Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2013, 01:36   #4
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Dziewczynie nie pozostało nic innego jak wrócenie do domu, w podłym humorze. Faceci to dupki, to było naukowo potwierdzone.

Poczekała na autobus dziesięć minut, bo się spóźnił o dziewięć, oczywiście. Pogłębiło to tylko jej podły nastrój.
Dodatkowo, nie mogła sobie spokojnie jechać, bo - oczywiście - akurat w tym śmierdzącym, głośnym autobusie musiały gromadzić się takie dziwne osoby, jak ta która zagadała do Ocelii.

Zaczynało się ściemniać, ale jak przystało na jej linię autobusową, ludzi i tak nie było za dużo. W spokoju zajęła więc miejsce na samym końcu. Zaczęła szukać w torbie słuchawek, kiedy obok niej usiadł ubrany w długi, czarny płaszcz mężczyzna. Jeszcze nie zdążyli się zatrzymać na innym przystanku niż jej, a mimo to go nie zauważyła. Włosy miał czarno-białe, dwukolorowe pasma mieszały się, jednak nie była to siwizna, na jego głowie, oba kolory wyglądał na naturalne i ładnie ze sobą kontrastowały. Były dość krótkie, ale leżały bardziej niż stał, jedynie tuż nad czołem tworząc mały czubek. W zasadzie wyglądały bardziej jak... sierść.

Mężczyzna skierował na nią uśmiechnięty wzrok. Wydawało się jej przez chwilę, że ma bardzo mocno wysuniętą do przodu szczękę, która układała się w... paszczę? Ale gdy mu się przyjrzała, dostrzegła, że ma przystojną, pociągłą twarz i wielkie, głębokie, błękitne oczy. Pomimo iż odpowiedziała mu spojrzeniem, to nie odwrócił wzroku, dopóki czegoś nie powiedział.
- Mogłoby się wydawać, że znowu mamy lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte. Młodzi znowu zmieniają się w jakichś hipisów. Śmiesznie się ubierają, nic nie robią, ćpają i ruchają się z kim i kiedy popadanie. No i te ich przejmowanie się ważnymi sprawami, wobec których są bezradni, ale udają, że coś robią, poprzez manifestacje i gadanie o tym bez ustanku, żeby podnieść swoją samoocenę, a co za tym idzie narzekać jak to nikt inny nic nie robi. Jebani hipisi. - Powiedział szybko i wyraźnie, co chwilę zwracając się do dziewczyny.
Taaa.. co ten gościu sobie myślał? że się przyłączy do jego narzekania na “współczesną młodzież”? Od zawsze starszawi goście narzekali na młodszych, pewnie z zazdrości, że sami już niewiele mogą. Cela nie urodziła się wczoraj. Już leci z tym gościem rozmawiać, już leci..
- Przepraszam - powiedziała i wsadziła do uszu słuchawki - Muszę się pouczyć słówek.
Niech dziadek wie, że nie ma na nic szans.
- Tylko uważaj na policję kocie. Teraz mają węch - powiedział podnosząc się z miejsca i podchodząc do drzwi. - Tyle zapachów w tym mieście... i weź tu znajdź jednego słonia - usłyszała ledwo Cela, prawdopodobnie się przesłyszała. Autobus się zatrzymał.

Cela spojrzała za mężczyzną, zdziwiona. Nawąchał się tego, co siostra Romka, jak nic. Przypomniała sobie, że Romek wystawił ją do wiatru - wolał jarać z tym palantem Krzyśkiem, zamiast ją odprowadzić - i znów zmarkotniała. Puściła sobie na telefonie klasyczny kawałek z końca poprzedniego wieku
Elektryczne Gitary - "Dzieci" - YouTube
i wcisnęła w kąt autobusu.

Mało to wariatów w tym mieście było? Jasne, że nie, ale czemu akurat ona musiała ich przyciągać? Po jakimś i to niezbyt krótkim czasie wysiadła z autobusu. Westchnęła. Znowu padało. Cóż za parszywy tydzień się zapowiadał. A może to tylko poniedziałek? Oby.

W końcu jednak dotarło do swojej kanciapy, w której szczelnie się zamknęła. Oczywiście pierwszego dnia w szkole po weekendzie musieli dużo zadać, więc zajmując się tym, wcale nie podbudowała swojego samopoczucia. Potem stać ją było tylko na chwilę relaksu, łazienkę i znowu spać... a potem znowu do szkoły. Parszywe to.

Jak po złości, obudziła się o czwartej. Wstała, bo wydawało jej się, że budzik jej dzwonił i spostrzegła się dopiero gdy wróciła z łazienki. Przeklęła samą siebie i próbowała jeszcze zasnąć, ale skończyło się na dwóch frustrujących godzinach, podczas których nie mogła przestać myśleć. O czymkolwiek. Nasuwało jej się mnóstwo myśli. Zwierzoludzie, terroryści, Romek, narkotyki i ten facet z autobusy, z włosami jak sierść i dziwnym ryjem. Choć przystojnym...

W końcu jakoś dotrwała do siódmej i wyszła. O dziwo nie czuła się zmęczona, wręcz przeciwnie. Energia zaczęła ją rozpierać, chciało się jej biegać, skakać i robić różne inne... aktywne rzeczy. Jednak nie było mowy o wspinaniu się na coś, ulice przed ósmą... Szła normalnie do szkoły, może nieco bardziej sprężystym i zgrabnym krokiem.

Nagle przed sobą zobaczyła najdziwniejszy patrol policyjny jaki widziała w życiu, a trochę ich widziała, gdy próbowali ją ściągnąć na dół z dachów.
Dwóch normalnych policjantów, z kamizelkami taktycznymi, wyładowanymi jakimś... czymś militarnym, a z nimi wysoki, szczupły... chyba mężczyzna w szarym, prochowym płaszczu i przerażającą, metalową maską na twarzy. Wyglądała jak przecięta na pół i obita młotem, a w miejscu, gdzie były usta, znajdował się kraty, trochę jej przypominała maskę Hannibala Lectera, ze starych filmów, ta jednak zasłaniała całą twarz, a w miejscu oczu były małe, mechaniczne trybiki. Z dziurek na nos, co chwilę wylatywał ciemny dym. Dodatkowo jedno “oko” błyszczało się na niebiesko. Jednak gdy patrol podszedł do kogoś kto ewidentnie był zwierzoludziem, zapaliła się na czerwono, a trybiki zaczęły się szaleńczo kręcić. Dodatkowo, gdyby Cela była bliżej, usłyszałaby klekotanie, które towarzyszyło lekkim rozchylaniu się i zaciskaniu krat maski. Wylegitymowali animalmana, który miał skórę zebry, z jego dowodu tożsamości i tego zwykłego jak i specjalnego. Po chwili poszedł dalej, a patrol ruszył dalej, człowiek z maską rozglądał się uważnie w tłumie, przystanęli przed przystankiem tramwajowym, gdzie zamaskowany uważnie skanował oczekujących. Cela miała zaraz ich minąć.


Poczuła irracjonalny lęk, nie potrafiła go wytłumaczyć. Może chodziło o to, że generalnie.. hm.. niespecjalnie ufała policji? Może chodziło o ten jeden raz, kiedy - jeszcze jako gówniara łażąca bez zaplecza i wsparcia - wpadła w ręce patrolu i “przypadkowo” zarobiła pałką po plecach? Trudno było wyczuć. Ale Cela ufała swojemu instynktowi, swojej intuicji, rzadko ją zawodziła.

Nie śpiesząc się, zawróciła do przejścia dla pieszych i przeszła na drugą stronę jezdni. Nadkładając drogi bocznymi ulicami zbliżała się do szkoły. Coś ją ściskało w środku.

Cela obróciła się, rzucając spojrzenie za plecy. .
Mężczyzna w masce szedł za nią, stawiając długie kroki, wyglądał trochę jakby sunął się po ziemi. Dłonie skrył w kieszeniach płaszcza. Dym wylatywał z jego nozdrzy coraz szybciej. Trybiki przyspieszały tempa, lampka świeciła, mrygając na żółto. Dwójki policjantów nie widziała.

Przełknęła ślinę, przestraszona jeszcze bardziej. Wyglądał, jakby za nią szedł... to nie miało sensu. Powinna zatrzymać się, poczekać, aż przejdzie obok niej, to by rozwiało głupie obawy. Ale nie potrafiła. Przyśpieszyła i wpadła do najbliższej klatki schodowej. Wbiegła schodami na ostatnie piętro i rozejrzała się dookoła, szukając wyjścia na dach.

Wbiegła na ostatnie piętro gdy usłyszała jak drzwi do klatki zamykają się z trzaskiem, a potem powolne, głośne kroki, jakby buty wchodzącego bo nich, miały metalową podeszwę. Może i miały.
Drabinka do klapy na dach była wysunięta, ale drzwiczki była zamknięta na kłódkę.
Kroki przyspieszyły.
Rozejrzała się dookoła, nerwowo, szukając okien. Na półpiętrze były dwa stare okna, a na parapecie śliczne kwiatki w doniczkach. Gdy zbiegła, na dole zobaczyła, że jest już tylko piętro niżej, szedł biorąc trzy schodki naraz, prawie nie wyciągając przy tym nogi, a cały czas był prosty i sztywny jakby połknął kij od szczotki. Zatrzymał się, chwycił poręczy, swoją odzianą w czarną, skórzaną rękawiczkę, wielką, chudą dłonią i powoli spojrzał w górę. Żółte światełko mignęło.
Wyglądał… dziwnie, jakby nie był żywą osobą, a jakimś mechanicznym stworem, robotem. Android? Myśl była absurdalne, jak cała sytuacja. Cela nie namyślając się podbiegła do okna i wyjrzała, szacując możliwości. Dosięgnie dachu?
Może i by dosięgnęła, ale z metalicznym stukotem, mężczyzna szybko znalazł się tuż za jej plecami.
Jakaś kobieta z najwyższego piętra uchylił drzwi i wyjrzała żeby zobaczyć, co się dzieje, opatuliła się szlafrokiem, a gdy mężczyzna obrócił się w jej stronę, światełko zaświeciło na niebiesko.
- Policja proszę pani, proszę zająć się swoimi sprawami - kobieta przestraszyła się nie tylko maski, ale i głosu, który pochodził jakby z większej głębi krtani funkcjonariusza, niósł ze sobą dziwne, ciche echo. Zwrócił się do Celi gdy kobieta schowała się w mieszkaniu, zamykając drzwi na więcej niż jeden spust.
- Funkcjonariusz Aaron Jawor, wydział do spraw zwierzoludzi - powiedział, a lampka zapaliła się na czerwono. Z kieszeni prochowca wyciągnął odznakę. Wyglądała na prawdziwą... - Proszę o pani dowód osobisty i rejestrację mutacji. Jeśli jest pani niepełnoletnia, dowolny dowód potwierdzający tożsamość i zaświadczenie opiekuńcze i telefon do opiekuna - powiedział wszystko jednym tchem, tak beznamiętnie, jak wielokrotnie powtarzaną formułę, bo i pewnie tak było. Patrzył na nią, a trybiki prawego oka kręciły się szaleńczo, gdy światełko rzucało na nią nieprzyjemne, trochę gorące światło.
Odwróciła się, przyciskając plecami do okna.
- To nieporozumienie - była kompletnie zaskoczona żądaniem “policjanta”. Nie dość, że wyglądał jak niedożywiony Robocop w prochowcu, to jeszcze plótł jakieś brednie..
- To pomyłka - powtórzyła, sięgając do plecaka po legitymację - Nie jestem mutantem.

Aaron patrzył na nią przez chwilę stojąc nieruchomo. Lampka na chwilę zgasła, by po chwili znowu zabłysnąć czerwienią.
- Proszę nie okłamywać oficera na służbie i nie stawiać oporu. Jeśli nie ma pani rejestracji mutacji, zgodnie z konstytucją Unii Europejskiej na temat mutacji i zwierzoludzi, jestem zmuszony odeskortować panią do aresztu, gdzie ustalona zostanie pani tożsamość i mutacje. Nałożona zostanie także grzywna i założona kartoteka. Proszę się więc poważnie zastanowić, czy chce pani sobie sprawiać kłopoty. - Powiedział już bardziej po ludzku, ale wciąż wydawał się groźny, straszny i... zły. Cela wyczuwała w nim naturalnego wroga, a w jego słowach... prawdę?
Dziewczyna przestraszyła się. Nie chodziło o żadne mutację - ciągle była pewna, że to prosta pomyłka, która się szybko wyjaśni. Przestraszyła się, że nie zdąży do szkoły, a co gorsza, że policja zgłosi szkole, że ja zatrzymali, i zanim sprawę się odkręci, to straci stypendium. Na to nie mogła sobie pozwolić.
- Panie oficerze, ja rozumiem, że muszę wypełnić jakieś papiery, ale czy nie mogę tego załatwić po lekcjach? Proszę mi podać adres, a ja się stawię i wyjaśnię to całe nieporozumienie .
Cofnęła się lekko. Dlaczego miała wrażanie, że jest jej wrogiem? To też było irracjonalne.

- Może mi pani wierzyć, że do szkoły zostanie wysłane odpowiednie powiadomienie, o powodzie nieobecności. Proszę zejść ze mną na dół, powinni tam na nas czekać pozostali dwaj funkcjonariusze. - Powiedział pewnym siebie, znudzonym i wciąż niepokojącym głosem. Odwrócił się do niej tyłem, włosy z tyłu głowy miał jak normalny człowiek, brązowe, krótkie, proste.
Cela spojrzała za siebie. Okno, kwiaty w doniczkach... nie miała jak się uratować, a czy ten człowiek na pewno był policjantem? Może... może to nie jego odznaka, zdjęcia... maski na niej nie było.

Jednym susem znalazła się na parapecie, strącając doniczki. Spojrzała w górę, jeśli się dobrze wybije, powinna dosięgnąć krawędzi dachu.
Szybko otworzyła stare okno i skoczyła w górę, ledwo chwytając się skraju płaskiego dachu. Podciągnęła się, a mężczyzna jakby zdziwiony podszedł do okna i spojrzał w górę, na dziewczynę, która gramoliła się na górę. Gdy już się wspięła, nie było go w oknie. Mogła spróbować przeskoczyć na inny dach. Był raczej dość daleko, ale miała już mało krwi w adrenalinie. Drugi budynek był właściwie kopią tego nudnego prostokąta, co ten na którym stała, ale miał inny kolor i numer.
Przebiegła po dachu i nachyliła się nad frontową ścianą szukając policjantów, którzy mieli stać przed wejściem. Wypatrywała też tego dziwnego “oficera”.
Coś grzmotnęło. Obróciła się i znowu usłyszała ciężki odgłos. Po następnym uderzeniu klapa się już mocno poruszyła. Usłyszała na dole krzyki i zobaczyło dwóch biegnących policjantów. Jeden najpierw krzyczał coś do radia, a potem wydał drugiemu by pobiegł do sąsiedniego budynku, sam wbiegł do tego, na szczycie którego stała Ocelia. A więc zamaskowany był gliną...

Adrenalina podskoczyła jej, nie rozumiała czemu ją gonią.. ale była zdeterminowana. Nie miała czasu na namysł... Oszacowała odległość do następnego budynku, rozpędziła się po dachu i i wybiła mocno z samej krawędzi.
Krzyknęła gdy była już pewna, że jej się nie uda. Kiedy jednak otworzyła oczy, które odruchowo się zamknęły, spostrzegła, że rękoma jest już na drugim budynku. Wspięła się szybko i spojrzała za siebie..
Krzyknęła znowu i zatoczyła się do tyłu. Zamaskowany policjant stał niewzruszony, spokojny i wyprostowany, na skraju drugiego dachu. Wpatrywał się w nią, a lampka wściekle mrugała na czerwono. Po chwili na czubek bloku, wbiegł jeden z policjantów. Ten już chyba miał broń. Teraz mogła uciec na dwa budynku tych samych wymiarów, ale niżej położonych. Znacznie niżej, uliczki biegły w dół po krętym zboczu. Podbiegła do drugiej krawędzi dachu, słysząc za sobą mechaniczny głos.
- Nie ucieknie pani przed prawem! To pani ostatnia szansa na łagodne potraktowanie! Potem będziemy zmuszeni użyć siły!

Nie odwracając się już więcej wybiła się ponownie i znów skoczyła. Manewr był łatwiejszy, skakała na nieco niższy dach.
Upadek z przewrotem wyszedł jej nawet lepiej niż się spodziewała i nic jej nie zabolało. Droga ucieczki wydawała się już prostsza, miała blok po prawej, z którego zwisały schody przeciwpożarowe, ale zamiast schodzić na dół, mogła próbować ucieczki na górze, gdzie miała więcej przestrzeni, ale i była bardziej widoczna, dla kogoś kto wiedział gdzie szukać.
Stanęła na chwilę, żeby zebrać siły i uspokoić oddech. Rozejrzała się, szukając policjantów.

Najwyraźniej żaden z nich nie odważył się skakać, po chwili dostrzegła, że policjant, który wbiegł do drugiego budynku, właśnie z niego wybiegł, rozglądając się. Zamaskowany i drugi z funkcjonariuszy, pewnie właśnie byli w drodze na dół.
Podjęła decyzję - bloki ustawiono tutaj bliżej siebie, bardziej zgrupowane. Oddali się od policjantów, zgubi ich, a potem zejdzie na ulicę. A potem.. nie myślała już, co potem. Rozpędziła się i ponownie skoczyła.

Robiła to już instynktownie, nie myśląc nad tym gdzie i jak skacze, ale i tak się jej udawało. Zdyszana dotarła na chodnik, zeskakując po barierkach balkonu na tył jednego z bloków, a potem obchodząc go. Przeszła przez przejście dla pieszych, nie bardzo orientując się gdzie zabiegła i ile jej to wszystko zajęło.

Serce waliło jej, pompując krew do żył. Adrenalina jednak zaczęła powoli opadać, pojawił się strach i zmęczenie. O co im chodziło? Dlaczego ją gonili? Nie wiedziała, myśli tłukły się w jej głowie, jak stado nietoperzy, które nagle utraciły zdolność echolokacji. Potrzebowała się ogarnąć, bała się wracać do szkoły i na stancję, policjant nie wziął jej legitymacji, ale może spostrzegł pieczątkę szkoły.. miał dziwne oczy , jak kamery. Musiała się ogarnąć.

Wskoczyła do autobusu jadącego do centrum. Przejechała kilka przystanków i wysiadła obok wielkiego centrum handlowego.


Weszła do środka, strefa kinowa powinna już być otwarta... Usiadł niedaleko McDonalds’a, tam zwykle dawało się złapać darmowy internet i odpaliła przeglądarkę w smartfonie.
Jaki to był wydział? Do spraw zwierzoludzi, co za nazwa. Wstukała ją w google.
Wyników było sporo, wszystkie pochodziły z raczej dość wiarygodnych źródeł, blogi, serwisy informacyjne, e-gazety. Pierwsza wzmianka o tym pochodziła sprzed dwóch lat, kiedy to po raz pierwszy pojawił się pomysł na utworzenie czegoś takiego, co do życia powołane zostało około miesiąc temu. Zapewne ostatnio zostało zagłuszone przez nowe wojny w Afryce i Bliskim Wschodzie no i śmierć Lockbella. Podobno dziś była międzynarodowa żałoba...
Na samej stronie policji, znajdowała się zakładka WSZ, zaraz obok CBŚ. Gdy Cela ją sprawdziła... wszystko się zgadzało. System w który zostali wyposażeni specjalnie wyszkoleni funkcjonariusze policji, opierał się na zmianach genetycznych, które jakimś niejasno sformułowanym językiem opisano. Gdy Ocelia wróciła do artykułów na ten temat, zdziwiło ją, że tak mało jest oburzenia w tej sprawie, podczas gdy ostatnio wykłócano się o to, czy zalegalizować zoofilę dla mutantów, o ile to można nazwać zoofilią i czy w ogóle możliwy jest ślub animalmana i normalnego człowieka, bo do tej pory zawierali oni tylko związki partnerskie.

Nie rozumiała. po co powołano ten cały departament? Ścigano osoby z mutacjami, a funkcjonariuszy również wyposażono w mutację, żeby rozpoznawali zwierzoludzi. Ale teraz policja przecież nie chodziła i nie legitymowała wszystkich bez potrzeby. Czy w ogóle mieli takie uprawnienia? Przypomniały się jej lekcji z historii najnowszej, komuna, stan wojenny.. wtedy policja - milicja - miała taką władzę. Ale teraz? Nic o tym nie wiedziała.
No i to.. najdziwniejsze, policjant twierdził, że ona tez jest mutantem. Sądziła, ze człowiek musi o tym wiedzieć, ale wczorajsza rozmowa z Romkiem... i to coś na jego karku. Może on też? Przecież tyle razy widziała go bez ubrania, w samych kąpielówkach, na basenie, nad zalewem.. nigdy nic nie zauważyła. Żadnych zmian w ciele. Czy możliwe, że mogła
coś przegapić u siebie? Wspomniała swoich rodziców, wujostwo niewiele mówili, zginęli podobno w jakimś wypadku, kiedy była niemowlakiem. Co ją różni od innych? Lepiej skacze - ale czy lepiej, niż Tomek? - i potrafi spaść bezpiecznie z wysoka. No i te włosy... to było najbardziej niepokojące.
Czy jeśli ma mutację - jak można to sprawdzić - to ta kara za brak rejestracji będzie wysoka? Czy ją skażą za ucieczkę? Czy uwierzą, że nic nie wiedziała? Może po prostu pójść na komisariat i wszystko wyjaśnić? Przecież nic nie zrobiła.. Ale w stanie wojennym ludzi też często internowano bez powodu. Zabierano dzieci.

Cela bała się.
Rozejrzała niepewnie wokół siebie - ludzi było niewielu, żadnych funkcjonariuszy z kamerkami i maskami... czy jej szukają? Nie, to głupie, za co? Uciekała, więc pewnie ma coś na sumieniu...Chciała z kimś pogadać, lekcje się jeszcze nie skończyły, w szkole obowiązywał zakaz włączania komórek.
Wprowadziła wiadomość “Romek, sorry za wczoraj, możemy się spotkać wieczorem? To pilne” i posłała. Kaśki nie chciała straszyć...

Wybrała numer Jeana i stuknęła połączenie.
- Cela? - usłyszała po chwili w słuchawce. - Dzwonisz do mnie z lekcji, czy jak?
Komórka dała jej też znać, że dostała odpowiedź od Romka, w której napisał: “gdzie i kiedy? Czemu cię nie ma w school?”.
- Nie - odpowiedziała - Ze Złotych Tarasów. Nie masz zajęć?
- Od jedenastej. Czemu nawiałaś?

Zerknęła na wyświetlacz w komórce, wcześnie kilka minut po 9...

- Policja mnie goniła. Wiem, brzmi durnie
- dodała, jak usłyszała, co powiedziała.
- Okeeej... - odpowiedział przeciągle. - A co niby zrobiłaś i... zaraz? Czyli uciekłaś im?!
- No nic nie zrobiłam! Właśnie o to chodzi!
- wybuchła, ale zaraz ściszyła głos - Musisz uważać. Chodzą tacy ze zwykłą policją, mają maskę na twarzy i dyszą. Wydział zwierzoludzi.
- No... no wiem. Mało ich póki co i do tej pory byli tylko na lotniskach i takich tam... pałętali się po mieście? I co niby od ciebie akurat chcieli?
- Spytał zdziwiony.
- Rejestrację mutacji - powiedziała cicho.
Na dłuższą chwilę zapadłą cisza, ale było słychać oddech Jean’a, więc dziewczyna czekała.
- No... no to nie mogłaś z nim pójść? Wszystko byś wyjaśniła, może te ich mechanizmy do badania się zepsuły, albo... albo co - powiedział w końcu niepewnie.
- Spanikowałam. Odeszłam, weszłam do bloku, poszedł za mną, powiedział, że powiadomi szkołę i mam nie stawiać oporu.. Jakiego oporu? Było ich trzech. Chciałam wszystko wyjaśnić, przyjść do nich po lekcjach, ale chciał mnie zabrać. Spanikowałam i uciekłam na dach... Potem na następny. Cofną mi stypendium, jak nic...Muszę to jakiś odkręcić.
- Ale nie wiedzą jak się nazywasz, nie
? - Jean jeszcze coś mówił, jednak to już słabiej dotarło do Celi. Przed nią usiadł mężczyzna z czarno-białymi włosami jak sierść psa, wielkimi, błękitnymi oczami i zdecydowanie za wesołymi, błękitnymi oczami. Splótł palce i podparł na nich brodę, wpatrując się w dziewczynę. Zapewne chciał być kulturalny i nie przerywać jej rozmowy.
- Nie mam pewności... Będziesz wieczorem, spotykamy sie z chlopakami na tym nowym osiedlu, wiesz? Musze kończyć - zmierzyła mężczyznę wzrokiem. Rozpoznała - gostek z autobusu. Też jest w Wydziału? Przypominał borsuka, albo psa.. na pewno mutant. Czy zatrudniali tam zwierzoludzi, czy tylko genetycznie zmienionych... za szybko, nie powinni jej znaleźć tak szybko. Spięła się i rozejrzała dookoła , szacując możliwości ucieczki.

- Spokojnie kotku... spokojnie - powiedział z uśmiechem. - Mówiłem ci, że policjanci mają teraz węch. Chociaż o dziwo tamte nasze spotkanie było przypadkowe. Teraz jednak proszę nie uciekaj, bo zaniosę cię do swojego pana w zębach, okej? - Dodał uśmiechając się szeroko. Miał dziwnie duże, błyszczące zęby, które wydawał się bardzo, ale to bardzo ostre i twarde.
- Nie jestem dla ciebie żadnym kotkiem - warknęła, rozważając, czy uda się jej przeskoczyć przez barierkę otaczającą otwartą, wyniesioną pod sam szklany dach część restauracyjną centrum i bezpiecznie wylądować piętro niżej. Trzy metry, może trzy i pół... Dopiero dziewiąta, a już druga osoba jej grozi.. pięknie. Powściekali się, czy co? - Do jakiego pana? Mylisz mnie z kimś.
- Mojego pana oczywiście! -
Odpowiedział ucieszony. - Ojej... moje słowa zabrzmiał jak groźba, prawda? Wyczuwam u ciebie zdenerwowanie kotku i tak, będę tak do ciebie mówił, bo tym właśnie jesteś. Mój właściciel jednak, chce cię ugościć, a ja głupi przekazałem zaproszenie, tak jakby było groźbą - klepnął się w czoło. Spoważniał po chwili, zmywając z przystojnej twarzy, głupawy uśmieszek. - Jesteś w poważnych tarapatach dziewczyno. Wielu podobnych tobie jest, ale ty się czymś różnisz, wiesz? I dlatego możesz wielu osobom pomóc, a my tobie. Jeśli się uspokoisz, porozmawiamy spokojnie. Co ty na to?
- Jestem spokojna
- odpowiedziała, oglądając schody za jego plecami. Z barierką się nie uda, jakieś kwiatki i inne pierdoły, jak wpadnie na marmurową doniczkę.. Spokojnie, nakręcasz się. Nie musisz uciekać. Po prostu wstań i odejdź.
- Musze iść - powiedziała wstając od stolika. - Znajomy na mnie czeka.

Nieznajomy wstał spokojnie. Ubrany był w długi, czarny płaszcz, spod którego widać było czarny garnitur, z równie czarną koszulą i białym krawatem. Podszedł do dziewczyny
- Wiem, że myślisz, że tak naprawdę nic wielkiego się nie stało, ale tak nie jest. A co gorsza, wszystko się dopiero zaczyna i to na taką skalę, że nawet mój pan, jest niepewny przyszłości, a już trochę sobie pożył i co nieco na ten temat wie - wyjął z kieszeni wizytówkę. Cela nie widziała ich od dawna. Papier odchodził do lamusa, pod presją plastiku. - Zadzwoń gdy zaczną się kłopoty, lub się na tę osobę powołaj. Mam nadzieję, że dasz sobie radę Ocelio. - Powiedział kiwając głową i wręczając jej papierek. Było na nim napisane Kamil Ernest Serafin, a pod spodem numer telefonu.

Wyraźnie drgnęła na dźwięk swojego imienia.
- Skąd.. ?- zapytała. Tak naprawdę dopiero teraz zaczęła się bać.
- Stara sztuczka ze znajomością imienia osoby, która się nie przedstawiła. Nie znasz jej? - Spytał z uśmiechem, nieco jednak poważniejszym niż tym, którym do tej pory ją denerwował. - Mogę ci dać teraz ostatnią szansę byś poszła ze mną. Możesz myśleć, że znajomi ci pomogą, ale to nie jest taki problem, który rozważa się przy herbatce, pod kocykiem, a potem idzie się o tym porozmawiać i już. To... trudne i nie jestem w stanie ci tego teraz i tutaj wytłumaczyć. Przykro mi, że muszę mówić tak zdawkowo. Nie mogę ci ufać bardziej niż ty mi - dodał smutno.
- Daj mi jeden dobry argument. Sztuczka z imieniem, jak to nazywasz, to za mało. Dlaczego mam iść z obcym facetem do jego.. pana. To dziwne. Nie chcę, żeby mnie jakaś LaStrada potem szukała, czy inna ITAKA.
- Cóż... teraz szuka cię policja, a skoro ktoś taki jak ja, mógł się dowiedzieć kim i gdzie jesteś, to oni tym bardziej... mogę cię ukryć, ale nie wbrew twojej woli. Na to... na to mogę ci dać słowo honoru, podpiszę dowolny papier czy przypieczętuję swe słowa krwią. Byle bez przesady
- powiedział z weselszym uśmiechem. Facet nie umiał zachować powagi zbyt długo.
- Nie wiadomo, czy szuka - wysunęła podbródek do przodu - Uciekłam im.. Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Ojojoj
- pokręcił głową. - To psy... jak ja. Jak raz pochwycą zapach, łatwo nie odpuszczą, ja wiedziałem, że cię tu znajdę, bo tak jak i ty, mam pewne... - podrapał się za dziwnie oklapłym uchem - zdolności? Nie będę się teraz cały obnażał! - Fuknął.
- Mam nadzieję - prychnęła - Wcale mnie nie interesuje, co masz pod tym garniturkiem... Podasz mi adres? Żebym mogła powiedzieć znajomym, gdzie idę?

Uśmiechnął się szerzej.
- A więc masz choć trochę poczucia humoru, he? - Powiedział po czym podrapał się po głowie. Miał czarne, ostre paznokcie. Całe czarne i wcale nie był to brud, ale ich naturalny odcień. Właściwie to bardziej wyglądały na pazury. Nie pomagało to Celi w zaufaniu mu. - Może i bym mógł, ale tam nikt się nie wprasza... - powiedział spoglądając na nią niepewnie.

Usiadła na powrót.
- Masz dobre wiadomości, miałam dziś pewne.. nieporozumienie, no coś na kształt, w każdym razie, z policją. Uważają mnie za mutanta. Może nawet mają rację, nie wiem, jeszcze przedwczoraj to byłby dla mnie meksyk, dziś już nie.
- Ty
- przejechała spojrzeniem po jego sylwetce - Zdecydowanie jesteś mutantem. Jeśli i ja jestem.. cóż, zarejestruję się, zapłacę karę za ucieczkę i tyle. Zobacz, gram w otwarte karty. Teraz twoja kolej.
Westchnął i mruknął jakieś słówko w dziwnym języku, po czym wrócił do polskiego.
- Po pierwsze, gdzie moje maniery? - Ukłonił się nisko. - Nazywają mnie dość różnie, ale najbardziej przylgnęło do mnie imię Husky. Miło mi. Po drugie... nie sądzę by rejestrowanie się w twoim przypadku było dobrym pomysłem. Widzisz... gdy cię tam badają, grzebią w twoim kodzie genetycznym i paru innych sprawach, nie we mnie leżą te biologiczne kwestie. Ważne jednak, że tak jak i ja, należysz do wąskiego grona osób, które oprócz zwierzęcia, mają w sobie coś jeszcze, co można określić jako... dodatkowy instynkt? Albo nową funkcję mózgu? Ważne, że już sama rejestracja jest krytykowana za swoją inwigilację, ale w twoim przypadku, to by się mogło skończyć istną nagonką... Myślę, że mój pan mógłby ci więcej na ten temat powiedzieć, a także skorzystać z twojej pomocy. Jeśli chcesz możecie rozmawiać przy herbatce. Widziałem. W serialach tak robią i rozwiązują tym sposobem życiowe problemy - rozgadał się mutant. Jednak dość łatwo było pociągnąć go za język. Chociaż Cela już tak miała...
- Dodatkowy instynkt? Zauważyła bym, nie sądzisz? - prychnęła - No dobra, a twój na czym polega?. Husky. Husky rzadko są czarne...A z herbatką w serialach to jedna wielka ściema, wiesz?.
- Przecież mam też białe włosy..
. - powiedział smutno. - Mój polega na znajdywaniu takich jak ty, nawet z dość daleka i dowiadywaniu się o ich... mutacjach. Kotku. No i jakimś cudem mogłaś nie zauważyć, że uda ci się spaść, z wielkiej wysokości i przeżyć, a i takie rzeczy się ujawniają później... u mnie chyba pię... a nie powiem! - Powiedział uśmiechając się z nów i kładąc ręce na biodrach. - Zepsułbym niespodziankę. O serialach pogadamy później.

Westchnęła zrezygnowana. Gostek był niedzisiejszy, ale nie wydawał się groźny.Tym niemniej potrzebowała się jakoś zabezpieczyć. Bardziej na pokaz dla tego Husky, niż dla rzeczywistej potrzeby - nie miała żadnej wątpliwości, ze sobie poradzi, jak coś.
- Adres. Poślę wiadomość do znajomych.
- Eeee... no dobra...
- powiedział wzdychając. - Nie znam adresu. Nie znam adresu nigdzie. Zawsze kieruję się węchem. Mogę ci opisać jak tam dojść... no i też raz skorzystałem z autobusu i się prawie zgubiłem, więc nie wiem jak tam dojechać, ale to poza miastem. Trochę poza miastem.
- Nie pójdę z obcym mutantem “trochę za miasto”
- przewróciła oczami - Już w przedszkolu uczą, że nie powinno się chodzić z obcymi nie wiadomo gdzie..nawet, jeśli nie są mutantami. Zapytaj … pana, jaki to adres. Wtedy przyjadę.
- Okej, okej...
- powiedział wygrzebując komórkę zza pazuchy. Wyglądała jakby była sprzed... dwudziestu lat? Ekran był zielony i porysowany, a napisy czarne, literki z klawiszy się przetarły. Husky przygryzł pazur klikając w klawisze pazurem drugiej dłoni.
- Gdzie to... gdzież to było... myślę, że miałem w notatkach. Jest! Dwanaście kilometrów za Markami (idiotyczna nazwa, prawda?) trzeba wtedy skręcić w lewo i prosto, przez dwa kilometry. Proste! Idealny spacer, albo bieg, nie sądzisz? - Powiedział chowając komórkę. - Nie ma tam ulicy, ale jaśniej opisu dojazdu do takiego zadupia ci nie mogę opisać. Jeśli chcesz... - nachylił się do niej. - Dam ci pistolet i będziesz miała pewność, że ci nic nie zrobię.

Zachłysnęła się.
- Nie dzięki.. sama bym sobie mogła coś zrobić. Poczekaj - wyciągnęła smartfona i sprowadziła dane podane przez Husky. Potem dopisała wiadomość “Romek, o 16 w Złotych Tarasach, ok? Jak nie przyjadę, to będę w okolicach Marek.
Potem posłała analogiczną wiadomość do Tomka - namiar i potwierdzenie spotkania o 21.
- Ok - spojrzała na mutanta - pojedziemy autobusem.
- Tam śmierdzi... nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, do jakich rzeczy tam dochodziło...
- pokręcił głową. - Zrobimy jednak jak uważasz, kotku. Tak więc... prowadź. Póki co. Ufam ci, że nie nadziejesz mnie na bandę swoich najgroźniejszych adoratorów.
Cela spojrzała na niego mocno zdziwiona
- Pieszo to będzie ze dwadzieścia kilometrów... A na 16 muszę być z powrotem.
- Kotku... dla mnie to godzina drogi lekkim biegiem, który chyba nie jest ci obcy. A poza tym nie bądź taka pewna, czy w ogóle będziesz chciała wrócić, heh?
- Powiedział z cwanym uśmieszkiem.
- Mam do ciebie mówić piesku? - odcięła się - Na dół. Autobus. Idziemy, a potem jedziemy. - krótkie i konkretne komunikaty, to powinno pomóc - Tak, będę chciała wrócić. Jeszcze jakieś wątpliwości?

 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline