Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2013, 14:19   #5
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pidW3I9GQa8[/MEDIA]


Zapach śledzi pomieszany z parafiną leniwie unosił się w powietrzu. Deski portowego magazynu skrzypiały wdzięcznie, niczym ciało okrętowe na wzburzonym morzu. Tego dnia słońca nie brakowało. Niemalże bezchmurne niebo nie zatrzymywało złocistych promieni padających na karki gaworzących w porcie mieszkańców. Miarowe stukanie młotków oraz ochrypłe komendy wykrzykiwane przez szkutników, zagłuszały radosne śpiewy ptaków, które co jakiś czas przysiadywały na dachu składu. Poddasze, w którym urządził się Maximilian, nie było zbyt komfortowe. Znaczną część pomieszczenia wciąż zajmowały sękate beczki jak i skrzynie - z czego większość była pusta. W kącie znajdowało się niechlujnie pościelone łóżko kapitana, tuż pod niewielkim otworem w drewnianej ścianie służącym za okno. Obok legowiska stał niewielki kredens, z którego szuflad wystawały wyblakłe już koszule. Gdzieś pod nimi jednooki kapitan zakopał swój majątek. Przed kredensem mieściło się krzywe krzesło, które swoją konstrukcją nie zachęcało do zasiadania na nim. O jego oparcie były przewieszone wierzchnie elementy ubioru Maximiliana, tj. kurta a także płaszcz, oraz pas z zawieszonym kordelasem. Na siedzeniu natomiast spoczywał czarny kapelusz kapitański z czerwonym piórkiem, rzadko przez niego zakładany. Sam kapitan spoczywał jeszcze na łóżku w rozpiętej koszuli i samej bieliźnie. Wyrzeźbiony brzuch to się wznosił, to znów miarowo opadał. Jego twarz, do której wzdychało już kilka portowych dziewek, przyjmowała łagodny wyraz, z jednym wyjątkiem; paskudna blizna rozcinająca jego prawe oko na dwie części, zaczynająca się tuż nad brwiami a kończąca na policzku. Zwykle na noc zdejmował skórzaną opaskę, która teraz walała się na podłodze. U stóp leżały mu dwie opróżnione już butelki po jakimś trunku. Do lokum wpadało niewiele światła, które nawet w bezchmurny dzień zachowywało swój półmrok. Tak oto mieszkał dwudziestoośmioletni Kapitan Maximilian von Spirit, sławetny korsarz z dalekich mórz, który jeszcze przed rokiem pływał na siejącej postrach wśród kupców "Złotej Gwieździe".

Historia tego, jak skończył pracując dla tajnej organizacji jako kret, nie jest ani długa, ani skomplikowana. Sam nigdy o niej nie wspomina i wolałby ją zapomnieć. Było to rok temu; Organizował właśnie abordaż napotkanego na wodach statku. Załoga wraz z kapitanem "Złotej Gwiazdy" wdarła się na opuszczoną jednostkę. Na pokładzie nie napotkali żywej duszy, co bardzo zaniepokoiło Maximiliana. Ładownie również świeciły pustką. Kiedy kapitan zarządził przeszukiwania łajby, dobiegł ich huk dział. Nim wrócili na pokład, było już po wszystkim - "Złota Gwiazda" stała w ogniu. Jak się później okazało, tuż nieopodal brzegu, za masywem skalny, w skryciu czekały dwie fregaty, gotowe do zaciśnięcia pętli na gardle okrętu Maximiliana. Załogę wzięto w niewolę, a jemu samemu przedstawiono propozycję nie do odrzucenia. Tajemniczy jegomoście zmusili go do współpracy, szantażując życiem jedynej osoby, na której kiedykolwiek mu zależało, brata. Decyzja była oczywista.


Max leniwie przetarł zdrowe oko, ziewając przy tym co nie miara. Ostatniego wieczoru popił jak zawsze, jednak z radością stwierdził, że imają się go jakiekolwiek dolegliwości. Wstając przeciągał się jeszcze przez chwilę, po czym wskoczył w spodnie oraz nałożył buty. Swój wyjątkowy strój zakładał głównie wieczorami, kiedy to obierał kurs na miejscowe tawerny. Z rana natomiast miał inne sprawy na głowie. Kierując się ku wyjściu naprędce założył opaskę.
Na zewnątrz powitał go orzeźwiający powiew wiatru. Było jeszcze przed południem, więc postanowił udać się do Georga. Georg to miejscowy szkutnik, zbijający raczej łodzie rybackie niż prawdziwe okręty, był jednak dobrym znajomym Maxa. To on przed rokiem przyjął kapitana na kilka dni pod swój dach oraz zapewnił mu u siebie posadę na pół etatu. Kiedy tylko miał czas, młody Spirit odwiedzał go, pomagając mu w pracy.
Poranna rutyna. W każdą stronę przemieszczali się ludzie z towarami na rękach, a czasem i głowach. Kupcy otwierali swe kramy, nawołując i zachęcaj do zerknięcia na ich dobra. Rybacy krzątali się z sieciami, a ich żony biegały za nimi z drugim śniadaniem. Chociaż głupio było mu to przyznać, Max znalazł w tym mieście kącik dla siebie. Przez kilka lat nieustannej żeglugi oraz walki zaczął tęsknić za statecznością i spokojem ducha. Tu miał wszystko czego potrzebował. Mieszkanie, pracę, znajomych. Ale także podwójne życie, z czego te drugie było tylko przykrym obowiązkiem. Nie miał wyboru. Liczył tylko, że któregoś dnia będzie mógł opuścić służbę i zabrać ze sobą brata.

Z przyzwyczajania zastukał w drzwi, chociaż dobrze wiedział, że dla niego zawsze stoją otworem. Miał szczęście, bo akurat żona Georga, Janice, szykowała późne śniadanie. Zjadłszy i porozmawiawszy o nieważnych rzeczach, udał się ze starym szkutnikiem do jego pracowni. Tam zleciała im reszta poranka. W południe Georg polecił mu, aby zrobił sobie przerwę. W takich chwilach Maximilian udawał się nad brzeg rzeki, gdzie też przesiadywał godzinami, gapiąc się w łagodną toń. Lubił wtedy zagłębiać się w wspomnienia, a w ładną pogodę również drzemać.

- Czołem, kapitanie! - odezwał się czyjś głos. Max wyrwał się z zamyślenia i spojrzał na stojącą przed nim osobę. Był to młody chłopak, wiekiem może szesnastu lat. Drobnej postury, o niebieskich jak morska toń oczach. Na jego obliczu odzwierciedlała się pogoda ducha, potęgowana przez jego szeroki uśmiech.
- Cześć, Piotrze - odpowiedział Max, odwzajemniając uśmiech.
Piotra poznał jakieś pół roku temu. Był on synem rybaka, który mieszkał nieopodal Georga. Piotr również pomaga przy budowie łodzi, do czego ma też niepodważalny talent. To dobry chłopak, którego jak kiedyś Maximiliana, ciągnie do morza. Postawa kapitana zafascynowała chłopca. Pełen marzeń młokos obiecał sobie, że któregoś dnia stanie się taki, jak on. Maximilianowi to nie przeszkadzało, bo i też polubił wyrostka. Stara się go doglądać i kiedy ma okazje, pomaga mu w nauce. Dzieli się też z nim swoimi opowieściami, które Piotr pochłania z ogromnym zainteresowaniem. Chłopak wyręcza mężczyznę dostarczając mu wiadomości. Widać, że z roli posłańca czerpie ogromną satysfakcję.
- Co słychać u ojca?
- Tak jak zwykle. Dzisiaj ma zamiar urządzić te swoje zawody rybackie. Dziwnym trafem jak co roku zgłosił się do nich jeden i ten sam zawodnik - jego najlepszy towarzysz kufla.
- I pewnie jak co roku skończą się tą samą libacją - dokończył Max. Piotr zachichotał pod nosem, po czym dosiadł się do kapitana. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, obserwując nurkujące przynęty.
- Przysyła mnie Jakub, twoi chłopcy są gotowi na wieczorny pokaz.
- Tak jak przewidywałem. Mam nadzieję, że tym razem znajdę jakiś godnych zawodników.
- Podobno same góry mięśni.
- Wystarczy, żeby potrafili wykonywać rozkazy.
Kolejna chwila milczenia, w której Piotr spoglądał ukradkiem na Maximiliana. W jego błyszczących oczach, jakby nadzieja przelewała się niczym fale na morzu.
- Wpadniesz do nas na kolację? Ojca i tak nie będzie, a matka przygotowała swoje specjały. Na pewno ucieszy się na twój widok.
- Jasne, czemu nie? Pokaz dopiero o północy. Odwiedzę tylko "Kuternogę" i przyjdę do was.
Twarz chłopaka znowu rozjaśniła się.
- Przekażę matce, żeby przyszykowała wolne miejsce. Tymczasem muszę jeszcze odwiedzić pana Georga.
- No to widzimy się wieczorem.
- Aye, aye, kapitanie! - odrzekł pełen nieskrywanej radości, po czym wartkim krokiem udał się w głąb zabudowań.

Maximilian ponownie popadł w zamyślenie. Tym razem nie rozpamiętywał swoich przygód na morzu, a roztrząsał o losie chłopca. To porządny chłopak, chociaż niedoceniany przez ojca. W sztorm i ogień za mną by skoczył.


Zbliżał się wieczór. Czerwona poświata coraz wyraźniej odbijała się od lustra rzeki, tworząc niesamowite figury. Większość mieszkańców kończyła już swoją prace i kierowali się do domów. Zapowiadała się ciepła noc. Nim Maximilian miał odwiedzić Piotra, postanowił najpierw wstąpić do tawerny zwanej "Kuternoga".
Tawerna jakich pełno. Udekorowana jakby w porcie morskim, z tymże wyjątkiem, że nie siedział tu żaden marynarz, a jedynie rybacy i inne "rzeczne" typki. Zapach alkoholu oraz tytoniu uderzył kapitańskie nozdrza, kiedy ten przekroczył przez próg. Był już w swoim outficie, jak zwykle bez kapelusza. Przestał go ze sobą zabierać, po tym, jak pewnego razu podczas bójki napastnicy wyrzucili mu go do rzeki. Cały dzień go później szukał, i niemalże dopłynął aż do samego morza. Ostatecznie uznał, iż sama opaska na oko robi wystarczające wrażenie na nieznajomych.
Barman uśmiechnął się za ladą i zachęcającą pomachał ręką. Maximilian szedł pewnym siebie, dziarskim krokiem, pozdrawiając po drodze znajome twarze.
- No, jużem myślał, że dzisiejszy wieczór będzie nudny - zagadał żwawo otyły mężczyzna, ściskając rękę Spirita.
- Nie wiem, jak będziecie się dziś wieczorem bawić. Jednak możesz być pewien, że wam w tym nie pomogę - odpowiedział kapitan zasiadając przy ladzie.
- Ale jakże to? Wieczór bez naszego korsarza?
- Wybacz druhu, ale jestem już z kimś umówiony.
- Oho! Czyżby kapitan wypatrzył jakiś jędrny port, w którym ma zamiar zacumować? - zapytał niewinnie, po czym ryknął śmiechem.
Maximilian sam nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. - Nie bracie, nie dzisiaj. Ale ty zamiast tak gaworzyć, polałbyś mi tych twoich szczyn na odprężenie.
Barman nachmurzył się, ściągając krzaczaste brwi, jednak po chwili zarechotał. - Aye, aye!

Już po kilkunastu minutach Maximilian siedział przy jednym ze stolików, otoczony mocno spitym towarzystwem. Sam chciał zachować trzeźwość. Piwo lało się strumieniami, nad głowami unosiła się tytoniowa mgła, a od ścian przytulnej tawerny odbijały się salwy śmiechu. Do grupki kapitana dołączyła dwójka mężczyzn, których Max widział pierwszy raz na oko. Brak karku, ponure gęby. Ich wygląd nie zachęcał do spoufalania się, dlatego przezorny kapitan postanowił bacznie się im przyglądać. Przez większość czasu siedzieli cicho i popijali gorzałkę, jednocześnie przysłuchując się opowieściom korsarza oraz jego braci.
- Kapitanie! - zaczął rosły mężczyzna z głową łysą jak kolano, siedzący nieopodal, uciszając tym samym resztę grupy. - To powiedz, no kurwa, jak to jest z tym życiem koro... kro... korsarskim, psia go mać! Opłaca się, kurwa, czy się kurwa nie opłaca?
Maximilian okrył się szerokim uśmiechem. Bawiła go ta zapijaczona banda i to, w jaki sposób się do niego odnoszą.
- Słuchaj no bratku co ci powiem. Życie korsarza sprowadza się tylko do dwóch wyników: albo uda ci się coś ograbić, albo i nie uda.
- Co jeśli uda? - wtrącił się inny mężczyzna, z długimi, zakręconymi ku górze wąsami.
- Jeśli się uda, to wtedy zamiast po wodzie, zaczniesz pływać w złocie - odpowiedział, rozglądając się po zebranych.
- A co jeśli się, no kurwa, nie uda? - zapytał ten pierwszy, bystro spoglądając na kapitana. A przynajmniej takie wrażenie próbował wywołać swymi zapijaczonymi ślepiami.
- Jeśli z kolei się nie uda, to wtedy sprawa staje się prostsza. Albo zawiśniesz na stryczku, albo skończysz jako karma dla rybek.

Zebrani przy stole zamilkli na moment, przetwarzając zdobytą co dopiero wiedzę. Po przeciągającej się chwili milczenia, zakłócanej tylko przez szum płynących trunków oraz głośne bekanie, zaczął kolejny kompan, widocznie nieco trzeźwiejszy od reszty.
- Ale ty, kapitanie, wciąż chodzisz pośród nas. Co oznacza, że tobie zawsze się udawało - zagaił, niemalże pękając z dumy na myśl o swojej bystrości.
- Trafne spostrzeżenie, bratku - odrzekł Max, po czym skinął w jego stronę, jakby chciał pogratulować mu zdolności rozumowania. - Dobry korsarz potrafi wykorzystywać okazje i wie, kiedy się wycofać - dokończył, dokańczając piwo - ostatnie, jakie miał zamiar tu wypić.
- A więc - kontynuował inteligent o ulizanej na jedną stronę grzywce - i ty musisz pływać w złocie. Nie widzę jednak, by ta tawerna tonęła w monetach, a co za tym idzie, jako niepodważalnie sławetny kapitan okrętu korsarskiego, musiałeś swój skarb zakopać - dokończył, wywołując swymi słowami jeszcze dłuższą niż poprzednio ciszę.
Wszyscy zamilkli, tępo wpatrując się w jedyne oko kapitana. Maximilian począł odczuwać pewien dyskomfort. Nie lubił, kiedy spogląda się na niego, jak głodny pies na kość. Gdy był jeszcze w innym życiu, nigdy nie pozwolił do takiego spoufalania się z kapitanem. Cóż jednak miał teraz począć, skoro był skazany na nie wywoływanie niepotrzebnego zamieszania. W końcu wyprostował się na krześle i ostatni raz omiótł pijacką brać zimnym spojrzeniem.
- Gdybym faktycznie miał tyle skarbów, o jakie mnie posądzacie, nie siedziałbym w tej dziurze, a w największych portach świata - mówił, wstając z krzesła. - A teraz, moja drużbo, kapitan musi zawitać do innej przystani. Z pewnością jeszcze kiedyś się spotkamy - dokończył.
Nagle powstał szmer i pokrzykiwania. Goście tawerny zawiedli się na wymijającej odpowiedzi kapitana, jednak byli na tyle pijani, że próby zatrzymania Maximiliana nie miały prawa bytu. Spirit przechodząc obok lady położył na niej kilka monet, na co pulchna twarz barmana odpłaciła mu uśmiechem, po czym opuścił "Kuternogę". Już po chwili wszyscy wrócili do picia i biesiadowania.


Kiedy opuścił karczmę, powitało go czarne niebo. Wieczór faktycznie był ciepły, toteż lekkie podmuchy wiatru orzeźwiały ciało i duszę. Maximilianowi szło się rześko i bynajmniej nie z powodu spożytego alkoholu. Cieszył się na myśl, że będzie mógł zrobić przyjemność Piotrowi, przychodząc na kolację. Czasami traktował go jak młodszego brata i powody tego nie są wcale niewyjaśnione. Jeszcze nie tak dawno temu (tj. kilka lat) opiekował się swoim prawdziwym, o rok młodszym bratem, Williamem. Max do dnia dzisiejszego nie wybaczył sobie tego, jak później ich braterstwo się rozpadło. Jak poprzez zwykłą chciwość go stracił. Teraz na domiar złego okazuje się, że jego brat jest przetrzymywany przez jakąś chorą organizację, która wykorzystuje kapitana w roli pieprzonego kreta.
Z gniewu nawet nie zauważył, że odruchowo ściska rękojeść kordelasa. Musiał się uspokoić, przecież teraz zmierza na miłą kolację u matki Piotra, wcale nie brzydkiej kobiety.
Był już w połowie drogi. Mimo panującej temperatury, wkoło nie było żywej duszy. Tylko on, cisza i gwiazdy. Kiedy nagle...
Poznał go. Ta parszywa morda, obdarty kubrak, siniec pod okiem. Był tam, w "Kuternodze", ze swoim kumplem. Siedział cicho i chlał, w ogóle się nie odzywając. A teraz stał przed Maximilianem, o dziwo sam. Trochę już podpity, toteż chwiał się na masywnych nogach. Z oczu buchał mu gniew i pogarda. Kapitan wypiął dumnie pierś i spróbował wyminąć opoja, jak gdyby go nie znał, tłuścioch jednak zatrzymał go, kładąc mu rękę na ramieniu.

- A dokąd to się wybieramy? - spytał ochrypłym głosem. Przez krótką chwilę mężczyźni mierzyli się spojrzeniem. Mimo fatalnej sytuacji korsarz zachował zimną krew, jak zawsze to robi.
- To już nie twój interes. A teraz bierz to łapsko, chyba, że chcesz je potem podnosić z ziemi - odrzekł groźnie, opierając dłoń o głowicę kordelasa.
- Mamy do pogadania, więc nigdzie, kurwa, nie pójdziesz. Zrozumiałeś?
- A niby kto nie powstrzyma? - prychnął kapitan, patrząc na żałosną postawę pijanego awanturnika.
- Ja - odpowiedział jakiś trzeci głos. Potem już tylko piekący ból i utrata przytomności.


- Szczur się budzi. Dalej, Henry, posadź go, chcę z nim porozmawiać.
We łbie mu huczało, a świat chwiał się niczym pokład starej "Złotej Gwiazdy". Pomieszczenie w jakim go przetrzymywano do złudzenia przypominało jego własne mieszkanie. Te jednak było bardziej obskurne, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach. Siedział przywiązany do oparcia jakiegoś krzesła. Na jednej ze ścian wisiała lampa, która w tym momencie okazała się nieprzydatna. Przez otwarte drzwi wpadała wiązka lśniącego światła, oświetlając sylwetki trzech mężczyzn. Dwóch z nich od razu rozpoznał. To były te zafajdane typki. Trzeciego jednak nie kojarzył. Nie było go w "Kuternodze". Był wyższy od pozostałych, a może to tylko złudzenie, jakie sprawiał kapelusz na jego głowie. Ubiorem przypominał kapitana, jakim sam Max był niegdyś. Jednak w przeciwieństwie do niego, ten człowiek miał długą czarną brodę oraz obie gałki oczne. Nie pachniało od niego ładnie, jednak Spirit postanowił wstrzymać się od takich zgryźliwych uwag.
- No, psie, mamy coś do wyjaśnienia. Całą noc czekaliśmy, więc nie przedłużaj - zaczął kapitan bandy, stając z założonymi rękoma.
- Jeśli szukacie jakiś porad, wystarczyło tylko zapytać. Po co komu te całe porwanie? - odrzekł Max, prostując się na krześle.
- Oh, z pewnością szukamy tylko jednej rady, a mianowicie, gdzie zakopałeś swój skarb?
- Przepraszam, ale że co? Jaki skarb? Czy ja wyglądam na kogoś, kto zarządza jakimkolwiek skarbem? Szanowni panowie musieli mnie z kimś pomylić. - Jeżeli mieli w planie przestraszenie Maximiliana i tym sposobem uzyskanie od niego jakichkolwiek informacji, to faktycznie grubo się pomylili. Właściwie to Max nie potraktował ich do końca poważnie i przez pewien moment nawet dobrze się bawił.

- Zapewniam pana, kapitanie, że trafiliśmy pod właściwi adres. Henry, pokaż mu naszą przepustkę do jego skarbu.
W tym momencie człowiek zwanym Henrym, a jednocześnie opoj, który zatrzymał kapitana w porcie, wymierzył cios pięścią prosto w twarz Maximiliana.
- Psia go mać! Faktycznie trafiacie pod dobry adres - wycedził Spirit, potrząsając głową. Dostał akurat pod zdrowe oko. Będzie śliwa.
- Rad jestem, że wreszcie się rozumiemy. To jak będzie, mówisz, czy potrzebujesz więcej dowodów słuszności naszej sprawy?
- Jestem tylko starym wilkiem morskim bez grosza przy duszy. Ledwo wiążę koniec z końcem, aby starczyło mi na flaszkę rumu. Podobnie jak panowie, również z chęcią dowiedziałbym się o jakimś zakopanym skarbie.
- Henry...
Seria ciosów, wymierzonych nie tylko w twarz, ale i w brzuch. Tym razem Henremu pomagał drugi kompan. Po kilkunastu grzmotnięciach odstąpili od Maxa. Miał zakrwawioną twarz. Z nosa ciekła mu czerwona stróżka. Lewą brew miał rozwaloną, która nie mniej obficie niż nos popuszczała soki. To nie był szczęśliwy dzień dla Kapitana Maximiliana.
- No, ja myślę, że tyle dowodów wystarczy, abyś wyjawił nam swoją tajemnicę.
- A więc to na tajemnicy ci zależy? Dobra, przyznaję się, spałem z twoją matką.
Brodaty kapitan nagle wpadł w gniew i własnoręcznie przyłożył Maximilianowi.
- Gadaj psie gdzie zakopałeś skarb, albo wypruję ci flaki! - Jeżeli korsarzowi zależało na zdenerwowaniu porywaczy, to trzeba przyznać, że bez wątpienia mu się udało.
- Idź do diabła, skurwysynie! Tak trudno zrozumieć, że nie ma żadnego pierdolonego skarbu?
- Łżesz jak pies! Albo powiesz gdzie on jest, albo możesz się już żegnać z życiem! - I dla podniesienia powagi sytuacji, kapitan porywaczy dobył kordelas, przykładając go do grdyki Maximiliana. No cóż, już przynajmniej nie było mu do śmiechu.
- Nic nie mówisz? A więc zdy...

I w tym momencie nastąpił huk, a po nim kolejna seria, która jednak różniła się od pierwszego. Max podniósł zakrwawione oko i zauważył kolejnych mężczyzn. Jeden z nich stał w, a właściwie na drzwiach. W ręku trzymał jakiś dymiący przedmiot, którego kapitan nie mógł w tej chwili rozpoznać. Jak się okazało, jego porywacze leżeli już martwi. Wraz z nieznajomym do pomieszczenia wpadło więcej światła oraz świeży powiew wiatru. Wybawiciel Maxa odziany był tylko w czerń, a na głowę miał zaciągnięty kaptur. U pasa dostrzegł niesamowity miecz, bodajże szablę, ale tak bogato zdobioną, że za nią samą mógłby kupić okręt.
- Z deszczu pod rynnę Max. Prosto pod rynnę - powiedział, postępując kilka korków w jego stronę. Zimny ton stanowczo nie spodobał się kapitanowi. W jego oczach nie zobaczył tej głupoty i ignorancji, jaka biła z gałek porywacza. Ten człowiek, który chcąc nie chcąc go wybawił, musiał byś kimś stanowczym, o silnej woli. Kimś takim, jakim był sam Maximilian.

- Potrzebujemy listu. Jeden z was dostał list, prawda? - zaczął bez ogródek. Przez moment Max nie miał pojęcia, o czym ten człowiek mówi. To nie wróżyło zbyt dobrze.
- Kolejni narwańcy... Nie, nie otrzymałem żadnego listu od twojej matki. Może będziesz tak dobry i rozwiążesz mi ręce? Nieuprzejmie tak rozmawiać z gościem przywiązanym do krzesła. Sam popatrz jak skończył twój poprzednik.
Tajemniczy jegomość zbył jego paplaninę i podrapawszy się po głowie przyłożył lufę dziwnej broni do czoła kapitana.
- List. Spotkanie w karczmie. Chcę wiedzieć, kto go ma.
Teraz wszystko było jasne. Max przypomniał sobie wczorajsze, a właściwie przedwczorajsze spotkanie organizacji. A niech to szlag.
- Hej, hej! Spokojnie, po co się tak od razu gniewać. Widzę, że rzeczowy z Ciebie facet. Poczekaj, muszę sobie przypomnieć. Karczma, karczma... Jedyne co pamiętam, to morze piwa i pirackie opowieści, ale wam chyba nie o to chodzi. Wybaczcie, ale nawet jeślibym chciał, nie jestem w stanie pomóc. Znajdźcie sobie innego pirata przywiązanego do stołka.
- Obserwujemy cię nie od dziś. Rzeczowy... zaiste. Nie wciskaj mi kitu. Nie ten port. Powiedz kto ma list to cię puścimy... może. Bo widać na współpracę nie ma co liczyć... chyba.
- Możesz mi nie wierzyć, ale zwiedziłem kawał świata pływając na pokładzie mojej "Złotej Gwiazdy" i przez ten czas zdążyłem poznać typków takich jak ty. Przecież obaj wiemy, że zabijesz mnie, cokolwiek bym nie zrobił. A jeśli naprawdę miałeś zamiar mnie wypuścić, to gratuluję intelektu. No cóż, dzisiaj mi się nie poszczęściło, bywa. Rób co musisz - odpowiedział kapitan, spuszczając zmasakrowaną głowę.
- Mógłbym Cię już zabić, ale lepiej będzie, jak najpierw zabiję twojego brata. Nie wiesz z kim rozmawiasz. Tak jak nie wiesz, dla kogo pracujesz. Odbiję twojego brata i za dwa tygodnie, dzień drogi okrętem za miastem, odbierzesz go z niewielkiego molo przy opuszczonych magazynach. Teraz chcę tylko wiedzieć kto ma list.
W tym momencie oprawca trafił w czuły punkt. Maximilian nie był głupi i dobrze wiedział, że wszystkie sprawy związane z organizacją, wiążą się również z jego bratem. Gdyby wydał tego, kto ma list, organizacja by się o tym dowiedziała i z pewnością pozbawiłaby kapitana jedynego rodzeństwa. Dla tej sprawy był gotów poświęcić nawet siebie. Ale...
- To zmienia postać rzeczy - ożywił się nagle, podnosząc spojrzenie na zamachowca. - Ale skąd mogę mieć pewność, że dotrzymasz słowa?
- Skąd możesz mieć pewność, że organizacja już go nie zabiła? Nie możesz. Współpracujesz czy kończymy robotę? - dodał, przyciskając lufę mocniej do czoła.
Przez krótką chwilę Max gryzł się w myślach. Może to była ta szansa, o której tak marzył. Odzyska brata i wyniesie się stąd. Jak najdalej.
- Nie znam za dobrze człowieka, ale mógłbym go wam wskazać. Coś na N. Nars... Neras... Nie... Niras, tak, Niras. Przezwisko bodajże Wisielec - odpowiedział. Na jego twarz już dawno pot wymieszał się z krwią. Ciężki dzień. Jak cholera.
- Jeszcze się przydasz...

Ponownie ból i ponowna ciemność.


W jakiś czas później był już u siebie. Nieznajomy zostawił go tam rozwiązanego. Kiedy tylko odzyskał przytomność nawiał do mieszkania. Musiał się umyć. Przemyć rany, a później pójść do Georga. Ktoś powinien pozszywać mu brew. Tak też zrobił. Nie zdradził mu jednak szczegółów nabycia tych obrażeń. Na pytania odpowiadał wymijająco, a już po godzince był w drodze do magazynu. Szedł brzegiem rzeki rozmyślając o minionych wydarzeniach. Nie lubił, kiedy ktoś nim manipuluje i wykorzystuje go w swych misternych planach. Tym razem nie mógł z tym nic zrobić. Idąc tak w zamyśleniu natknął się na Piotra. Miał spuszczoną głowę, a na ustach nie gościł zwyczajny uśmiech. Kurwa! Kolacja!

- Czołem, marynarzu! - zaczął kapitan, próbując zdobyć się na wesoły ton.
- Cześć, Max - odpowiedział markotnie.
- Słuchaj, jeżeli chodzi o wczoraj...
- Nie, ja rozumiem. Miałeś inne sprawy na głowie - przerwał mu chłopak - A jak tam pokaz? Patrząc na ciebie, widocznie się udał.
Kurwa! Pokaz!
- Oh... Tjaa... Tak jakby. Posłuchaj, spróbuję ci to jakoś wynagrodzić. Naprawdę chciałem do was przyjść, ale... coś mi wypadło.
- Nie trzeba, nic się nie stało. Przynajmniej zostało więcej dla ojca - zapewniał chłopak, jednak jego spojrzenie totalnie zaprzeczało wygłaszanym tezom.
- Ja... - próbował ciągnąć przeprosiny. Nie chciał zawieść chłopca i był zły na samego siebie. Gdyby nie poszedł do "Kuternogi", ominął by to całe gówno.
- Muszę jeszcze coś załatwić. Pogadamy później - odrzekł młokos, któremu rozmowa z kapitanem widocznie nie sprawiała przyjemności.
- Jasne. Trzymaj się, mały - nie dokończył, a Piotr już szedł swoją drogą. Przepraszam.


Kapitan wrócił do siebie i zwalił się na łóżko. Tego dnia miał udać się na spotkanie organizacji. Jakie spotkanie? Mamy przecież misje! Cholera, przydałoby się spakować.
Bez zwłoki przygotował czystą koszulę oraz zmył ślady krwi z reszty ubioru. Następnie zabrał swoją torbę, którą miał zamiar zapełnić prowiantem. W momencie stał już przy szufladzie i odkopywał swój kapitał, z którym udał się później na targ. Upewniwszy się, że ma wszystko czego potrzebuje, ostatni raz wrócił na poddasze. Stukot wysokich butów z cholewą zatrzymał się przed nędznym krzesłem. Jak gdyby rytualnie Max podniósł leżący na nim kapelusz, który po chwili zadumy wcisnął na głowę. Teraz znowu był sobą. Stanowcze spojrzenie narzucające innym wolę, surowy wyraz twarzy; człowiek wyglądający jak posłaniec diabła. W szufladzie odnalazł też swoje stare skórzane rękawice, ćwiekowane na nadgarstku. Czarne łapska awanturnika.
Kapitan spojrzał jeszcze w stronę okienka, które jak rama wybitnego obrazu, prezentowało cykl górującego słońca. Ognista kula rzucała oskarżające iskry na dachy miasta, jak gdyby trawiła je w swym wiecznym ogniu. Maximilianowi ten widok wydał się nagle obcy. Zatrważający. Zła wróżba, pomyślał.

Ale nim gorejące monstrum poczęło chylić się ku głębinom ziemi, Kapitan Maximilian von Spirit był już w drodze na spotkanie. Prowadzony przez gniew, żal oraz nadzieję. Ten, kto zaczepiłby go tego dnia, marnie by skończył.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline