Cathil Mahr, Bataar.
Strzała poszybowała w powietrze. Zza wozu wyszedł człowiek, przewoźnik i wskazał coś
krasnoludowi. Coś na drugim brzegu, co było poza zasięgiem ich wzroku. Idealna, bezwietrzna pogoda. Idealna trajektoria, którą kreśliła strzała zwiastowała idealne zakończenie lotu - w środku celu, który zamierzyła sobie łuczniczka.
Bataar wyszeptał krótkie słowa modlitwy.
- Bogini, spraw by ta strzała przyniosła śmierć.
Anahit była dzisiaj łaskawa. Wysłuchała jego prośby. Gdy strzała zaczęła zniżać swój lot, zmierzając nieuchronnie do celu, zerwał się wiatr. Podmuch uderzył w lotki minimalnie zmieniając tor pocisku. Odchylenie było niewielkie. Niewielkie, lecz wystarczająco duże. Strzała zmieniła kierunek uderzając prosto miedzy łopatki przewoźnika. Ten po uderzeniu wygiął się w łuk. Do uszu
Cathil i
Bataara doszedł okrzyk bólu. Coś przesłoniło słońce rzucając cień. Spojrzeli w górę i dostrzegli kruka kołującego nad nimi.
Zobaczyli jak krasnolud klęka przy przwoźniku, a później spogląda w ich stronę. Patrzył chwile w ich kierunku po czym wrócił do rannego nie zaszczycając ich już choćby cieniem uwagi.
Ułożył rannego na pokładzie i sam chwycił za linę i począł wraz z promem kontynuować przeprawę. W końcu dopłynął do drugiego brzegu, przywiązał prom i włożywszy przewoźnika na wóz zjechał na brzeg. Nieopodal miejsca lądowania stała chatka.
Gzargh skierował wóz w jej stronę. Zajechał wozem poza chatkę i zniknął im z oczu.
Reszta poza Cathil Mahr i Bataarem.
Po skończonej dyskusji ruszyli w kierunku gdzie łowczyni i wielki kapłan zdążyli im już zniknąć z pola widzenia. Ślady kół, z których dziewczyna czytała jak z otwartej księgi były dla nich niewidoczne, trzymali się więc kierunku, w którym jak im się wydawało odeszli i za każdym razem gdy już wydawało im się, że się zgubili, odnajdywali ślad zostawiony przez
Cathil.
Zmierzch jednak zapadał szybko i wkrótce okazało się, że nawet nie są w stanie zauważyć zostawionych celowo śladów. Wtedy jednak
Ellfar dostrzegł światło, które wkrótce okazało się być ogniskiem rozpalonym przed przeprawą promową.
Wszyscy.
Bataar opowiedział w kilku krótkich zdaniach o tym co wydarzyło się na rzece.
Niziołek z zapalonym polanem podszedł jeszcze do drewnianej tablicy i przeczytał na głos:
Prom pływa od świtu do wieczora. Wołać.
Wszyscy zmęczeni wędrówką pokładli się wokół ogniska. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby rozstawić warty.
Poranek był chłodny. Ognisko przez noc wygasło a od rzeki wiał nieprzyjemny, wilgotny wiatr, niosący krople wody. Tratwa stała po drugiej stronie rwącej rzeki a jedynym co łączyło oba brzegi była lina rozpięta między dwoma drzewami. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że próba przejścia przez rzekę pieszo w najlepszym wypadku będzie wiązała się z porwaniem przez mocny nurt.