Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2013, 22:04   #6
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Cela patrzyła przez przybrudzoną szybę autobusu, jak lokaj macha jej na pożegnanie. Jego wesołość (tak nie pasująca do sytuacji) utwierdziła dziewczynę w przekonaniu, że dobrze odczytała sytuację - Elephantman był szalony. Jego ludzie pozwalali mu wierzyć w ułudy, traktując to może jako rodzaj terapii? A może bali się powiedzieć mu prawdę, z obawy przed jego gniewem, że ich wyrzuci, albo pozbawi dochodów? Choć miała wrażenie, że Husky był szczerze oddany swojemu „panu” – oczywiście w ten dziwny, pokręcony i poddańczy sposób. I pewnie zrobi, z poczucia obowiązku i sympatii wszystko, żeby „pana” zadowolić. Ściągnie ją na to zadupie, oszuka, odnośnie Lockbella i jej niby zdolności. Dlaczego ona? – zastanowiła się, ale po chwili uznała, że musi to być prosty zbieg okoliczności – Husky “coś” u niej wyczuł, uznał, ze to zadowoli pana i natychmiast mu o tym doniósł, nakręcając jego paranoje, już rozbudzoną zabójstwem Lockbella.
To było przygnębiające. Ale poczuła też złość – gdyby skonfrontować ich z rzeczywistością, dobrać odpowiednie leki, Elephantman miałby szansę na normalne życie. Wolne od spisków i podejrzeń. Czy paranoicy bywają groźni dla innych? Czy bywają agresywni? Wyglądał na bardzo silnego, dysponował pieniędzmi i grupą oddanych ludzi. Pewnie potrafił być niebezpieczny, niezależnie od choroby. Cela postanowiła, że musi go unikać za wszelką cenę. Niepotrzebnie tam pojechała. Nie miała czasu na kłopoty… szczególnie teraz, pół roku przed maturą.

Autobus stanął na przystanku obok jej Liceum. Spojrzała na zegarek - kończyła się właśnie piąta lekcja, powinna zdążyć na spotkanie z dyrektorem, bez konieczności tłumaczenia się z nieobecności.
Weszła do budynku, głównym wejściem, omijając szatnię, gdzie pewnie natknęła by się na woźną. Weszła na pierwsze piętro, wepchnęła kurtkę do plecaka i zapukała.
- O jesteś Ocelio – przywitała ją sekretarka – Pan dyrektor wie, że przyjdziesz. Możesz wejść.
Podziękowała i zapukała do drzwi gabinetu.
- Proszę! - Usłyszała zmęczony głos.
Weszła. Dyrektor siedział przy biurku i przeglądał coś na tablecie.
- Siadaj, Ocelia - powiedział, wskazując krzesło.
Zerknęła przelotnie na tablet - nazwiska uczniów? - nie zdążyła dobrze się
przyjrzeć, bo szybko wyłączył urządzenie.
- Słyszałem, że nalegałaś na spotkanie ze mną..
Pani sekretarka podobno prawie siłą musiała cię wyrzucać z pokoju - na wpół
zażartował, na wpół łagodnie ją zganił – O co chodzi? Studniówka, jak rozumiem?
- Przepraszam, jeśli zachowałam się natarczywie, oczywiście przeproszę panią Krysię, ale nie, nie o to chodzi.. byłam poruszona doniesieniami o tym zabójstwie.. inni uczniowie też.. pomyśleliśmy, że nie możemy tak przejść nad tym do porządku dziennego, trzeba coś zrobić…
- Lockbell, tak? – zapytał, poważniejąc – To straszna tragedia, ale, Ocelio, nie sadzę…
- Ale panie dyrektorze! – weszła mu w słowo, pochylając się nad biurkiem w jego stronę – Przecież to dotyczy wszystkich nas! Uczniów. Nie może być tak, że po prostu o tym zapomnimy!
- Nikt nie mówi, że mamy zapomnieć. I nie przekrzykuj mnie, proszę. Mam dobry słuch.
- Przepraszam – cofnęła się, dosuwając plecy do oparcia krzesła.
- To straszna tragedia – powtórzył - I nie, nie jesteśmy obojętnie, przecież wiesz, że był apel w tej sprawie.
- To za mało, panie dyrektorze.
Podniósł, zdziwiony, brwi.
- A czego byś oczekiwała? – zapytał powoli, nieco poirytowany – Oczywiście, możecie i o tym napisać w gazetce..
- Chcielibyśmy zrobić marsz.
- Jak marsz?
- Marsz milczenia, marsz sprzeciwu. Ubralibyśmy się na biało i przeszli, milcząc pod ambasadę. Żeby okazać nas sprzeciw – dziewczyna wyraźnie była podekscytowana swoim pomysłem.
- Nie wydaje mi się… zaczął stanowczo.
- Ale panie dyrektorze! – znów mu przerwała – przecież to ważna sprawa! Musimy pokazać, że nas to dotyczy, że nie zgadzamy się, szkoła się nie zgadza, na prześladowania!
- Ocelio..- ciągle wydawał się sceptyczny, ale jego sprzeciw miękł.
- Skrzykniemy inne szkoły na facebooku, weźmiemy sztandary, i pójdziemy, wszyscy razem!
- Hmm – potarł brew – Może mógłbym porozmawiać z dyrektorkami innych liceów – zaczął się głośno zastanawiać.- Potrzebujecie ten sztandar nowy, czy historyczne?
- Im więcej, tym lepiej, panie dyrektorze! – zapał dziewczyny nie słabł – To ważna sprawa. Nie możemy się godzić na przemoc.
- Masz rację, ważna. Nie możemy się godzić na przemoc – powtórzył jej słowa.
Zadzwonił dzwonek. Dyrektor potrząsnął głową, wyraźnie czymś zdziwiony.
- Wracaj na lekcję - powiedział.
- W najbliższy piątek? – zapytała wstając.
- Tak, o 12. Wyjedziemy razem ze szkoły. Porozmawiam z innymi dyrektorami. A teraz zmykaj.
- Do widzenia – wyszła, uradowana i pobiegła do klasy na ostatnią lekcję.

Matematyczka spojrzała na nią zza swojego stolika, uśmiechając się obłudnie.
- Jak miło, że raczyłaś nas zaszczycić swoją obecnością - powiedziała.
- Przepraszam za spóźnienie, pani profesor- mruknęła siadając obok Romka.
Chłopak spojrzał na nią pytająco, po chwili chrząknął i nachylił się do niej
- O 16 w Złotych Tarasach? Jak nie przyjadę, to będę w okolicach Marek? - Wyszeptał cytując jej wcześniejszego sms-a, zmieniając tryb oznajmujący na pytania. - Gdzie żeś ty była, młoda damo?
- Po lekcjach - mruknęła wyciągając zeszyt.
- To po lekcjach... - westchnął chłopak.
Lekcja ciągnęła się, Cela machinalnie wpisywała do zeszytu kolejne wzory, nawet nie zastanawiając się nad ich znaczeniem. W końcu rozległ się wyczekiwany dzwonek.
Zeszli do szatni. Kilka osób zgromadziło się wokół Celi.
- W piątek o 12 będzie marsz. Dyrektor się zgodził, trzeba powiadomić wszystkich na Facebooku. Wyjdziemy ze szkoły.
- W czasie lekcji? - zapytał ktoś, z niedowierzaniem z głosie - Zwolnią nas z lekcji? Wow, Celka , jak to na nim wymogłaś? Szantaż? Wiem! Zaoferowałaś mu usługi seksualne!
- Palant. Na moim i Kaśki wallu będą informacje, roześlijcie dalej. Spadam, mam mnóstwo roboty. Romek, idziesz, czy planujesz jednak czekać do 16?
- Co no? Polazę z tobą - mruknął wzruszając ramionami - byle nie do Marek... co ty tam robiłaś? - Dodał gdy oddzielili się od reszty?
- Spotkałam się ze świrami, którzy twierdzą, że pewna grupa ludzi planuje wyeliminowanie wszystkich animalomanów. Czy coś w ten deseń. Nie ma o czym gadać. O co chodziło w klubie?
Romek spojrzał na nią najdziwniej jak umiał, próbował coś powiedzieć na temat jej relacji, ale stwierdził, że skoro nie chce mówić prawdy to nie. Prychnął myśląc nad odpowiedzią na drugą część wypowiedzi dziewczyny.
- Je... rosną mi łuski - wymruczał w końcu, zwieszając głowę.
- Pokaż mi. - powiedziała.
Chłopak patrzył na nią przez chwilę, jakby przestraszony. Rozejrzał się w końcu po ulicy... nikt raczej nie zwracał na nich uwagi. Zrzucił plecak i odwrócił się do niej plecami.
- Przy karku i... i idą w dół... - dziewczyna obejrzała górę pleców Romka, rozciągając jego koszulkę. Paręnaście małych, połyskujących łusek, nakładających się na siebie, tworzyły nieregularny kształt, zastępując normalną skórę chłopaka, która teraz wydawała się taka... słaba i krucha w obecności świecących, niczym oliwkowe diamenty, skorup.
Przesunęła palcem. Łuski były twarde, sprężyste.
- Kurcze - powiedziała, zdziwiona i lekko zaniepokojona. Trzy dni temu sądziła, że człowiek od zawsze wie, czy jest mutantem, czy nie, dziś już nie miała takiej pewności - Coś jeszcze? Od dawna to masz?
- Nie... od dwóch tygodni. Wtedy wyrżnęła się pierwsza... swędzą jak cholera, ale nie mam jak się podrapać... twarde jak skurwysyn! - Warknął odwracając się i zakładając plecak. - Dobrze, że jestem zwolniony z wuefu... najlepsza kontuzja kolana, jaka może być.
Cela przygryzła palec.
- Choć, ja też coś ci pokażę.
Pociągnęła chłopaka za sobą do pobliskiej bramy. Rozejrzała się dookoła.
- Daj mi swoją kurtkę - powiedziała, wskazując na jego moro.
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony, ale posłusznie ściągnął plecak i podał jej swoją wojskową kurtkę.
- Patrz na moje włosy.
Założyła moro, jej brązowe włosy zaczęły zmieniać się, pojawiały się w nich białe i zielone plamy. Odczekała chwilę, zdjęła katanę, oddała chłopakowi. Jej włosy wróciły do brązowego koloru jej skórzanej kurtki.
- Rozumiem, że nie masz rejestracji mutacji? - zapytała.
- Niee... - powiedział patrząc na jej oczy, rozdziawiając usta. - Ale muszę szybko wyrobić, złożę podanie razem z tym na dowód, normalnie. Tylko powiem, że to dopiero się ujawniło... oby uwierzyli... KURWA! - Warknął nagle. - Co ma znaczyć?! Rozprzestrzenia się to jak AIDS w Afryce... kiedyś tam - podrapał się po głowie nerwowo. Cela wyczuwała, że denerwuje się bardziej niż to okazuje.
- Ej, spokojnie, nie wściekaj się. Mnóstwo ludzi z tym żyje i nic się nie dzieje...Musisz tylko uważać. Na policję. Nie przyszłam dziś rano, bo mnie gonili. Taki dziwny gostek, jakby w masce, jak cyborg.. był z normalnymi policjantami. Podobno potrafi .. potrafi węchem wyczuć mutację. Wiem, brzmi durnie. - próbowała się uśmiechnąć, ale też się denerwowała. Coraz bardziej bała się o chłopaka. Ona ucieknie, jakby co, ale Romek?
- A może..- zastanowiła się - Wyjedziesz na jakiś czas?
Spojrzał na nią niezręcznie, drapiąc się po karku.
- Eeee Celka... nie żeby, co ale to naprawdę brzmi dziwnie, co mówisz... słyszałem o nowym wydziale do spraw mutantów, ale chyba nie są aż tak drastyczni - powiedział wzruszając ramionami. - A... jesteś pewna, że byłaś w Markach? I z kim tam niby byłaś, jeszcze raz? - Spytał, chcąc by powtórzyła klarowniej, to co wcześniej powiedziała. - No i czemu mam kurna wyjeżdżać?
- Sama tego nie ogarniam... gonili mnie, jak szłam rano. Uciekłam, przeskoczyłam na sąsiedni blok. Potem dosiadł się taki.. mutant.. no i z nim pojechałam do tych Marek. Dlatego ci posłałam sms-a, tak? Żeby wiedział, że inni wiedza, gdzie jestem. Kurcze. Romek. Podobno ten wydział zabija ludzi, co nie mają rejestracji. - zasłoniła twarz dłońmi i chwilę zastanawiała się nad swoimi słowami. Spojrzała znów na chłopka - Brzmię, jakbym się naćpała, co? Sądziłam, że ci w Markach się naćpali. W każdym razie jesteś w niebezpieczeństwie. Lepiej wyjedź.
- Och daj spokój! Z tego wynika, że setki.. ba! Tysiące innych osób jest w niebezpieczeństwie! Na całą naszą szkołę, już my dwoje nagle okazaliśmy się mieć te... no... - chrząknął. - Z tego co wiemy, tylko my... jest jeszcze sporo innych osób, które może nie wiedzieć, o tym, o w nich siedzi... i co? Mają ich zabijać? Hurtowo? Przesadzasz - machnął ręką. - Nagadali ci tam bzdur... pewnie te mutanty miały mutację mózgu, albo paranoję. - Syknął.
Odetchnęła głęboko. Myślał dokładnie tak, jak ona.
- Masz rację, nakręcam się. Też byłam pewna, ze mają paranoję.
- No właśnie... dziwne to przyznam, ale... myślę, że trochę możemy wyolbrzymiać, przez to, co się z nami dzieje - powiedział kręcąc głową i wzdychając ciężko. Po chwili uśmiechnął się niezręcznie. - Ale... na swój sposób cieszę się, że to akurat z tobą przez to przechodzę.
- Ja.. w sumie.. też. I masz rację - ta cała.. mutacja.. pewnie też oddziaływaje na mózg. Na percepcję. Bo normalnie, to ja bym nie jechała z obcym facetem nie wiadomo gdzie.
- No mam nadzieję, że nie... - mruknął uśmiechając się ponownie. - A właściwie... to po, co teraz idziemy do tych tarasków? Nie lubię galerii handlowych, wiesz przecież...
- Nie idziemy, tarasy są w drugą stronę, obudź się.- zaśmiała się, klepiąc go w ramię - Musiałam coś napisać w tym sms-ie... Przyjdziesz na marsz?
- Jasne, jasne.. będę... a skąd ja mam wiedzieć, gdzie są najmodniejsze centra handlowe? - Spytał nagle. - No nic... w takim razie muszę wracać do domu... atmosfera jest dość napięta - mruknął smutniejąc, rozglądając się za autobusem.
- Młoda bryka?
- I fika, a rodzice się coraz bardziej wkurzają... ale ją wyślą na odwyk. Wkrótce.
- Byle szybko.. nie ma żartów z tymi świństwami.Twój autobus, nie? Do jutra.
- Na razie - powiedział wymuszając smutny uśmiech i potruchtał do przystanku.


Cela ruszyła do swojej kamienicy - na piechotę, nie miała daleko, może z 15 minut. Po drodze rozglądała się, szukając ewentualnych patroli policyjnych - kiedy sobie uświadomiła, że tak robi, natychmiast przestała. Romek miał rację - niepotrzebnie się nakręcała, to całe.. spotkanie z bandą świrów z Marek nie świadczyło za dobrze o kondycji jej głowy. Jej. Normalnie - spuściła by na drzewo natręta, a nie jechała z nim słuchać spiskowych teorii.
Dobra, dość z tym. Wraca i zabiera się za naukę. Coś zwykłego, przewidywalnego, co pomoże jej wrócić do codziennego rytmu.

Weszła do kamienicy, panny Heli nie było, na szczęście. Usiadła w hamaku i odpaliła laptopa. Nie szukała jednak żadnych dziwnych torii u wujka Gugla, tylko domówiła szczegóły marszu z Kaśką. Tamta (po kilku pełnych zadziwienia okrzykach typu “Cela, jak go przekonałaś?!”) zgodziła się chętnie zredagować wiadomość i rozesłać do ludzi.
Cela wyłączyła komputer i sięgnęła po notatki. Płazy i gady, Pięknie. Matko, a Romek to? A.. ona? Chyba nie kameleon... odgoniła głupie myśli i zabrała się za wkuwanie. Wieczorem była umówiona z chłopakami. Mieli ‘robić” ten nowy, niezamieszkany jeszcze wieżowiec na Mokotowie.
Gdy powoli zbierała się do wyjścia, dostała sms-a od Aleksa
“E! Nie wiem, czy wyglądałaś za okno ostatnio, ale u mnie pada śnieg... będziesz i tak?”

Dziewczyna spojrzała, co dzieje się na zewnątrz i rzeczywiście, nocne Tt powoli ubierało biel, która sypała się z nieba coraz to bardziej obficie, przynajmniej miesiąc za wcześnie, szczególnie biorąc pod uwagę, wciąż dość ciepłą, jesienną pogodę. Wszystko więc, co spadnie, zapewne szybko się roztopi i może być dość nieprzyjemnie na dworku.
“pewnie, że będę. Chyba nie wymiękasz? sy” odpisała. Spędziła całe popołudnie na wkuwaniu.. Potrzebowała się przewietrzyć.
Założyła nieprzemakalną kurtkę, rękawiczki i czapkę. Wsunęła komórkę do wewnętrznej kieszeni i wyszła z kamienicy.
Było.. urokliwie. Celkę zawsze zadziwiało, jak miasto pięknieje po przysypaniu śniegiem. Szła powoli, pozwalając płatkom topnieć na jej twarzy.
Po dłuższej chwili dostała odpowiedź od Aleksa: “a wiesz, moja droga, jak pachnie mokry, spocony, prawie dwumetrowy kot? Nie? To masz szczęście...”
Miała nadzieję, że inni będą i choć dotarła, pod świeżutki apartamentowiec po czasie, to i tak musiała czekać na resztę. Brakowało tylko Aleksa i Janka, który był chory. Poza nimi zjawili się wszyscy, łącznie z Jean’em.
- Sorry za spóźnienie, busy są spowolnione, przez ten szajs z nieba - mruknął Robert, który wraz z Łukaszem przyszli ostatni. Myśleli, że nikt nie wie o ich związku, ale grubo się mylili. Wszędzie łazili razem, mieszkali w jednym mieszkaniu i w ogóle... jednak homoseksualiści i nienawiść do nich, odeszła prawie całkiem w niepamięć, gdy zaczęły się poważne problemy ze zwierzoludźmi - to znaczy, od kiedy niektórzy zechcieli by skończono ich mordować.
- Strasznie duże balkony tutaj... bogaty budynek. Może powoli iść - mruknął Tomek spoglądając w górę.
- I tak trzeba powoli, ślisko w pizdu będzie, z tym topniejącym śniegiem - dodał Jean.
- Co... ścigamy się? - Zaproponował po chwili Tomeczek, z łobuzerskim uśmiechem, jakże dla niego charakterystycznym.
- Tomek, nie przeginaj - fuknęła Cela - Nowy obiekt, śnieg, a ty chcesz kozaczyć.
- Dobra, dobra... - westchnął wywracając oczami. - W razie czego i tak batman by nas uratował - dodał cicho, tak że tylko Cela usłyszała i podszedł do ściany, wskoczył, odbijając się lekko stopą od ściany i chwytając parapetu na parterze.
Cela też przewróciła oczami, ściągnęła kurtkę, zostając w samym polarze, i zawiązała ją wokół pasa. Odczekała chwilę, aż Tomek wejdzie wyżej, a potem wybiła się i skoczyła do góry, łapiąc od razu za barierkę balkonu. Metal był zimny, mokry, śliski. Zacisnęła palce, pozwalając skórze dłoni przyzwyczaić się do nowego doznania.Podciągnęła się i poszła wyżej - szła pewnie, z każdym krokiem uspakajając się coraz bardziej swobodą i wysokością. Spojrzała w górę - czuła się, jakby wchodziła do nieba, prosto w padający śnieg.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline