Zsiadła z wierzchowca i przeciągnęła się z ulgą. Szalony lot na wijach, których zwolennikiem był wujo, budził w niej mieszane uczucia. Poprawiła skórzany płaszcz i rozejrzała się bacznie po okolicy. Śnieżyca wzmagała się coraz bardziej, co nie zwiastowało przyjemnego spacerku do celu. Wyszczerzyła się do siebie. Gdy wielka i ciężka dłoń wuja spoczęła na jej ramieniu aż ugięły się pod nią kolana. Mężczyzna miał sporo krzepy, a ona nie spodziewała się takiej sytuacji. Tym bardziej zaskoczyły ją następne jego słowa. Jej bursztynowe oczy wpatrywały się w wuja z niedowierzaniem. - JA? Mam dowodzić tą bandą? Ha! Wolne żarty... - Obowiązki dowódcy to spory problem. Do tej pory była wyłącznie jednym z wielu trybików w rodzinie, a teraz ma tymi trybikami rządzić. Ale medal ma dwie strony, a co za tym idzie, nie będzie musiała znosić głupich rozkazów jakiegoś wypierdka, lub niezrównoważonego starucha. Lepiej, żeby zgrają popaprańców kierował ktoś, kto wie, za który koniec trzymać miecz. Przeniosła wzrok na Ezechiela i wyszczerzyła się do niego łobuzersko. - Mam nadzieję, że nie stronisz od ludzi, bo chcąc nie chcąc, mamy współpracować. Jakby co, nie krępuj się i mów co ci na wątrobie leży. To samo tyczy się reszty. Te, lala! - Zwróciła się w stronę Marissy. - Dobrze by było, gdybyś nie opóźniała marszu. To tak na przyszłość. - Darowała sobie przemowy, bo skoro wujo tu jest, to on tu jeszcze dowodzi. A na pogawędki z braćmi przyjdzie jeszcze czas... Rola niańki dla wiotkich Rytualistów szczerze ją drażniła. Skoro wybierają się na wyprawę, to, na przodków, powinni zadbać o własną dupę. Ale rozkaz, to rozkaz, a hańby wujowi i Rodzinie przynieść nie miała zamiaru.
__________________ Sore wa... Himitsu desu ^_~
Ostatnio edytowane przez Nergala : 27-02-2013 o 01:03.
|