństwa. Jejku, jakaś poważna ta rozmowa się zrobiła. - Dodał po chwili potrząsając głową.
~ Myślałeś, że po prostu pójdę z tobą do łóżka? Zapytała, a oczy się jej śmiały.
- Otóż nie. - Odpowiedział uśmiechając się, dość niepewnie jednak. - Nie myślałem, jednak że będziemy się zastanawiać, czy jeden z najważniejszych filozofów był gejem. Choć miał wąsa. A ty czego się spodziewałaś?

Wzruszyła ramionami. Rzadko kłamała.
- Chciałam zagrać chłopakom na nosie. Wkurza ich, jak łażę z innymi. - rzuciła szybko, a potem popatrzyła mu w oczy - Ale podobało mi się, jak radziłeś sobie na budynku. To było niesamowite. I naprawdę chcę zobaczyć twoje łopatki.
Jean chrząknął cicho, przestępując z nogi na nogę.
- Przyznam, że jak się poślizgnąłem akurat patrzyłem w twoją stronę, miło że doceniasz. - Powiedział podchodząc bliżej.
Nie cofnęła się.
- Zdejmiesz koszulkę? - zapytała, odstawiając herbatę na blat.

Bez słowa. powoli wykonał jej polecenie. Skórę na torsie miał jeszcze ciemniejszą niż na twarzy, rzeczywiście mógłby stopić się z otoczeniem w nocy. Był potężnie zbudowany, odwrócił się jednak powoli, jakby będąc niepewnym, czy wstydząc się.
Pod silnie napiętą skórą, jego ciemnych pleców, dało się zauważyć lekki, rytmiczny ruch. Dziwne, monstrualne kształty, chciały się rozprostować, wyjść na zewnątrz. Mogło się wydawać, że skrzydła żyją własnym życiem, niewolone przez swojego właściciela.
Patrzyła, zafascynowana, z ciekawością dziecka. A potem wyciągnęła dłoń, zbliżając ja do skóry. Nie dotknęła jednak.
- Mogę ? - zapytała.
- Je... jeśli chcesz. - Odpowiedział najwyraźniej lekko zdziwiony.
Przesunęła delikatnie opuszkami palców po pulsujących plecach.
- Niesamowite - powiedziała.
W dotyku czuła jakby dotykała żył, jedynie znacznie bardziej utwardzonych, w których ciśnienie było nieregularne. Poczuła też, że Jean zaczął nieco szybciej oddychać, pod wpływem jej dotyku, troszkę się... emocjonował. Dobrze jej szło odgadywanie takich spraw.
Poczuła narastające w nim napięcie i cofnęła rękę.
- Przepraszam - mruknęła, zsuwając się z blatu - Burza przycicha, muszę wracać.
- Eeem, ach tak. Racja. - Pokiwał speszony głową, odwracając się do niej. - Odprowadzić cię, czy coś? Chociaż zakładam, że ktoś taki jak ty nie ma problemów na ulicy.
- Nie ma potrzeby - powiedziała, uciekając wzrokiem.
- Okej... - powiedział wkładając koszulkę. - Niedługo i tak się zobaczymy jak zgaduję. Z tego co mówił Tomek zrozumiałem, że dość często urządzacie sobie wyprawy.
- Tak... jak chłopaki nie mają sesji. Albo sesji poprawkowej. Albo sesji poprawkowej ostatniej szansy - zaśmiała się, próbując rozładować zakłopotanie spowodowane sytuacją. Nie spodziewała się, że chłopak odbierze badający dotyk jej palców jako pieszczotę.
Schyliła się, żeby schować rumieniec i wciągnęła buty.
- Na razie Jean. Do zobaczenia.
- Taaa. Na razie. - Powiedział otwierając jej drzwi, a potem odprowadzając wzrokiem do windy, potem zamknął drzwi.

Ocelia zjechała windą na dół i wyszła przed blok. Przejaśniło się, burza odeszła na północ, mokra wilgoć wisiała powietrzu ale nie padało. Ulice były prawie puste, wyludnione. Lubiła to – przestrzeń, samotność, to poczucie wolności. Szła, ciesząc się ze spaceru. I ze spotkania z Jeanem. Był zakręcony, ale w pozytywny sposób. I rumienił się – to było urocze. Zaczęła sobie wyobrażać, jak to jest lecieć w jego ramionach nad Warszawą… i nie mogła powstrzymać chichotu. Pomysł był tak kretyńsko durny. Jak z taniego romansidła.

Ale ta fantazja przypomniała jej o czymś jeszcze – jutrzejszej klasówce z historii najnowszej. Skrzywiła się. Była pewna, ze tak wredna profesorka spyta o nazwę gatunkową tej brzozy. Zawsze dawała upierdliwe pytania - ludzie z klasy obstawiali wiek poległych pasażerów i rozwinięcie symbolu samolotu. Ale ona miała przeczucie, ze będzie chodziło o łacińską nazwę brzozy.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline