Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2013, 22:35   #1
zgrzyt
 
zgrzyt's Avatar
 
Reputacja: 1 zgrzyt jest godny podziwuzgrzyt jest godny podziwuzgrzyt jest godny podziwuzgrzyt jest godny podziwuzgrzyt jest godny podziwuzgrzyt jest godny podziwuzgrzyt jest godny podziwuzgrzyt jest godny podziwuzgrzyt jest godny podziwuzgrzyt jest godny podziwuzgrzyt jest godny podziwu
Wstęp




- JAZDA BRACIA I SIOSTRY! OSTATNI NA SKARPIE STAWIA BECZKĘ GROGU!
Potężne cielska wijoszponów przecinają niebo niczym pocisk wystrzelony z balisty. Umięśnione, pokryte błoną skrzydła odbijają się od powietrza wzbijając te ogromne gady do lotu. „Płyniecie” na ich grzbietach niczym marynarz na orlim gnieździe podczas sztormu. Na skórze czujecie każdy podmuch wiatru. Ubrania trzepoczą jak chorągwie. Dreszcz przeszywa plecy. Krew buzuje w żyłach a serce staje w gardle słysząc komendę waszego kamrata:
- PIKUJEMY!
Posłuszne rozkazom swego pana gady jak jeden rzucają się do ostrego, nurkowego lotu. Wasze źrenice rozszerzają się niczym srebrne denary. Krople zimnego potu spływają po kręgosłupie. Widzicie jak z każdą chwilą ziemia staje się coraz większa. Malutkie białe punkciki śnieżnych szczytów i niteczki rzek przybliżają się w zastraszającym tempie.
- ROZBIJEMY SIĘ! – Wrzasnął jeden z braci.
Przez myśl przeszło wam to samo ale zaciśnięte ze strachu usta nie pozwoliły wykrzyczeć tego na głos. Świst wiatru zagłuszył myśli. Dłonie kurczowo ściskają przyczepione do pyska bestii lejce. Czy on oszalał?! Dupsko odrywa się od siodła i pozbawione grawitacji zaczyna się unosić. Zamglony umysł wyświetla sceny z życia uświadamiając wam, że na grzbietach tych potworów możecie nie dożyć jutra. Aż nagle…
- WYRÓWNAĆ LOT! – Wrzasnął ponownie wujo sprawiając, że gadzie bestie „trzepnęły” mocniej skrzydłami i rycząc przeraźliwie wyrównały poziom. Rozluźniły mięśnie i wytrzeszczyły pożółkłe kły przez co ich pyski przybrały kształt paskudnego uśmiechu. Niebezpieczne manewry to ich żywioł. Z trudem przełykacie zgromadzoną w ustach ślinę. Próbujecie opanować spocone, trzęsące się dłonie. Niektórzy z was prawie zafajdali portki.
- HAHA! ALE UBAW! SZKODA, ŻE NIE WIDZIELIŚCIE WASZYCH TWARZY! – krzyczy wujo machając nogami jak małe dziecko i tym samym poganiając wija do szybszego lotu. W końcu zza horyzontu wyłania się cel waszej podróży. Góry obręczy – skaliste, zdradzieckie szczyty na krawędzi wielkiej czeluści. Gdzieś tam, pośród zamglonych dolin i lasów skrywa się zamek sióstr Apostofitek. Odnoga najbardziej znanego na rubieżach klanu rytualistów – Monastyru na zboczach czeluści. Tam też po raz ostatni widziano człowieka, którego tropem podążacie…


Ezekiel Kadash zwany „Spoglądającym w otchłań”. Sławny egzorcysta Omamu. Członek rady Unii do spraw wypędzeń. Weteran bitwy pod „Lodowym Grobowcem”. Persona znana zarówno mieszkańcom rubieży jak i bestiom skrytym w pomroku. Nie jeden upiór poczuł bowiem siłę jego umysłu gdy palony inkantacją mantr posłusznie opuszczał ciało opętanej istoty. Ezekiel to żywa legenda waszej młodości. Legenda, która ostatnimi laty blaknie pod coraz głośniejszą falą krytyki. W Omanie nie brakuje bowiem urzędników, którzy uważają, że wiek egzorcysty i coraz bardziej dziwaczne zachowania uniemożliwiają mu dalsze pełnienie zaszczytnych funkcji. Niektórzy posuwają się nawet do twierdzenia, że „staruszek” oszalał albo zaprzedał duszę demonom z którymi ma na co dzień do czynienia. Serce boli gdy słucha się tych docierających ze stolicy plotek. Ciężko uwierzyć by osoba będąca symbolem zakonu rytualistów mogła po tylu latach wiernej służby przejść na drugą stronę barykady. Cóż…nie pozostaje wam nic innego jak ruszać w drogę i rozwikłać tajemnicę jego zniknięcia.

Rozdział I



Skryta w zaroślach istota obserwowała jak skrzydlaty, pokryty pancerzem gad szykuje się do lądowania na oblodzonej, przylepionej do krawędzi czeluści skalnej półce. Widziała dokładnie jak zwierzę zwalnia „obroty” i trzepocząc potężnymi skrzydłami próbuje utrzymać właściwy tor lotu. Z każdą chwilą zbliżania się do ziemi mięśnie stwora napinały się bardziej a jego ciało walczyło zaciekle z szalejącą nad rozpadliną wichurą. Wyglądało na to, że nim bliżej celu tym trudniej było wijoszponowi zachować równowagę i nie uderzyć cielskiem o najeżone ostrymi kamieniami zbocze czeluści. Śnieżyca miotała nim to na lewo, to na prawo bawiąc się jak dziecko szmacianą lalką. Stwór nie zamierzał się jednak poddać. Zaryczał głośno, oznajmiając naturze, że nic nie powstrzyma go przed lądowaniem. Wysunął przed siebie szpony i z nieludzką zaciekłością próbował pochwycić nimi podłoże. W końcu będąc metr nad śnieżną pokrywą skarpy poddał się sile grawitacji i jak tonowy głaz grzmotnął z impetem o ziemię. Z pod pazurów posypały się kawałki popękanego lodu i tumany wzburzonego śniegu. Po przełęczy rozniósł się odgłos łupnięcia potęgowany odbijanym od wzgórz echem. Dopiero gdy wszystko ucichło gad wyprostował dumnie szyję i otrzepał się z pokrywającego ciało białego pyłu. Sapiąc głośno ze zmęczenia wykonał kilka mozolnych, brodzących w zaspie kroków. Po oddaleniu się na bezpieczną odległość od przepaści przysiadł i nie pytając nikogo o zgodę legł ociężale. Ostatkiem sił skulił się w sobie i zamykając oczy zasnął wycieńczony.

Obserwujący całą scenę osobnik wychylił się ciekawsko zza krzaków. Dzięki temu widział dokładniej jak na skale z hukiem lądują kolejne latające jaszczury. Te stworzenia w gruncie rzeczy go nie interesowały. Były zbyt szybkie by można je upolować. Na swych grzbietach niosły jednak coś dużo bardziej kuszącego. Ludzi. Świeżutkie, ciepłe, odziane w skóry mięsko. Jeden po drugim zeskakiwało teraz z grzbietów gadów wpadając po kolana w świeżo opadły śnieg. Nieznajomy oblizał się lubieżnie na myśl o uczcie jaka go niebawem czeka. Czas ruszać – pomyślał – muszę zawiadomić pozostałych.


Pierwszy na zboczę dotarł wujo. Usadowił swoje okute metalowymi butami stopy na stałym lądzie po czym czujnie rozejrzał się po okolicy. Podłoże płaskie, lita skała a nie lód - nie powinna się załamać. W dodatku skarpa jest osłoniętą drzewami, które przy odrobinie szczęścia złagodzą lawinę. Lepiej nie będzie – pomyślał. Tylko ten wiatr. Wzmaga się i rośnie w siłę. Ciarki na plecach podpowiadały mu, że pogoda może zmienić się na gorsze, a to w górach jest niebezpieczne i co gorsza – wielce prawdopodobne.
- Dalej nie polecimy. Śnieżyca rozpętała się na dobre. Wije nie dadzą rady się przedrzeć.
Krzyknął w waszym kierunku widząc, że wszyscy bezpiecznie zeszliście z wierzchowców. Przechadzając się z wolna obejrzał swoje gady. Pomacał ich szponiaste stopy, pogłaskał po łbach, zajrzał pod skrzydła. Na koniec każdemu z nich wsadził coś smacznego do pyska.
- Zamek leży jakiś dzień drogi stąd. Powinniście trafić idąc wzdłuż rozpadliny. Niestety, nie mogę wam towarzyszyć. Starszyzna zleciła mi inne, pilniejsze zadania.
Chwilę potem podszedł do Ivy i położył swoją silną, męską dłoń na jej ramieniu. Jego ciepły i stanowczy uścisk przypominał ten ojcowski, gdy głowa rodziny chciała powiedzieć coś bardzo ważnego.
- Poprowadzisz ich do celu. Rada zadecydowała, że to Ty obejmiesz dowództwo. Wiem, że to dla Ciebie zaskoczenie bo nigdy nie dowodziłaś. No ale cóż…ja w tej sprawie nie miałem nic do gadania. Staraj się zarządzać mądrze i słuchaj rad Ezechiela. Z was wszystkich zna się najlepiej na poruszaniu w trudnym terenie.
Po wygłoszeniu raptem paru słów wujo podszedł do Draugdina i subtelnie wziął go na stronę.
- Starsi już totalnie oszaleli. Udumali sobie, że to Iva was poprowadzi. Nie wiem jak to zrobiła ale po tej wyprawie planują dać jej tytuł chorążego. Przecież ona totalnie się do tego nie nadaje. Niby walczy nieźle. Umie ciąć i rąbać. No ale co z tego jak w najgorszych momentach panikuje i płacze jak małe dziecko. Nie to co Ty. Chłop z jajami. Umiesz zachować rozsądek gdy leje się krew. A to według mnie świadczy o prawdziwym bohaterstwie. Czuwaj nad wszystkim bo bez Ciebie może zdarzyć się tragedia.
Wujo poklepał Draugdina po ramieniu po czym skrzywił się widząc stojącego na uboczu Arak'Gnara. Westchnął poirytowany czując jednak, że i z nim musi zamienić kilka słów. Podszedł powoli mierząc go chłodnym, ponurym spojrzeniem.
- Arak…obaj dobrze wiemy, że nie cierpię Cię jak psa. Jesteś zakałą naszej kompani. Pluję za każdym razem gdy muszę oglądać Twoją parszywą gębę. Przynajmniej nosisz ją zakrytą bo inaczej nie wytrzymał bym i obił Ci ryj. W mojej drużynie byłbyś czarną owcą ale tutaj…możesz się przydać. Tak dobrze słyszałeś, tym młodzikom potrzebny jest doświadczony żerca. Nie żebym Cię za takiego miał ale skoro już tutaj jesteś...ech, co ja gadam. I tak coś spierdolisz. Jak zwykle.
Na koniec zerknął na kulących się z zimna rytualistów. Marissę i Baltomizera.
- Uważajcie na nich. Kląłem się na swój honor, że cali i zdrowi dotrą do zamku. Nogi wam z dupy powyrywam jeżeli coś im się stanie.
 

Ostatnio edytowane przez zgrzyt : 27-02-2013 o 10:24.
zgrzyt jest offline