Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2013, 19:56   #10
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Zaraz przed sztormem...tak wtedy to być musiało. Sverrisson był pewien że na kilka chwil przed tym jak rozszalał się gniew Krignar'a... boga burz i nawałnic, czuć było zapach niebieskiego lodu jak zwał go lud z miasta -fortecy... czyli zapach mroźnego powietrza z dalekiej północy. Helvgrim cieszył się jednak że jeśli wściekły bóg zgotował taki los dla ''Purpurowego Zachodu'' i jego załogi to pewnie nie patrzy teraz wściekłym wzrokiem na Azkahr i jego śnieżne szczyty. ~ Zawsze jest odrobina dobrego w złym. Pomyślał Helv, wtedy właśnie otrzymał uderzenie otwartą dłonią w twarz, a do jego uszu dotarły słowa, głos był znajomy, na szczęście dla młodego awanturnika Hansa Hohenzolerna... właściciela ów głosu.

- Żyjesz Sverrisson? Ciebie by chyba taki deszczyk nie zabił, co? Dopytywał się Hans z przekąsem.

- Oz'hr Na nek ... nai Rhu'ff - akh Az Hehnz' elrn, yur? Odpowiedź khazada nie była na pewno w Reikspelu.

- Hm, jak mówisz? ... ... ... Chyba potrzebujesz miarkę piwa mości Helvgrimie by dojść do siebie. Rozejrzę się za jakąś bronią dla nas, wrócę wkrótce. Hans musiał krzyczeć bo w głowie azkahrnieńskiego khazada, słowa człowieka brzmiały jak bębny bojowe Graelingów. Krasnolud zdał sobie sprawę że przemówił w języku praojców i po chwili poprawił się mową południowego cesarstwa ludzi.

- Pytam, czy ciebie i twojego humoru nie może zmyć nawet taki sztorm, herr Hohenzolern? Odpowiedzią się nie trudź, znam ją już. Mokry Sverrisson dźwignął się z kamienistego podłoża i usiadł, przetarł oczy które szczypały od słonej wody. Ta czynność jednak nie pomógła, a wręcz odwrotnie, tylko pogorszyła sprawę, Helvgrim nawciskał sobie w oczy więcej mokrego piachu i soli. Khazad zaklął szpetnie pod nosem. Przeklął statki, marynarzy i morze oraz inną wszelaką wodę w ilościach większych niż te które mieszczą się w beczce z zacnie syconym miodem jego dziadka.

- Ha! Parsknął tylko Hohenzolern przyjaźnie i odszedł robić co wcześniej zamyślił. Helvgrim rozejrzał się po plaży. Obraz nędzy i zniszczenia spowodował głębokie westchnienie i skierował myśli krasnoluda na niebezpieczny tor nieuchronnego losu, czas było jednak stamtąd zawrócić i wziąć się w garść. Kilku ludzi, którch widział Helv, kręciło się miedzy szczątkami statku wyrzuconymi przez morze na brzeg. Zresztą, wyrzuconymi tak jak Helvgrim, inni ocalali oraz masa martwych załogantów i pasażerów nieszczęsnego okrętu. Sverrisson spojrzał po nich wszystkich i doszukiwał się czy są tam jakieś znajome twarze, poza Hansem Hohenzolernem oczywiście. Z Hansem łączyła Helvgrima przeszłość z burzliwego Grunheim, a tylko inny krasnolud wiedzieć mógł jak ważna była dla Helva przeszłość, jak ważna jest ona dla całej krępej rasy... a zatem jak ważna była przyjacielska więź z Hansem... bardzo ważna. Hansowi można było ufać i w tym zamykała się cała przyjaźń, czy potrzeba czegoś więcej niż zaufanie. Spojrzenie po mokrych i zrozpaczonych ludziach na brzegu morza przywołały do pamięci młodego dawi, twarze i imiona załogantów.

Był tam człek którego krasnolud nazwał Ur'z... co znaczyło tyle co niedźwiedź w nowym Futhark'u, a oznaczyć go szło runą Urzu-nha. W dniu kiedy Helv poznał człeka który przedstawił się imieniem o totemicznym znaczeniu dla khazadów, runy te dawi wyrył na drewnianej belce wspierającej forkasztel na pokładzie statku... dnia to było już pierwszego kiedy się zaokrętowali. Jakże było możnym mówić na człeka niedźwiedź? ~ Niedźwiedź to niedźwiedź... ale człek to musiał być Ur'z. Myślał wtedy Helv o bogobojnym mężczyźnie za jakiego wziąć można było Ur'za sądząc po jego częstych modlitwach. Po plaży chodził też dziwny jegomość... Tobruk brzmiało imię jego. Skryty był i wiele nie mówił, ale plotki różne o nim wśród załogantów krążyły... tak tajemniczego człeka dostrzec łatwo było pośród grogiem zaprawionej załogi... zresztą, bogowie dali dwa miesiące na tej krypie zbutwiałej, a tam ukryć coś nie łatwo było.

''Purpurowy Zachód'' załogę miał iście piracką... i choć boga ludzkiego mórz i oceanów Mananna, czcili wszyscy załoganci to poza tym wciąż zostawali ślepi na bogów znaczenie. Co innego było z pasażerami i ochroną statku. Widać bojaźń przed boską karą w życiu opłacać się musi bo na brzegu zasłanym ciałami, pośród ocalałych był nie tylko ów wspomniany Ur'z, ale i herr Gottfried oraz mości Arthur. Wszyscy wspomniani znani byli pośród załogi jako religijni ludzie. Modlili się często. W złe dni składali podarki swym bogom by ich przepraszać, w te dobre i pogodne, również nie szczędzili kolan i psalmów. Czy to bogowie ocalili tych mężów, trudno było powiedzieć, ale kto bogów nie raduje ten na ich gniew się naraża. Ci zaś ludzie, widać musieli mieć bóstwa po swej stronie. Dobre to były nowiny dla tych co lęk przd młotem Smednira czuli, do nich wszak zaliczał się Helv z Kamiennych Tarcz.

Cyrulika Konrada Helvgrim poznał dość dobrze, na ile oczywiście da się poznać kogoś dobrze przez dni sześćdziesiąt na otwartych wodach... a da się nawet nieźle, skoro co innego niż rozmowa, gra w kości czy wachta nie wzywa. Znajomość ich poczeła się od khazadzkiej łysiny powiedzieć by można. Helvgrim choć głowę zakrywał skórzanym pątnikiem, to ukryć przecież nie mógł faktu że łysy jest. To jednak nie było wszystko co z jego gołą czaszką związane było. Paskudne, stare blizny nie mogły być mylone z niczym innym jak obrażeniami od ognia, a było to lat temu najmniej trzydzieści. Choć dawi nie wyjawił nigdy co stało się i skąd blizny ma, to na pewno zwracało to uwagę innych na łeb wojownika. Prawdziwym nieszczęściem tego wszystkiego było to że tam gdzie blizny nie znaczyły głowy, tam blond włosy kępkami wyrastały... wygląd to dziwny khazadowi dawało. Wyglądała ta jego łysina jak pole marchwi pijanego krasnoluda, a te ostatnie jak wiadomo dobrymi rolnikami nie są. Helvgrim postanowił zatem golić głowę od czasu do czasu by wyglądu normalniejszego nabrać i jak chory na trąd nie wyglądać... i takie to początki miała znajomość między oparzonym krasnoludem a cyrulikiem, herr Konradem Altmanem.

Był tam też i człek o imieniu Hans, pogodny i zawadiacki awanturnik. Jednak ten wciąż szybki i skoczny, lawirował pośród olinowania statku. Krasnolud nie poznał go tak dobrze jak cyrulika, ale widać było że Hans to człek dobry... choć pozory zawsze mogą mylić, a takie lekcje Helvgrim już nie raz i nie dwa w życiu otrzymał. Inny za to był Ulrich, ten równie skryty co Tobruk, najlepiej by z tym ostatnim przystąpić do kubka grogu mógł. Wciąż do siebie coś gadał, a może do tej łasicy swej przeklętej, kto go tam wie. Człek ten stronił od towarzystwa hardego khazada, to i Helv mu nie przeszkadzał, zresztą krasnolud kompana nie szukał, ni do rozmów ni do rumu. Tak to już jest z górskim ludem, swoich się trzyma, w cudze nosa nie pcha. Drogi ich zatem rozmijały się dotąd, teraz może im jednak przyjść iść w kierunku jednym... i tylko wszechmocny Grungni wie jedynie jak długo i daleko ta podróż trwać będzie.

Pośród rozbitków dostrzec dało się dwóch jeszcze, mokrych ludzi. Pierwszym z nich był obywatel Imperium, Friedrich, drugim zaś sin'ha Starkad, syn Erlenda, który gdzieś z północnych rubieży pochodzić musiał. Zaś ten pierwszy, Friedrich Hoffman, bo takie nazwisko nosił ten doświadczony marynarz służył w ochronie statku. Wstyd było przyznać, ale zdarzało się że pomagał Helvowi w czynnościach na pokładzie, czy to węzeł założyć na haczywo, czy burtę korkować. Sam mówił o swych umiejętnościach żeglowania skromnie, ale krasnoludzki wojownik taki jak Helv, mógł traktować pracę Friedricha i jego rady jak katorżniczą robotę w kopalniach Korony Nieba i nauki u mistrza kuźni Frunverga z Żelaznobrodych. Friedrich był w żegludze lepszy niż będzie kiedykolwiek syn Helvgrima, nawet jeśli ojciec jego zacznie nauki już dziś. Tak ten świat już był złożony przez Valay'ę Matkę Dusz... khazad nadawał się do pracy na morzu tak jak ork do stołu Karla Franza, ludzkiego władcy. Choć podobno w Barak Varr życiem przypłaciło wielu krasnoludów by wiedzę o morzach i oceanach posiąść i teraz pływają oni dumnie pod bacznym okiem Grungniego i sędziwą brodą Smednira. Kto wie, może kuszą los, a może są przyszłością dla synów Thorgrima Spamiętywacza? Dla Helva byli szaleńcami, lecz wciąż byli braćmi krwi. Tak więc na Hoffmana liczyć było można, znał się może na pływach, prądach morskich i innych takich rzeczach, a jako żołnierz to i z wojaczką pewnie obcy nie był. Sverrisson rad był że ten zatwardziały wojak cesarski przeżył sztorm. Z synem Erlenda historia była zupełnie inna ... jednak kiedy Helvgrim tak rozmyślał nad ocalałymi i co teraz czynić należy, wiatr zerwał się mocny i przywołał krępego górala do działania. Nad Starkadem przyjdzie jeszcze pomyśleć.

***

Chłodny, silny wiatr zerwał się z nad na pozór spokojnego już morza. Podmuch poruszał długimi i bujnymi, blond warkoczami w jakie spięte były broda i wąsy krasnoluda. Instynktownie Sverrisson sprawdził czy jego obfity zarost jest wciąż należycie zapleciony i ozdobiony zestawem drogocennych spinek i pierścieni ze srebra i złota, z osadzonymi klejnotami i bogato grawerowanymi khazadzkimi motywami. Spinki były ważną częścią dziedzictwa rodziny Svergrima, ojca Helva... teraz skarb był w rękach najmłodszego z rodu. Fakt że biżuteria uchroniła się przed gniewnymi bóstwami mórz i oceanów był wart modlitwy i drogocennej ofiary. Sverrisson obiecał sobie w duchu taką złożyć kiedy tylko nadarzy się okazja. Druga część całego skarbu jaki posiadał Helv była stracona. Młody dawi zdecydował rozprawić się z tą myślą wkrótce, ale jeszcze nie teraz... nie w tym momencie, nie był na to jeszcze gotowy. Zresztą, być może nigdy nie będzie. Jednak by nie zapomniał hańby że wypuścił topór z dłoni potrzebne było coś by mu o tym przypominać.

Helvgrim wstał na równe nogi i zrobił kilka kroków w kierunku wody, wszedł na tyle daleko by zamoczyć się jedynie do kolan. Klęknął we wzburzonej wodzie, która teraz zakrywała go do pasa, a przy fali sięgała do podbródka. Krasnolud zamknął oczy i na ślepo wyszukał dłonią na kamienistym dnie, duży i ostry odłamek skalny. Wyjął go z wody i nie patrząc na niego nawet, wyszukał drugą dłonią najostrzejszą krawędź. Wszystkie troski poza hańbą odeszły precz, znaczy wcale lżej nie było, ni na chwilę... jednak nic nie mogło być robione z pośpiechem inaczej wszystko to nie miałoby sensu. Helvgrim Sverrisson przywołał wspomnienie chłodu w Wielkiej Sali Studni i rozpoczął modlitwę pamięci.

- Trzymać sztandar wysoko, tak aż do gwiazd,
maszerować z nim dumnie, po czasu kres.
Tarczę i słowo naszego pana zaniesieść w dal,
uszczesliwić matkę płaczącą wciąż za nas.
Dla naszych braci, dla naszych ziem, dla serc,
dla spiżowych ścian i stalowych dusz... pamiętać.
Za krew, za szał, za sławę i chwałę, wytrzymać,
i ból i strach, rozpacz i gniew, wojnę i głód.
Ojców zbroję traktować z honorem, za gromril
co w niej, za pot co ją zrosił, za blask... pamiętać.
Siostry swe bronić, braci w przysiędze nosić,
przed bogami klękać i w wierze służyć.
Przysięgam pamiętać... na zawsze pamiętać.


Helvgrim chwycił mocniej kamień w dłoni, przystawił go do lewej skroni i powolnym ruchem rozciął skórę... skończył ciąć dopiero wtedy kiedy rana sięgała już żuchwy. Wciąż nie otwierając oczu, cisnął kamieniem przed siebie w morską toń, po czym obmył ręce w krwistoczerwonej, słonej wodzie. Nabrał wspomnianej wody w dłonie i przemył twarz oraz krwawiąca ranę. Ból był niczym w porównaniu ze wstydem jaki czuł krasnolud po wypuszczeniu broni z ręki. Krwawiąca rana na lewej stronie twarzy nie rozwiązywała jednak jeszcze kwestii zagubienia pradawnego ostrza. Tak to już było. Krasnoludy z Miasta - Twierdzy, miały twarde i zabójcze prawa. Prawa łatwe do przestrzegania jeśli chciało się szybko dołączyć do braci i kuzynów w Wielkiej Sali Grungniego przy jego Kamiennym Stole i ucztować z bohaterami.

Sverrisson wyszedł z wody i policzył ciała leżące na plaży. Ukryć się nie dało faktu że należało zająć się martwymi. Inni, ci którzy przeżyli sztorm, sprawdzali już zwłoki poległych. Krasnolud miał jedynie nadzieję że szukają oni oznak życia a nie pękatych sakiewek nieszczęśników. Krasnolud z Azkrah nie tknąłby osobistych rzeczy martwych ludzi, o khazadach nawet nie wspominając... to mogło tylko przyciągnąć nieszczęście, albo i gorzej nawet... duszę martwego. Kusić losu nie należy nigdy, no... przynajmniej wtedy kiedy można było tego uniknąć. Sverrisson ściągnął wysokie, podkute buty i grube wełniane skarpety oraz lniane spodnie i koszulę płócienną, przez chwilę stał tak jak go Grungni i Valaya stworzyli. Mocno wyżął nogawice i założył je spowrotem, to samo zrobił ze skarpetami, z tym że ich nie nałożył na stopy a jedynie zawiesił na barku. Z butów wylał wodę, po czym ruszył przed siebie. Szybko znalazł okazały głaz na którym postawił buty i rozłożył skarpety aby się wysuszyły. Tylko głupiec pomyliłby krasnoludzkie odzienie z ludzkim, tak więc o szaber się nie bał, wiedział że głupców na tej plaży nie ma... wszyscy głupcy poszli na dno morza.

Krasnoludzka, płócienna koszula również znalazła swe miejsce na kamieniu, ale zaraz po tym jak została pozbawiona rękawów. Oba kawałki płótna, połączone, posłużyły jako chusta na głowę którą krasnolud założył by ochronić łysinę od wiatru, słońca i aby pot nie spływał mu do oczu... a potu miało być sporo. Wszyscy martwi na plaży czekali teraz na ostatnią posługę. Skórzana zbroja, pątnik, torba podróżna czy kusza... te przedmioty krasnolud wspomniał teraz po raz ostatni, nie miały już żadnego znaczenia jako że leżały na morskim dnie. Odziany jedynie w spodnie, szeroki w barkach i muskularny krasnolud, o bujnym zaroście nie tylko na twarzy ale i plecach, klatce piersiowej czy przedramionach... z pięknym i misternie wykonanym tatuażem smoka na szyi, ruszył przez plażę. Po chwili w jego rękach był już ogromny konar, a po kilku następnych żałobnych momentach, ułożona była już niewielka sterta drewna na opał. Jednak drew potrzeba było więcej... stos pogrzebowy musiał być wielki, ogromny. Tak wysoko będą musiały sięgać jęzory ognia by dusze zmarłych wiedziały jak ci którzy ich oddają bogom, żałują ich odejścia. Tak wysoko ogień musi lizać niebo by zbudzić Orgvala, strażnika bramy, niechaj przepuści on tych którzy na to zasługują. Niechaj ogień który strawi ciało, podsycony wiarą zmarłych, da znak innym że ci co przeżyli mają się dobrze i rozumieją jaką łaską ich obdarowano dzisiejszego dnia. Sverrisson zaczął nucić pod nosem pożegnalną pieśń w khazalidzie... nikt jej zrozumieć nie mógł, ni żywi ni martwi tutaj ludzie, ważne że bogowie rozumieli jeśli słuchali. Dawi nie przestawał pracować, żyły uwydatniły się na rękach i skroniach, pot obficie zrosił plecy i czoło. Pochówek nigdy nie jest lekki.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 30-04-2013 o 11:48.
VIX jest offline