Aschaar, ty draniu... Odebrałeś mi 15 sekund życia podczas, których zastanawiałem się nad dwoma osobnymi słowami: "zapasy" i "babcia". Wierzycie czy nie, ale mój mózg od razu wyświetlił coś takiego:
Tylko, że zamiast tej ślicznej Pani na dole wyobraziłem sobie tam jakąś babcię. Mam nadzieję, że to nie oznaka choroby psychicznej... Tak czy inaczej czytając pierwszy odpis uświadomiłem sobie o co chodzi i zgadzam się z niektórymi przedmówcami (tymi, którzy twierdzą, że to może być jadalne). Pamiętam jak moja babcia kiedyś przyniosła z dołu (piwnicy) stoiki z musem, których nie pamiętam (mam dobrą pamięć i 21 lat więc mogły nieco mieć), a mimo to smakowały lepiej jak 95% tych, które kupujemy w sklepach z zdecydowanie krótszym terminem przydatności. Były to typowe weki w szklanym słoiku z nakrętką uszczelnioną taką czerwoną, cienką, lekko odbarwioną gumą (pewnie kojarzycie o co chodzi). Myślę, że dobrze zrobione weki mogłyby być do zjedzenia dla normalnego człowieka, a dla typowej postaci z NS byłyby specjałem. No chyba, że jesteś znad Missisipi to będą dla Ciebie delicje, za które oddasz pół maga naboi.
Co do racji wojskowych (nie mówiąc o tzw. eskach, które można kupić na allegro w tonach) to te nowoczesne racje powinny trzymać latami. Pamiętam na jakiejś akcji ASG jak gość miał (chyba francuskie) racje wojskowe z specjalną grzałką chemiczną. Działało to jak pisał nasz "jeden robaczek". Nie wiem co tam było, ale w polskich mamy, np. fasolkę po bretońsku. Miałeś 2 saszetki. Jedna z samym żarciem, a druga większa z takim proszkiem. Wkładasz jedną w drugą, wlewasz wody i żarcie się zaczyna zdrowo grzać. Ogólnie było tego więcej, a całe to żarcie z pakietu oszacowali na dobre parę tysięcy kalorii, ale... takie żarcie (nie suche) 30 lat nie wytrzyma. Raczej to suche jak konserwy, suchary, kawy, herbaty i ogólnie to co kiedyś wchodziło w polskiej armii w skład suchych polowych racji żywnościowych. A te suchary naprawdę są niezłe... Serio!