Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2013, 00:30   #8
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 06:43 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
Mogadiszu, Somalia





- Helikopter odleciał zostawiając nas tutaj, samych - wskazała ręką na niewielki czarny punkt na niebie, który był śmigłowcem.
Wraz z niknięciem tej sylwetki, słowa zaczynały być słyszalne. Valerie i Felix biegli już na pozycje, nie zwracając uwagi na specjalistki. Te przecież miały dwóch innych ochroniarzy. Kurz, pył i piasek pustyni opadały powoli wokół nich, poruszone potężnym wirnikiem Black Hawka. Sprzymierzeniec i wróg. Nikt nie wiedział co dokładnie się wydarzyło. Każdy widział gdzie. Ciemność jeszcze nie została rozproszona, Jeanne w końcu dostrzegł Kane, puszczając Petera i Blue przodem. Podbiegł do zszokowanej, z Jackhammerem przewieszonym przez ramię, by uwolnić obie ręce. Jedną złapał kobietę, drugą jej walizkę.
- Strzelali do nas, bo myślą, że jesteśmy z ich rządu! Musimy się pospieszyć, zanim odkryją swoją pomyłkę! No już, pytania potem.
Pociągnął ją za sobą, bezwolną i ciągle niedowierzającą. To nie był jej świat. Ani trochę. Z szoku jednakże przecież wyjdzie. Inteligencja weźmie górę, powtarzając jej jak mantrę, że na pięciogwiazdkowy hotel nie ma co liczyć i należy działać, by wydostać się z piekła. Oby, bo komu potrzebny specjalista z szeroko otwartymi oczami, bez ruchu obserwujący wydarzenia wokół?

Shade podbiegła do jednej z rozwalających się lepianek. Ściana bez okien skutecznie ukryła ją przed ewentualnymi ciekawskimi oczami spoglądającymi z wewnątrz. Choć nie miała problemów ze skromnością, wolała by nikt z tubylców nie widział jej kombinezonu.
Szybko zdjęła kurtkę i spodnie, wyjmując z plecaka starannie poskładany ubiór ochronny. Włożyła go pospiesznie upychając ubrania do środka. Na szyi zawiesiła lornetkę i ruszyła dalej w drogę. Na razie nie uruchamiała kamuflażu. Pickupy były jeszcze zbyt daleko by ją wyśledzić na burej pustyni, we wszechogarniającej szarości świtu. Była teraz czarną sylwetką z dużym plecakiem, przemykającą od domu do domu. Pojawiał się pierwszy ruch, czy sprowokowany łuną na wschodzie, czy może odgłosem helikoptera, niewątpliwie muszącym obudzić większość tej osady. Według mapy należącej do Mogadiszu, w co z trudem wierzyło się rozglądając na boki. Zgrabnie wymijała te budynki, gdzie zapalało się światło czy w oknach pojawiały się ciekawskie twarze, klucząc i szybko zbliżając się do pozycji bliżej głównej drogi, gdzie mogłaby zająć pozycję umożliwiającą wykonanie rozkazu.

Fox zdał sobie sprawę, że biegi z pełnym ekwipunkiem w pustynnych warunkach, mogą wykończyć ich wszystkich bardzo szybko. Szybkim ruchem dłoni przetarł oczy w próbie pozbycie się pyłu i piasku, który dostał się do nich przy okazji lądowania. Tu chyba trzeba byłoby mieć szczelne gogle, aby cokolwiek zabezpieczyć. Dopadł do jednego z tych kamiennych, wyższych budynków, bielonych byle jak i najtańszym możliwym kosztem. Szczęśliwie nie dojrzał w nim ruchu, nie zapalono też świateł. Podskoczył i złapał się krawędzi, z dużym trudem podciągając się na dach i ostrożnie stąpając po niezbyt solidnie wyglądających deskach, tworzących tutaj dach. Pokryte jakąś mazią do ochrony przed deszczem, trzeszczały niemiłosiernie w uszach najemnika. Szybko położył się na płask, licząc na to, że ludzie w środku bardziej zainteresowani będą przeżyciem niż sprawdzaniem co się dzieje. Ułożył karabin, przykładając lunetę do oczu.

Najpierw, po krótkim przeczesywaniu terenu ze względu na ciągle panujący półmrok, dojrzał obłok pyłu, przesuwający się w ich stronę. Zwiększył powiększenie, kierując celownik prosto na prawie niewidoczne w tym tumanie kurzu samochody. Zawierały to, czego się spodziewali. Chyba po trzech ludzi z przodu i jeszcze kilku z tyłu. Na pace jednego również zamontowany karabin maszynowy, ciężko poznać było jaki. Wszystko to czarni jak noc tubylcy, ubrani w niedopasowane, różnokolorowe ubrania. Każdy uzbrojony, zwykle w ręczną broń automatyczną. Brylowało klasyczne AK, był prawie pewien, że przynajmniej jeden model pochodził jeszcze z dwudziestego wieku. Poza tym kilka innych mało kosztownych modeli, jak choćby mający już z kilkadziesiąt lat Sig. No i łatwo rozpoznawalne RPG, w akcji już dziś widziane.

To samo dostrzegła już również Valerie, podobnie jak Raver wchodząc na dach jednego z budynków przy drodze. W przeciwieństwie do snajpera nie potrzebowała się na nim kłaść, a tylko powiększyć swoje pole widzenia. Trzymając się jedną ręką, drugą przykładała lornetkę do oczu. To co kobiecie rzuciło się dodatkowo w oczy, to fakt, że pickupy kiepsko radziły sobie na piaszczystej drodze. Zbyt obciążone jechały wolno. Przeniosła wzrok na światła zbliżającego się z drugiej strony samochodu. Pojedynczy, nieuzbrojony van. Jeśli to nie był przewodnik, to mieli problem. Jechał jednakże znacznie szybciej, miała pewność, że to on na miejscu spotkania pojawi się pierwszy. Przekazała wiadomość przez komunikator.
- Przewodnik będzie tu jako pierwszy, ze sporą przewagą.
- Wszyscy na miejsce zbiórki, przechwycimy go
- odpowiedział jej głos Irlandczyka, słyszany przez wszystkich w dousznym komunikatorze.



Wykonanie tego polecenia okazało się dość proste, choć bieg wąskimi, piaszczystymi ścieżkami i kluczenie między nędznymi domostwami, ujawniło, z czym będą mieli do czynienia podczas swojej wizyty w Mogadiszu. Przede wszystkim, pozytywnym akcentem były zima, panująca tutaj tak jak i wszędzie na północnej półkuli oraz bliskość morza. Obie te rzeczy obniżały temperaturę do prawie dwudziestu stopni w cieniu. Teraz, tuż przed świtem, zimny wiatr atakował ich ciała z dość dużą siłą, wywołując czasami i dreszcze, w nocy musiało być około dziesięć, albo i więcej, stopni mniej niż w trakcie dnia. Do końca grudnia panowała tu także pora deszczowa - tu jednakże nie mieli co się oszukiwać. Jeśli doczekają się choć jednej porządnej ulewy, to będzie dobrze.
Najgorsze, czego obecnie doświadczali, to trudy poruszania się. Z pełnym ekwipunkiem, starając się utrzymać tempo, czuli jak stopy zapadają się w piasek i zsuwają po niewielkich jego usypiskach. Podążanie drogą nie pomagało wiele, piach był wszędzie i koniec.
Co więcej, osada się budziła.

Pierwsza spotkała się z tym Blue, utrzymująca równe tempo tuż obok Petera. Jakieś prawie nagie dziecko wybiegło z drzwi, którymi była tylko brudna płachta materiału, wpadając na nią i niemal przewracając. Przewróciło się, patrząc na nią szeroko otwartymi w szoku oczami. Przez ułamek sekundy tylko, bo potem już wrzeszczało, przywołując innych. Na zewnątrz wybiegł nawet jakiś niski, czarny jak noc mężczyzna z czymś na kształt maczety w rękach. Wylot lufy automatycznego shotguna, mimo, że nigdy w życiu takiej broni pewnie nie widział, zmusił go do szybkiej rejterady. Być może właśnie ta trzymana przez najemników broń zniechęciła innych do wychodzenia na zewnątrz, bo dotarli do skrzyżowania bez dalszych incydentów. Światła samochodu były już bardzo niedaleko. Na wschodzie było już widać unoszące się nad horyzont słońce. Nie zatrzymali się, sami także zmniejszając dystans do zbliżającego się pojazdu. Teraz śledziło już ich wiele par oczu, było jasne, że jadący od południa tubylcy szybko dowiedzą się, kto wysiadł z helikoptera.

Wreszcie pojawił się przewodnik. Łatwo było mu poznać osoby, z którymi kazano mu się tu spotkać. Zawrócił starego vana i zatrzymał się. Z okna od strony kierowcy wyłoniła się głowa murzyna, dokładnie odpowiadająca tej, którą im pokazano na odprawie. Mężczyzna odezwał się w łamanym angielskim, z bardzo wyraźnym afrykańskim akcentem.
- Ja Ghedi LuQman. Pracuję dla pana Sato. Wsiadać. Nie ma czasu.
Nie ustalano żadnych haseł, tutaj jednak nie było mowy o pomyłce. Odsunęli drzwi i wsiedli, mieszcząc się bez problemu w niezbyt czystym i ładnie pachnącym samochodzie, który z tyłu zamiast foteli miał tylko drewniane ławki. W kącie leżała spora sterta jakiś białych i szarych szmat.



Gdy tylko wsiedli, van ruszył, szybko nabierając prędkości. Szybko wyjechali z zabudowań, obserwując je jeszcze przez tylne szyby. Wyglądało na to, że pickupy zatrzymały się, przynajmniej na jakiś czas, więcej nie dało się dostrzec. Droga prawie zniknęła, przedzierali się przez uklepane i wyjeżdżone nieco piaski. Aż dziwne, że samochód sobie radził, za to trzęsło nimi straszliwie, na twardych ławeczkach z trudem mogli się utrzymać. Ghedi starał się utrzymywać neutralną minę, doświadczeni najemnicy potrafili jednak wyczuć, gdy ktoś denerwował się na akcji. Ten tutaj właśnie taki był, nawet jeśli ruchy miał pewne. Za to był komunikatywny.
- Zły czas na przylot do Mogadiszu. Zły czas. Wojna. Na ulicach źle. Po tej stronie Czerwoni, tutejsi, chrześcijanie. Wy rządowym helikopterem, dlatego strzelali. Z drugiej strony miasta araby z północy. A w środku rząd, wojsko tam. Nie można się dostać, bez przepustek.

Wjechali na pustynię, po bokach nie było zupełnie nic oprócz skał i wyschniętej, nielicznej roślinności. Van wył, na najwyższych obrotach przedzierając się wyjeżdżonymi w piasku śladami.
- Muszę was zostawić, tu poza Mogadiszu. Jest miejsce, zapłacone. Przebieżcie się w te stroje, ukryjcie broń - wskazał na leżące z boku szmaty, które okazały się długimi, luźnymi szatami i tkaninami na twarz, w których z daleka każdy mógł wyglądać na tutejszego, nawet jak ubierali się tak tylko Arabowie. - Wypuszczę was i pojadę dalej. Oni ścigać samochód. Wrócę później. Do Mogadiszu nie można. Na drogach bojówki i wojsko, zależy jaka droga. Nocą, przez pustynię tak. Na drogach trzeba przepustki. Pytają o wszystko. Kobiety sprawdzają, bardzo dokładnie.
Znacząco spojrzał na Jeanne, mimo ciemniejszej skóry jakże bardzo wyróżniającą się z otoczenia.

Kilka minut później pojawiły się następne zabudowania, już od początku wyglądające na nieco lepsze od tych, które opuścili. Tylko nieco. Duża część z nich zbudowana była z blachy falistej lub czegoś podobnego, nie dając za wiele ochrony czy intymności. LuQman skręcił w bok, a przez okna zdążyli jeszcze zobaczyć zbliżającą się chmurę pyłu, oznaczającą dalszy pościg prowadzony przez pickupy. Świt już nastał, widoczność znacznie się zwiększyła.
- Spróbuję ich zgubić. To już nie Mogadiszu, tu nie mają tyle siły - przewodnik w swoich wypowiedziach wyraźnie szukał prostych słów. - Nie wychodzić z kryjówki. Przyjdę szybko. Do Mogadiszu tylko nocą.
Podjechał do jednego z piętrowych domów, umiejscowionych na jednym z gęściejszych osiedli. Wypuścił ich prawie prosto do drzwi, z narzuconymi na ubrania szmatami przez tę chwilę spokojnie mogli uchodzić za tutejszych. Szybko odjechał, pozostawiając za sobą kurz.

W środku było zdecydowanie ubogo. Proste wyposażenie, nieliczne zresztą, odrapane ściany, brudny chodnik i zadymiona kuchnia, w której ciężko wyglądać choćby prostej kawy, nie mówiąc już o nowoczesnych produktów z krajów rozwiniętych. Niemal wpadli, na stojącą na środku, niską dziewczynę, a może już nawet kobietę, która wskazała im na nierówne schody na górę. Z bocznego pomieszczenia wyjrzało jakieś dziecko. Øksendal mogła sama być przestraszona, za to po spojrzeniu w jej oczy poznała, jak bardzo boi się ta tutaj.
Weszli na górę, do niewielkiego pomieszczenia o surowych ścianach. Dwie prycze, w tym jedna piętrowa. Mały stolik, do tego dwa stołki. Stary dywanik na wysuszonych deskach podłogi. Tu mogli porozmawiać, zastanowić się co dalej. Dwa małe okienka, po przeciwnych stronach pokoju pozwalały wyjrzeć na zewnątrz, ale same nie miały nawet improwizacji firanek.
Kilka minut później usłyszeli dwa samochody, przejeżdżające jakąś nieco oddaloną od kryjówki drogą.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 14-04-2013 o 01:07.
Sekal jest offline