Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2013, 20:00   #3
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
- Znowu się w coś wpakowałeś, widzę to po twojej minie. Taka sama odkąd wróciłeś.
Rzucająca się w oczy, trzydziestoletnia, rudowłosa kobieta patrzyła na niego swoim irytującym, przenikliwym spojrzeniem. Odgarnęła włosy z czoła z irytacją, gdy oparł się wygodniej o fotel z kuflem piwa w jednej dłoni i cygarem w drugiej.
- Daj spokój Lia, od zawsze to samo - odparował. - Ojca też tak zadręczasz codziennie?
Wypuściła wściekle powietrze. Miała swój temperament, typowo irlandzki.
- Nie zmieniaj tematu. Znikasz na miesiąc bez słowa, niektórzy tu się o ciebie martwią! A jak wracasz to nawet słowa nie powiesz!
Jego śmiech rozbrzmiał w pomieszczeniu, Kane z niedowierzaniem potrząsnął głową.
- Wyluzuj, mała - wiedział, że nie lubi tego określenia, mimo, że faktycznie była niska i delikatna z wyglądu. - Czy kiedyś mi się coś stało? Zresztą przyjechałem.
- Odwiedzisz ich?
- Powiedziała jakby łagodniej. - Wiesz, że...
Uniósł dłoń, uciszając ją, co wywołało kolejne westchnięcie irytacji.
- Może jak wrócę z Somalii.
- Skąd?!

Wzruszył ramionami, biorąc łyk piwa.
- Naprawdę musisz wyluzować. Choć, weź to piwo i siadaj tutaj. Opowiadaj co na naszej nudnej wyspie. Mam jeszcze kilka godzin.

***

Jeszcze tego samego dnia ładował się do samolotu. Broń i większość ekwipunku poleciała pierwsza, specjalnym transportem. Pieprzone komplikacje atakowały ludzi jego zawodu na każdym kroku - ze sobą mieć nie było można, za to zgarnięcie broni już na miejscu nie stanowiło dla nikogo problemu, gdy już uiściło się "opłatę celną". Lot bezpośredni do Mogadiszu załatwiłby ten problem sprawniej, czytając jednak trochę o tym kraju i jego obecnej sytuacji, O'Hara sam doszedł do tego, dlaczego nie wybrano takiego rozwiązania. I nie narzekał, czas na narzekanie jeszcze nadejdzie, jak zwykle w krótszej czy dłuższej misji.
Znów na lotnisku patrzyli na niego jak na pospolitego czarnucha-złodzieja lub jakiegoś arabusa-terrorystę, co wszystko chce rozpylić na drobny pyłek. Typowo żołnierski strój, z luźnymi spodniami khaki, ciężkimi buciorami i wojskową kurtką mu nie pomagał, podobnie jak irytujące gapienie się prosto w oczy każdego urzędasa, jakiego na drodze spotykał.
Dlatego właśnie nie było mowy o wywożeniu lub wwożeniu czegoś do Irlandii osobiście. Skurwysyny się uwzięły. Jego nazwisko pojawiało im się na czerwono, pisane wyjątkowo grubą czcionką.

Jemen nie znajdował się po drugiej stronie globu, to i lot nie trwał wcale tak długo. Kane szybko odzyskał swój sprzęt zapakowany w wojskowy plecak i dużą torbę podróżną, wzmocnioną i zabezpieczoną, mimo, że transportowana była bezpiecznym kanałem. Zostawił za to zimową kurtkę, zbędną zupełnie w tych warunkach. I tak miał sporo do zabrania. Wtedy też spotkał się z pozostałą trójką. Dwaj Angole wyglądali tak samo brzydko jak zawsze, Valerie miała za to w oczach coś takiego, na co zareagował trochę inaczej niż przy przywitaniu pozostałych. Pytać nie zamierzał, gdyby chciała mu o tym powiedzieć, to zrobiłaby to sama. Ciekawość w tym środowisku nie należała do dobrze odbieranych.

Skierowano ich do odpicowanego samolotu, lecącego do kolejnego punktu przesiadkowego.
- Jak podsyłają coś takiego, to albo nie udało im się w krótkim czasie skołować niczego bardziej zwyczajnego, albo misja jest tak posrana, że chcą nam umilić ostatnie chwile na ziemi.
Teorię trochę zepsuły turbulencje, burza i cholerny kontenerowiec na pełnym morzu.
- Jasna cholera, dobrze, że nie mam choroby morskiej.
Tyle tylko miał do powiedzenia temu, co ich odebrał. Wszedł do mesy, rzucając sprzęt na ławę i sprawdzając szybko, czy dostarczyli mu to o co prosił. Nawet było kilka drobiazgów więcej. Dobrze. Gadająca holograficzna głowa przedstawiała misję, a Kane zajął się czyszczeniem swojej podstawowej broni, automatycznego shotguna. Nie uwierzył w zapewnienia tego całego skośnookiego, że niby nie miał siły i czasu tu przybyć. Im bogatszy klient tym rzadziej pojawiał się osobiście. Wynajmować ich chciało sporo ludzi, ale już spotykać się oko w oko z takimi szumowinami - prawie nikt. Cholera wie, co mogło im odbić. Irlandczyk roześmiał się w duchu.

Zadawanie pytań w dowolnym miejscu i o dowolnym czasie było przyjemną, rzadko się pojawiającą w życiu najemnika, odmianą. Akcję należało przemyśleć, na miejscu, mając więcej czasu i specjalistów na miejscu. O'Hara w chwili obecnej nie miał pojęcia czego tamci będą potrzebować. Cywile, których trzeba ochraniać, to zawsze był problem. Podrapał się po dwudniowym zaroście na twarzy i zadał swoje pytanie, gdy pojawiła się odpowiedź na to od Shade.
- Co z wydatkami operacyjnymi? Może się pojawić konieczność przekupienia kilku ludzi dla zdobycia niezbędnych informacji.
Odpowiedziano niemal natychmiast.
- Wasz przewodnik będzie posiadał dziesięć tysięcy Eurodolarów, również w lokalnej walucie. W Mogadiszu używa się ciągle także papierowych pieniędzy, a nawet handlu wymiennego. W razie konieczności mogą zostać udostępnione dodatkowe środki, ale pamiętajcie, że koszty życia tam są znacznie niższe i łapówki także powinny być niższe.
Czy oni wiedzieli z kim gadają? O'Hara prychnął i zaklął cicho. Mimo tego spytał jeszcze:
- Dla jasności, możecie nam dostarczyć każdy potrzebny sprzęt? Czy coś jeszcze będziecie mogli zrobić? Wpłynąć jakoś na ludzi rządzących tym miastem?
Tym razem na odpowiedź poczekał nieco dłużej.
- Sprzęt i inne środki materialne możemy dostarczyć, prawdopodobnie będzie to od was wymagało tylko opuszczenia miasta i przebywanie w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Co do innej pomocy to wolelibyśmy nie zdradzać swojej obecności i zainteresowania tematem. Miejcie świadomość, że zareagujemy dopiero w bardzo krytycznej sytuacji.
To było dość jasne. Najemnicy zawsze zdani byli na siebie. Kane nie pytał więcej, poświęcając kolejne dwie godziny na sen, a ostatnią na trochę fizycznych ćwiczeń, by rozruszać mięśnie i kości. Założył też ciężką kamizelkę kuloodporną, resztę sprzętu wkładając do torby i plecaka.

***

Poklepał z uczuciem poczciwego Black Hawka, dedukując czy poskręcali ten antyk wystarczająco mocno. Słowa pilota nie zdziwiły go aż tak bardzo, sprzedawanie przestarzałych pojazdów do krajów afrykańskich było starą praktyką. Tylko przesiadka z luksusowego samolotu do czegoś takiego potrafiła zaskoczyć nawet starego wygę. Już widok dwóch ładnych kobiet, wchodzących na pokład, poruszył go mniej. Oko zawiesił na dłużej, cierpliwie czekając aż założą na uszy słuchawki. Pierwsza odezwała się Shade, a po niej Irlandczyk. W słuchawkach rozległ się jego, pełen irytującego niektórych akcentu, głos:
- Ja mam na imię Kane. Ci dwaj angielscy sztywniacy to Wig i Fox - wyszczerzył się do nich wesoło, prawdziwych imion i nazwisk nie podawał, ich wola jak sami zechcą. - Dla własnego bezpieczeństwa, od czasu jak dotrzemy na miejsce, powinnyście słuchać naszych poleceń, zwłaszcza moich. Kazano nam was pilnować, więc zadanie wykonamy.
Głos miał pogodny, może co najwyżej w oczach kryło się prawdziwe przesłanie: wykonamy, niezależnie od tego, czy będziecie współpracowały, czy będziecie do współpracy zmuszone. Ciemność dookoła jednak nie pozwalała przyjrzeć się nikomu dokładniej.
- Jeśli jesteście w stanie, radzę zaznać kilku godzin snu.
Sam bardzo szybko zastosował się do swojej rady.

Obudził go głos pilota. Gdzieś obok majaczyły już nieliczne światła Mogadiszu, a wszędzie wokół, gdzie nie było wody - pustynia. Nawet nie zdążył nic powiedzieć, gdy helikopterem wstrząsnęło, a kilka kul zaterkotało po pancerzu.
- Nieźle walą. Ciekawe czy ciągle używają żelastwa z dwudziestego wieku, prosto od ruskich.
Trochę kulek, gdy siedział w wojskowym śmigłowcu, to trochę za mało, by poruszyć. Przygotował sprzęt, dając znak Shade. Zwiadowczyni zawsze wychodziła pierwsza, potem Wig. Kilka utartych schematów, nastawionych na różne sytuacje. Gdyby byli pod ostrzałem, to najpierw wyskoczyłby Kane, który teraz osłaniał kobiety. Black Hawk odleciał, a Irlandczyk rozejrzał się, nie dostrzegając zbyt wiele szczegółów, co najważniejsze - nie dostrzegając także poruszających się, potencjalnych problemów.
- Może to za mało, Shade. Zasuwaj tą ścieżką do tej bardziej głównej drogi, powinno być coś z niej widać. Chcę wiedzieć ilu ich jest i kto będzie tu pierwszy. Fox, znajdź sobie miejsce na jakimś dachu, w dobrym miejscu. Będziesz nas osłaniał, jeśli Valerie nie będzie pewna, że przewodnik zdąży. Uwaga na tubylców.

Zarzucił plecak na jedno ramię, a z torby najpierw wyjął strzelbę, zanim wziął ją na drugie. Podał specjalistkom niewielkie komunikatory.
- Włóżcie to sobie do uszu. W razie strzelaniny, szukajcie osłony. Gdy nie będzie, ja nią jestem. Wig, idziemy z paniami na północny-wschód. Żwawo. Spróbujmy stąd zwiać bez zostawiania trupów. Starajcie trzymać się za budynkami i skałami, może nas nie dojrzą, póki słońce nie wstało.
W jednej ręce trzymając broń, drugą jeszcze mógł pomóc z bagażami kobiet, tyle, że nie zamierzał sam tego proponować. W trakcie walki walizki były najmniejszym zmartwieniem.
 
Widz jest offline