Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2013, 21:24   #17
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Andrzej był zły na siebie i wciąż przeklinał swoją głupotę w myślach. Jak mógł doprowadzić do takiego wypadku? Przecież droga była pusta. A jednak. Widocznie jakaś usterka. No i ta cholerna mgła.
Czy chciał, czy nie, musiał zostawić swoją rozwaloną Hondę Civic i ruszyć na poszukiwanie pomocy. Jak na złość nie było zasięgu, a na tym odludzi nie kursowały żadne pojazdy. Uznał więc, że jeżeli nie chce spędzić całego dnia we wraku, musi działać na własną rękę.
Wziął swoją skórzaną kurtkę, portfel, dokumenty i bezużyteczny telefon, po czym ruszył, jak miał nadzieję, w stronę zabudowań.

Mandrak to trzeźwo myślący facet. Szybko otrząsnął się z szoku powypadkowego i chłodno kalkulował sytuację. Załamanie się i czekanie w wozie na wątpliwą pomoc było ostatnią myślą, jaka przyszła my do głowy.

Po kilku minutach marszu mgła nieco się rozrzedziła, przez co mógł dostrzec zarys różnej wielkości bloków. Andrzej uśmiechnął się w duchu i przyśpieszył kroku.
Sam już nie był pewien, w jakiej miejscowości się znajduje, ale chwilowo nie zawracał sobie tym głowy.
Zabudowania okazały się większe, niż przypuszczał. Z pewnością to nie była wieś, a jakieś mało znane miasteczko. To dobrze, może będą mieli tu lawetę.

Nie widział dalej, niż na sto metrów. To wystarczyło, aby rozróżniać niektóre budynki. I to go właśnie zmartwiło. Bowiem każdy z nich nosił na sobie postępujące ślady zniszczenia. Niektóre ściany były popękane, innych brakowało. Na chodnikach gdzieniegdzie walał się gruz. Wybite okna patrzyły na gościa jak puste ślepia bestii. Nigdzie w zasięgu wzroku nie było żywej duszy.
- Co to kurwa jest? - burknął pod nosem.

Chłód jakby się nasilił, toteż mocniej otulił się kurtką. Błądził przez chwilę po zniszczonej drodze i wydawało mu się, że łazi po jakimś koszmarze. Może faktycznie to był tylko sen? Może tak naprawdę ciągle leży we wraku - nieprzytomny.

Otrząsnął się jednak. To było za realistyczne na sen. Poza tym sam wiedział, że na świecie istnieją opuszczone miasta, takie jak chociażby Prypeć, czy też polskie Kłomino. Ale jakie było prawdopodobieństwo, że trafił właśnie na miasto-widmo?
Nauczyciel nie odrzucał myśli, że może faktycznie był to teren wykorzystywany do szkoleń wojskowych, jednak szczerze wątpił, że kogoś tu zastanie.

A mimo to mile się zaskoczył. Przechodził właśnie obok charakterystycznego budyneczku z duży szyldem:

"CAŁODOBOWY
ALKOHOL. PAPIEROSY
ART. SPOŻYWCZE
"

Na początku pomyślał, że mu się przewidziało, ale już po chwili był pewien, że dostrzegł jakieś sylwetki buszujące w środku. Odruchowo chciał do nich krzyknąć i zwrócić ich uwagę, jednakże powstrzymał się, zanim cokolwiek dobyło się z jego gardła. Ci w środku nie wyglądali na klientów monopolowego, chociaż można było stwierdzić, że sami się obsługują.
Ciemne typki. Przestępcy. Szabrownicy. Złomiarze.
Przecież to miasto nie wyglądało na zamieszkałe, więc skąd oni się wzięli? Może z okolicy. Pewnie odwiedzali to miejsce w celu znalezienia złomu i innych rzeczy, które mogli zamienić na pieniądze.
A jeśliby zawołał, jakby zareagowali? Było ich co najmniej kilku. Niby dlaczego mieli by mu pomagać? Jeśli nie było tu nikogo poza nimi, bez skrępowania mogliby go okraść, albo zrobić coś gorszego.

Mimo przestróg, jakich sobie udzielał, wciąż stał na chodniku, widoczny z wnętrza sklepu. Nim zdążył zareagować, już trójka obdartych i brudnych mężczyzn rzuciła się w jego stronę. Andrzej spróbował uciekać, jednak okazali się od niego szybsi. Już nie te lata.
A mimo to powziął się ostatecznej obrony. Jako nauczyciel przysposobienia obronnego prowadził kursy dla swoich uczniów z samoobrony. Człowiek żyjący w spokojnej okolicy myśli, że takie bzdury nigdy mu się nie przydadzą, i że można je traktować jako głupia rozrywka. Sam nawet nie wie, kiedy te bzdury będzie musiał zastosować, by chronić własne życie.

Wywiązała się krótka, acz zaciekła bójka. Andrzej bez problemu wykorzystał impet biegnącego z przodu, by powalić go na ziemię. Pozostali instynktownie się zatrzymali i w mgnieniu oka doskoczyli na niego z dwóch stron.
W przeciwieństwie do Mandraka nie stosowali wyszukanej techniki. Brali pod uwagę to, że jest ich po prostu więcej.
Andrzej byłby powalił kolejnego, gdyby nie to, że ten pierwszy, ciągle leżąc na ziemi, pociągnął go za nogę i zachwiał jego równowagę. Kiedy Mandrak wylądował na asfalcie, błyskawicznie go unieruchomili. A potem stracił przytomność...


Jak przez mgłę widział te dziwne rytuały jakim go poddawano. Jak coś śpiewali i wypowiadali inkantacje. Jednak ich wysiłki nie przyniosły skutku i może właśnie to uratowało mu skórę.

Starszy mężczyzna, który przewodniczył temu wszystkiemu, w końcu go rozwiązał i usadowił na krześle. Po chwili polecił młodemu chłopakowi, aby ten przyniósł im herbatę.

- Wybacz - zaczął ochrypłym i słabym głosem, przysiadając się do Andrzeja. - Nie chcieliśmy wyrządzić ci krzywdy. To były tylko środki ostrożności.

Nauczyciel był w parszywym nastroju i jeszcze nie przeszła mu złość na tych ludzi. Czego oni kurwa ode mnie chcieli? Kim są? Co tu robią? Właśnie te pytania powstrzymywały go przed strzeleniem staruszkowi w pysk i wybiegnięcie na zewnątrz. Ten, jak gdyby nigdy nic kontynuował:

- Po prostu wzięliśmy cię za kogoś innego. Kogoś o wiele gorszego. Kogoś... - starzec spuścił wzrok i zagryzł wargę, jakby próbował coś przemilczeć. Prędzej czy później nie obejdzie się bez wyjaśnień. - Jak tu trafiłeś? - zmienił temat. Mandrak przez chwilę wahał się, czy ma wdawać się z nim w dyskusję, jednak ostatecznie podjął decyzję.

- Miałem wypadek samochodowy. Kilkanaście minut piechotą stąd. Nie było zasięgu, więc postanowiłem samemu poszukać pomocy. A potem trafiłem na to miasto i na tamtych ludzi - wskazał palcem człowieka siedzącego nieopodal na odrapanej sofie. Był to ten, którego zdołał przewrócić. Po całym tym zdarzeniu założono mu opatrunek na poharatany nos.

Starzec słuchał w milczeniu i tylko kiwał głową.

- Kim wy do cholery jesteście - nie wytrzymał - i co z tym miejscem jest nie tak?

- Nie uwierzysz w to, jak ci to opowiem. Uznasz, że takie rzeczy się nie dzieją, a nas weźmiesz za zgraję pomyleńców i wariatów. Ale jesteś tu razem z nami, więc powiem Ci kim jesteśmy i co jest nie tak z tym miejscem. Wszystko zaczęło się kilka lat temu, może z dziesięć, może z osiem. Dużo się mówiło o tajnych więzieniach CIA w Polsce, jedno z resztą było tu niedaleko, ale nikomu to nie przeszkadzało. Aż nie wybuchł tam strajk czy coś i Ci wszyscy talibowie nie wypełźli na ulicę naszego miasteczka. Policjanci z komendy i my, mieszkańcy staraliśmy się bronić, ale Ci cholernie terroryści robili nam straszne rzeczy. Nam i naszym dzieciom i żonom. Mówi się że w czasie tego wszystkiego, przypadkiem odprawili jakiś rytuał i przywołali... Kogoś. Nikt z nas go nie widział, ale to podobno sam Szatan. Lucyfer! Jesteśmy miasteczkiem totalnie odciętym od cywilizacji, wokół tylko dzikie jeziora i bagna. Nie mogliśmy czekać na wojsko, a więc na ulicach rozpętała się regularna wojna. Aż Lucyfer... - tu głos staruszka się załamał - Aż Lucyfer nie zamknął nas w czymś na kształt szklanej kuli i od czasu, do czasu przywołuje tu swoje... twory... A, żeby było jasne. Nie jesteś więźniem, możesz iść gdzie chcesz i dokąd chcesz. Ale nie idź na północ, w stronę więzienia. Tam nadal są więźniowie. A jak usłyszysz syrenę, schowaj się i módl, lub uciekaj tutaj. Walczyć nawet nie próbuj...

Staruszek nie zdążył dokończyć, kiedy do pomieszczenia wbiegł mężczyzna z szamoczącą się w klatce papużką falistą.
- Nadchodzi - wypowiedział z przerażeniem.
- Włączcie syrenę, nasi muszą zdążyć wrócić - zakomenderował.
I wtedy to wszystko się zaczęło, a o tobie zapomniano. Mężczyźni zatarasowali drzwi, każdy wziął do ręki broń. Od breszki po siekierę, a nawet ktoś tam miał ładnie zakonserwowanego Makarova. Przez dziurę pomiędzy deskami widziałeś, jak pod remizę podchodziły zdeformowane ludzkie sylwetki, jakby wprost z piekieł. Obrzydliwe psy, jakoby ogary piekielne i inne paskudztwa, których widok przyprawiał o odruch wymiotny.

Andrzej przyglądał się temu w ukryciu. To się w głowie nie mieściło. Jak coś takiego można objąć rozumem? Wizja, że tak naprawdę ciągle znajduje się nieprzytomny we wraku samochodu stawała się coraz bardziej kusząca. Jednak mimo wszystko ciągle zachowywał zdrowy rozsądek i wolał nie sprawdzać, czy te pokraczne kreatury faktycznie są w stanie wyrządzić mu krzywdę.
Przeczekał kilka minut, po czym ponownie odnalazł starca. Nie miał pojęcia, co ma teraz zrobić. Perspektywa zostania tutaj nie zachęcała do życia.
- Hej, starcze - zaczął, uświadamiając sobie, że w sumie się nie przedstawił. - Słuchaj. Mówiłeś coś o tym, że jesteście więźniami, a ja nie. A więc mogę opuścić to miejsce? Znasz drogę?

Staruszek popatrzył na niego, jak na idiotę. Sapnął, nim wziął się do wyjaśniania.
- Trafiłeś tu, więc też jesteś więźniem. Możesz próbować, ale ludzie tak jak ty trafiają tu od czasu do czasu. Niektórzy giną, a niektórzy zostają. Widzisz tamtego chłopaka z tym kijem, przy drzwiach? Trafił tu trzy tygodnie temu. Wszyscy próbowali stąd uciec, nawet on. Porozmawiaj z nim, chyba doszedł najdalej z nas wszystkich jak do tej pory.

Mandrak wysłuchaj tego, co mężczyzna miał mu do powiedzenia i zamilkł na chwilę. Musiał to sobie przemyśleć. Wyglądało na to, że opuszczenie tego miejsca nie jest takie proste.
Podziękował staruszkowi za informacje, po czym z trzaskiem w kolanach wstał i ruszył ku wspomnianemu chłopakowi. Myślał, jak zacząć i poprowadzić czekającą go rozmowę. To wszystko wydawało się takie surrealistyczne.

- Jak ci na imię, chłopcze? - spytał. W swoim życiu miał już do czynienia z młodzieżą, toteż ostatecznie nie czuł się skrępowany.

Młodziak, wyglądem przypominający najwyżej licealistę, spojrzał na mężczyznę, który go zagadnął.
- Jestem Sławek - odpowiedział zwięźle - A ty to ten nowy? Z tego co wiem, mało tu nowych ostatnio.

Andrzej zadumał się na chwilę nad sensem słów. Jakim cudem jest więcej takich jak on?
- Tak, Andrzej Mandrak. Tamten pan - wskazał staruszka - powiedział mi, że próbowałeś kiedyś stąd uciec. Możesz mi o tym opowiedzieć, skoro aktualnie nigdzie się nie wybieramy?

Sławek wzruszył ramionami.
- Czemu nie? Siadaj - wskazał mu taboret obok jego siedziska i podkręcił lampę naftową, w okolicy zrobiło się nieco jaśniej i podciągnął koszulkę. Na ciele, miał okropne i głębokie blizny, na niektórych nadal miał szwy. Układały się w jakiś pokręcony, okultystyczny symbol.


- Szedłem sobie wzdłuż drogi, po tym co zobaczyłem i szedłem. Aż w końcu doszedłem do czegoś, co wyglądało jak koniec tego całego wariatkowa. Nagła granica, a za nią tylko ciemność. Jakby ktoś resztę świata poza tą wiochą odkroił nożem. Poszedłem dalej, dzień później znaleźli mnie pół żywego w centrum miasta z tym na ciele. Koniec historii, podobała się?

Nauczyciel chciał zakląć, ale ostatecznie się powstrzymał.
Myślał nad tym, o co jeszcze mógłby wypytać chłopca. Nie chciał uwierzyć w to, że z tego koszmaru nie ma wyjścia. Zawsze jest droga, tylko trzeba ją odszukać.

- Jak wielu żyje tu ludzi?
- Z tego co wiem, piętnastu w remizie. Na zachodzie, ukrywa się kilku w markecie. Na południe, mieszka ponoć jakiś staruszek, o ile jeszcze żyje. No i więzienie, czasami ich spotykamy w mieście, ale wtedy najczęściej walczymy... Cholerni ciapaci.

Ile to razy będzie nad czymś rozmyślał. Ciężki dzień, ale nawet na chwilę nie przestał kombinować. Skoro już siedzi w tym po uszy, nie ma nic do stracenia. A przynajmniej tak chciał myśleć.

- A więc to wszystko zaczęło się od więzienia? To tam odprawiono te... eee... przyzwanie? Myślisz, że da się to odwrócić?

- Z tego co mi mówił staruszek, to zostało przyzwane w centrum. Ci islamiści, krzyżowali nas, rozpłatowywali nas i inne takie rzeczy... I wtedy on się pojawił, zupełnie przypadkiem. Tak przynajmniej mówił, oni pewnie są tak samo zaskoczeni jak my.

Jego pokryta szczeciną twarz na moment skryła się w obtartych dłoniach. Chyba zaczynała dopadać go migrena. Co robić? O co tu chodzi? To jakieś show? Kurwa, ja chcę po prostu stąd wyjść.

- Czy są jakieś miejsca, których te poczwary unikają?

Sławek podrapał się po plecach i zamyślił.
- Jestem tu miesiąc, pojawiają się tam gdzie ludzie... Czasami próbują szturmować remizę, wtedy się musimy bronić. Dzisiaj widać są nieco zagubione... - powiedział zamyślony - Nie wiem...

I wtedy to na niego spadło. Że też wcześniej o to nie zapytał.

- A czy macie tu gdzieś jakiś pojazd?
- Jasne że mamy, ale ucieczka nimi kończy się tak jak moja, z tego co wiem. Znajdą trupa w centrum, w sumie nie wiem dlaczego ja przeżyłem... Eugeniusz się tym zajmuje, to znaczy ten “starzec” - wskazał go ukradkiem palcem - Mamy kilka pól za miastem, musimy coś jeść.

Andrzej pokiwał głową i zmusił się na uśmiech.
- Dzięki Sławku za odpowiedzi. Myślę, że zostanę u Was na noc, jeśli nie sprawi to kłopotu. Jutro pomyślę, co zrobię dalej.
- Jasne - powiedział już od niechcenia.


Andrzej znalazł kąt dla siebie. Nagle poczuł się okropnie obco. Zamiast siedzieć wygodnie przed telewizorem i oglądać mecz, trafił do samego piekła. Zmęczenia dało o sobie znać. Zaraz też położył się na wytartym materacu i szczelnie nakrył się kurtką.

Może faktycznie to był tylko sen i zaraz się obudzi?
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline