Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2013, 21:26   #6
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Zakochał się po raz drugi w życiu. Tym razem nie chodziło jednak o kobietę, ale o coś bardziej wyjątkowego i jeszcze bardziej niestałego niż samica. Ogień był istną kwintesencją chwil ulotnych, pojawiał się nagle, z niewiarygodną prędkością nabierał życia, trawiąc wszystko na swej drodze, aż zje wszystko, kiedy to znika, nie pozostawiając po sobie nic, z wyjątkiem kawałków liści czy papieru, a popiół jest w końcu pozostałością paliwa, na którym ogień żeruje, nie jest jego częścią. Ogień też niczego nie stwarza, po prostu sobie jest. Zupełnie jak Korn. Jeśli ma zaistnieć, coś musi ulec destrukcji, taka jest natura i ognia i jego.
Kiedy zaś ogień znika, nie pozostawia po sobie żadnych śladów. Oczywiście zostają popioły, gorąc czy iskry, ale to są jedynie dowody, na to, że tu w ogóle był, jednak prawdziwej cząstki jego już tu nie ma. Znika, skądkolwiek się pojawił. Jeśli czuje i pamięta, nie ma żadnego sposobu żeby sprawdzić, co czuje i pamięta.
Co po nim pozostanie, gdy się wypali?

Z taką ponurą myślą, Niras siedział na ziemi przed kominkiem, gdzie płomienie tańczyły pod garnuszkiem, w którym zostały marne resztki z jego kolacji. Pustą miskę po gulaszu odłożył na bok, obracając w dłoni swój sygnet z odwróconą ósemką. Nic nie jest skończone, wszystko jest wieczne, taka maksyma mu przyświecała i się sprawdzała, choć zazwyczaj mogła się wydawać nieprawdziwa. Bo czyż ogień nie ma swojego końca? Jedno jego źródło na pewno, ale sama jego istota nie.
I tak też było z ludźmi których zwalczał wraz z podziemną organizacją. Wydaje ci się, że zadałeś im poważny cios, ale spod truchła jednego, wypełza dwóch kolejnych. Jednak póki mógł wypruwać im flaki i rozwieszać ich wnętrzności po pomieszczeniach, jako swój znak rozpoznawczy, cieszył się swoim materiałem do zabaw. Wstał z podłogi, położył miskę obok bali, w której mył ubrania, siebie i naczynia. Nie chciało mu się teraz zmywać, mimo iż parę brudnych koszul, spodni i trochę bielizny w kącie leżało.
Podszedł do szafki nocnej, obok biurka, nałożył zimny medalion, ze smokiem zjadającym własny ogon, na gołe ciało, ciesząc się chwilowym zimnem metalu. Nasunął na palec lewej dłoni sygnet z ósemką, na prawą inny, pozbawiony ozdób. Włożył czystą koszulę i przysiadł na łóżku, zakładając czerwoną zbroję, składającą się z wielu warstw skórzanych osłon. Nie spieszył się, noc była jeszcze młoda. Zawiązywał rzemyk za rzemykiem, powoli zaciskał kolejne klapki zbroi. W końcu skończył, założył buty i wziął spod ściany dwa krótkie, proste miecze, które przytroczył sobie na plecy, układając w pochwach, na kształt litery X. Po obu stronach grubego pasa, przypiął dwa sztylety, oba zakrzywione na końcu ostrza.
Ogień powoli dogasał, Niras stał jeszcze nad nim chwilkę, patrząc jak tańczy, w walce o ostatnie hausty powietrza, aż w końcu zniknął z domu Konra, na równi z nim samym.

Szedł powolnym krokiem ulicami miasta, wysoki, lecz garbiący się lekko, chudy, lecz nie bez silnych, długich mięśni. Obserwował otoczenie spode łba, znużonym wzrokiem, wzdychając głęboko chłodnawe powietrze. Miał dość długie, stojące, brązowe włosy, który na grzywce, układał się w czub i choć strasznie ich nie lubił, nienawidził wręcz łysiny, nie tyle, co u siebie, jak i u innych. Źle mu się kojarzyła, choć sam nie wiedział z czym.
Jako ktoś, kto lubił określać się mianem seryjnego mordercy, miał zwyczaj odwiedzania miejsc zbrodni, których dokonał. Jednak ostatnio, starając się hamować swoje zapędy, starał się unikać tych miejsc, szerokim łukiem.
Zrobił to spokojnie, z uśmiechem na twarzy, unikając wspomnienia ofiary, która niewątpliwie na śmierć zasługiwała.

Ulice były ciche, przynajmniej te w okolicy, którymi akurat szedł Niras. Spostrzegł się jednak, że jeszcze trochę i może się spóźnić na umówione spotkanie w karczmie. Przyspieszył kroku.

***

- Ledwo co wyszliśmy i już próbują nas zamordować... fajnie się zapowiada - mruknął Niras, pomagając wstać towarzyszowi. - Gdzie idziesz? Masz gdzie się ukryć do pojutrza?
- Dziękuje.- Powiedział Robert,który jeszcze nie doszedł do siebie po silnym uderzeniu - Tak mam. - Odpowiedział po krótkiej przerwie.
- Dobrze, dobrze... - mruknął przeszukując ciała zabitych przed chwilą mężczyzn. Szybko uwinął się z przeszukaniem i wstał wzdychając, gdy nie znalazł nic ciekawego. - Dziś żadnej premii - rzucił z przekąsem.
- Kim oni są ? - spytał Robert
- Biednymi najemnikami? Marnymi rozbójnikami? - Zasugerował Niras, jeszcze raz pochylając się nad jednym z ciał. Sprawdził jamę ustną, w poszukiwaniu złotych zębów. Niestety ofiara prawie w ogóle nie miała zębów. Konr spojrzał na brzuch umarłego. Chore pokusy kusiły, ale nie wypadało ich zaspokajać w towarzystwie. - Powinniśmy ruszać - powiedział wstając i
rozglądając się po ciemnej uliczce. - Może ich być więcej.
Do Roberta dopiero teraz dotarło co się stało. Spojrzał na ciała najemników i poczuł jak zbiera się w nim złość. Musi iść do domu, ale nie w takim stanie. Krew na jego stroju przyciągnie wzrok sąsiadów, a oni i tak nie mają zbyt dobrego zdania o jego poczynaniach. Spojrzał na swojego wybawiciela.
- Mieszkasz niedaleko?
- Umiarkowanie... slumsy. Mała chata w samym środku. Ty? - spytał odwracając się i powoli ruszając, rozglądając się uważnie. To chyba była jedna z “tych” nocy.
- To dobrze, tak to bardzo dobrze. Ja mieszkam w dość dobrej dzielnicy, ale to teraz
nieważne - powiedział - masz w domu jakiś ciemny płaszcz, który zakrył by krew na moim stroju, prawda? - spytał denerwując się coraz bardziej.
Odwrócił się do niego, unosząc brew.
- Jasne... tylko postaraj się uspokoić. Nerwowość w tym mieście jest bardziej podejrzane, niż bycie umazanym juchą - rzucił kierując się szybkim krokiem w stronę domku.
- To nie byli zwykli najemnicy, nie - powiedział po chwil zastanowienia - chcieli czegoś ode mnie i od ciebie. Chcieli czegoś od organizacji. - Powiedział starając się uspokoić, ale mu to nie wychodziło.
- Daleko jeszcze? - Rzucił po dłuższej chwili przerwy w rozmowie.
- I tak idziemy skrótami... - mruknął skręcając. - Nie ma zresztą, co się dziwić, w sensie o tych gości. Nie zajmujemy się czymś, co wszystkim jest na rękę, prawda? - odpowiedział uśmiechając się kącikiem ust. Wyciągnął kluczyk z kieszeni, gdy zbliżyli się do kolejnego szeregu, niskich, drewnianych chat, większość się rozpadała i okrutnie cuchnęła, niezliczoną ilością unikalnych zapachów. Niras skierował się do tego domku, który prezentował się najbardziej znośnie, bo deski jeszcze nie przegniły, dzięki czemu żadne grzyby i małe robaki, nie zagnieździły się wśród nich, generując odory podobne do sąsiedzkich. Niras skopał spod drzwi czarnego kota, liżącego się po kroczu, który odleciał z głośnym miauknięciem. Przekręcił dwa zamki na górze i jeden na dole, wpuszczając Roberta pierwszego.
- Czym chata bogata...
Dom składał się z jednego, średniej wielkości pomieszczenia. Parę półek zapełnionych zadbanymi książkami, łóżko, szafa, komoda, biurko i kominek z garnkiem do gotowania. W rogu pomieszczenia stała też bala do mycia.
Szybko zapalił parę świec i otworzył szafę, rzucając towarzyszowi pierwszy lepszy płaszcz.
- Proszę bardzo.
- Dziękuję - powiedział Robert dość zdenerwowanym głosem, mimo uwag towarzysza nie potrafił ochłonąć. Wciąż myślał o tym co powiedzieli bandyci. - Jeśli mu coś zrobili... Pies powinien go ostrzec... - wreszcie skończył prowadzić monolog - jeszcze raz dziękuję za pomoc - gdy to mówił trzęsły mu się ręce - muszę już iść - wymamrotał na końcu. Opuszczając chatę towarzysza ruszył szybkim krokiem wzdłuż ulicy nie przywiązując zbytniej uwagi tym co go otaczało, myślał już tylko o domu i bracie.

Wisielec zamknął za nim drzwi na wszystkie zamki i zasuwy. Oparł głowę o ścianę i zaczął je na nowo otwierać, wcześniej biorąc ze sobą oba wiadra. Ruszył po wodę do slumsowej studzienki. Zrobił parę kursów, za każdym razem zamykając za sobą drzwi. Położył miecze przy ścianie, jeden sztylet przy szafce nocnej, drugi na parapecie okna, upewnił się, czy ten skryty pod łóżkiem dalej jest, zdjął zbroję i umył ją z krwi, która zaczynała już zasychać. Potem to samo zrobił z naczyniami i sobą. List schował pod jedną z obluzowanych desek. Leżał patrząc się w sufit przez jakiś czas, aż nie zmorzył go sen.

Miał okropne przeczucie, że ten list to samo kłopoty. Do czasu spotkania przy bramie, postanowił zostać w domu, siedząc na łóżku, które było tuż obok drzwi, mając pod ręką, sztylet pod łóżkiem i pod poduszką. Jeden z mieczy przestawił bliżej siebie. Nie denerwował się jednak, czytał sobie książkę, wiedząc, że przezorny zawsze ubezpieczony i najpewniej nie ma się czego obawiać. Torbę podróżną miał już przygotowaną, wraz z prowiantem i wszystkim, co mogło mu się przydać. Na szczęście nie był bogaty, więc pakowanie się wiele mu nie zajęło.

Gdy nadszedł dzień spotkania, obserwował uważnie okno, wyczekując świtu. Wyruszył tak, by znaleźć się na miejscu punktualnie, nie za wcześnie, by nie kusić losu, albo tych, którzy mogli mieć coś do Nirasa, czy listu. Za późno zaś być po prostu nie wypadało. Idąc w stronę bramy, zastanawiał się czy Robert dożył i też wyruszy z nim. Wcześniej jakoś o nim nie pomyślał, o tym, że ma jego płaszcz też nie. Jakoś specjalnie mu na rzeczach nie zależało.

List włożył do malutkiej skrzyneczki, którą ukrył w torbie, chowanie go za pazuchą, czy w kieszeni groziło pobrudzeniem go krwią, w razie niepowodzenia. Chociaż miał małą nadzieję, że dadzą mu na tyle liczną ochronę, by mogli go zasłonić własną piersią. W końcu musieli być bardzo oddani organizacji, skoro decydowali się na taką walkę, jaką ona prowadziła.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline