Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2013, 17:39   #10
Yaneks
 
Yaneks's Avatar
 
Reputacja: 1 Yaneks ma wspaniałą reputacjęYaneks ma wspaniałą reputacjęYaneks ma wspaniałą reputacjęYaneks ma wspaniałą reputacjęYaneks ma wspaniałą reputacjęYaneks ma wspaniałą reputacjęYaneks ma wspaniałą reputacjęYaneks ma wspaniałą reputacjęYaneks ma wspaniałą reputacjęYaneks ma wspaniałą reputacjęYaneks ma wspaniałą reputację
Trzech włóczęgów czekało przed bramą, towarzysząc dwóm strażnikom i jakiejś brudnej kobiecie. Nie wiedzieli kim była ani po co przyszła. Jeden z nich, niziołek, w pewnym momencie opuścił ich, kierując się w stronę miasta. Strażnicy łypnęli na niego z pogardą, odprowadzając wzrokiem do bramy. Nie zatrzymali go jednak - nie było ku temu powodu. Zanim odszedł, zaczepił go jego przyjaciel, krasnolud. Szepnął coś na ucho niziołkowi, i wcisnął mu coś w dłoń. Po chwili wywiązała się rozmowa między khazadem, a człowiekiem. Strażnicy przysłuchiwali się tej rozmowie bez emocji. Byli wyraźnie skupieni na kobiecie, oraz na oczekiwaniu na panią Veronikę.
A była to ciekawa postać. Znana w okolicy po prostu, jako pani Veronika, w rzeczywistości nazywała się hrabina Veronika von Helstein. Tajemnicza persona, o której niewiele było wiadomo. Wszyscy wiedzieli tylko, że jest żoną radnego miasta, odpowiadającego za nadzór i organizację straży miejskiej i ochrony rycerza. Każdy, kto dłużej zabawił w Grunheim wiedział, że pani Veronice należy zawsze schodzić z drogi, i broń boże na nią nie spoglądać. Była szalenie wyczulona na punkcie swej prywatności. Bez cienia szacunku odnosiła się do każdego, kto nie dorównywał jej ani statusem szlacheckim ani materialnym. Nie było jednak wiadomo, czym się zajmuje, co robi, gdy na długie godziny i dni opuszcza miasto, nikt nie wiedział też, jakiego jest pochodzenia ani jak uzyskała tytuł szlachecki. Stąd ogólnie uważano ją za postać skrytą i tajemniczą.
Czekali tak w milczeniu przez kilkanaście minut. Sekundy dłużyły się, atmosfera była gęstsza z każdą sekundą. Widzieli to wszyscy ludzie wchodzący do miasta, spoglądając na zbieraninę zaciekawionymi wzrokami. Nie było ich już wielu - ściemniało się, słońce zachodziło za wzgórzami i lasami, pogrążając miasto i okolice w szarówce.
W końcu, po wielu minutach napiętego oczekiwania, z miasta wyszła postać odziana w błękitną suknię. Na jej szyi wisiały pięknie zdobione wisiory i naszyjniki, błyskające diamentami w niesamowity sposób. Jej chód wyraźnie wskazywał na pochodzenie z wysokiej grupy społecznej. Maszerowała dostojnie, wyprostowana, patrząc na wszystko i wszystkich z góry. Wysokiego wzrostu kobieta, szczupła, ze szlachetnymi rysami twarzy - to wszystko sprawiało, że każdy, na kogo spojrzała, czuł się od razu niższy i jakby słabszy, jednocześnie poniżony, ale i doceniony tym, że tak wspaniała persona uraczyła go swym szlachetnym spojrzeniem. Wychodząc przez bramę, mało nie wpadła na wchodzącego do środka niziołka. Jej oczy nie były przyzwyczajone do patrzenia tak nisko. Niziołek ominął ją zdecydowanym krokiem. Spojrzała na niego z politowaniem, bez pogardy. Można było wnioskować, że szanuje przynajmniej przedstawicieli innych ras, skoro gardzi pospolitymi ludźmi.
Jej twarz była zamyślona, nie zdradzała śladu żadnych emocji. Przywoływała od razu skojarzenie posągu - blada, nieczuła, bez wyrazu. Oczy omiatały nieprzerwanie całe jej otoczenie, nie wiadomo, czy w poszukiwaniu zagrożenia, zainteresowania, czy po prostu - z ciekawości. Podeszła szybkim krokiem do strażników, krasnoluda, człowieka i niepozornej kobiety.
- Sio! - rzuciła krótko w stronę strażników władczym tonem. Jej głos zabrzmiał jak dwa ciężkie, stalowe miecze w rękach wielkich, pradawnych wojów, zderzające się w powietrzu. Był zimny i podobnie jak twarz, pozbawiony emocji. Strażnicy bez słowa skinęli głowami i poszli żwawo w stronę bramy. Odziana w łachmany kobieta natychmiast rzuciła się w jej kierunku, stając zdecydowanie zbyt blisko, niż pozwalał na to jej status.

Helvgrim i Hans
Różnica w ubiorze, stylu i rysach twarzy obu kobiet była porażająca. Przynosiła Wam na myśl skojarzenie ze światłem i mrokiem. Pani Veronika wyglądała olśniewająco, piękne rysy twarzy, nienaganny ubiór, a to wszystko na tle sztandaru miasta powiewającego dumnie u wrót. I obok niej brudna, poniżona, obdarta kobiecina, w zabłoconych, zniszczonych butach. Te dwa, skrajne obrazy kłóciły się ze sobą. Jak tak wysoko postawiona osoba, tak dumna i szlachetna, może stać obok tak żałośnie wyglądającego stworzenia? I czy hrabina nie boi się stać bez straży obok tak podejrzanego osobnika? Wydawało się to co najmniej dziwne. I dlaczego w ogóle zdecydowała się tu przyjść? Dlaczego straż nie pogoniła nędzniczki wprost do lasu, gdzie jej miejsce?
- A wy? - rzuciła hrabina w Waszym kierunku. I chociaż jej ton nie był zachęcający, nie było w nim wrogości. Najwyraźniej z większym szacunkiem odnosiła się do grup, w której znajdowali się przedstawiciele innych ras. Lustrowała Was wzrokiem przez chwilę, od stóp do głów, widocznie analizując, kim jesteście i co tu robicie. Staliście tak przez chwilę skołowani, być może przez kontrastowy widok dwóch, kompletnie przeciwnych kobiet. Gdy ta chwila upłynęła, w Waszych głowach echem odbił się jej głos pytający "A wy?, tym razem tonem nieznoszącym dalszej zwłoki, z wyraźną nutą oczekiwania.

Niklaus
Wchodząc do miasta, mało nie wpadłeś na wychodzącą dostojną postać. Udało Ci się ominąć ją, bez większego problemu. Dzięki za zwinność!, usłyszałeś w swej głowie. Zdecydowanie nie były Ci potrzebne problemy, zwłaszcza, gdy w grę wchodził nawet najmniejszy konflikt z wyższą szlachtą.
Będąc w Grunheim, skierowałeś się w stronę targowiska. Udało Ci się znaleźć stragan, na którym już od kilku dni zaopatrywałeś się w produkty podstawowych potrzeb. Za kramem stał jak zwykle ten sam, bezzębny, brodaty staruszek. Spojrzał na Ciebie z wesołym błyskiem w oczach.
- Witaj, Rondelek! - zawołał jowialnie ochrypłym, przepitym głosem. - Zamykam już, ale dla ciebie zawsze znajdę chwilę. Ciężko o tak równego gościa jak ty w dzisiejszych, pieprzonych czasach!
Gdy mówił, blizna na jego twarzy rozciągała się okrutnie. Z wnętrza nie do końca zagojonej rany sączył się jakiś dziwny, półprzezroczysty płyn. Rana ciągnęła się od lewego oka, do prawego kącika ust. Nie wyglądało to najlepiej. W chwili, gdy powitał Cię radosnym okrzykiem zorientowałeś się, że nie rozmawiałeś z nim nigdy o tym, jak zdobył tą ranę. Zobaczyłeś na jego stanowisku kilka bochenków zeschniętego chleba i trochę innej, półsurowej strawy. Nie wyglądały zachęcająco, ale kramarz raczył poinformować Cię, że są w promocyjnej cenie. Dla Ciebie może ze dwa, a może ze trzy pensiki za pół bochenka i pensik za jajko. To była bardzo zachęcająca cena, ale zawsze można się było targować.
 
Yaneks jest offline