Przez cały ten czas Galvin nie odzywał się. Analizował i rozważał słowa jakie słyszał i obrazy które widział. Starał się pozbierać to wszystko z jakąś całość, z której mógłby wyjść jasny obraz tego w co się wpakowali.
Krasnolud zdjął z pleców solidną beczkę do której była przymocnowana masa różnorakich pakunków. Brodacz odpiął od niej tarczę i zza pasa wyciągnął paskudnie wyglądający topór. Fuknął. Był zły. Bardzo zły.
Grobi. Jak on ich nienawidził i to nie zwykłą nienawiścią wobec zielonoskórych. Goblinów nienawidził najbardziej ze wszystkich zielonych. To właśnie one spaliły browar w którym pobierał nauki. Dla niego była to kolejna okazja do wyrównania rachunków.
Był odziany tak jak większość krasnoludów. Długa kurta, porządne spodnie, solidne podkute buciory i prosta czapka. To co jednak wyróżniało go to potężna muskularna sylwetka, wzrost niskiego człowieka, mądre spojrzenie piwnych oczu i długa rozczesana na dwoje srebrzysta broda.
Poprawił chwyt na tarczy i toporze. Podszedł do otwartych drzwi i zgiął nogi, aby tarcza mogła zasłonić go całego. Nabrał tchu i ryknął wyzywająco, raz i drugi, aż się chałupa zatrzęsła.
Miał zamiar przywitać gobosy całą swoją furią i nienawiścią jak tylko tutaj podjadą. |