Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2013, 13:51   #4
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Helvgrim...cóż, Helvgrim był jak wielu jego braci z Azkhar, z północy. Krasnolud jak wielu innych pośród śniegów otaczających twierdze Ungrimm...i zupełnie odmienny od kuzynów z południa. Krótka blond broda, zapleciona w cztery warkocze, związane rzemieniami...bujne wąsiska, które też, choć zaniedbane jak broda, to starannie zaplecione... na tyle na ile pozwalały na to masywne dłonie khazada. Któż miałby czas i butność by przyczepić się do brudnych paznokci lub zrogowaciałego naskórka na tych nawykłych do pracy i noszenia miecza rękach...chyba nikt poza wypacykowanym szlachciurom, co to jednego dnia w swym życiu nie przepracował. Liczne blizny szpeciły lico krasnoluda z północy i dodawały my srogości, tak odmiennej od jego duszy, dobrej i gadatliwej...odtajałej z północnych, niebieskich śniegów Kraki. Uśmiech gościł na twarzy Helva rzadko, lecz jego duch, choć umęczony tułaczką po świecie, często był rozbawiony. Fakt, nie było w zwyczaju ponurych Dawi by śmiać się do łez, nieugięty charakter trzeba zachować i pielęgnować...jednak, nawet będąc tak daleko od klanu, Helvgrim potrafił dostrzec piękno krainy w której się znajdował i ciekawiła go ona niezmiernie. Helv wiedział że choć nie z własnej woli jest tu gdzie jest, żywot trzeba przyjąć jakim jest i przed sądem Smednira stanąć z podniesioną głową.

Tak, głowa. Krasnoludzki goniec, nie raz i nie dwa wspominał, to co stało się z jego głową. Kępki włosów, które musiał regularnie golić, były pamiątką trudów w tunelach ojców i dziadów. Ogolona na łyso głowa, o nieprzyjemnym wyglądzie, pokryta bliznami po oparzeniach...tak, ta głowa najczęściej przykryta była skórzanym pątnikiem lub stalowym hełmem. Prawda, hełmu Helvgrim nie miał, ale ostał mu się pątnik o brązowym kolorze...to lepsze niż spojrzenia ciekawskich ludzi. Sverrisson będąc w Imperium, zauważył że i tu nie brakuje kalek i oszpeconych, jednak to co odróżniało jego dom od krainy ludzi to to że tu dziwnie patrzyło się na każdego kto odbiegał wyglądem od innych. Dało się słyszeć głosy - heretyk, zmieniony, odszczepieniec, mutant - co prawda nie w stosunku do Helva, ale rozsądnym było nie afiszować się z czymś co rzucało podejrzenia na swoją osobę. Imperium było pełne podejrzeń i przesądów, nie było też królestwem krasnoludzkim i o tym należało pamiętać

Tatuaż smoka na szyi khazada...o niczym nie świadczył...dla postronnego oka. Nadany Helvowi honor noszenia go był ukłonem w stronę ojca, dziada i wujostwa. Znak choć niewielki to wykonany ręką mistrza...znak Sverrissonów i klanu Gromrilowego Kowadła... znak noszony z dumą, smok o złożonych skrzydłach, przeciwnik godny i groźny...hołd dla wroga za niezrównaną walkę z losem, na przekór nieładowi i odwiecznym przeciwieństwom w tunelach Azkhar. Dziedzictwo bez któego Helv nie byłby tym kim jest, tym kim dopiero stać się mógł.

Helvgrim łatwo brata się ze swymi kuzynami z południa, tego pewnym być można. Wysoki jak na khazada, barczysty i silny...odziany w ćwiekowaną skórznię i uzbrojony w miecz i kuszę...wojownik pełną gębą, ktoś komu łatwo przychodzi wojaczka i w kim można złożyć zaufanie. To ostanie jednak zawsze musi być poddane próbie, ale Imperialne normy są tak niskie... mnóstwo zdrady i kłamstwa. Tu prawie każdy khazad uchodzić może za dobrodusznego kapłana i zaufanego towarzysza...Helvgrim Torvaldur Sverrisson nie jest wyjątkiem. Ta mała doza zaufania, odrobinka towarzyskości, dobre i bystre spojrznie Niklausa, sprawiły że losy swe Helv powiązał z niziołkiem. Droga do Grunheim była długa i niebezpieczna, jednak w towarzystwie Niklausa, nie można było się nudzić, a gotował wyśmienicie, jeszcze napewno nie jeden i nie dwa talenty miał w zanadrzu obrotny niziołek, na to jednak trza było zaczekać... pewnikiem przyjdzie się o tym przekonać. Jedno było pewne, Helvgrim ani przez chilę nie żałował że dzielił trudy podróży z Nikalusem, lub jak sam Niklaus powiedział o sobie, Rondelek, bo taki przydomek nosił rezolutny kucharz. Ani podróży, ani obecnego towarzystwa, ni też wspólnego trudu z złoto co chleb przyniosło na stół...nie sposób było żałować niczego. Helv gnany do Grunheim swoimi sprawami, odnalazł na dnie sakiewki jedynie okruchy starego chleba. Pewne sprawy muszą poczekać, innego sposobu nie ma. Trzeba rozejrzeć się za zarobkiem, inaczej przyjdzie żebrać albo i co gorszego... coś takiego czego dumny khazad z Azkhar by zrobić nie mógł.

***

...coż sytuacja pod bramą wydawała się normalnością. Helvgrim zwykł już przyzwyczaić się do zamieszania pod bramami miasta. Większego kłopotu sobie nie robiąc, Helv nie wtrącał się nigdy w sprawy ludzi i przedstawicieli prawa...ludzie ci wiedzieli co robią, przynajmniej w większości przypadków...jednak co do tego miał Helv?...zupełnie nic. Tym razem było inaczej. Fakt że strażnicy trochę przesadzali ze swoją odmową wpuszczenia biednej kobieciny do miasta był już znaczny, jednak nawet wtedy Helvgrim nie planował interweniować. Kolejne wydarzenia spowodowały że i młody khazadzki goniec włączył się do zaistniałej bod portalem miasta sytuacji. Pierwsze było to że jeden ze strażników zaczął troszkę starowinką poniewierać, a to było już złe. Drugie przyszło pod postacią młodego awanturnika, uzbrojonego, o twarzy ogorzałej od wiatru...człowieka ze szlaku, pewnikiem szukającego w mieście strawy bądź roboty. To dało się poznać...widać kto domu nie ma, ten na plecach swój dom niesie. Helv się na tym znał, sam taki był... Niklaus zresztą też. Zamiary młodego wojownika wobec strażników i kobieciny nie były jasne, ale dobrze z oczu patrzyło gołowąsowi... choć nigdy nie wiadomo na pewno. Jednak trzecie i ostatnie przesądziło o wszystkim. Rondelek, nie wiedzieć czemu, sam wtrącił się do rozmowy wynikłej między strażnikami, starą kobietą i młodym wojownikiem. Niklaus przewrotnie zaczął robić papkę z mózgów dwóch strażników...jak to miał w swym zwyczaju. Dwaj strażnicy musieli dać się przerobić Niklausowi. Helv już widział jak Rondelek sobie radzi na targowiskach i w tawernach, słowem potrafił ten niski jegomość zwojowac bardzo wiele. Już teraz, Helvgrim stawiał złotego Karla na niziołka, że obaj żołnierze wpuszczą kobicinę do miasta. Rondelek używał innej sztuki szermierki niż Sverrisson...szermierki słownej i trza przyznać, był w tym cholernie dobry.

Początkowo Helv czekał na efekt słów niziołka, wiedział że ten ostatni zawinie żołnierzy w kapustę jak swoje gołąbki ze słoniną...po namyśle jednak, Helv dorzucił od siebie kilka słów, sprawę chciał przyspieszyć...myślenie o kapuście, gołąbkach, słoninie, o tym że idą z Niklausem po coś do jedzenia, spowodowały tę zmianę.

- Posłuchajcie mnie panowie strażnicy. Wpuście kobicine za mury, ruch się tu tylko blokuje pode bramą. Baba sobie pójdzie, do mości rycerza służba jej i tak nie wpuści, a wy problem z głowy będziecie mieli. Baba kuksańca od majordomusa w posesji pana dostanie, wody z fontanny się napije, kromką chleba może ją kto ugości i przed zmierzchem już będziecie ją w bramie żegnali, ja do swej wsi wracac będzie. Dobrze wam mówię?
 
VIX jest offline