Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2013, 23:11   #9
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
W końcu, jak już się mogła spodziewać po jego niezwykłej upierdliwości, dosiadł się do niej Jason, ubrany w dopiero, co zakupione ciemne jeansy, czarną koszulę i niebieskie trampki Convers’a. Dodatkowo sprawił sobie torbę sportową, której nie zapełnił nawet w połowie.
- Nie dałaś mi wiele czasu, ale się nie gniewam. Spodziewałem się - powiedział wypatrując pociągu, który powinien być już za pięć minut.
Spojrzała na niego, wyraźnie wściekła.
- Umawialiśmy się na jutro - prychnęła, rzucając mu swoją torbę na kolana - Wstawaj, jedziemy do pana Kamila. Natychmiast!
Zerwała się na nogi, a na jej bladej twarzy pojawiły się wypieki.
- Możemy... zabronił mi wracać bez ciebie - powiedział wzruszając ramionami. Wstał biorąc jej rzeczy.
- Świetnie, chodźmy. - ciągle wściekła, ruszyła przodem, w stronę przystanku autobusowego. - Powiem mu.
- Pociąg już nadjeżdza... kupiłaś bilet, a to chyba drogi taki... na pewno chcesz marnować pieniądze? - Powiedział widząc w oddali ciuchcię.
- Jestem pewna.. na 100 %. Idziesz? Czy pozwolisz mi odjechać samej? Albo nie, mam lepszy pomysł - ty wsiadaj, ja zostanę.
- Nieee... lepiej nie... - pokręcił głową. - Ktoś musi kontrolować bym nie wystawiał jęzora za okno. Skoro więc jesteś pewna to chodźmy - dodał wzruszając ramionami.
Podczas podróży Jason starał się już nie denerwować dziewczyny, najwyraźniej zdając sobie sprawę ze swojego upierdliwego nastawienia. Siedział więc cicho, przyklejając twarz do szyby autobusy i chyba ledwo powstrzymując się przed szczekaniem na przejeżdżające samochody. Nikt jednak nie zwracał uwagi na jeszcze jednego dziwaka, w jeszcze jednym autobusie.
Dotarcie ponownie do dworu, zajęło im jakby więcej czasu niż poprzednio. Drzwi otworzył im Adam Lockbelly, ten sam lokaj, jednak już nie tak uśmiechnięty jak poprzednio.
- Och! Pan Jason... i pani Ocelia - powiedział zdziwiony, przepuszczając ich. - Pan Kamil nie spodziewał się was tak wcześnie...
- Ja chyba też... - mruknął Moore, rozglądając się po holu. - Chodźmy Ocelio - skinął głową na schody.
- Uuum... - wtrącił niepewnie Adam. - Pan powiedział, że jak już się zjawicie, to żeby przyprowadzić tylko panią Ocelię do gabinetu.
Husky przystanął, patrząc na Adama, a jego twarz nie wyrażała nic.
- Beze mnie? - Wydusił w końcu.
- Tak - lokaj pokiwał głową, zaciskając wargi.
Jason spojrzał na dziewczynę, sługę i bez słowa udał się do którejś z bocznych komnat, zatrzaskując za sobą drzwi.
Lokaj obejrzał się za nim, wpatrując w drzwi.
- Tak będzie łatwiej... - Ocelia pokiwała głową - idziemy?
- Tak, tak. Zapraszam na górę - powiedział uprzejmie, uśmiechając się do niej i wskazując grzecznie na schody, ruszając stopień za nią. - Chciałbym podziękować pani, za to, co chciała pani zrobić by uczcić okropną śmierć mojego brata i tych animalmanów pomordowanych przed jego domem - westchnął. - Nie potrafię powiedzieć, jak mi jest przykro, z powodu tego, co stało się później.
- Dziekuję. - powiedziała, starając się nie myśleć o Tomku.. i innych.
- Jestem pewien, że byłby wdzięczny za ten marsz... szkoda, wielka szkoda... wydaje się, że jego śmierć była początkiem, prawda? - Mówił bardziej do siebie, niż do niej. - Taaak. Ale to z panem Kamilem, powinna pani rozmawiać o poważnych sprawach. Mój brat miał talent polityczny, a ja do parzenia herbaty - dodał uśmiechając się ponownie, gdy stanęli przed pokojem, w którym urzędował Serafin. - A propo, życzy sobie pani czegoś do picia? Jedzenia? Wygląda pani na wycieńczoną...
Pokręciła głową. Na myśl o jedzeniu znowu zbierało się jej na mdłości.
- Ja tylko na chwilę. Proszę sobie nie robić kłopotu.
- To moja praca - wzruszył ramionami, otwierając przed nią drzwi, do ciemnego tym razem pokoju, światło świeciło się dopiero na końcu pokoju. - W razie czego, będę przed drzwiami - dodał zamykając je za nią.
Ocelia usłyszała ciche gwizdanie, wtopione w szelest papierów, na drugim skraju komnaty. Właściciel dworu, zdawał się być na tyle pochłonięty swoją robotą, że nie dostrzegł gościa.
Przez chwilę miała ochotę podejść bezszelestnie i zajrzeć mu przez ramię. Ale dobre wychowanie - a może raczej zdrowy rozsądek - podpowiedziały jej, żeby zniechać tego pomysłu.
- Dzień dobry - powiedziała, nie ruszając się od drzwi. .
W dość sporych ciemnościach i tak dostrzegła jak nagle podnosi się wielki łeb, a oczy szeroko się otwierają.
- O... O proszę... Ocelio! - Kamil wstał powoli z wielkiego fotela, obchodząc biurko. - Jason świetnie się spisał, sprowadzając cię tu tak szybko po... tak - chrząknął donośnie, przez co jego trąba uniosła się wysoko. - Dołącz do mnie, proszę - wskazał jej zabytkowe krzesło.
Tym razem, zamiast w groteskową zbroję, Serafin ubrany był w elegancki, ale po prostu ogromny garnitur, z pewnością szyty na miarę, nadawał mu on specyficznego, ale jednak wyszukanego wyglądu. Nie wyglądał jak dziwak z cyrku, to pewne. Wyglądał jak ktoś, kto potrafi o siebie zadbać.
Podeszła i usiadła na brzegu krzesła, zastanawiając się, co ma powiedzieć odnośnie Jasona. Miała nadzieję, że go nie.. ukarze, kiedy pozna prawdę. Lubiła Huskyego.
Pan Kamil wyglądał imponujaco, była pewna, że jego siła i spokój będą zawsze widoczne, niezleżnie od odzienia. Poczuła się pewniej. Jakby strach został za drzwiami tego pokoju. Choć na chwilę.
- Jason.. - zaczęła - Jason spisał sie doskonale. Może być pan z niego dumny. Obronił mnie i znalazł, jak mu uciekłam. Pilnował. Ale to ja podjęłam decyzje, że tu przyjdę. - wciągnęła powietrze, jak przed skokiem do wody - Mam prośbę.
Uśmiechnął się słysząc pochwały, skierowane wobec Moore’a. Jakby był dumny z synka. Usiadł ponownie na swoim fotelu.
- Słucham cię - oparł brodę na masywnej dłoni, patrząc na nią zaciekawiony.
- Proszę... proszę go odwołać. Powiedzieć, że już nie musi mnie pilnować. On mnie nie słucha w tym .. w tym.. aspekcie.
Podrapał się po chropowatej skórze karku, chrząkając, a potem uśmiechając się ponownie.
- Chyba nigdy nie miałaś psa, prawda Ocelio? Potrzebuje czasu, żeby się przyzwyczaić, szczególnie, że wciąż ma w sobie człowieka, czyż nie? - Przekręcił się na fotelu. - Może to raczej, ja miałbym to ciebie prośbę... trzymaj go przy sobie, tak blisko jak chcesz. On tego potrzebuje, może i bardziej niż ty będziesz jego, za jakiś czas, ale... to trudny przypadek, którego nie mogę już trzymać. Jestem pewien, że jak dasz mu czas to przestanie być... - zamyślił się, jakby wspominając dawne czasy. - Taaak... z początku był strasznie upierdliwy. Jak się łasił na siłę, niemal zapominając, że jest człowiekiem... zdarza mu się to częściej niż mi.
- Nie usłyszał mnie pan - pokręciła głową - Lub nie zrozumiał. Ja nie mogę być za niego odpowiedzialna. Proszę mu powiedzieć, że ma nie chodzić za mna. Pana posłucha. Po to przyszłam.
- Ależ nie jesteś za niego odpowiedzialna! - Zdziwił się. - Wbrew temu, co czasem mówi, nie jest... twoją własnością. Ale jest kimś kogo myślę, że będziesz potrzebować, ty i wielu innych, tobie podobnych, padło jednak na ciebie - westchnął spuszczając wzrok i podnosząc go po chwili, patrząc na nią smutno. - Tylko po to tu przyszłaś? Odesłać go?
Pokiwała głową.
- Rozumiem... - mruknął ponuro. - Nie mogę narzucać ci ochrony, to pewne... choć powinienem to zrobić już dawno, z kimś innym - oparł się ciężko o oparcie fotela, opierając górną szczękę na pięści. Siedział tak chwilę, myśląc w ciszy. W końcu westchnął i oparł ręce o blat stołu. - Powiedz Ocelio... co chciałaś zdziałać tym marszem? - Spytał nagle, spokojnie.
Zbladła jeszcze bardziej, choć wydawało się to niemożliwe.
- Nie chcę o tym rozmawiać - wykrztusiła. Przez chwile milczała, borykając się z czymś a potem wyrzuciła z siebie - To nie fair mi teraz to wypominać! Myśli pan, że ja o tym nie myslę, ciągle od nowa, że nie wiem.. wszystko wiem! - zacisnęła pięści - Przepraszam. Nie powinnam krzyczeć. Muszę wyjechać. Tutaj wszyscy wiedzą, że to moja wina.. Nie moge z nimi rozmawiać. Nie mogę.. tak. Niech on za mną nie łazi.
- Zdajesz sobie, jednak sprawę, że i policja za tobą łazi? Teraz pewnie są w twoim mieszkaniu, pewnie jadą do twojej ciotki... szukają powiązań z ROPą i jeśli chcą, to je znajdą. Przebadają cię pod względem mutacji... wylegitemują... - powiedział bardziej stanowczo, wypuszczając mocno powietrze i splatając palce u dłoni. - Jeśli chcesz odejść... odejdź... ale złożyłem obietnicę, którą chciałbym żebyś... mi wytłumaczyła, zanim wyjdziesz - powiedział, patrząc na nią poważnie.
Spojrzała zdezorientowana.
- Mam wytłumaczyć pana obietnicę? Nie rozumiem...
- Ja też... - nachylił się nad nią. - Widzisz... brat mojego lokaja, Calvin Lockbell, podczas swojej ostatniej wizyty u mnie, prosił o to, bym objął cię ochroną. Obiecałem mu więc, że tak się stanie i już było za blisko, twojej śmierci, przez moją uległość, wobec ciebie - dodał bardziej stanowczo, wstając nagle z fotela. - Nie jestem jednak w stanie pojąć, dlaczego w ogóle cię znał, dlaczego mu na tym zależało... jednak to ty tak bardzo się przejęłaś jego śmiercią, że zorganizowałaś ten... ten marsz! - Wykrzyczał niemal. - Więc... więc musiałaś mieć z nim jakiś związek, skoro to ty to zainicjowałaś, nie kto inny - dopowiedział uspokajając się tak nagle, jak się zdenerwował, siadając.
- To pomyłka. Nie chodziło o mnie, tylko o Kaśkę z mojego Liceum. To był jej pomysł. Mnie tylko prosiła o pomoc w przekonaniu dyrektora. Potrafię przekonywać, a dyrektor mnie lubi. I zgodził się. Nagłośniliśmy.. dlatego przyszło tyle ludzi. - zamilkła na chwilę - Nawet nie wiem, co z kaśka. Powinnam zadzwonić... Nie znam .. nie znałam Lockbella.Nie rozumiem.. myślę, ze to chodzi o Kaśkę. ona jest Mutantem. Ja .. do niedawna byłam pewna, że nie.
- Jestem całkiem pewien, że chodziło o ciebie. Masz dość wyjątkowe imię, nieprawdaż? A Jason... za każdym razem jak był w mieście, mówił, że jedna osoba, jej zapach, rzuca mu się do nosa, choćby z niewiadomo jak wielkiej odległości, choćby stłumiona była przez dym petów, smog z samochodów, czy smród żuli. Zawsze jakoś wyczuwał ciebie i mówił, że nie zna... - uniósł brew - słodszego zapachu, a na zapachach się zna... nie ma mowy o pomyłce Ocelio i choć nie powinienem ci wierzyć, w słowa o tym, że to nie ty to zaczęłaś to... jak wspomniałaś, potrafisz przekonywać - westchnął ciężko. - Zastanów się nad przyjęciem naszej pomocy... wiem, że masz szkołę, maturę, ale naprawdę, nie masz jak do niej wrócić. Jestem bogatym, wpływowym człowiekiem i jestem w stanie zapewnić ci wszystko! - Rozłożył ręce, ucieszony. - Od ciebie, wymagałbym jedynie zaangażowania w to, co robiłaś na marszu. Pomoc mutantom.
Drgnęła, kiedy usłyszała, że jej zapach dla Jasona jest “słodki”. Miało to dziwnie seksualny podtekst, który ją przestraszył.
- Nie wiem, co mam odpowiedzieć... chciałabym po prostu wyjechać. Mówi pan, że szuka mnie policja, że znajdzie u ciotki, nie chę jej narażać. Ale nie rozumiem, czemu to właśnie ja... Jason mówił o zdolnościch, specjalnych zdolnościach.. - potarła skroń - Nie wiem, co mam myśleć o tym wszystkim. I musze sprawdzić, sprawdzić.. kto przeżył.
- Też tego nie rozumiem Ocelio... w ogóle, a o mutantach wiem sporo... - spojrzał gdzieś w bok, obserwując swoją kolekcję antyków. - Możesz tu zostać tak długo jak zechcesz. Jeśli chcesz spotkać się z przjaciółmi, to po kryjomu, nie możesz naraż siebie i ich, na... niewiadomo jak wielkie niebezpieczeństwo. Calvin nie powiedział wiele... mówił, żebym zaopiekował się tobą, jeśli coś mu się stanie. Był jak widać zbyt pewien siebie, zakładając, że będzie aż tak bezpieczny. Nie popełnij tego błędu. Pozwól Jasonowi i mi sobie pomóc.
Pokiwała głową.
- Jest pan pewnien, że policja jedzie do ciotki? Czy to blef, żebym się bała?
- To dedukcja moja droga... nie chcę żebyś się bała. Chcę żebyś była świadoma zagrożenia, a przynajmniej częściowo. Wtedy będziesz... gotowa, na cokolwiek z czym przyjdzie ci się zmierzyć. Jednak policja ma twoje dane, gdzie mieszkasz, gdzie mieszkałaś. Nie znajdą cię u rodziny, zaczną u przyjaciół. Mamy żałobę narodową, nie odpuszczą dochodzenia. Nie dopóki nie znajdą wszystkich, który brali udział w rozpoczęciu marszu i masakry.
- Dlaczego? marsz był legalny.. powinni szukać tych z ROPa!
- Też szukają. Jednak szłaś na przedzie, żyjesz, zainicjowałaś to wszystko. Nie wiem, co mogą sobie pomyśleć, ale zaginęło wiele osób z marszu. Możliwe, że zostali porwani, nie wiadomo. Tak czy siak, policja i ROPa, prowadzi swoje poszukiwania i nie sądzę, byś chciała być znaleziona przez kogokolwiek z nich.
- To prawda... - przypomniała sobie androidalnego policjanta. I zaślepionych wściekłością ROPowców. - Dorwą mnie, prędzej czy później,. Moge wyjechać... ale to też nic nie da, prawda? Pozostaje mi przyjąć pana ofertę, albo wyjść stąd i od razu iść na policję.
- Mam dwanaście wolnych pokoi, wątpię by więzienie mogło się tym poszczycić - rozłożył ręce wstając, w geście zaproszenia.
- Mogę zostac do jutra? Chce to wszystko na spokojnie.. przemyśleć
- Wybierz sobie któryś z pokoi na piętrze. Dwa to łazienki, z czego jedna... jest dostosowana, nie zachodź do dwóch pokoi, najbliższych mojemu. Poza tym, czuj się jak u siebie. Pytaj o wszystko Adama.
- Dziekuję - powtórzyła po raz kolejny.
Czekało ją dzwonienie do znajomych i .. sprawdzanie, kto żyje. Nie mogła już tego dłużej odwlekać.
Weszła na piętro, otworzyła pierwszy z szeregu pokoi. Usiadła przy oknie, w fotelu, podwijając po siebie nogi, wyciągnęła komputer z plecaka i włączyła. Czekając, aż urządzenie się rozgrzeje spojrzała na wyświetlacz komórki.
Pokój jak, przystało na tę rezydencję był urządzony w starym stylu. Nawet wielkie łóżko, miało baldachim i choć biurko było zabytkowe, to świetnie zadbane zarazem, a pod nim znajdował się kontakt. Naprzeciwko łóżka, wmontowano w ścianę plazmowy telewizor, a ściany zdobiły dodatkowo obrazy, w złotych ramach. Ściany zaklejono tapetami w ładne, wcale nie kiczowate, małe podobizny słoni. Było tu nawet przytulnie.
Dostała sms, od parunastu osób. Najpierw od Roberta, Łukasza, Aleksa i Janka, który od Jean’a dowiedzieli się, że Cela w ogóle żyje. Dzwonili też, jednak ostatecznie słali wiadomości, w których pytali, gdzie ona, do cholery, jest. Romek i koleżanki z klasy, włącznie z Kaśką, byli najwyraźniej u niej w mieszkaniu, nie zastając jej tam, próbowali również się dowiedzieć, gdzie ona jest.
Wyglądało na to, że większość jej znajomych przeżyła... kropla w morzu potrzeb.
Choć tyle.- próbowała sie pocieszyć - żyją, większość żyje.. ale widok zmasakrowanych ciał spod ściany budynku powracał ciągle, i ciagle, za każdym razem, jak tylko przymykała oczy. . Tomek...czy ktoś widział jego ciało? Jean twierdzi, że pobiegł wprost na tamtych, ale przeciez mógł uciekać, nie atakować.
Wiedziała, że dopóki nie zobaczy go, to nie uwierzy. Sprawdzi to.. potem. Na razie wybrała numer komórki Romka. Wcisnęła połączenie.
- Halo? - Usłyszała cicho po dłuższej chwili.
- Hej, to ja Cela. Co u ciebie?
- Nie... nie wiem. Są u mnie policjanci... jeden ma taką dziwną maskę... gadają z moimi rodzicami - westchnął ciężko. - Nie jest dobrze... matka płacze, ojciec się drze.. tu nie chodzi o marsz, tylko o te jebane mutacje - powiedział powoli, łamanym głosem. - Chyba się boję...
- Romek - głos jej zadygotał - Romek! - powtórzyła mocniej - Skup się i słuchaj. Pamiętasz, jak ci opowiadałam, że goniła mnie policja? To był taki w masce. Szukają niezarejestrowanych mutantów. Musisz uciekać, natychmiast.
- Uciekać? - Mruknął. - Za kogo mnie masz? Nie jestem akrobatą jak ci twoi znajomi, jak ty... to nie ma sensu wiesz... wiedziałem, że mnie to czeka wkrótce po marszu. Marsz... heh... - westchnął ciężko. - Po tym już mi po prostu nie zależy, wiesz?
- Kurcze, Romek, to nie tak... Aresztują cię, a potem nie wyjdziesz... musisz uciekać ! Nie możesz się podawać. Romek!
- Nie mam gdzie, nie mam jak... nie chcę. Ty uciekłaś szybko, ale... ja tam widziałem... już po prostu nie chcę, dobrze? Chciałem tylko... - przełknął strasznie głośno ślinę, milknąć na dłuższą chwilę. Cela dobitnie słyszała krzyki, gdzieś w tle. - Chciałem jeszcze tylko usłyszeć twój głos, wiesz? Dowiedzieć się, czy wszystko w porządku...
- Wróciłam tam... Górą, po dachach. Wszystko widziałam. Wiem, że to było straszne. Wiem, że myślisz, że wszystko nie ma sensu. Ale to nieprawda. Są ludzie..mutanci, którzy walczą z ROPą. Można temu dać odpór. Spotkaj się że mną, bardzo proszę. Nie poddawaj się! Mój kumpel z parkoura ... nauczył mnie prawie wszystkiego, ale teraz go zabili. Romek, nie mogę stracić też ciebie... Nie pozbieram się. Nie rób mi tego. Spotkajmy się. Dasz radę. Nie... nie zostawiaj mnie.
Milczał przez dłuższą chwilę, pozwalając dziewczynie na słuchanie krzyków i szlochu w tle, najwyraźniej tuż za drzwiami do pokoju Romka.
- Muszę kończyć... mam nadzieję, że się spotkamy - dodał jeszcze, zapewne wymuszając uśmiech. Rozłączył się nagle.
Celi ręce trzęsły się tak, że nie mogła utrzymać komórki i ta wypadła jej na kolana. Podniosła ją i wybrała numer ponownie.
Choć sygnał był, to nikt nie raczył odebrać.
Rozałączyła się, i wybrała ponownie, i jeszcze raz, i kolejny. Wciąż jednak nikt nie odpowiadał.
Poczucie bezsilności było tak silne, że aż zabrakło jej tchu. Pozwoliła upaść komórce na podłogę, zasłoniła twarz rękoma i zaczęła płakać. Obawa, że straciła chłopaka tak samo jak Tomka, było przejmująca.
Siedziała tak w samotności, nie wiadomo ile czasu. Nie wiedziała kiedy i jak, ale usłyszała za drzwiami dwa stłumione głosy, wyłapała wśród nich Jasona i Adama, jednak nie dotarły do niej wyraźne słowa.
Dostała też wiadomość od Jean’a. “Chcesz się spotkać? Była u mnie policja, ciężko było się od nich odczepić. Powiesz mi gdzie jesteś?”.
Płacz przyniósł ulgę, ale w końcu łzy się jej skończyły. Popadła w rodzaj dziwnego otępienia, tak podobnego do depresyjnego nastroju Romka. Siedział skulona, patrząc na drzewa za oknem. W końcu podniosła komórke i przeczytała sms Jeana.
“ Widziałeś jego ciało? Chcę się spotkać, dobrze będzie pogadać z kims życzliwym. Dziś?” odpisała.
“Z życzliwym? A to z kim do tej pory gadałaś? Gdzie i kiedy?” odpowiedział szybko.
Głosy za drzwiami ucichł, a Cela usłyszała jeszcze jak ktoś szybko schodzi, wręcz zbiega po schodach, a za nim ktoś spokojnie idzie, stawiając powolne kroki, na zabytkowych, zadbanych schodkach.
"Spokojnie. Policja mnie nie nachodzi. Ciężko mi po prostu jest... Po tym wszystkim. IKEA w Markach? Za godzinę?”
“Dobra. Tam pogadamy. “
Cela wstała z fotela, naciągnęła buty, polar. Związała włosy i wsunęła komórkę do wewnetrznej kieszeni, sprawdziwszy uprzednio godiznę. Zamknęła laptopa, w sumie nawet nie czytając powiadomień. Wyszła z pokoju i skierowała się w dół schodów.
- Jeśli zadzwoni jeszcze raz... skieruj go do mnie - powiedział Jason do Adama. Stali na samym dole schodów, lokaj wyraźnie się spieszył.
- Tak zrobię - spojrzał w stronę Celi. - Muszę już iść - powiedział do Jasona, ale posyłając uśmiech do Ocelii. Zniknął szybko, za którymiś drzwiami.
Moore najwyraźniej lubił bajki Disney’a. Miał na sobie taki sam, długi, prochowy płaszcz, jak wtedy na marszu. W ręku trzymał czapkę z daszkiem, a na szyi miał ciemną chustę. Pewnie miał całą szafę, takich zestawów. Przynajmniej tym razem nie miał już garnitura, tylko czarną koszulę i jeansowe spodnie. Był trochę blady na twarzy, już zresztą od jakiegoś czasu, co jednak nie rzuciło się Celi do tej pory w oczy. Była trochę... miała inne problemy.
- Oprowadzić cię po domu? - Zaproponował z uśmiechem. - Słyszałem, że postanowiłaś skorzystać z gościnności Kamila - uwadze dziewczyny, nie umknęło, że po raz pierwszy Jason, nie użył wobec Serafina, tytułu “pan”. - Cieszy mnie to - pokiwał głową.
- O czym rozmawialiście pod moimi drzwiami? - zapytała - Nie, nie oprowadzaj mnie, idę się spotkać ze znajomym.
- Super! Poznam twoich znajomych! - Ucieszył się, otwierając przed nią drzwi na zewnątrz. Nie wyszła, patrząc na niego z podejrzliwością.
- Starasz się mnie zbyć... - stwierdziła. - Coś knujecie z panem Adamem.
- Po prostu otworzyłem ci drzwi po dżentelmeńsku, nie lubię rozmawiać blisko drzwi, są denerwujące, nie uważasz? - Chrząknął. - Będziemy mieli gościa. Musimy poczynić odpowiednie przygotowania. Wtajemniczę cię, jak będę więcej wiedział, bo wiem niewiele.
Nie była przekonana, ale nie naciskała.
- To czyń przygotowania, ja wrócę.. pewnie za jakieś 2-3 godziny. Mam komórkę, jak coś.
- Ja odpowiadam za bezpieczeństwo, a póki go nie ma, mogę skupić się na twoim. Tak zresztą będzie... w sumie mało jestem potrzebny, mamy sporo czasu, ale Belly przesadza. Zbyt... żywy jest ten staruszek.
- Belly? Husky, nie obraź się.. chcę spokojnie pogadać. Nie chodzi o ciebie konkretnie, po prostu, czasem troje to już tłum.
- Nie będę podsłuchiwał, umiem trzymać się z tyłu... sama przecież wiesz - wzruszył ramionami. - Nie będę rzucał się w oczy... zresztą skoro tak szybko wrócisz to pewnie niedaleko. Chętnie się przejdę, muszę... ten... rozruszać ostatnie rany - powiedział po chwili namysłu, podczas którego skrzywił się śmiesznie.
- Przepraszam, wyleciało mi z głowy zupełnie.. jak twój bok? Goi się?
- Bok w porządku. Noga jeszcze lepiej. Ale pogoda słaba, to stare rany mnie męczą - wzruszył ramionami uśmiechając się. - Dziś będzie mocno padać. Serio.
- Jason.. - Ocelia wyraźnie szukała odpowiednich słów - Nie chcę, żebyś szedł ze mną. Nie wiem, co ci strzeli do głowy.. to mój znajomy.. nie chcę, żebyś go straszył, jak się zdenerwujesz.. albo coś. Ja wrócę niedługo. Rób te przygotowania.
Westchnął ciężko, a dobry humor szybko go opuścił.
- Ciężko się z tobą spierać... dobra. Zostanę. Ale jak cię zamordują... oj będziemy mieli obydwoje kłopoty - pokręcił głową.
- Prosze cię.. - przewróciła oczami i spróbowała się usmiechnąć. Mięśnie twarzy jednak nie chciały jej jakoś słuchać. - Idę.
Wyszła przed dom i skierowała się, pieszo, w stronę wielkiego centrum handlowego, które wyrosło na styku Marek i Warszawy. Szła szybko, droga nie powinna jej zając więcej niż pół godziny. Pójdzie do restauracji, wypije jakąs kawę, poczeka na Jeana...
Ruch dobrze jej robił, pozwalał oderwać się od myślenia.. o tamtym. Uspokajał.
Ludzi w galerii, było tyle, co zazwyczaj. Żałoba, żałobą, ale życie toczy się dalej. To tylko kolejna tragedia. Zresztą, może jeszcze nie wszyscy wiedzieli, jaki stan ogłosił prezydent, zaledwie parę godzin temu.
Jean jakoś ją odnalazł, rozglądając się w restauracji. Podszedł do niej, a na jego twarzy malowała się troska.
- Cela... Jezu... - mruknął podchodząc do niej i kręcąc głową. - Wyglądasz jak... nieważne. Ślicznie wyglądasz - dodał w końcu, wymuszając uśmiech.
- Chciałeś powiedzieć, że wyglądam koszmarnie? Wybacz, nie miałam głowy do makijażu... - napiła się łyk gorzkiej kawy. Smakowała paskudnie, pozostawiała żelazowy posmak w ustach - Przejdziemy się?
- Jasne - powiedział kiwając ponuro głową.
- Policja cię nachodziła? O co pytali? No i.. widziałeś Tomka..no wiesz.. po? - głos jej zadrżał.
- Nie... nikt go nie widział - odpowiedział po dłuższej chwili, wbijania wzroku w ziemię. - Pytali mnie o to, co się stało, od początku jak wyglądał i miał wyglądać ten marsz, kto go zorganizował. Na początek jednak wylegitymowali mnie z dowodu mutacji... na ten temat sporo pytań zadali. Najwięcej na ten.
- Pytali o mutację, tak? Skoro go nie wiedziałes, to skad wiesz że.. że .. nie żyje? - dokończyła ledwie słyszalnie
- Bo... bo widziałem jak umiera. Możemy już o tym nie mówić? - Spytał nerwowo.
- Jean.. - na jej twarzy widać było ledwie maskowane napięcie. I żal - Ja... rozumiem, że to trudne.. ale ja ..muszę.. potrzebuję wiedzieć.
- No to już wiesz... przykro mi, ale nie ma dla niego nadziei - powiedział już pewniej. Według tego, co opowiadał ze swojego dzieciństwa, miał takie sytuacje już za sobą, ale mimo to wydawał się mocno wstrząśnięty. Nie da się na coś takie uodpornić. A nawet jeśli się da, to może być po prostu nie warto.
- Nie rozumiem! Co to znaczy ”nie ma nadziei”? Żyje, czy nie?
- Nie! Nie żyje! - Warknął. - Tak jak wielu innych...
- Wiem. - zacisnęła usta, blednąc jeszcze bardziej. Cienie pod oczami pogłebiły sie jej - Widziałam. Wiesz coś o pogrzebie?
- Sporo osób zostało po prostu... zarżniętych. Wielu nie nadaje się na normalny pogrzeb... wielu ciężko jest poznać, ale da się... uzębienie i te sprawy. Każda rodzina ma prawo odzyskać zwłoki swoich bliskich - przerwał na chwilę. - Również rodziny morderców. Dla tych, po których nikt się nie zgłosi, będzie pogrzeb masowy. Na razie niewiele wiadomo... wiesz, że minęły dopiero jakieś dwadzieścia cztery godziny? - Spytał nagle, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Mam wrażenie, że tydzień, albo dłużej - potarła twarz dłońmi - Jakby coś się działo z czasem.. A ty? - spojrzała na jego twarz - Jak sobie radzisz?
- Jakoś żyję... nawet ranny nie jestem. Wyniosłem Roberta i Łukasza z tego wszystkiego... wiesz... lecąc. Teraz chyba im odjebało na moim punkcie. Ledwo się od nich wyrwałem tutaj... uczepili się jak rzep psiego ogona. Nawet nie wiesz jakie to denerwujące, a znam ich krótko - westchnął ponownie.
- Zostałes ich bohaterem. Na całe życie. Mieli szczeście, że byłeś obok.
- Ale trochę przesadzają... znaczy, może i pomogłem, ale sami też by sobie poradzili. Po dachac czy coś... właśnie - przypomniało mu się nagle. - Jakim cudem ty sobie poradziłaś? I w ogóle, co robisz w tych Markach? Jeśli chciałaś uciec, to to nie jest taki znowu koniec świata.
- Pobiegłam do przodu.. potem pomógł mi... znajomy. Mieszkam teraz u niego.
- Znajomy? Był na marszu? Ufasz mu? - Spytał podejrzliwie.
- Nie.. nie wiem. Chyba tak. Chciałam wyjechać... ale zaproponował mi schronienie.. współpracę.
- Współpracę? W jakiej pracy?
- Co to? Przesłuchanie? - zdenerwowała się, bo uświadomiła sobie, że - w sumie - nie bardzo wie, na czym ta współpraca miałaby polegać.
- Dobra, dobra... - podrapał się po brodzie. - To... to co teraz? Masz jakiś plan? Wracasz do szkoły, czy jak?
- Nie.. nie wiem. Prawdopodobnie jestem mutantem, wiesz? Nie mam rejestracji. Podobno.. podobno kara jest bardzo wysoka.
Spojrzał na nią, trochę zdziwiony, trochę przerażony. Milczał przez dłuższą chwilę.
- Tak... jest wysoka... nie bardzo wiem, co powinnaś zrobić.
- Albo od razu pójde na policję, albo przyjmę propozycję tego.. znajomego. Nie widzę innych opcji. Na tą chwilę.
Potarła kark, zmęczonym gestem.
- Muszę wracać. Będziemy w kontakcie, ok? Cieszę się, że nic ci nie jest.
- Taaa... ja też się cieszę... że tobie nic nie jest w sensie - sprostował nerwowo. - Będę dostępny pod telefonem. Dzwoń jakby coś nie wyszło, albo... cokolwiek. Dzwoń.
- Bedę. Dzięki, że tu przyjechałeś, Jean. To głupie, ale wydajesz się taki.. normalny.Po tym całym szaleństwie.. dobrze , że jesteś.
- Niestety nie odbiło się to na mnie, już tak bardzo... Do zobaczenia więc - wzruszył ramionami.
Spojrzała , wyraźnie zdziwiona jego gestem.
- Obraziłeś się?
- Co? Nie! - Odpowiedział zdziwiony. - Muszę się jeszcze trochę ogarnąć... sam nie wiem. Nie ważne. Jakoś sobie dam radę.
- Wszyscy musimy sie ogarnąć.. już nic nie będzie takie samo jak wczesniej, wiesz?
- Wcześniej wcale nie było takie inne... po prostu mieliście tutaj lżejszą perspektywę - pokręcił głową.
- Dla mnie wszystko będzie inne - też pokręciła głową. - Ja jestem inna niż tydzień temu.
- Wiem... widzę. Jakbyś czegoś potrzebowała, czegokolwiek... wyślę ci tych dwóch gejów... - dodał spuszczając wzrok i uśmiechając się lekko pod nosem.
- Mam tylko nadzieję, że nie nastają na twoją cześć - spróbowała zażartować.
- Ach, oni tam... - machnął ręką.
Cela odetchnęła głębiej. Wszystko - tutaj, w tej galerii - wyadawło się takie normalne. Ludzie, zakupy, gadanie o pierdołach. Miło było myśleć, łudzić się, że tamto wszystko było tyko koszmarem sennym.. Zapomnieć. Móc zamknąć oczy bez koszmarnych obrazów. Ale rzcezywistość przypominała ciągle o sobie - znużeniem i przeszywającym smutkiem. I pustką. “Jak nie wrócę, to Jason tu przylezie i narobi mi obciachu” - pomyslała.
- Muszę iść. Choć wolałabym udawać, że nic się nie stało.
- Nie tylko ty... - mruknął cicho w ramach pożegnania.
Odwróciła się i wyszła z centrum handlowego. Szła szybko, coraz szybciej, jakby bojąc się, że jej zabraknie odwagi i wróci do swojej kamienicy, i swojego zycia. W końcu zaczęła biec. Rozpaczliwie, bez żadnego rozkładania sił, bez planowania. Uciekała.
Wpadła na teren posesji pokonawszy ogrodzenie jednym skokiem.
Ale od ostatnich wydarzeń nie dało się uciec. Nieważne, jak szybko i jak długo by biegła.
Stanęła przed drzwiami, niepewna, czy powinna zadzwonić, czy może wejśc ot tak, po prostu. Po chwili namysłu uświadomiła sobie absurdalnośc tego dylematu w jej obecnej sytuacji. Okrążyła dom, oparła nogę na kawałku elewacji i w trzech susach znalazła się na parapecie “jej” pokoju. Usiadła w tym samym fotelu i na powrót włączyła laptopa. Zaczęła odpowiadać na powiadomienia i maile. Dziekowała za słowa otuchy i głosy niepokoju, pocieszała załamanych, dopytywała i gromadziła informacje. Ignorowała oskarżnia i obelgi, choć te jednak - niepostrzeżenie - gromadziły się w jej świadomości, wzmagając poczucie winy. Potem przeglądała nowe relacje z marszu i sledztwa.
Kiedy przymykała oczy, zmęczone wpatrywaniem w monitor, pod powiekami natychmiast pojawiały się przebitki ze scenami z marszu. Musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie na wieczór i noc, bo wiedziała, że nie będzie miała dość determinacjii, żeby spróbować pójść spać i zmagać się z tymi obrazami.
- EKHEM! - Usłyszała za drzwiami, tuż przed rozlegnięciem się rytmicznego pukania. - Mogłaś wejść drzwiami... otwarte było - poinformował Jason, nie wchodząc bez zaproszenia.
Otworzyła drzwi.
- Wiem, myslisz, że jestem jakąś kretynką? - ofuknęła go - Po prostu lubię sprawdzać .. różne drogi.
-Gdybyś była, to już jakiś czas temu ktoś by cię ukatrupił... - powiedział pozwalając już sobie wejść. Stanął nagle jak wryty, patrząc na laptopa. - Eeee... nie żeby co, ale lepiej żebyś korzystając tu z tego całego internetu, nie pisała nigdzie, że ty to ty... ja tam się na technologii nie znam, ale wiem, że można za jego pomocą śledzić ludzi, nie gorzej niż ja to robię - powiedział patrząc na nią poważnie. - Także lepiej żadnych tych... portali społecznościowych i innych rzeczy, które tygryski lubią najbardziej. Mamy jakieś zabezpieczenia, ale to nie ode mnie zależy i nie wiem na ile to bezpieczne, lepiej nie ryzykować - nakręcił się trochę, jakby bojąc się tej całej “technologii”.
- Mam sobie zrobic pseudonim i pod nim pisać? Zwariowałeś? Przecież musze powiedzieć ludziom, co się stało.. Zresztą internet to jak komórka. No, i nikomu nie napisałam, gdzie jestem. Nie jestem kretynką, tak?
- Ale , ale.. czy wspomniałam, że wrzuciłam twoje fotki do sieci? Z podpisem? - zapytała, siadając na powrót na fotelu.
- Komputery mają... - podrapał się po głowie. - Co zrobiłaś? - Przerwał na chwilę, by zaraz wrócić do głównej myśli. - Tłumaczyła mi to... jak to szło.. A tak! Adresy, takie numerki i się nimi wymieniają w internecie. Tak więc skoro każdy ma przypisany numer i z niego... wiesz o co mi chodzi! Jak na filmach! Śledzą komórkę, z którego dzwoni morderca... tak samo mogą śledzić komputer. Także masz szlaban! - Powiedział udawając stanowczość. *
Prychneła.
- To nawet nie jest śmieszne.. Chyba nie sądzisz, że zrezygnuję z kontaktu ze znajomymi? - zapytała, kładąc laptopa na kolanach.
- Hmm - usiadł na biurku. - Sądzę, że byłoby to dość rozsądne, biorąc pod uwagę, to, że się ukrywasz, prawda? Ukrywanie znaczy brak kontaktu ze światem zewnętrzym. Ze złym, strasznym i wielkim światem, pełnym złych ludzi.
- Nie ma takiej możliwości - ucięła krótko - Mogę zaszyfrować IP.
- Co? - Spytał krzywiąc się.
- Ten.. przypisany numer, który śledzą mordercy.
- Ach... jasne - pokiwał głową. - Ale wiesz, że policja może mieć lepsze rzeczy i lepszy zestaw umiejętności w tym zakresie? Te hakerstwo to dość posrany interes... Zróbmy tak... - mruknął. - Będziesz mogła dalej grać w gierki, ale bez żadnych danych tożsamościowych, tu czy tam. Okeeej?
- W jakie gierki? - zerwała się na nogi, wkurzona. Zabrali jej pokój, szkołe, a teraz jeszcze przyjaciół chcą zabrać. - Ty myślisz, że ja co.. w Minecrafta rąbię na komputerze? Czy inną Cywilizację? Jak się mam kontaktować ze znajomymi bez internetu?? masz pomysł?
- Za moich czasów... - mruknął cicho z uśmiechem, ledwo powstrzymując się przed dodaniem: “ta dzisiejsza młodzież!”. - Po prostu tego nie rób! - Rozłożył ręce, jakby powiedział coś bardzo oczywistego. Może i tak było. - Mamy mnóstwo roboty, zanim zajmiemy się... robotą. Taką prawdziwą.
- Zwariowałeś - stwierdziła z przekonaniem - Nie ma takiej możlwości. - Zamknęła jednak laptopa - Właśnie.. powiedz mi, na czym ma ta praca polegać.
- Cóż... to zależy. Musimy najpierw rozeznać się, jak bardzo możemy wyćwiczyć twoją zdolność... perswazji. Jeśli do poziomu jedi, to będzie jak z płatka... Jeśli będzie to mniejsza możliwość wpływania na innych i tak nam się przyda w... - zatrzymał się budując napięcie. - Właściwie to wielu rzeczach... nie bardzo wiem od czego zacząć... - Spojrzał na nią niepewnie.
- Coś kręcisz.. - stwierdziła - Czym, własciwie, zajmuje sie pan Kamil?
- Ostatnio? Jest bogaty... - wzruszył ramionami nie wiedząc jak odpowiedzieć. - Jak by ci to zaogulnić? - Spytał wzdychając. - Myślę, że najwięcej rozjaśni się, jak przyjedzie pan Hughes...
- Bycie bogatym to nie zajęcie..pan Hughes? Czyli?
- Opisanie czym się zajmuje i zajmował to bardzo, ale to bardzo długa opowieść... nawet dłuższa od mojej - pokiwał głową. - Pan Hughes zaś, jest jeszcze bardziej wyjątkową... osobą - uśmiechnął się cwaniacko.
- Zamiast wprost odpowiadać na moje pytania, mówisz tak, że nic nie wiem i mam coraz więcej tych pytań... - powiedziała zniecierpliwiona - Poszukam sobie w Google i będzie spokój.
- Nie! Weź... przygotowałem parę błyskotliwych odpowiedzi na pytania na jego temat. Popróbuj... proszę - powiedział błagalnie.
- Czym zajmuje się pan Kamil? Czy jest jakaś.. organizacja, która pomaga mutantom i walczy z ROPa?
- Obecnie skupia się na badaniu genezy takich jak my oraz temu dlaczego niektórzy są obdarzeni specjalnymi zdolnościami, związanymi głównie z mózgiem. No i tym jak to właściwie działa - oblizał wargi, dziwnie długim i cienkim językiem. - Organizacja... kiedyś była, tak... jednak spuścili nam porządny łomot, że tak powiem. Dawno temu. Od tamtej pory się nie zrzeszamy. ROPa i jej podobne organizacje, są lepsze od tego, co my byliśmy w stanie zorganizować.
- A pan Hughes?
Jason westchnął ciężko, jakby czekając na lepsze, bardziej doprecyzowane pytanie. Wykonał dłońmi gesty, jakby miała do niego podejść, ale nie o to chodziło.
- Inaczej... inaczej - pokiwał głową podekscytowany.
Cela machnęła ręką, zrezygnowana. Nie była w nastroju na zagadki i inne kalambury.
- Idź już - powiedziała - Muszę się przespać.
- O weź! Spytaj czy jest mutantem! No spytaj! - Poprosił rozpaczliwie.
- Na pewno jest - wzruszyła ramionami - Ale co potrafi, specjalnego?
Uśmiechnął się podstępnie, patrząc na nią spode łba.
- Już nie jest... hihi - odpowiedział krzywiąc się po chwili. - Jak to sobie wyobrażałem, to zapowiadało się znacznie lepiej... - mruknął niezadowolony, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Ktoś znalazł spsób, żeby usunąć mutację? na poziomie genetycznym? czy po prostu.. przestał być?
- Tego właśnie chcemy się od niego dowiedzieć... Mamy... lub mieliśmy pewnego informatora w Johannesburgu. Tam gdzie mutanci są traktowani gorzej niż... niż... szczury. Prowadzą dużo badań i... w dokładne szczegóły pa... Kamil mnie nie wtajemniczył, ale wiem tyle, że gdy Hughes był tu dwa lata temu, razem z Lockbellem, to był potężnie zdeformowany i również był obdarzony. Informator coś o nim wspomniał, nie wiem, co dokładnie i spróbowaliśmy się z nim skontaktować. Było łatwiej niż myśleliśmy. Gdy tu przyjedzie... może nam znacznie pomóc w zbadaniu sytuacji tutaj, może nawet naprawieniu jej, a potem... a potem zajęciem się Johannesburgiem. Mamy tam sporo interesów - dodał, z bardziej ponurą miną. - To tak w skrócie. Jestem pewien, że Kamil powie ci więcej, jeśli tylko spytasz.
- Dlaczego teraz mówisz o nim.. Kamil?
- Mogę mieć tylko jednego właściciela... właścicielkę - poprawił się z lekkim uśmiechem.
- Wiedziałam - mruknęła. - Jeśli nazwiesz mnie ‘panią” to potraktuję to jako zachętę do obicia cię smyczą. Czy to jasne?
Przez chwilę na jego twarzy odbiło się coś, co można było chyba odebrać jako... strach. Prawdziwy. Szybko jednak chrząknął kiwając głową i uciekając wzrokiem.
- Tak... jasne - mruknął.
- Mój boże - Cela była wstrząśnięta - ktoś to naprawdę robił, tak? Bił ciebie?
- M... nie nazwałbym tak tego - odpowiedział nie podnosząc wzroku. - To dość... kłopotliwe.
- A jakbyś to nazwał?
Wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Nie jestem tak dobry w słowach, szczególnie w tym języku... tortury ciągnące się miesiącami, jeśli nie dłużej. Rzeczy po których sam zadawałem sobie ból, by zapomnieć o... wstydzie, upokorzeniu. Rzeczy, po których targałem się na swoje życie - pokręcił głową. - Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Ale nie mógłym temu życzyć nikomu, poza jednej osobie... Nie chcę cię jednak tym zadręczać - skrzywił się, patrząc jej przez krótką chwilę w oczy.
Cela kuliła się, coraz bardziej, w miarę jak opowiadał. Kiedy skończył, wyciągnęła rękę i nieśmiało dotknęła jego ramienia.
- Tak mi przykro - powiedziała - Nie wiem, co mam powiedzieć. To straszne.
- Nooo... - odpowiedział dziwnie. - Jeśli jesteś teraz zmęczona to śpij... potem musimy poćwiczyć - powiedział wymuszając uśmiech. - Same ciekawe rzeczy przed tobą!
- Boję się - powiedziała bardzo cicho.
Jason spojrzał na nią ostrożnie.
- To dobrze... tylko na strachu możesz zbudować odwagę. A sporo ci się jej przyda - pokiwał głową smutno. - Na szczęście masz mnie - rozłożył ręce, uśmiechając się pocieszająco.
- Taaak.. ale ty mnie też przerażasz.
- Ja?! - Spytał zdziwiony. - Jestem aż tak paskudny?! - Przeraził się.
- Bywasz bardzo gwałtowny. Okrutny. Nie panujesz nad sobą. - powiedziała powoli - Rozumiem, teraz rozumiem, tak myśle, czemu tak masz, ale mnie to przeraża.
- Tak... mam z tym problemy - powiedział siadając ostrożnie obok niej. - Próbuję sobie wmawiać, że to psia natura, ale przez nią tylko głupieję, a nie staję się... taki. Żyję jednak dość długo i... no pogodziłem się z tym, że świat jest brutalny i poradzę sobie z nim tylko odpowiadając siłą. Jednak sprawię, że i ciebie będą się bać... to się przyda - pokiwał głową.
- To nie żadna psia natura.. skrzywdzili cię, strasznie, i teraz masz przymus żeby robić innym to samo. Ale ja.. nie chcę krzywdzić innych. I nie chcę, żeby ktoś się mnie bał. Nie pozwolę się tego uczyć.
Westchnął.
- Zobaczymy... - mruknął wstając. - Pójdę już. Dość czasu zająłem. Jeśli będziesz mnie potrzebować to... zawołaj. W razie czego mój pokój jest... najpierw drzwi na prawo z głównego holu na dole, potem dwa razy wprost. Te podrapane... - dodał wstydliwie spuszczając wzrok.
- Zapamiętam. Dzięki, Jason.
- Proszę... i pamiętaj, że masz szlaban na internet... - powiedział wychodząc - … pani! - Dodał gdy zniknął jej z oczu zamykając za sobą drzwi.
- No błagam... - mruknęła, siadając na powrót z laptopem na kolanach. Zaszyfrowała połączenie, zgodnie z obietnicą, a potem zaczęła czytać najnowsze komentarze. Odpowiadała też na wiadomości, które dostawała od znajomych.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline