Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2013, 11:21   #10
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Większość pytała gdzie jest, jak się czuje, informowała, że policja o nią pyta... oczywiście też wyrażali współczucie, nikt też wprost nie powiedział czegoś w stylu “to nie twoja wina”, widać jednak było, że wszyscy, lub chociaż spora część, tak szczerze sądziła. Od Romka nie było żadnych wiadomości. Najwięcej zaś pisała Kaśka, zgubiła gdzieś komórkę, prosiła by Cela zadzwoniła do niej na domowy.
Brak informacji od Romka bardzo ja zmartwił. A jeśli to prawda, z tymi.. testami, aresztowaniem i ginięciem mutantów? Romek był taki zrezygnowany...bała się o niego. Chyba nawet bardziej, niż o siebie.
Wyszukała numer domowy Kaśki i stuknęła połączenie.

- Halo? - Usłyszała głos przyjaciółki.
- Hej, to ja. Cela.
- Co? CO?! - Krzyknęła nagle. - No ile można czekać? Gdzie ty się podziewasz? Zdajesz sobie sprawę, że policja cię szuka, durna babo?!
- Ja też się cieszę, że nic ci nie jest, Kaśka. Co nowego?
Dziewczyna westchnęła głośno do słuchawki, uspokajając się.
- Krzysiek nie żyje, wiesz? Właściwie wszyscy nauczyciele... nie wiem co nowego, nie mogę myśleć...
- N.. nie wiedziałam. - zęby znów zaczęły jej szczękać - Nauczyciele też? A.. Romek? Widziałaś go?
- Romek... podobno go aresztowali... wiesz, że był mutantem?! Nie zarejestrował się!
- Wiem.. zorientował się dopiero niedawno. Nie mógł się zarejestrować, bo nic nie wiedział! Wiadomo, gdzie jest? - zamilkła na chwilę - Ja.. ja chyba też jestem.
- Co? Jakie znowu nie wiedział, jakie znowu ty też jesteś? To się nie objawia tak późno, daj spokój! Wiem, że jesteś w szoku, ale... - ucichła na moment. - Serio? - Spytała w końcu ponuro.
- Romek się zorientował, bo zaczęły mu rosnąć łuski na plecach. W tym klubie, jak nas naszliście, chciał mi właśnie pokazać... Ja się zorientowałam, jak mnie zaczęła gonić policja, podobno potrafią to “wywąchać”. No, i włosy zmieniają mi kolor... od bluzki.
- To... dziwne... jakie niby zwierze? Kameleon? - Spytała nagle z ciekawością.
- Nie mam pojęcia. Nie myślałam o tym. Poza tym - tylko na głowie. Gdzie indziej nie. Jak udało ci się uciec?
- Mi? Nie wiem... po prostu nie wiem... przez chwilę się w ogóle nie ruszałam, a jak zobaczyłam, że kogoś... nie wiem jak to powiedzieć - głos jej się załamał. - To zaczęłam biec... w końcu trafiłam na policjantów.
- Kasia.. to był twój pomysł z tym marszem. Skąd ci to przyszło do głowy?
- C... co?! A wcześniej wszyscy mówili, jaki to świetny pomysł, co?! Wal się! To nie moja wina! To wina tych pojebańców! - Odpowiedziała wściekle.
- Ej, spokojnie, spokojnie. Nie obwiniam cię...Nie nakręcaj się. Po prostu pytam. Wiesz... podobno potrafię przekonywać ludzi do różnych rzeczy. Myślę, czy nie przekonywałam ciebie.. ale nie pamiętam. Ty pamiętasz?
- Nie! Nie pamiętam! - Odpowiedziała, milknąc na chwilę, by się uspokoić. - Jakie niby zwierze może przekonywać? Miś koala? Chyba wyginęły już... - odpowiedziała z nerwowym sarkazmem.
- Kasia, nie świruj, proszę.. ile się znamy? To był twój pomysł, czy ktoś ci go podsunął?
- M... hej... - znowu zapadła cisza. - Jak teraz o tym pomyślę, to wkrótce po tym jak brat wrócił z jakiejś tam wyprawy biznesowej, to mówił, że my jako młodzi moglibyśmy coś takiego zrobić. A jego na marszu nie było. W ogóle go nie widziałam od paru dni... - powiedziała podejrzliwie.
- A twój brat co robi?
- Jest inspektorem... czegoś tam! Dużo podróżuje. Coś z samolotami, wojskowymi. Rzadko w domu jest. Nie wiem czemu z nami mieszka... czemu pytasz? Co... coś masz na myśli?
- Ja też czuję się winna.. wszyscy myślą, że to mój pomysł, ja przekonałam Dyrektora...czytałam komentarze.. Ludzie mnie obwiniają. - zamilkła na chwilę - Nie bierz tego do siebie, nie chcę na nikogo zwalać winy, wiadomo, że to ROPa, ale szukam wyjaśnienia.. tego wszystkiego.
- Może zostaw to policji... Interpolowi i jakimś pieprzonym komandosom.
- Przecież nie pójdę na policję.. nie mam rejestracji.. aresztują mnie, jak Romka.
- No, ale oni się już tym pewnie zajmują... pewnie... na pewno! Nigdzie nie idź... nie wiem co masz robić. Gdzie ty w ogóle jesteś?! - Spytała przypominając sobie nagle.
- U.. znajomego.
- … co?
- Co co? Znajomy, pomógł mi na marszu.
- Jak ci znowu pomógł? Wylecieliście na białym pegazie? Kto to jest?
- Nie , uciekłam po prostu, na dach... ten znajomy.. zatrzymał tych, co mnie gonili.
- A jak ich zatrzymał? Poprosił żeby przestali być oszalałymi skurwysynami?
- Zaatakował ich...
- A ilu ich było? - Spytała po chwili.
- Nie wiem.. trzech? Trzech widziałam potem, jak wróciłam.. a wcześniej.. nie wiem. Ale co to ma za znaczenie?
- I co? Poradził sobie z trzema? Jeśli tak... ufasz mu?
- Kaśka... nie wiem. Nie ufam. Ufam, bo nie mam nikogo innego.. Nie wiem. Musiałam sie gdzieś schować.
- Wiesz, jak dziwnie to brzmi, prawda?
- Jakbym zwariowała? Mam wrażenie, że świruję.. Robię rzeczy, których normalnie bym nie zrobiła. Kobieta strzelała na dachu w tłum.. uderzyłam ją.
- Nie żeby co, ale... może lepiej żebym dalej mniej wiedziała na ten temat... wiesz - mruknęła cicho.
- Wiem. Policja cię maglowała?
- Strasznie się przypierdolili... aż się wkurzyłam. Wiesz, że pytali głównie o osoby z naszej grupy, które był mutantami? Co o nich wiem, jak dobrze znam i w ogóle... A jeden z nich miał tak chorą maskę...
- Wiem.. gonił mnie, wtedy jak się spóźniłam. Nie myślisz, że to dziwne? Marsz był legalny, powinni pytać o ROPa.
- Wiem właśnie! W głowach się popierdoliło!
- To jest coś większego.. nie chodzi o nasz marsz.. chodzi o mutantów.
- Co? W jakim sensie?
- Boje się Kaśka...prześladowań. Tak jak się uczyliśmy, że było kiedyś... pamiętasz? Boję się, że to może wrócić.
- Nie żartuj... to nie jakaś południowa Afryka! To niemożliwe, już za nami.
- To czemu powołali tę nową .. policję? Aresztowali Romka? Pytają o mutacje, zamiast o zadymiarzy?
- A ja wiem? Może... żeby pilnować właśnie mutantów przed takimi chujami? Mnie nie pytaj! Nie znam się na... na... teoriach spiskowych czy czymś takim!
- Pierdzielisz. Posłuchaj samą siebie. Sorry, nie to chciałam... Ja też się boje. Ale trzeba patrzeć na fakty. Pilnuj się, dobrze?
- Ja? To ty jesteś niby mutantem... na szczęście masz jakiegoś... kogoś, do pomocy. Informuj na bieżąco, że żyjesz, dobra?
- Ok. Ty masz rejestrację. Wiedzą, gdzie mieszkasz. Jesteś w bazie. Jak będą... chcieli internować, czy coś, to jesteś na widelcu, rozumiesz?
- Rozumiem, rozumiem... dobra, będę uważać.
- Trzymaj się. Na razie.
- Pa... - mruknęła odkładając słuchawkę pierwsza.

Cela odłożyła telefon. ”Większość nauczycieli nie żyje” brzęczały jej w głowie słowa Kaśki. Dyrektor? Nie dopytała.. Tomek, Krzysiek... Romka aresztowali... to też jakby nie żył.. Przeraziła się swoich myśli, jak “jakby nie żył”, zarejestrują go i wyjdzie.. tyle. Wszystko się skończy, niedługo. Będzie jak dawniej. Wróci do szkoły, zda maturę, Pojdzie na studia.. “Większość nauczycieli nie żyje”. Kurwa. Kurwa. Popierdzielony świat. Z czego się będzie utrzymywać, jak przestaną jej wypłacać stypendium? Powinna wyjechać…
Spojrzała za okno, na ciemny ogród. Wydawało się jej, że widzi jakiś
ruch, jakby ktoś skradał się między drzewami, a nad nim unosił się kłąb
mgły. A może był to ROPiarz w arafatce? Nie widziała dokładnie, zbliżyła twarz
do szybu, kolejny ruch przeraził ja, rzuciła się do tyłu, przyciskając dłoń do
ust, żeby zahamować krzyk.

‘Przestań! Przestań! Uspokój się!” Zmusiła się, żeby podejść do okna, zaciągnęła szczelnie zasłony i znów skuliła się na fotelu. Było jeszcze gorzej, teraz, kiedy nic nie widziała, wyobraźnia pracował pełną mocą, podsuwając obrazy płonących ludzi, policjantów w maskach i czających się pod oknem zadymiarzy z maczetami. Czy da radę uciec? Musiała czymś zając myśli, żeby nie zwariować… Chciała pobiegać, powspinać się, ale bała się wyjść z pokoju. Bała się włączyć telewizor, żeby dźwięk nie zagłuszył odgłosów z zewnątrz, które mogły by ją ostrzec przed niebezpieczeństwem Czy da radę uciec? Chciała spotkać się z Jeanem, z kimś, komu mogła by zaufać. Może go odwiedzi? Bała się ruszyć..
Włączyła znów laptopa, przeglądając portale z najnowszymi doniesieniami.

Pojawiało się ich coraz więcej. Mówiło się o żałobie, o samej walce, jej przebiegu, winnych, niewinnych, o tym, co robi policja, o liczbie ofiar ze wszystkich stron. Cela zadręczała się więc dalej, szukając czegoś , czegokolwiek. Jeśli jakiś odważny, bądź durny kamerzysta dobrze uchwycił fragment starcia ROPy z policją, to widać było bezmyślny rozlew krwi, w otoczeniu dymu i ognia, pośród leżących już na ziemi ciał.
Dziennikarze zaś, po raz pierwszy od dawna, znowu mocno się nakręcili temat ROPy i wielu innych organizacji jej podobnych. Wspominano o człowieku, który stworzył ROPę, gdy w Europie i Ameryce Północnej zaczęto zwierzoludzi traktować bardziej... po ludzku. Adran Zelger został zabity pięć lat temu. Najlepsi z najlepszych specjalnych żołnierzu SASu wytropili go na angielskiej farmie, gdzie zabili jego i około dwudziestu jego podopiecznych. Jednak polak ten stał się swego rodzaju “wzorem” dla wielu innych działaczy, którzy zaczęli formować nowe grupy, podobne ROPie, takie jak AntiAn, Human czy Eco. Żadna jednak z tych, działających nielegalnie, bo tylko w krajach aprobujących zwierzoludzi, organizacji nie była jednak tak wielka jak ROPA i nie wykazywała ostatnio wzmożonej aktywności, w przeciwieństwie do pierwowzoru, który rozniósł swoją działalność na wiele innych krajów, nie tylko Polskę.
Rozważano czy ROPA nie ma nowego, silnego dowódcy, który jest w stanie kontrolować ogromną rzeszę ludzi, wiernych zasadom jego rasizmu. Niewiele było wiadomo.
Poinformowano jednak, że policja schwytała parunastu terrorystów żywcem. Większość znajdowała się w szpitalu, jednak nawet jeśli im by się nie udało wrócić do zdrowia, to mają co najmniej kilku dostatecznie zdrowych, by odpowiedzieć na pytania. Szacowało się też, że uciekło z masakry około czterdziestu zbrodniarzy. Liczba mutantów, którzy zostali zabici w innych miastach, lub też w Warszawie, ale w innych okolicznościach, była wciąż niedokładne, ale ciągle się powiększała.
Wszyscy jednak byli pewni, że zaczęło się coś strasznego, tak bardzo przypominającego dawne lata. Jednak nie mogli znaleźć odpowiedzi, na to jakim cudem, terroryści są tak dobrze zorganizowani.
Wiadomości były przygnębiające i nasilały tylko stres, odcinając logiczne myślenie. Nie było dobrze. Było bardzo źle. Koszmarnie. Dodatkowo dziewczyna nie bardzo wiedziała, jak temu wszystkiemu zaradzić, odwrócić - pierwszy raz, od bardzo dawna, miała poczucie kompletnej utraty panowania nad rzeczywistością. Jej uporządkowany, przewidywalny świat zawalił się. Pomysł, że mogą coś z tym zrobić, też wydawał się absurdalny. Pan Kamil był.. uroczy, ale jaką miał szansę w starciu z ROPiarzami? Zerową. Jak oni wszyscy.
Trzeba było uciekać, póki jeszcze zostały jej resztki funduszy. Jak najdalej od .. tego wszystkiego. Nie chciała, bardzo nie chciała, żeby jej martwego ciała użyto do ułożenia jakiegoś napisu. Miała tę przewagę, że jej mutacja nie rzucała się w oczy.
Naciągnęła polar i delikatnie otworzyła okno. Oczywiście, że się bała. Ale zostawanie tutaj było szaleństwem. Wyskoczyła, lądując miękko na trawniku.

Zrobiło się już ciemno, a wieczorną pustkę, wypełniały jedynie dźwięki ptaków, z otaczającego rezydencję lasu. Jednak nagle dołączył do nich odgłos silnika. Ktoś powoli podjeżdżał do bramy. Zdawszy sobie z tego sprawę Adam i Jason wyszli z domu by przywitać gościa. Cela mogła zobaczyć i usłyszeć ich zza rogu budynku, gdy stanęli na schodach, wpatrując się w zbliżającą się parę świateł. Lokaj zaczął iść w stronę bramy.
- Otworzę, a ty idź zawiadom pannę... po prostu Ocelię i pana Kamila - mruknął Lockbelly.
- Tobie też zabrania się tak do siebie zwracać? - Zdziwił się Moore. - Ciężko się odzwyczaić prawda?
- Prawda, ale i tak ją lubię... - powiedział nie odwracając się i wzruszając ramionami.
- Tym lepiej dla ciebie! - Zawołał za nim i wszedł szybko do rezydencji.

Cela zatrzymała się, schowana za rogiem, czekając, aż pasażer samochodu wysiądzie.
Lokaj podbiegł do bramy, zdejmując kłódkę i rozsuwając oba skrzydła, pozwalając kierowcy podjechać pod same drzwi, gdzie zatrzymał się elegancko, nieco z boku, swoim dziwnie nienowoczesnym samochodem. Wyglądał jak z początku dwudziestego pierwszego wieku, częściowo zardzewiały, spalający mnóstwo paliwa, pewnie jak go robili, nikt jeszcze nie słyszał o gazie, albo energii słonecznej, które teraz dominował. Adam wbrew swojemu wiekowi, szybko wrócił pod drzwi domu, gdzie kierowca męczył się z wyłączeniem wadliwego silnika, który zaczął się podejrzanie dymić. Ostatecznie jednak wóz zgasł dość podejrzanie, dało słyszeć się coś, co pewnie było przekleństwem, ale Cela nie miała pojęcia w jakim języku zostało wypowiedziane. Po paru mocniejszych próbach, drzwi od strony kierowcy się otworzyły, mężczyzna który wyszedł, od razu otworzył tylne drzwi, wypuszczając na zewnątrz kobietę, która niemal dorównywała jego pokaźnemu wzrostowi.
Oświetleni przez zewnętrzne lampy, zawieszone na ścianach rezydencji, prezentowali się nadzwyczaj... zwyczajnie, jak na rzekomych przyjaciół pana Serafina. Kobieta, była ubrana bardzo staromodnie i elegancko. Długi czarny płaszcz, duży kapelusz tego samego koloru, naszyjnik niezbyt bogaty, ale wciąż ładnie połyskujący, pełne usta, delikatnie nakreślone czerwoną szminką, średniej wysokości szpilki, mała czarna torebka pod pachą i ułożone na jednej stronie, faliste, kasztanowe włosy. Bez wątpienia była po prostu piękna. Jej twarz wydawała się wręcz idealna, nieskazitelna, mimo iż za jedyny makijaż służyła jej szminka. Uśmiechnęła się do Adama, który ucałował delikatnie jej dłoń, pozbawioną pierścionków.
Mężczyzna który jej towarzyszył, był nadzwyczaj podobny, zapewne brat. Również wysoki, z krótkimi włosami, ale w tym samym kolorze, co kobiety. Jego twarz wskazywała, że często był uśmiechnięty, ale w jego głęboko osadzonych oczach, nie tak wielkich jak u kobiety, było widać coś jeszcze, co rzucało się w... oczy. Ubrany był w marynarkę, a pod spodem miał garnitur. Uścisnął dłoń lokajowi
- Miło cię w końcu widzieć Adamie... jesteśmy trochę wcześniej, wybacz - powiedział wesoło.
- Podróż była o dziwo łatwa. Choć długa - dodała kobieta. - Otworzysz bagażnik braciszku?
- Tak, tak - mruknął idąc z kluczykiem w stronę miejsca, gdzie pewnie schowali bagaże. - Kamil już idzie?
- Jason po niego poszedł - odpowiedział lokaj.
- Jason? - Zdziwiła się kobieta, uśmiechając się po chwili. - Husky tu jest?! - Spytała jakby z nadzieją.
Kobieta była piękna. Cela miała nadzieje, że jak będzie tak stara jak ona również będzie tak dobrze wyglądać. Ale i jedno, i drugie było mało realne.
W wyobraźni pojawiały sie jej ciała pana Kamila i dwójki przybyszy, rozciągnięte na podjeździe przed drzwiami. Wzdrygnęła sie.
Odwróciła się, i ciągle ukryta za ścianą budynku poszła w stronę ogrodzenia. Przeskoczyła je jednym susem.
- Ekhem! - usłyszała za plecami z drugiej strony. - Sugerujesz, że jesteśmy słabymi gospodarzami? - Spytał Jason, przechylając głowę na bok.
- Po.. pomyślałam, że pójdę na spacer - odpowiedziała szybko. - Przewietrzyć się przed snem.
- Mhm... - mruknął kiwając głową i szybko też znajdując się po drugiej stronie. - Uparta jesteś, wiesz?
- Wolałabym iść sama, jak nie masz nic przeciwko temu.
- Teraz? Wrócisz? - Spytał podchodząc bliżej.
Skuliła się. Potem odetchnęła głębiej, rozluźniła mięśnie i wyskoczyła do góry, łapiąc się najniższej gałęzi drzewa. Podciągnęła się wyżej, rozejrzała dookoła, szukając którędy da radę uciec. Jeśli będzie biegła po ziemi dopadnie ją pod razu, była tego pewna.
- No na litość! - Załamał się Jason. - Możesz chociaż powiedzieć czemu to robisz? Nie zrozumiałaś jeszcze, że i tak cię znajdę? Przecież nic złego ci się tu nie stanie! Obiecuję, przysięgam! - Krzyczał biegnąc za nią po ziemi. Mimo iż było ciemno, patrzył dokładnie w jej stronę i albo się Celi zdawało, albo jego błękitne oczy, strasznie się błyszczały.

Nie odpowiedziała, wiedziała, że pyta tylko po to, żeby ją zatrzymać. Oczy błyszczały mu szaleńczo.. Przeskoczyła na najbliższe drzewo, potem następne. Do centrum handlowego było niedaleko, tam byli już ludzie, komunikacja..Da radę.
- C... Cela! Jeśli się nie zatrzymasz, będę musiał cię zatrzymać JA! Okej? Zatrzymasz się sama?! Proszę?! - Spytał w biegu, jakby przestraszonym głosem.
Przyspieszyła. Póki będzie wyżej, nic jej nie zrobi. Potem przeczeka, wyjedzie z Warszawy.. powinno jej wystarczyć na samolot. Zgubi ślad.
- No szlag! - Warknął, zatrzymując się nagle, pozwalając jej na przeskakiwanie na kolejne drzewa. Jednak po chwili usłyszała jak znowu biegnie, tym razem na czterech kończynach, co wydawało się w jego przypadku niezwykle... naturalne. Wyglądał jakby dopiero teraz czuł się swobodnie. Tak też chyba było. Wybił się z krzykiem w powietrze, chwycił się jednej gałęzi jedną ręką i nie zwalniając, przeleciał dalej, po lekkim rozbujaniu się. Ręka z kłami przemknęła gdzieś, a Cela nagle usłyszała trzask łamanej gałęzi, na której dopiero, co wylądowała. Poleciała w dół.
Krzyknęła przestraszona, szarpnęła się, próbując przekręcić ciało w powietrzu, żeby bezpiecznie wylądować.
Walnęła w ziemię, o dziwo nie łamiąc sobie niczego, choć kłujący ból, przeszył na chwilę cały jej kręgosłup.
- O nie, nie, nie! Przepraszam! Nie... chciałem... FAK! - Krzyknął poważnie przestraszony Jason, znajdując się nagle, obok niej na kolanach, nie wiedząc, co począć z dłońmi. - Nic ci nie jest?! Nic?!
Zerwała sie na nogi, mięśnie zaprotestowały, ale zlekceważyła ból. Wybiła się znów do góry.
- NIE! - Zaprotestował nagle, bardziej stanowczo, łapiąc ją nagle w talii i przewracając znów na ziemię! - Przestań już! - Rozkazał jakby, leżąc nad nią.
Znów krzyknęła, tym razem przerażona. Szarpnęła się gwałtownie, próbując go kopnąć. Paznokciami sięgnęła mu do oczu.

Wydawało się, że pozwolił jej się wyrwać i szybko przetoczył się po ziemi, żeby uniknąć kopnięcia i drapania. Przykucnął na ziemi patrząc na nią nagle uspokajając się, ale cały wydał się nagle... marny, mizerny i przestraszony. Skulił się w sobie, mrucząc cicho.
- Ja... przepraszam... nie chciałem cię rozgniewać. Przestraszyłaś mnie.
Nie patrząc na niego, jednym rzutem ciała, znów podniosła się na nogi. Adrenalina buzowała w jej żyłach - w swojej ocenie Cela walczyła o życie. Spojrzała w górę i wybiła się.
Złapała się gałęzi, gdy Jason powoli podnosił się z ziemi.
- Proszę! Nie pamiętasz tej okolicy? Jak kończy się las, zaczyna się pole, a potem droga, po dobrym kilometrze! Jeśli chcesz mogę cię tam dogonić, albo teraz pogadamy! Przecież nic ci nie zrobię! Jestem twój, pamiętasz? - Zawołał przejęty.
- Udowodnij to! Odejdź! - krzyknęła, szukając nerwowo wzrokiem drzewa, na które mogła by przeskoczyć. Jeśli wejdzie wyżej, nie doskoczy.. za nisko była. Wdrapała się wyżej, gałęzie była tam cieńsze, ale ciągle utrzymywały jej ciężar.
- Wiesz, że tego też nie mogę zrobić! Boję się! - Krzyknął patrząc w górę.
Cela też się bała, była przerażona. Weszła jeszcze wyżej.
- To ja... to ja tu posiedzę, wiesz? Co ty na to?
Nic nie odpowiedziała, nie patrzyła na Psa, rozglądała się szukając drogi ucieczki. Serce waliło jej jak oszalałe,
- Dobrze - wykrztusiła po chwili, kiedy juz oceniła odległość do następnego drzewa - Zostań tu.
Wybiła się i znów skoczyła.
- Nie! Proszę! Nie rób mi tego! Nie znowu! - Krzyknął, gdy dziewczyna skoczył na kolejne drzewo, łamiącym się głosem, samemu jednak nie ruszając się z miejsca.
Poczuła ulgę, że jej posłuchał. I euforię, że kolejny raz sie jej udało. Skoczyła znowu. Da radę.
Nie było to to samo, co skakanie po budynkach. Chwycić było się trudniej, gdy z większej gałęzi, wychodził kolejne, mniejsze. Drzazgi i igły kuły ją, prawie sprawiając, że puściła się dłońmi tej odnogi drzewa, na której teraz ledwie wisiała, po trudnym skoku.
Adrenalina przytłumiała doznania, ale szybko zorientowała się, że na dłuższą metę nie wytrzyma takich ćwiczeń. Szarpnęła ciałem, starając się znaleźć miejsce, gdzie dała by radę oprzeć stopę. Oddychała ciężko.
Stanęła jedną nogą, na skrawku, urwanej gałęzi, nie bardzo mogło jej to pomóc w utrzymaniu się, nie miała miejsce na drugą nogę, gałąź, na której wisiała nie była zbyt gruba, tym bardziej to na czym oparła stopę.
Wiedziała, że nie da się rady wybić - gałąź była zbyt wiotka, nie da odpowiedniego oparcia. Poczuła, że drżą jej mięśnie rąk, to musiał być stres, przecież niemożliwe, żeby mięśnie jej słabły po trzech zwisach..Przesunęła się w lewo, musiała zejść trochę niżej, ale tam konary były stabilniejsze. Kolejna gałązka podrapała jej twarz.

Powoli zaczynała szukać lepszego oparcia, bez gwałtownych ruchów, ostrożnie. Postępowanie jak najbardziej słuszne w tej sytuacji, niewiele jej dało, gdy straciła gałąź, na której wisiała i poleciała w dół, waląc brzuchem w kolejną, ale jakimś cudem, tuląc się do niej, choć i ją zdążyła nadwyrężyć.
Jason musiał najwyraźniej usłyszeć jej pisk, gdy uderzała i spadającą gałąź i najwyraźniej ruszył się z miejsca, bo straciła go z oczu.
Jęknęła, przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Odkleiła się od konara i wyciągnęła dłoń do góry, szukając czegoś, czego dała by się radę złapać.
Po gałęzi którą zniszczyła nie zostało wiele, a nie byłaby dosięgnąć najbliższej tuż nad jej głową, nawet jakby wstała. Musiałaby okrążyć grube drzew, co też nie było specjalnie bezpiecznie. Czuła jednak jak jej chwilowe oparcie ugina się.
Przytrzymując się pnia wstała, pilnując, żeby opierać stopy były jak najbliżej rozgałęzienia. Musiała przesunąć się, przyciśnięta brzuchem do pnia, w lewo, lub prawo, żeby znaleźć stabilniejszą gałąź. Wydawało się, że da radę dosięgnąć stopą gałęzi z prawej. Przylgnęła do pnia, starając się rozłożyć swój ciężar tak, żeby jak najwięcej szło na pień, a najmniej na lewa stopę. Przesunęła nogę w prawo, po skosie, sięgając do gałęzi.

Uświadomiła sobie, że jest nieco wyżej, niż się jej wydawało. Upadek nie wchodził w grę. Położyła już prawą stopę, na upragnionej gałęzi, gdy wzdrygnęła się ze strachu, słysząc tuż pod sobą głos Jasona.
- Lepiej nie spadnij, oookeej? Strasznie wysoko się zrobiło - mruknął patrząc w dół. Dziewczyna przeskoczyła w końcu na kolejną gałąź, będąc trochę nad Moor’em, ale wciąż daleko od ziemi.
“Jak tu wszedł? jak tu wszedł?” tłukło się jej w głowie. To się nie powinno zdarzyć... Nie powinno. Ciągle przyciśnięta do pnia przeszła znów kawałek w prawo tak, żeby pień oddzielał ją od mężczyzny. Przylgnęła do drzewa i znieruchomiała.
- Hej... wiesz... nie lubię wysokości. Może jakoś... na dół... wiamy - mruczał bardziej do siebie, niż do niej, patrząc w dół. - Ojej...

Tym razem, gdy gałąź pod jej stopami się złamała, nie było żadnego ostrzeżenia, w postaci małych trzasków, albo po prostu ich nie usłyszała. Po prostu straciła grunt po nogami i poczuła jak leci w dół, próbując chwycić się czegoś, ale niczego nie mogła dosięgnąć. Choć Jason rzucił się za nią nienaturalnie szybko i chwycił ją, nie dało się jak zapobiec upadkowi, którego siłę przyjął na siebie mężczyzna. Tym razem trzask nie pochodził od drzewa, ale gdzieś ze strony Moore’a
- Kuuurrr- zawył wyginając się nagle z bólu, po krótkim krzyku. Dziewczyna wyleciała z jego objęć, lądując na ziemi, nie odczuwając skutków upadku, jak on, wił się teraz na ziemi jęcząc z bólu i oddychając ciężko.
Zerwała się na nogi i odskoczyła w bok. Miała teraz znakomitą okazję do ucieczki. Powinna uciec, wiedziała to doskonale. Ale widziała.. on skoczył za nią. To było absurdalne. Nie powinien tego robić. Przyjął na siebie cały impet uderzenia.
Cofnęła sie o krok, potem kolejny. Mężczyzna wił się i jęczał. Nie mogła... Podeszła do niego.
- Husky - powiedziała - Nie ruszaj się. Nie ruszaj. Popatrz na mnie.
Otworzył powoli i lekko oczy, trzymając się lewą ręką za prawą.
- No... patrzę - wysapał. - Dawno... mnie... heh... - zrezygnował z mówienia odchylając głowę do tyłu.
- Nie ruszaj się, dobrze? Sprowadzę pomoc. Nie ruszaj się.
- Nie... czekaj... żebro... z nim sobie poradzę - oddychał dość płytko. - Znajdź mi... gruby kij... i... włóż pomiędzy... zęby.
- Husky... za pięć minut wrócę. Nie ruszaj się. Jesteś w szoku, znam się na tym, mieliśmy szkolenie medyczne.. leż po prostu. Dobrze?
- Nie... nie zostawiaj mnie... kij - mruknął tylko, rozglądając się.
Pokiwała głową i podniosła się na nogi. Znalazła ułamaną gałąź i wsunęła Psu między zęby.
- Okej... - mruknął, po czym zaczął wydawać z siebie przeciągły, stłumiony wrzask, gdy coś w jego żebrach zaczęło trzaskać. Cztery, obrzydliwe dźwięki, nie mogły być przyćmione, przez i tak stłumiony krzyk. Jason wygiął się w mostek, tak dziwnie i nienaturalnie, że mogło się wydawać, że zaraz złamie sobie kręgosłup. Po parunastu sekundach wszystko ustało, a on upadł na ziemię, dysząc ciężko. Wyjął powoli połamany na trzy części patyk z ust i wypluł resztki drewna, unikając wzroku Ocelii, przymknął na chwilę oczy.
Dziewczyna patrzyła przerażona. Zrozumiała - w tej jednej chwili - dlaczego ludzie boją sie mutantów. On właśnie nastawił sobie coś.. zregenerował się. Nie powinna była mu pomagać, wiedziała to już na pewno. Ale nie miała już siły uciekać.
- Co..zrobiłeś? - zapytała.
- Zaraz... - powiedział podnosząc się do pozycji siedzącej. Prawa ręka zwisała mu bezwładnie. - Najpierw... nic ci nie jest? Proszę powiedz, że nic ci nie jest... - poprosił jakby, przestraszony. Nagle wydał się bardziej żałosny niż straszny. Z nosa wypływała mu powoli krew.
- Nic mi nie jest - potwierdziła mechanicznie - Spadłam na ciebie. Rzuciłeś się.. widziałam. Dlaczego?
Spojrzał na nią jakby nie rozumiał ani słowa.
- Jak to? No... po prostu. Mogłaś sobie skręcić kark, albo co. Mówiłem, że będę cię chronił, nawet przed samą sobą... - dodał z niepewnym uśmiechem.
- Ty też mogłeś sobie skręcić kark.. dziękuję. - powiedziała - Poradzisz już sobie sam?
- Nie... - pokręcił głową. - Nie poradzę sobie bez ciebie. A ty beze mnie. Proszę, zrozum w końcu! - Wstał szybko, chwytając się z sykiem na prawą rękę. - Ty... ty nie masz pojęcia, co się dzieje. Ja i pan... Kamil przeżywaliśmy to już wiele razy, ale tym razem... czegoś takiego nie było w historii mutantów od setek lat, a Lockbell był pewien, że musisz mieć w tym udział! - Podszedł do niej, przekrzywiając głowę, patrząc na nią błagalnym wzrokiem.
- A co z ręką? - spytała, jakby nie słyszała jego przemowy.
- Mam drugą. Jestem oburęczny. Nieważne. Słyszałaś co mówiłem Ocelio? To ważne? Ważniejsze niż setki żyć, jakie wczoraj stracono! Ważniejsze niż to, co się może teraz dziać w twojej głowie, w związku z tym. Przykro mi to mówić, ale... nie bardzo widzę, dla ciebie innego wyjścia niż zaufanie nam i wzajemna pomoc - powiedział wyciągając w jej stronę rękę, jakby chciał ją poprowadzić. - Nie mamy już tak dużo czasu jakbyśmy chcieli, nie chce mi się już ciebie gonić i znowu prowadzić. Nie chce mi się też... - westchnął, przerywając. - Proszę! - Potrząsnął dłonią, nalegając by z nim poszła.
Pokiwała głową, mechanicznie.
- Dlaczego jej nie nastawisz?
Westchnął, opuszczając rękę.
- Bo... bo wyrwali mi tylko żebra, zastępując... czym innym - spuścił głowę, jakby zniecierpliwiony.
Źrenice się jej rozszerzyły, nie wiadomo, czy ze strachu, czy ze zdziwienia.
- Czym?
Wzruszył ramionami.
- Byłem wtedy przytomny, ale nie mogłem krzyczeć, obracać głową, a było to poza moim polem widzenia... tylko czułem. Było... jest zimne, ale lekkie, choć nie mniej twarde od normalnych kości. Nigdy się nie rozciąłem żeby popatrzeć. Wolę nie wiedzieć - chrząknął przestępując z nogi na nogę i oglądając się do tyłu, w stronę rezydencji. - Pan Hughes już jest...
- Tak - powiedziała automatycznie - Wracajmy. Może ci choć usztywnię tą rekę?
- Nie powinniśmy przeciągać - powiedział smutno. - Chodźmy już, jestem zmęczony. Adam się na tym dobrze zna. Był też lekarzem i paroma innymi... rzeczami - zaczął kierować się w stronę willi.
- Boję się - powiedziała, ale poszła za nim.
- Wiem. Czułem to też... po raz pierwszy od... od paru lat. Tak naprawdę się bałem... - pokiwał głową, nie odwracając się. - Chociaż nie jestem pewien, czy to przez twoje zdolności, czy przez ciebie się przestraszyłem... - dodał po chwili milczenia, gdy zaczynali zbliżać się do bramy.
- Przepraszam - powtórzyła.
- Nie... nie chodzi mi o to, że to twoja wina - stanął przy bramie, wyjmując klucz i próbując włożyć go do zamka kłódki. - Bardziej twój... wpływ. Lub twoich zdolności. Nie wiem. To bardzo specyficzne uczucie - skrzywił się, wkładając klucz i przekręcając go, zdejmując kłódkę. Uśmiechnął się do dziewczyny. - W sensie być koło ciebie. Przyjemne - skinął głową, zwieszając ją i przepuszczając ją pierwszą.
Weszła na teren posesji. Nie czuła już nic. Nawet strachu. Tylko obojętność. Rezygnację.
- Powiem, że... że chciałem ci pokazać, gdzie zakopałem swoją ulubioną kość, albo chciałem iść na spacer po drzewach, okej? Żeby nasze wersje się zgadzały - powiedział z lekkim uśmiechem, smutniejąc, gdy odwrócił się do niej, po zamknięciu bramy. Westchnął ciężko patrząc na nią. - Ocelio... nie wiem przez, co przechodzisz, ale zrób tylko jedno, dobrze? Pozwól mi być przy tobie, sama nie dasz rady, naprawdę. Mogę cię obronić, tylko już nie uciekaj!
- Nikt nie uwierzy, że chodziłeś ze mną po drzewach dla przyjemności - powiedziała patrząc na swoje podrapane ręce. I jego bezwładne ramię. - Ja nie uciekłam od ciebie.. myślałam, że dam rade uciec od... od tego wszystkiego. Zacząć na nowo. Ale dobrze. Już nie będę.
- Chcesz się, założyć, że uwierzą? Szczególnie tobie... - podrapał się po głowie, zbliżając się powoli do uchylonych drzwi do rezydencji. - Nie uda ci się uciec. Nigdy. Kamil robi to od pięciu wieków i tylko przez ostatnie dwadzieścia lat ma względny spokój - otworzył przed nią drzwi.
- To tak jak ja.. przez prawie 20 lat miałam względny spokój - weszła do srodka - On żyje 500 lat? A ty?
- A kto by to liczył? - Prychnął, wskazując jej drzwi na lewo. - Salon, tam chyba siedzą - zza podwójnych, zdobionych drzwi, ze złotymi klamkami, rzeczywiście było słychać śmiechy i wesołą rozmowę. - Chyba połowę mniej niż on... - dodał jeszcze zamyślony. - Zresztą, jeśłi będziesz chciała się czegoś dowiedzieć, to spotkasz się teraz z osobami, które mają sporą wiedzę na nasz temat.
- Tak naprawdę, to bym chciała być zupełnie gdzie indziej... - powiedziała cicho, podchodząc do drzwi.
- Kto by nie chciał - mruknął kładąc jej ostrożnie rękę na ramieniu.Drgnęła. - Gdyby pan Hughes nie przyjechał sam, to chętnie bym uciekł z tobą, zamiast cię tu sprowadzić, ale pomogę ci tu wytrzymać. Nie jest źle - ciągnął zwlekając z otwarciem drzwi.
Spojrzała na niego, nagle zaniepokojona.
- Nie rozumiem?
- Pochodzi z okrutnie upierdliwej rodziny... co gorsza wszyscy są wpływowi. Na szczęście zdaje sobie sprawę, jaką ma rodzinkę, więc stara się nie wciągać ich w swoje sprawy, ale... to skomplikowane. Jestem pewien, że ci opowie, przy okazji. Bywa gadułą - uśmiechnął się. Najwyraźniej darzył Hughes’a sympatią.
- On nie przyjechał sam.. - potrząsnęła głową, dopiero teraz uświadamiając sobie, co Pies powiedział. - Jest z kobietą. Siostrą?
Husky otworzył usta i zmarszczył brwi.
- Och... doprawdy... - spuścił głowę. - Miejmy to już za sobą - mruknął kładąc dłoń na klamce.
Ocelia skinęła głową. Miała wrażenie, że jakaś mgła znów spowija jej mózg, spowalniając reakcje. Kojarzenie zajmowało jej więcej czasu niż zwykle.
- Poczekaj - załapała go za rękę - Nie musimy tam iść.
- Musimy. Zaraz zaczną się martwić - pokiwał głową, podnosząc ją do góry.
- A jakbym się nie zgodziła? Powiedziała, że jestem zmęczona, głodna, nie wiem..
- Chyba chcesz wiedzieć, w co się... no nie sama wpakowałaś, ale wciąż. Oni mogą ci to najlepiej wytłumaczyć. Kamil i Hughes, nie wiem jakiego imienia ostatnio używa. Często zmienia. Nie będzie tak źle dla ciebie. Clara po prostu... to skomplikowana osoba, chodźmy już. Ręka mnie boli, muszę się zgłosić do Adama - nacisnął nagle klamkę, otwierając jedno skrzydło drzwi.
Salon był naprawdę dużym pomieszczeniem, mającym dodatkowo wyjście na balkon, do którego prowadził szerokie schodki. Jednak wystrój wnętrza był tak bogaty i tak niezwykle staroświecki, że można było odnieść wrażenie, jakby przyniosło się w czasie, brakowało tylko, żeby goście ubrali się w stroje z epoki wiktoriańskiej. Jednak siedzieli w garniturach, lub w przypadku Clary, w długiej, czarnej sukience. Rozmawiali i śmiali się, popijając winem, w otoczeniu obrazów, w złotych ramach, w otoczeniu gobelinów, waz, starych lecz zadbanych komód, półek pełnych książek, sprzed wielu lat. Rozsiedli się na zdobionych fotelach, które przywodziły na myśl tron brytyjskiej królowej. Spojrzeli nagle w stronę Celi i Jason’a.
- Jason! Co się stało?! - Spytał nagle gromko, zdziwiony Kamil, wstając z fotela i odstawiając kieliszek. Spojrzał na zabrudzoną, podrapaną Ocelię i dopiero po chwili zwrócił uwagę na rękę Moore’a.
- Chciałem... powspinać się. Cela to lubi, chciałem jej poprawić humor... - powiedział zwieszając głowę.
- Oooo... to takie słodkie. Zupełnie w twoim stylu Husky - powiedziała rozbawiona kobieta, podpierając bródkę na skromnej piąstce.
Serafin westchnął ciężko.
- Mówiłem ci, że nie przełamiesz lęku przed wysokością terapią szokową - pokręcił głową, patrząc na Adama. - Zajmiesz się nimi?
Lokaj wstał podchodząc z troskliwym wzrokiem do Ocelii, Jason osunął się na bok.
- Coś cię boli Ocelio? - Spytał oglądając uważnie jej zadrapania.
Pokręciła głową, rzucając szybkie spojrzenie na kobietę. Poczuła do niej niechęć, nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Czuła się fatalnie w swoim polarze i legginsach, obok tych wystrojonych ludzi.
- To nie do końca tak - powiedziała. - JA chciałam się powspinać, Jason wszedł za mną na drzewo i złapał mnie, kiedy spadałam. Połamał się, ja nie, bo przyjął na siebie cały impet.
- Bohaterski jak zawsze - mruknęła kobieta, za co brat obrzucił ją wściekłym spojrzeniem.
- Może nie zmuszajmy Ocelii póki, co do tej rozmowy - powiedział Kamil. - Weź kąpiel, odpocznij, przebierz się w świeże ubrania i dołącz do nas kiedy uznasz za stosowne.
- Słusznie... - mruknął Hughes, podchodząc mimo to do Ocelii, kłaniając się nisko. - Hughes... w tej chwili Alan, miło mi cię w końcu poznać. - Uśmiechnął się do niej uprzejmie.
- Wskażę panience łazienkę - powiedział cichutko Adam.

Nie mogli jej dać spokoju...
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline