Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2013, 18:22   #8
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Zanim ekstremistka zdążyła otrząsnąć się z zaskoczenia, Cela rozpędziła się i pobiegła w stronę bocznej krawędzi. Wybiła się z brzegu dachu i skoczyła w stronę sąsiedniego budynku. Wylądowała sprawnie, przetaczając się i zaraz skacząc na równe nogi. Obracając się, zobaczyła, że snajperka spróbowała tego samego i choć skoczyła i doleciała, to cudem, bo rękoma musiała chwycić się płaskiej krawędzi dachu.
Cela przez sekundę patrzyła, jak tamta gramoli się na dach. Potem wybiła się ponownie i przeskoczyła na pierwszy budynek. Miała dziwne wrażenie, że skoki przychodzą jej nadspodziewanie.. łatwo.
Spojrzała ponownie na kobietę, która stała już przy krawędzi drugiego dachu, zaciskając wściekle pięści. Najwyraźniej trochę bała się zaryzykować kolejnym skokiem, zabawa w kotka i myszkę wcale się jej nie podobała, ale bezczynne stanie i patrzenie na Celę też nie. Ostatecznie wzięła rozbieg, najwyraźniej przygotowując się do kolejnego, oby ostatniego skoku, nie spuszczając oka z dziewczyny.
- Nie uda ci się! - krzyknęła Cela, ostrzegawczo, bez przekory. Tamten skok wyszedł dziewczynie fartem, Ocelia potrafiła oceniać takie rzecz - Odpuść!
-Zamknij ryj, brudna kurwo! - Warknęła skacząc, a potem wszystko stało się w mgnieniu oka. Wyciągnęła ręce, lecz najpierw zderzyła się twarzą z krawędzią dachu, z głuchym trzaskiem, a następnie zniknęła Celi z oczu, spadając w dół, pozostawiając po sobie jedynie parę krwawych śladów, w miejscu zderzenia.
Cela wiedziała, że tamta nie da rady, zanim jeszcze wybiła się z dachu. Nie wzięła dobrego rozbiegu, skakała wściekła, wściekłość dodaje sił, ale odbiera rozum... A rozum i chłodna logika były jednak najważniejsze w tym sporcie.
Usłyszała suchy chrzęst miażdżonych kości. Nie patrzyła dalej.

Przeszła na drugą krawędź, uklękła, a potem położyła się, prawie dokładnie w tym samym miejscu, gdzie kilka minut wcześniej klęczała ekstremistka. Miała wrażenie, że ciągle jeszcze wyczuwa jej zapach. I ciepło. Ale to było niemożliwe.
Spojrzała w dół, w dym i unoszące się krzyki - choć była pewna, że tego pożałuje. Ale musiała wiedzieć.

Tuż pod nią, pod ścianą budynku, leżała sterta ciał, ubranych w białe, ale już przesiąknięte krwią ubrania. Wyglądał jakby został szybko ustawione tam i rozstrzelane. Nad jednym z ciał, klęczał zamaskowany mężczyzna, który wściekle pchał zwłoki nożem, raz po raz, nie opadając z sił, dopóki drugi, podobny mu, nie odciągnął go, kierując głębiej w ulicę, w stronę żywej ściany złożonej z ciężko opancerzonych, policjantów z tarczami. Wśród dymu, ognia i masy zwłok, głównie ubranych w biel, stanęły naprzeciwko siebie, dwie grupy o podobnej liczebności. Policja nie miała już najmniejszych powodów, by powstrzymywać się od użycia ostrej broni, widać było wyraźnie, że wielu ekstremistów już padło, teraz jednak wszyscy czekali na ruch drugiej grupy. ROPiarze oczywiście darli się ciągle, wykrzykując swoje rasistowskie hasła, rzucając w stronę glin przekleństwa, a w końcu kamienie i nową porcję koktajli Mołotowa. Policjanci cofali się stopniowo, zasłaniając tarczami przed pociskami, pewne jednak było, że gdy tylko skończą się rzeczy, którymi terroryści mogliby rzucać, rzucą się na “psiarnię”, co skończy się istną masakrą. Choć tak naprawdę, poprzednia jeszcze się nie skończyła.

To, co zobaczyła, było przerażające - tak przerażające, że nie potrafiła tego ogarnąć. Sterty porzuconych, po ścianą, ciał. Porzuconych jak śmieci, jak odpadki, zostawionych samym sobie. Nienawiść, ślepa nienawiść z jaką ROPowiec dźgał jedno z ciał, ewidentnie już martwe, nie mogła się jej pomieścić w głowie.
Pojęła, w końcu, skalę zjawiska i pojęła, że to ona sprowadziła tutaj te dzieciaki. Na śmierć.
Szara na twarzy, w głębokim szoku, odczołgała się od skraju dachu i podniosła na kolana, wstrząsana falami mdłości. Wymiotowała tak długo, aż żołądek został opróżniony do cna. A potem wymiotowała dalej, choć nie miała już czym - suche, bolesne skurcze wstrząsały jej ciałem. Chciała umrzeć, nie wiedzieć, nie widzieć, nie czuć.

Gdy walka się już rozpoczęła, Cela starała się nie patrzeć, jednak jej uszom, choć je zasłaniała, nie mógł uciec dźwięk wystrzałów, krzyki agonii, poprzedzone przyprawiającym o ciarki, dźwiękiem często zardzewiałego metalu, tnącego mięso. Ekstremiści szybko padali, rażeni granatami gazowymi, pistoletami, a także pałkami policyjnymi. Jednak również stróże prawa padali.
- Mówiłem, że to nie jest dobre - warknął nagle Husky, znajdując się za plecami dziewczyny i pociągając ją w dół, bojąc się pewnie o zbłąkane kule. Spojrzał na regularną bitwę, która toczyła się na wyciągnięcie ręki. - Ci bardziej tchórzliwi zaczęli uciekać, gdy zjawili się gliniarze... wpadłem na trzech wracając - powiedział nie odrywając wzroku od walczących. W końcu podszedł do Oceli. Trzymał się za lewy bok, prawą ręką.
- Straciliśmy dość czasu... musimy uciekać zanim policja zajmie się tymi, którzy zostali i zacznie się... sprzątanie martwych i rannych. Pójdziemy do ciebie szybko, spakujesz się - pokiwał głową, ciągnąc delikatnie dziewczynę za rękę, do krawędzi dachu.

Pies był bardzo silny, dziewczyna miała wrażenie, że ciągnie ją jak szmacianą lalkę. Nie bardzo miała jak zaprotestować. Zresztą - w tej chwili było jej wszystko jedno. Mdłości ustały, nie mogła jednak przestać się trząść. Krzyki zabijanych i rannych huczały jej w głowie, odcinając wszystko inne.
- Mówiłam, żebyś się nie bił - powiedziała, kiedy zobaczyła jego bok - Pokaż, chcę zobaczyć, może trzeba opatrzyć - przeciągnął ją kolejny metr, coraz bliżej krawędzi - Puść mnie. Puść. Nie dam rady teraz zejść.

Puścił jej rękę niedbale wedle rozkazu.
- Napadli mnie, nie bardzo miałem wybór. Samoobrona - westchnął. - Nie zabiłem żadnego i tak, trzeba opatrzyć, ale najpierw zabierzemy cię w bezpieczne miejsce, póki co niech to będzie twój dom. - Powiedział stanowczo, nie dopuszczając jej do siebie i nie puszczając zranionego boku. - Czemu nie dasz rady? Coś ci się stało? Jesteś ranna? - Spytał już bardziej zatroskany.

- Nie, nie jestem ranna. Ale to wszystko... Nie umiem, tak po prostu.. nie.. nie mogę - powiedziała kuląc się na dachu i starając opanować szczękanie zębów.
Husky westchnął ciężko, siadając obok dziewczyny i przecierając oczy wolną ręką. Cała sytuacja wydawała się być dla niego, za bardzo... normalna. Nie przejmował się wszystkim, co się działo tak jak... powinien.
Ujął delikatnie jej dłoń i powiedział spokojnie:
- Wiem, wiem, ale od teraz wszystko będzie inaczej i... i nie możesz tak po prostu się poddać. Zrozum jednak, że to nie jest odpowiednia chwila na to... musisz się postarać, pomóc mi trochę, żebym mógł pomóc tobie. Zejdźmy z dachu, a potem... potem jakoś nas stąd zabiorę, dobrze? - Poprosił ją, zaciskając wargi. Powoli zaczynał wyglądać na zmartwionego, ale chyba tylko stanem dziewczyny, której nawet nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Bo co można było powiedzieć?

Dziewczyna pokiwała głową, automatycznie. Spojrzała na niego rozszerzonymi źrenicami , starając się zogniskować rozbiegany wzrok na jego twarzy. Widać było, że próbuje się ogarnąć.
- Znajdź schody - poprosiła.
Husky ruszył do drzwi, prowadzących w dół, do środka budynku. Przekręcił klamkę, ale były zamknięte. Westchnął ciężko i mruknął coś do siebie. Odszedł na odległość pół kroku i uderzył nogą w okolice zamku. Siła była tak wielka, że same drzwi prawie wyleciały z zawiasów. Takie rzeczy powinny być możliwe tylko na filmach...
- Trzymaj się parę kroków za mną, jasne? Uważaj i słuchaj się mnie, to przeżyjemy - powiedział wciągając głęboko powietrze. Puścił ranę i wytarł dłoń w i tak już zakrwawiony garnitur.
Cela pokiwała głową. Podniosła się na nogi i zrobiła dwa kroki w jego kierunku.
- A.. tamten chłopak? - dopytała patrząc na ciemniejący materiał garnituru Psa.
- Doniosłem go do jakichś sanitariuszy... nie wiem, co z nim. Zaatakowali mnie zaraz po tym - Odpowiedział prędko.
- Pozwól mi zatamować krew. Nie pomożesz mi, jak sam padniesz. Ja nie dam rady cię ochraniać.
- Straciliśmy dość czasu. Nic mi nie będzie. Bywało gorzej. Uwierz mi - mówił poganiając ją. Wydawał się być pewien swych słów.
“Goi się jak na psie” przypomniała sobie popularne powiedzenie. Może to prawda? Zaczęła schodzić za Huskym po schodach.

Najwyższe piętro wyglądało jak wnętrze zwykłego biurowca, ale było całkowicie opustoszałe, jak chyba cały budynek. Zeszli ostrożnie jeszcze niżej i przystanęli przed zejściem na parter, gdzie usłyszeli ciche szlochanie, dobiegające gdzieś z głębi pomieszczenia. Zanim postawili kolejny krok z dół schodów, drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wbiegło w pośpiechu parę osób.
- Szybko kurwa! Szybko! - Warknął ktoś
- Co szybko?! Gdzie ty niby chcesz spierdalać?! - Odpowiedział mu ktoś inny wściekle.
- Zamknąć ryje! - Rozkazał trzeci, kobiecy głos. - Słyszycie?

Zamilkli. Cela i Husky usłyszeli ostatni szloch, a potem jedynie szept kogoś z trójki nowych gości. Ropiarze, bo to prawdopodobnie oni wbiegli do budynku, zapewne zaczęli szukać źródła płaczu, który nagle ustał. Przed chwilą chcieli uciekać, ale gdy tylko nadarzyła się możliwa okazja, by zaszlachtować jeszcze jednego mutanta, albo protestanta, znowu nabrali odwagi, albo po prostu, ponownie obudziła się w nich szaleńcza żądza krwi. Husky ponownie wyciągnął swoją broń, nie rozkładając jej jeszcze, patrząc na Celę.
- Husky.. - powiedziała Cela z desperacją w głosie.
A potem skinęła głową.
- Jak mi się nie uda... biegnij - szepnął przykucając i schodząc powoli w dół, wyglądając zza barierki.

Na parterze, pozostawionym w strasznym bałaganie, znajdowało się znacznie mniej biurek, po reklamie przewróconej przy drzwiach, łatwo było stwierdzić, że był to bank, albo coś w tym rodzaju. Cała trójka, szukała kogoś, lub czegoś po drugiej stronie pomieszczenia, bliżej szeregu lad, za którymi jeszcze przed nie tak długą chwilą, znajdował się recepcjonistki.
- Wyjdź... szybciutko. Nie mamy dużo czasu, to będzie szybkie - zaczął szeptać jeden z zamaskowanych, ściskając tasak, już pokryty krwią. Pozostała dwójka już przeskoczyła przez lady, zaglądając szybko pod spód, dokładnie w tym samym momencie, w który Jason podkradł się za plecy ostatniego z nich i uderzył szybko, i mocno w tył kolana. Padając na kolana zawył wściekle z bólu, alarmując resztę, która od razu rzuciła się w stronę nowego zagrożenia, który nagle uzbroił prawą rękę w długie, czarne pazury, którymi przeorał twarz wroga, zdzierając jednocześnie maskę z jego twarzy.
Kobieta i drugi terrorysta, szybko przeskoczyli przez lady, niemal w tym samym momencie. Oboje byli podobnego wzrostu, mieli ten sam kolor włosów i takie same, metalowe kije bejsbolowe.

Jason szybko doskoczył do kobiety, sprawnie uchylając się przed jej ciosem i wbijając pazury w jej podbrzusze. Wyszarpnął i skoczył w bok, dzięki czemu drugi z ekstremistów, zamiast trafić Husky’ego, uderzył kijem w brzuch kobiety, która zgięła się w pół.
- HA! - Rzucił wesoło Jason, nagle znajdując się przy zdziwionym ropiarzu. Uderzył go pałką w głowę, bardzo, ale to bardzo mocno. Zamroczyło go, wypuścił swoją broń, ale dłońmi chwycił się skraju lady. Moore walnął go jeszcze dwa razy w wystawione plecy i zostawił na ziemi, bliskiego omdlenia, z pewnym wstrząsem mózgu. Odwrócił się jeszcze do mężczyzny, którego chlasnął po twarzy pazurami. Krzyczał strasznie, trzymając się jedną dłonią za obficie krwawiące blizny, drugą macając podłoże, chyba próbował wstać, mimo swojego ciężkiego stanu. Husky kopnął go wściekle w to samo miejsce, które przed chwilą przeorał mu pazurami.
Rozejrzał się nerwowo, oddychając ciężko. Schował broń i chwycił się za ranę, krzywiąc z bólu.
- Chodźmy! Powinniśmy poszukać tylnego wyjścia! - Krzyknął do Celi.

Cela wrosła w ziemię. To, czego doświadczyła przed chwila wydawało się nawet gorsze, niż masakra w uliczce. Tamci ludzie byli wściekli, zaślepienia nienawiścią. Oczywiście, nie tłumaczyło to ich, ale jakoś mieściło się, gdzieś tam, w jej standardach postrzegania świata.
Ale Husky.. on wyrżnął - nie mieli szansy przeżyć, miała tego świadomość - tych ludzi z.. z dziką radością. Sprawiło mu to przyjemność. Cela cofnęła się. Pies był socjopatą. Jak.. jak Haniball Lecter, jak Dexter z tego klasycznego serialu sprzed lat.
Gdyby miał ogon, to machałby nim z ekscytacji i zadowolenia.
- Odejdź - wykrztusiła.

- Och nie zaczynaj znowu! - Powiedział pomiędzy westchnięciem, a warknięciem, podchodząc w jej stronę. - Jak się nie pośpieszymy, to będzie ich więcej. Albo policji, która weźmie nas za jednych z nich! Chcesz umrzeć głupio? To zrobisz to gdy nie będę cię pilnował! Albo idziesz za mną, albo będę cię nieść! - Rzucił stanowczo i władczo, ale jeszcze nie agresywnie.
- Co? Chodzi ci o tych durni? - Wskazał na leżącą trójkę. - Przecież przeżyją! Jeden ze złamanym kręgosłupem, będzie warzywem, drugi się zeszpecił, stracił wzrok, a tamta będzie szczała krwią do końca swych dni! Bo na to zasłużyli! Później możemy rozważać problemy moralne! Chodź! - Wrzasnął w końcu, denerwując się.

Cela krzyknęła i zaczęła wbiegać na powrót schodami na górę, byle dalej od tego szaleńca.
- No bez... - mruknął, rzucając się za nią, pomimo rany, dość oczywiste było, że jest w stanie ją dogonić, szybko skacząc w górę i chwytając się poręczy na wyżej położone schody. - Przecież nic ci nie zrobię! - Krzyknął.
Cela spojrzała nad siebie, wybiła się i skoczyła pionowo w górę, łapiąc za poręcz na następnej kondygnacji. Wybiła się kolejny raz, i kolejny. Wiedziała, ze Pies nie przeskoczy na sąsiedni budynek. No, w każdym razie nie tak łatwo, jak ona.

Przewaga dystansu jaką miała szybko się zmniejszała, jednak bieganie i skakanie, sprawiało mu wyraźny ból.
- Przecież zrobiłem to żeby cię chronić! Na litość! Stój proszę! - Krzyknął przestraszonym głosem za nią. - Przepraszam, że krzyknąłem na ciebie! Stój! - Dodał jeszcze, gdy dziewczyna pierwsza wybiegła na dach, a on tuż za nią. Padł jednak na ziemię, potykając się i padając na zraniony bok. Zawył z bólu, wyginając się, gdy przejechał raną po twardej powierzchni.

W normalnych warunkach pewnie by go posłuchała. Teraz, kiedy stres zawęził pole jej percepcji i zniekształcił odbiór rzeczywistości, postrzegała Psa jako największe zagrożenie. Rozpędziła się, biegnąć w stronę krawędzi dachu. Dwa razy się jej udało, trzeci tez przeskoczy bez problemu.

Udało się jej jeszcze łatwiej niż poprzednio. Znów znalazła się na drugim budynku, zostawiając Jasona, który podniósł się na kolana. Gdyby nie rana, z pewnością udałoby mu się przeskoczyć, teraz jednak, gdy dopiero, co pogorszył sobie jej stan... nie był w stanie dalej się uganiać. Wstał ciężko i zaczął iść w stronę krawędzi.
- Wróć! Proszę! Teraz... teraz żadne z nas nie ma szans samemu - zawołał, mocniej uciskając ranę. - Przepraszam! Poniosło mnie... nie jestem taki! - Krzyknął za nią zrozpaczony. Wyglądał prawie, że żałośnie.
Cela, w euforii, że udało się jej uciec, rozpędziła się, żeby przeskoczyć na kolejny budynek. Byle dalej. Byle przeżyć.



Kolejny budynek, z tyłu, był już blokiem, musiała się więc wspiąć parę pięter, co udało się jej w zadziwiająco szybkim tempie. Potem z tyłu miała jeszcze parę, podobnych blokowisk, w odpowiednich dla niej odległościach, ale potem widziała już skrzyżowanie, na którym czekały karetki, przyjmujące rannych, którzy jakoś się tam dostali. Ratownicy czekali aż skończą się walki, na głównej ulicy, ale Celi łatwo było stąd ocenić, że będą musieli jeszcze poczekać.
Husky stał dalej na dachu, patrząc na nią jeszcze przez chwilę, unosząc głowę, ale o dziwo zamykając oczy. Po chwili odwrócił się i pokuśtykał do schodów.

Zatrzymała się, pochyliła lekko i oparła ręce na kolanach, żeby uspokoić oddech. zawsze tak robiła po wysiłku. Po kilku wdechach uświadomiła sobie, że nie ma czego uspokajać - jej oddech był równy, tak jakby szła sobie spokojnie ulicą. Zdziwiła się , a potem obejrzała za siebie. Psa nie było już widać.

Zeszła po elewacji, szybko i sprawnie. Wyćwiczone mięśnie pracowały automatycznie, poza kontrola jej świadomości. Rozejrzała się i poszła przed siebie, czujnie rozglądając się dookoła. Z każdym krokiem oddalała się od ulicy, gdzie manifestowali. Nie chciała korzystać z komunikacji miejskiej. Zostawiła ten cały koszmar za sobą. To się nie wydarzyło. To wszystko nie mogła być prawda. Wyłączyła komórkę.

Po jakimś czasie przeszła przez Wisłę, korzystając z tego mostu na linach. Nie pamiętała nazwy. W środku przeprawy był punkt widokowy - zatrzymała się, oparła ręce na barierce i patrzyła na przepływająca niżej, ciemną wodę. Czy szybko się tonie? Czy tamci bardzo cierpieli? Gdyby ich nie sprowadziła, gdyby nie ten marsz.. gdyby, gdyby, gdyby...
Nie powinna była uciekać. Powinna zostać tam i pozwolić sobie na poniesienie kary za to wszystko.
Ruszyła znowu, nogi automatycznie niosły ją w stronę Pragi i jej kamienicy.

Mijały ją kolejne radiowozy, karetki i wozy straży pożarnej, ledwo jednak zwróciła na to uwagę, tak jak i na parę osób, które potrąciła barkiem. Oczywiście na to też nikt nie zwracał uwagi, jeśli ktoś się czymś interesował, to przejeżdżającymi samochodami służ porządkowych, szczególnie tymi z napisem “SWAT”.
Dotarła w końcu do mieszkania, bezmyślnie otwierając drzwi i wchodząc do pustego domu. Magda... Magda też była na marszu. Była. Może dalej jest.
Właścicielki lokalu też nigdzie nie było widać. Dziewczyna aż bała się włączyć telewizję. W zasadzie bała się zrobić cokolwiek.

Wskoczyła na swoją antresolę, zablokowawszy uprzednio drzwi do pokoju krzesłem. Nie ściągając butów, tak jak stała, w jeansach i koszulce ze śladami wymiocin, krwi i czegoś, czego nie rozpoznała, zwinęła się w kłębek pod kołdrą.
Bała się zamknąć oczy. Leżała, wpatrując się w ciemność.
Po jakiejś godzinie, usłyszała jak ktoś wchodzi do mieszkania i zamyka za sobą drzwi. Po chwili usłyszała jak ktoś próbuje wejść do jej pokoju. Potem pukanie.
- Ocelia? Jesteś tam?! Oj lepiej tam bądź - Krzyknęła zmartwiona Hela.
Ocelia nie odezwała się. W ogóle nie usłyszała kobiety. Szok odcinał ją od wszystkich bodźców, działając jak znieczulenie. Jeśli by zaczęła słyszeć, rozmyślać, reagować musiała by przypomnieć sobie wszystko. A potem by zwariowała.
Staruszka wołała i pukała jeszcze chwile, mając nadzieję. Potem zaczęła po prostu szlochać i oddaliła się, raczej domyślając się, że dziewczyna jest w środku, bo wychodząc nie zastawiłaby drzwi, a nie były zamknięte na klucz. Najwyraźniej wiedziała już, co się stało i uznała, że lepiej zostawić ją samą.
Gdy minęło jeszcze trochę czasu, minuty lub godziny, ktoś zadzwonił do drzwi. Zadzwonił znowu i dopiero za piątym razem, Hela raczyła pofatygować się do drzwi. Do pokoju Oceli dotarł dźwięk otwieranych drzwi, potem jakieś głosy, zbyt stłumione, by dało się coś zrozumieć. Dopiero po jakimś czasie, Helena prawie, że krzyknęła, jakby specjalnie, chyba próbując dać dziewczynie znać.
- Mówię panu, że jej tu nie ma! Była na tym przeklętym marszu! - Zawyła. - Co? Nie! Nie może pan skorzystać z łazienki! - Dodała po chwili zdziwiona.
Ocela słyszała jakieś głosy, ale nie rozróżniała ich. Nie chciała nic słyszeć. Naciągnęła kołdrę na głowę, kuląc się pod nią jak przerażone dziecko.
Hela nagle ustąpiła. Podeszła pod drzwi dziewczyny i zapukała ponownie.
- Ocelio, dziecko... jakiś pan do ciebie. Z policji... myślę, że powinnaś otworzyć. Proszę - powiedziała spokojnie i dość głośno, by chcąc nie chcąc, dotarło to do uszu Celi.
Nic. Żadnej reakcji.
Pod drzwiami doszło do kolejnej, cichszej już wymiany zdań. Hela chyba w końcu ustąpiła.
- Dobrze! Tam jest łazienka. Apteczka jest w szafce, przy pralce. Niech się pan rozgości... - mruknęła niezadowolona.
Potem, przez następną godzinę nikt jej nie niepokoił. Nagle usłyszała znajomy już jej głos.
- Ocelio... poczekam. Nie śpiesz się. Na razie - powiedział Jason, dość głośno by mogła go usłyszeć, choć bardzo tego nie chciała. Tym bardziej nie chciała wierzyć, że znowu ją znalazł.
Zamarła. Ale sekundę potem poczuła ulgę. Znalazł ją.. teraz wszystko się skończy. To dobrze. Nie chciała już żyć.

Dość dziwne było, że rano wszystko było takie same. Helena najwyraźniej pozwoliła mu zostać, wpuszczając potwora do swojego domu. Jason najwyraźniej całą noc spędził pod drzwiami Oceli, o dziwo ich nie wyważając, a pewnie był w stanie. Skoro jakoś tu dotarł, to zapewne uporał się jakoś z raną.
- Mam szczerą nadzieję, że dalej tam jesteś... musisz jeść wiesz? I chodzić do łazienki... Wiem, że mi nie ufasz, ale... ale jeśli ci nie zależy to weź już wyjdź... proszę? - Zawołał w końcu, mając nadzieję, że nie krzyczy w pustkę, albo do śpiącej.
Zeskoczyła z antresoli i otworzyła drzwi, bez słowa. Wyciągnęła komórkę i włączyła ją.

Siedzący na ziemi obok, opierający się o ścianę Moore spojrzał na nią zdziwiony i wstał powoli. Nie miał już marynarki, czy nawet krawatu, jedynie pokrytą zaschniętą krwią, białą koszulę. Uśmiechnął się niemrawo do dziewczyny.
- Cóż... trochę mnie zaskoczyłaś... - podrapał się po głowie, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. - Więc... może... - chrząknął. - Nie wiem... jesteś głodna? Zakładam, że tak. Musimy cię doprowadzić do porządku - powiedział wyciągając w jej stronę rękę, chcąc położyć dłoń na jej ramieniu. Szybko jednak się cofnął, chrząkając ponownie.
- Mogę... mogę ci pomóc? - Spytał błagalnym wręcz głosem.
- Nikt mi nie może pomóc - pokręciła smutno głową, wstukała PIN do komórki leżącej na biurku i wyminęła Jasona, kierując się w stronę łazienki. Wróciła po 10 minutach, zawinięta w szlafrok. Prysznic zmył z niej zapach dymu i krwi - tak się jej przynajmniej wydawało. Podniosła komórkę i spojrzała na wyświetlacz.

Wszedł za nią do pokoju, zamykając drzwi.
- Nie... Ktoś na pewno może, niekoniecznie jestem to ja, ale... - westchnął spuszczając ciężko głowę. Podniósł ją po dłuższej chwili. - Wiem, że teraz będziesz się obwiniać o to, co się stało... ale wiesz, przecież, że nie mogłaś tego przewidzieć. Ci ludzie, ROPA... to szaleńcy! Prędzej czy później rozpętaliby piekło na nowo, tak jak za starych czasów... wiem, że to może i żadne pocieszenie, ale... do takiej masakry doszłoby prędzej czy później. W wiadomościach mówili, że sporo osób przeżyło... - wzruszył ramionami, czując się dość niezręcznie, próbując pocieszyć dziewczynę. Wyglądało na to, że nie był w tym zbyt dobry. Po chwili na wyświetlaczu pojawiła się informacja o ponad trzydziestu nieodebranych połączeniach. Głównie Romek, Jean, dwa od pani Heleny.

- Daj mi spokój. Idź sobie. Nie łaź za mną.
- Będę łaził... dopóki nie zgodzisz się spotkać ponownie z panem Kamilem. On raczej nie bardzo może pokazać się w mieście... wiesz... przyciąga uwagę, a teraz, gdy zaczęła się mała wojna... - powiedział wzdychając ciężko. - Tak czy siak, teraz obiecuję nad sobą panować i być... bardziej posłusznym. Spokojnym. Co ty na to? Mogę zostać? - Powiedział rozkładając ręce. - Czy znowu mam cię śledzić? - Palnął nagle.

Odetchnęła głęboko. dzwonią, więc chyba żyją.. a inni? Powinna sprawdzić na fejsie, ale nie była jeszcze gotowa.
- Odwróć się - powiedziała - Chcę się ubrać.
Kiedy posłuchał, wciągnęła nowe jeansy, koszulkę i bluzę. Potem wyciągnęła z szafy wielką torbę, gdzie zaczęła, chaotycznie wrzucać rzeczy z pokoju.
- Nie musisz mnie śledzić - powiedziała - Podam ci adres. Wyjeżdżam. Wracam do siebie.
- Rozumiem... - pokiwał głową. - Lepiej teraz mi powiedz gdzie jedziemy. Muszę też poinformować pana Serafina. W końcu wciąż jest moim szefem.
- Nie rozumiesz - potrząsnęła głową, nie przerywając pakowania - JA wyjeżdżam. Ty zostajesz.
- Nie - zaprzeczył. Po prostu. - Już raz ci odpuściłem i rozpętało się piekło. Nie spuszczę cię już z oka... ale poza tym będę się ciebie słuchał - dodał po chwili.
- Ja rozpętałam piekło. To moja wina, nie rozumiesz? Nie mogę tu zostać, patrzeć ludziom w twarz.. nie mogę.
- To nie jest twoja wina! - Oburzył się nagle. - Przecież nie ty mordowałaś. Wszystko co chciałaś zrobić, to oddać honor zmarłym. Nikt nie mógł wiedzieć, że tak to się skończy - podszedł do niej. - Wiem, że tak po prostu o tym nie możesz zapomnieć, ale nie możesz dać się temu... zjeść. Skup się na tych, co przeżyli, skup się na tym, że TY żyjesz, bo możesz pomóc mi i mojemu szefowi, zapobiec wielu innym masakrom. Powinnaś wyjechać, ale pozwól mi jechać z sobą. Proszę. Chociaż tym razem przystań na moją prośbę. Przecież cały czas cię błagam! Czego jeszcze oczekujesz?!
- Czego oczekuję? czego oczekuję?! - poniosła głos - Oczekuje, ze mnie zostawisz w spokoju! Dopóki ciebie nie znałam, ciebie twojego pana, wszystko było.. normalne i toczyło się zwykłym trybem. Nie rozumiesz? Nie chce cie znać! Nie chcę! - nakręcała się coraz bardziej, hamowane emocje wylały sie z niej w postaci fali wściekłości skierowanej na mężczyznę - Wynoś się! Wynoś!!
Podeszła do niego, złapała za koszulkę i szarpnęła, raz i drugi.
- Nie chcę cie znać!! I nie rób mi tu amatorskiej PSYchoanalizy. Wynocha!! - krzyczała już tak głośno, że na pewno była ją słychać na korytarzu. Krzyczała i szarpała mężczyznę.

- Nie denerwuj się proszę... - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Przecież chyba wiesz, że wtedy i ja się zdenerwuje. Nie jestem odporny na twoje... zdolności. - Stał w miejscu, niezbyt wzruszony jej staraniami. Chwycił ją delikatnie za nadgarstki. - To nie my to na ciebie sprowadziliśmy... my po prostu chcemy cię przed tym chronić, ale byłoby łatwiej jakbyś wyraziła na to swoją zgodę. Pani Hela chyba mocno się spiła... nie budź jej - syknął. - To miła staruszka - dodał wymuszając uśmiech.
- Jakie zdolności? - przestała się szarpać - Denerwujesz się, bo ja się denerwuję? To masz problem.. a jakbym się wściekła? Albo zakochała?

Chrząknął zakłopotany.
- Nie... nie jestem całkowicie pewien jak to działa... z pewnością nie masz tego do końca rozwiniętego... nie zauważyłaś do tej pory, że ludzie często... albo chociaż czasem, nagle chcą tego, co ty? Że czują to samo, co ty? - Powiedział, patrząc na nią, mrużąc oczy. Odlepił od boku koszulę, która od krwi, jeszcze trochę się do niego lepiła.
Pokiwała powoli głową.
- Taaaak, tak, chyba masz rację. To by wyjaśniało wiele rzeczy.. dobrze, że mi powiedziałeś.
Wróciła do pakowania. Upychała rzeczy energiczniej.
- O 10 mam pociąg - powiedziała - Teraz, jak wiem, jak działam, jak działam na ludzi, nie mam już wyboru. Muszę wyjechać. U wujostwa nie ma wielu osób, to odległe gospodarstwo, farma. Tam nikomu nie zaszkodzę.
- Chwilowo tak. Chwilowo możemy się tam schronić... nie możesz jednak spędzić tam całego życia, prawda? - Podrapał się po zaroście. - Gdy już... dojdziesz do siebie, będziesz... my będziemy.... nie - westchnął. - Jesteśmy w stanie pomóc takim jak ty, takim jak ja. Mutantom i mutantom ze... ze specjalnymi uzdolnieniami. Twoja pomoc, nie tylko z racji, na to, jak powiedziałaś, jak działasz na ludzi, byłaby bardzo cenna - powiedział dość... dyplomatycznie.
- Doszłam już do siebie - wzruszyła ramionami - Myślę i działam racjonalnie, nie widzisz? Umyłam się. Dlatego wyjeżdżam. Nie jadę się schronić, jadę tam zostać. A ty wracasz do swojego pana.

Chwycił się za głowę, wzdychając ciężko.
- Jak dalej będziesz tak mówić, zapewne tak się stanie, ale proszę, proszę, wiem, że się powtarzam, ale zabierz mnie ze sobą. Myślisz, że tam będziesz bezpieczna i przez pewien czas tak będzie. Potem będziesz mnie potrzebować. Wszyscy nam podobni będą potrzebować ochrony - powiedział smutno.
- Jak sobie to wyobrażasz? Co powiem ciotce? To nie ma sensu.. - energia nagle z niej zeszła, usiadła ciężko w hamaku. Powinna sprawdzić fejsa, oddzwonić do chłopaków.. ale nie miała siły.
- Jutro pojadę - powiedziała podwijając nogi pod siebie - Przyjdź jutro. Głowa kiwała się jej sennie.
- Możesz jej powiedzieć prawdę... - przechylił głowę na bok. Odczekał chwilę, krążąc po pokoju.
- Nie uciekniesz mi znowu? Obiecujesz? Przysięgasz? - Spojrzał na nią, z czymś, co mogło być strachem, w oczach.
- Jestem zmęczona - powiedziała - Idź.
- Dobra... spytam pani Heli, czy mogę posiedzieć z nią... w końcu to jej dom, a ona jest dość miła - powiedział wychodząc i zamykając za sobą drzwi.

Cela nie odpowiedziała nic i nie ruszyła się z hamaka.
Siedziała tak jeszcze godzinę, bujając się i wpatrując w ścianę. Potem otrząsnęła się z odrętwienia i wyciągnęła laptopa. Urządzenie zabuczało, a po chwili ustawione w autostarcie komunikatory zalały ekran falą powiadomień.
Nie otwierając ich, na razie, przeszła do fejsa - “Przepraszam wszystkich. Nie wiem, co mogę więcej powiedzieć” wrzuciła. Potem umieściła ten sam opis na innych komunikatorach. sprawdziła wiadomości i powiadomienia, na szczęście była tego masa. Mnóstwo ludzi, niektórzy z nich również brali udział w marszu, pisali zmartwieni, chcąc się w ogóle wiedzieć czy Cela żyje.
Na koniec otworzyła internetowy kanał informacyjny i zaczęła przeglądać doniesienia i filmy z marszu. Pomimo, że nie minęły jeszcze nawet dwadzieścia cztery godziny, w wiadomościach już roiło się od relacji i reportaży. O południu prezydent miał wydać oficjalne oświadczenie, zakładano, że ogłosi żałobę narodową.
Zamordowano około stu osób (według pobieżnych informacji). Akcja ratunkowa i tłumienie zamieszek, zakończyło się dopiero nad ranem. Obecnie ranni (około pięćdziesięciu osób) znajdowali się w szpitalach. Leczono także terrorystów, którzy w starciu z policją, ponieśli straty, w liczbie kilkudziesięciu osób. Wiele uciekło.
Jak się również okazało, marsz nie był jedynym przejawem okrutności ROPy tego dnia. W całej Warszawie, jak i wielu innych miastach, znaczna ilość mutantów, została zamordowana w swoich własnych domach, w łóżkach, w miejscach pracy, czy po prostu na ulicy. Jednak największą masakrą był pokojowy marsz, który był swego rodzaju zapłonem, znakiem dla i od ROPy.
Nie obyło się również bez porównań do sytuacji, która zakończyła się w Europie ledwie trzydzieści lat temu. Na ulicach doszło do tragedii, ale w telewizji, zamiast opłakiwać zabitych, skupiano się na mordercach. Zamiast wspomnieć imiona zamordowanych, mówiono po raz etny o ROPie. Jeden z reporterów, porównał nawet wszystko, do tego, co dzieje się dziś w Afryce południowej i zaznaczył, że w innych europejskich krajach, inne ugrupowania anty-mutanckie, nie wykazały wzmożonej aktywności. Tylko w Polsce. Póki co.

Szybko, pobieżnie przejrzała po wierzchu doniesienia i komentarze. Nie była zainteresowana opiniami ekspertów ani reakcjami innych państw, czy polityków. Przybiła ja informacja, że zaatakowano mutantów w różnych miejscach, nie tylko na marszu. Wyglądało na to, że "jej" manifestacja była pretekstem - a może zachęta? - dla ROPA, żeby dopuścić się ataków. Przestała czytać i skupiła się na filmach z marszu
Oglądała nagrania policji, filmiki nakręcone komórkami, nagrania z helikopterów, które pojawiły się nad polem marszu-walki Widziała siebie, dyrektora, osoby z klasy . Potem napastników z koktajlami Mołotowa. Potem płonący tłum. Białe bluzy pokrywające się krwią. Padających ludzi Krzyki. Dym.



Przeskakiwała z jednego filmu na drugi, w kółko, ciągle od nowa. Kompulsywne. Nie mogła przestać.
Zrozumiała jedno - jej decyzja o wyjeździe była jedyną słuszną. Już nigdy nie będzie mogła spojrzeć w oczy swoim znajomym.

W końcu zadzwonił jej telefon, wyrywając ją z przeglądania wiadomości na wciąż ten sam temat. Większość treści i zdjęć zaczynała się już powtarzać.
Spojrzała na wyświetlacz. Dzwonił Jean, najwyraźniej po raz pierwszy od swoich ostatnich dziesięciu prób. Jednocześnie do drzwi zapukał Husky, odnajmując.
- Muszę iść po ubrania, pani! Znaczy Ocelio... wkrótce wrócę! Zanim zdążysz powiedzieć... - a następnie dodał dziwne słowo, którego wydźwięk zajeżdżał rosyjskim. Po chwili usłyszała trzaśnięcie drzwiami.

Stuknęła połączenie.
- Cela?! To ty?! Żyjesz! - Usłyszała głośny, pełen ulgi głos Jean’a. - O boże! Już myślałem, że... że... - zamilkł nagle. - Powiedz coś!
- Cześć Jean. Jesteś cały? A inni? Wiesz coś?
- Inni? - Zamyślił się na chwilę. - Robert i Łukasz tak, Aleks też... tylko... no... Bo wiesz... gadałem wcześniej - głos zaczął mu się łamać, a słowa plątać. - Tomek w końcu się zgodził iść... - powiedział w końcu cicho.
- I? - dopytała Cela, tężejąc cała.
- I nie chciał uciekać... nie wiem, co w niego wstąpiło, ale on się po prostu na nich rzucił, jak oni na nas! - Przerwał na chwilę, wzdychając ciężko. - Nie miał szans... - dodał w końcu.
Cela poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Jakby się z niego nie nabijała, pewnie by żył...Przed oczami przesunęły się jej, jak w kalejdoskopie, scenki z przeszłości - Tomek, triumfujący, na iglicy pałacu Kultury. Wrzeszczący na nią, kiedy jako małolata chciała się popisać przed nimi, i weszła na nieposkręcane rusztowanie. Ściągnął ją wtedy, a potem wrzeszczał na nią pół godziny. Tomek w pubie, na zawodach...Dlaczego nie uciekał? Przecież dałby radę wydostać się z zadymy bez szwanku. Co ona narobiła...
- Jesteś pewien? - spytała.
- Tak... całkowicie pewien Cela. Gdzie jesteś? Coś ci się stało? Jesteś ranna? - Spytał chcąc skupić się na czymś innym.
- Wszystko ok. Jestem w domu. Muszę kończyć, Jean. Do.. do zobaczenia.

Rozłączyła się, wyciszyła komórkę. . Podjęła już decyzję, jedyną słuszną w tej sytuacji. Wyłączyła komputer i zapakowała go do plecaka. Założyła sam polar - bluzę i kurtkę zostawiła gdzieś.. tam - buty i przerzuciła przez ramię pasek torby. Rozejrzała się po pokoju - wiele rzeczy zostało, nie zmieściło się wszystko, ale na razie to będzie musiało poczekać.
Wyszła z pokoju, cicho, żeby nie obudzić pani Heli - o tej porze zwykle odsypiała wieczory i ranne wyprawianie dziewczyn do szkół. Budzenie ich uważała za swój święty obowiązek, którego nigdy nie odpuszczała. Mogło nie być chleba, podłoga mogła się lepić od brudu, ale wszystkie zawsze rano były obudzone. To był jej punkt honoru.

Dziewczyna zeszła po schodach i wyszła z kamienicy. Do Dworca Wschodniego było niedaleko, dwa, może trzy kilometry. Wydawało się, że tutaj, na starej Pradze, echa marszu docierały bardzo słabo - ludzie żyli swoim życiem, zajęci swoimi sprawami, nieco odizolowani od tego, co działo się, jak to nazywali, ”w Warszawie”, czyli po drugiej stronie Wisły.
Cela dotarła na Dworzec i poszła do informacji. Sieć połączeń kolejowych była mocno poszatkowana, kolejne kawałki linii kolejowych były własnością różnych spółek. Oczywiście, nie było bezpośredniego połączenia, ale za 40 minut odchodził pociąg do Krakowa. Stamtąd pewnie łatwiej będzie znaleźć połączenie, może jakiś bus się trafi... Kupiła bilet i usiadła na peronie, czekając na swój pociąg.

 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline