| Gotte nie był uczestnikiem wojenek, jak Jost. Nie ganiał też po szlakach, jak większość z pozostałych kompanów. On dalej niż Wurtbad się nie zapuścił. Ale zmienił się też, oj zmienił. Zauważył, że ludzie w większych skupiskach, niżli Biberhof, również wielce zainteresowani są, nie do końca sprawdzonymi, ale za to niezwykle ciekawymi, informacjami.
Gotte więc, początkowo z towarami tatki, często chadzał do miasta. Korzystając z okazji przesiadywał później w karczmach, opowiadał na placach, wszędzie gdzie go tylko słuchano. A o dziwo go słuchano… No więc i Gotte w swym żywiole był. A ile się naopowiadał o ostatnich wydarzeniach w Biberhof, a ile z tych informacji zmienił, upiększył, poprawił, tego mu zliczyć się nie można. Opowiadać potrafił długo, wyniośle, gestykulując wielce. Nie tak, jak kiedyś w siole, teraz odważniej, pewniej, zbierając wokół siebie ludzi. Ludzi, którzy sami go do tego podjudzali. Bo gdy taki Gotte spostrzegł, że go słuchają, to i gadał więcej, to i gadał coraz bardziej mijając się z prawdą. A jednak wielu mu wierzyło, wierzyło i rozpowiadało dalej co słyszano.
Gotte nauczył się tak operować językiem tak, że wiele, bardzo wiele rzeczy potrafił dzięki niemu załatwić. A i dziewką też potrafił odpowiednio nagadać, by ich serca, czy bardziej ponętne piersi, kierowały się ku niemu. Może dziewki nie były najmądrzejsze, no ale po cóż one mają być mądre?
No i tak, gdy jego kompani ze straży wielskiej wracali z dalekich podróży, zaskoczeni mogli być widokiem, jaki prezentował sobą Gotte. Fikuśne, acz wyglądające na zacnej jakości, ubranie. Nim Miller rzucał się najbardziej w oczy, co nie było trudne przy jego jaskrawym, różowawym zabarwieniu. Na głowie kapelusz, bujny kapelusz z wbitymi weń ptasimi piórami. No, wyglądał dla wieśniaków śmiesznie, ale nie zważał na to. Wszak to oni się na modzie nie znali, nie on! Co też dosadnie i często im przekazywał.
Gottemu tematów do gawędy nigdy nie brakowało. Słysząc jednak opowiastki tych, co byli dalej niż Wurtbad, opowiastki równie ciekawe co i te jego, sam też zapragnął takiego życia. Samotnie nie wyruszyłby w taką drogę nigdy, ale teraz… teraz gdy nadarza się okazja… to był znak, że myślał słusznie i sioło swe, jak i nawet Wurbad opuścić postanowił. - Jako już Jościk rzekł nasz, pójdziem oczywiście - wtrącił i Gotte. - I będziem my incogilas, jak zawsze przecie.
Gotte wrócił do chaty swej. Spakował co potrzebne na drogę, napchał sakwę kilkoma złotymi monetami, by kolejnego poranka być gotowym do drogi. |