Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2013, 01:07   #4
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Niemal dwa lata. Tyle za domem spędził Bert Winkel. Niegdyś domokrążca, a dzisiaj... To czym się zajmował z jego wcześniejszym zawodem niewiele miało wspólnego. Przez czas spędzony w podróży zdołał zapomnieć nie tylko o tym. Wraz z upływem tygodni jego wspomnienia blakły z czego po części był zadowolony. Bo czy warto było pamiętać zbezczeszczone zwłoki dobrego człowieka? Czy warto było wspominać samobójstwo zielarki, u której terminowała jego siostra? Czy warto zaprzątać sobie głowę skazanym Tomasem Bauerem? Zapewne nie. Winkel się zmienił przez co obecnie inaczej postrzegał świat. Nie miał już umysłu ciasnego jak Biberhof i jego okolice. Znał Imperium o wiele lepiej niż większość mieszkańców jego ojczystej wioski kiedykolwiek pozna. Za wszystkim co prawda stali łowca Imre i Eryk Bauer, z którym to Bert zżył się bardziej niż za czasów stróżowania w Biberhof. Może jeszcze nie zaskarbił sobie zaufania Eryka, ale od czasów pamiętnego włamania - za co też został Winkel ukarany - nigdy nie oszukał towarzysza...


Eryk - podobnie jak i Bert - wyruszył z łowcą aby poznać świat i przyuczyć się do nowego zawodu. Obaj byli młodzi i rządni przygód, ale na tym podobieństwa się kończyły. Bert chciał przeżywać przygody, spisywać je, opowiadać po tawernach, zajazdach, karczmach... Miał do zaoferowania łowcy swoje zdolności, za pomocą których wyciągał od klientów grupy więcej złota, ustalał wszelkie szczegóły, do których łowca nie miał głowy - lub jako człowiek nie zajmujący się nigdy interesami polegał na często zwodniczym przeczuciu. Eryk natomiast chciał zostać łowcą. Bert podejrzewał, że wydarzenia w Biberhof wstrząsnęły chłopakiem tak bardzo, że postanowił łapać przestępców - aby sytuacji takich jak z świętej pamięci kapłanem było coraz mniej. Zacny cel. Odważny. Dla wielu mogło to się wydawać głupie marnowanie życia, zdrowia i czasu, ale Winkel widział w tym coś więcej. Eryk nie był kolejnym zimnym łowcą głów polującym na kolejnych bezimiennych rzezimieszków dla mieszka złota. Miał swoje ideały i własny kodeks postępowania - a wielu łowców idzie do celu pomimo wszelkich przeszkód...

To, że Imre, Eryk i Bert przeżyli niejedną przygodę było faktem. Życie przez te 2 lata doświadczyło ich dość mocno, dlatego Bert wiedział, że ani on, ani jego przyjaciel łowca nie są już tymi samymi młodzikami myślącymi, że wszystko poza Biberhof jest takie piękne, ułożone i sprawiedliwie. Widzieli masowe groby po bitwach z tworami chaosu, poszukiwali ludzi zaginionych, tropili oszustów, złodziei, zabójców. To, że nie są to już te same chłopaki było widać w każdym ich geście, w ich kroku, ich spojrzeniu. Kiedyś było bardziej beztroskie, mniej świadome. Teraz... Mieszkańcy Biberhof będą zdumieni. Wracając do domu Bert podejrzewał, że nie tylko oni...

***

Pierwsze co rzuciło się Bertowi w oczy to nowi, młodzi strażnicy patrolujący Biberhof. Dobrze im z oczu patrzało jak niegdyś członkom pewnej grupki, która rozwikłała zagadkę uknutą przez kultystę... Widząc wioskę od środka, nie zza drewnianej bramy, Berta wspomnienia ożyły. I nie tylko one. Winkel na nowo poczuł przywiązanie, którym darzył to miejsce. Winkel uśmiechnął się delikatnie widząc skupiające się na nim oczy mieszkańców wsi. Co prawda zawsze przykuwał uwagę do niedawna nosząc kolorowy, elegancki ubiór, ale na dziś dzień został z niego jedynie fikuśny kapelusz z barwnym ptasim piórem. Reszta została zastąpiona wytrzymałym, ale też niebrzydkim ubraniem podróżnym. Winkel nie chciał skupiać na sobie zbyt dużej uwagi ostatnio będąc zmuszony dość szybko ulotnić się z... Ciekawe gdzie dowiedzieli się o tym Eryk i Imre. Pewnie w okolicy Kemperbad...

Bert z nieskrywanym zainteresowaniem spojrzał na nowy pawilon wybudowany na miejscu, gdzie niegdyś stała chata Tomasa Bauera. I co by o nim nie mówić Winkel nigdy i nigdzie nie pił lepszego piwa od tego, które robił martwy piwowar. W tym był mistrzem... Po wejściu do wioski chłopak z śmiałością i serdecznym uśmiechem witał się z dawnymi znajomymi i sąsiadami. Nie był to jeden z tych sztucznych uśmiechów, którym jego kumple po fachu nawet przydzielali numerki, a szczery uśmiech szczęśliwego podróżnika po latach wracającego do ojczyzny. Wkraczając do domu Winkel radośnie zakrzyknął, że wrócił. Zupełnie tak jakby wyszedł dzisiaj rano, nie było go parę godzin, a później wrócił na obiad. Babcia Ola powitała go łzami radości, ojciec też rozpromieniony rzucił, że strasznie się zmienił. Bert czochrając po głowie brata Pitera wyciągnął z plecaka sakwę słodyczy i mu ją wręczył.

- Ale żeś wyrósł, Piter. Zaledwie rok z hakiem mnie nie było, a ty już niedługo mnie przerośniesz. - Bert przesadził, ale złapał się, że bez zająknięcia wrócił do prostego języka, którego od tak dawna już nie używał.

A później się zaczęło... Ojciec, babka, brat i każdy kto tylko się napatoczył w chacie chciał wiedzieć co u niego słychać. Bert opowiadał długo i ciekawie. Widać było, że każdy z słuchaczy przysłuchuje się temu z zaciekawieniem. W jego opowieści były sytuacje zabawne, nawet wątek miłosny, ale też nie brakowało grozy i krwi. Winkel nie chciał, aby Piter zauroczony piękną opowieścią sam chciał wyruszyć na trakt. Życie w podróży nie było łatwe ani bezpieczne co też Bert wielokrotnie swoimi wypowiedziami podkreślał. Rodzina była szczęśliwa, że ma go w domu. Później po rozmowie z ojcem na boku Bert zapytał co u niego i widząc nieciekawą minę wręczył mu sakiewkę ze złotem. Kiedyś o takiej sumie by nawet nie marzył, ale teraz... Bywało, że za jedną opowieść dostawał więcej. Bert podkreślił, że Korony może i nie poprawią za bardzo sytuacji, ale tylko tyle może zrobić. Obawiał się, że niedługo będzie musiał wyruszyć, ale nie było czasu na rozmowy o tym. Przecież dopiero co przyjechał!

Po opuszczeniu chaty i podziękowaniu za babciny poczęstunek Winkel udał się do chaty niegdyś należącej do Marii Adler. Zielarka bardzo dobrze rozumiała się z Katriną - siostrą Berta - i dlatego też ona i jej ukochany - Woytek Bauer - zamieszkali tam po jej śmierci. Zaraz po przekroczeniu progu Bert napotkał zdumioną minę Woytka. Winkel nie podejrzewał, że coś może się w Biberhof tak długo uchować. Był już w wiosce od godziny, a były osoby, które nadal o tym nie wiedziały! Cóż... Bez Gotte wioskowy interes plotkarsko-informacyjny musiał mocno ucierpieć!

Po przywitaniu się z siostrą i węgorzem - jak nazywał Woytka kiedyś Bert - chłopak wziął na ręce swojego siostrzeńca, który miał na imię Loki. Winkel z uporem osła twierdził, że chłopak ma jego twarz na co siostra wybuchnęła radosnym śmiechem.

- Dobrze, że nie wdał się w ojca... - powiedział klepiąc Woytka. - Z takim wyglądem złamie niejedno kobiece serce. - dodał z uśmiechem.

Oczywiście ani siostra ani jej partner nie zamierzali wypuścić Berta wcześniej jak przed wyczerpującą opowieścią o jego przygodach. Jako, że towarzystwo było młode Winkel mógł zmodyfikować opowieść dodając jej nieco pikanterii. Po prostu przy babci nie mógł sobie pozwolić na tyle ile chciałby usłyszeć młody Bauer. Od niego też się dowiedział, że Conrad - stary towarzysz Imre - zatrzymał się w Biberhof i ożenił się z Jagną. Co więcej ponoć uczy wioskowych w Krainie Zgromadzenia. Bardzo to miłe i uczynne z jego strony...

***


Dzień Słońca! Bert odczuwał jego klimat o wiele bardziej niż reszta dawnej straży gdyż pojawił się w wiosce jako pierwszy. Widać, że każdy z nich się zmienił. Jedni mniej, inni więcej, ale zdecydowanie najbardziej zaskoczył Berta młody Gotte Miller. Ubrany kolorowo i fikuśnie jak do niedawna prowadzał się Bert chłopak od razu przykuwał uwagę. Wysławiał też się zupełnie inaczej niż kiedyś. Nie rzucał słowami, których znaczenia nie znał, a płynnie, z wprawą władał językiem chwilami żywo gestykulując. Bert czuł, że znajdą drogę porozumienia...

Popołudniem podczas zabawy w "Beczce Piwa" Winkel postanowił opowiedzieć jedną z przygód łowcy i jego kompanów. Ta rzeczywiście miała miejsce o czym wiedzieli jedynie on i Eryk. Bauer bogatszy o jedną bliznę na twarzy już wcześniej został wypytany przez Berta co się stało. Okazało się, że Winkela sporo ominęło, ale... to już opowieść na inne popołudnie - a Bert podejrzewał, że nawet lepszym byłby wieczór. Cała akcja działa się w górach zamieszkiwanych przez wiekowe krasnoludy. W otoczce śpiewów wiatru rozbijanego o kamienne szczyty łowca miał pojmać jednego zbiega z okolicznego lochu. Cała opowieść była raczej utrzymywana w wesołym tonie, a jej bohaterowie zakończyli ją szczęśliwie, z kompletem kończyn i bez odniesionych w boju ran.


Winkel po prostu uznał, że taka weselsza i promieniująca dobrem i szczytującą sprawiedliwością wersja będzie odpowiedniejsza do okoliczności. Dzień Słońca musiał być wesołym i takim się zapowiadał. O tak. Winkel dobrze pamiętał jak pluł sobie w brodę opuszczając zeszłoroczną zabawę, ale przy Eryku nie brakło mu wspomnień o wiosce, jej mieszkańcach i w ogóle przeszłości. Eryk miał bardzo ciekawe, nawet pozytywne spojrzenie na ich przeszłość...

Opowieść Berta została pochwalona paroma kolejkami, ale największym uznaniem byłby gest aprobaty ze strony Gotte. On chyba znał się na opowieściach nie mniej od Winkela. Kto wie może nawet Bert kiedyś pożyczy tubę ze swoimi opowieściami Millerowi? Jak to Bert nie mógł obejść się bez kobiecego towarzystwa toteż oczarowany urodą aptekarki Ewy podróżującej z karawaną postanowił zaproponować jej wspólną zabawę. Od pewnego czasu Winkel nie miał problemów z nawiązywaniem nowych kontaktów - szczególnie z kobietami - toteż zapowiadała się dobra zabawa. Bardzo miłym dla Berta była sama rozmowa z uczoną. Ciekawym było wymienić się poglądami z kimś inteligentnym - szczególnie, gdy ten ktoś miał piękne długie, kasztanowe loki, głębokie zielone oczy i talię osy.

Wychodząc wraz z Ewą na wieś Bert zobaczył po raz pierwszy od bardzo dawna Angelę Apfel. Kapłanka wyglądała bardzo dobrze, a Bert nawet miał wrażenie jakby urosła. Winkel nie patrzył się za długo ani na nią ani na jej obstawę w postaci ludzi barona. Ot, spojrzał na nią i tyle. Angela wyglądała na dumną i wbrew temu co mogą sądzić inni mówiła z sensem, a ludzie widać, że chcieli jej słuchać. Co prawda pewnie nie brakło też takich co szczerzyli się na jej widok jakby właśnie otrzymali nowe gospodarstwo, ale... Bert do nich nie należał. Już nie. W podróży obcował z kobietami ładniejszymi, bogatszymi i mądrzejszymi od niej. Chyba tylko ze względu na swoje wiejskie pochodzenie i pewną niezręczność Bert jeszcze nie był z jakąś młodą szlachcianką... A może to jego pociąg do podróży i przygód go od tego odwodził? Tak czy inaczej Winkel nie zwracał za dużej uwagi na Angelę. Była jego przeszłością, a po ich ostatnich wspólnych wydarzeniach raczej ani ona ani on nie chcieli - choćby z grzeczności - kontynuować ich znajomości...

***

Bert był pod wrażeniem jak szybko Angela i jej podopieczni uwinęli się ze sprzątaniem w świątyni. Ponoć Apfelówna miała plan uszczelnić dach, powiększyć ogród i wznieść kamienny mur wokół świątyni. Co jak co, ale ambicji nikt jej nie mógł zaprzeczyć. Kazania, które prawiła były też całkiem dobre. Oczywiście Bert - pewnie w podobie do Gotte - mógł dopatrzyć się tam braku dramaturgii, ubarwienia, odpowiedniej gestykulacji czy operowania głosem, ale... to była jego choroba zawodowa. Jak na kapłankę Angela władała słowem pięknie, a o Sigmarze wypowiadała się bardzo kwieciście. Winkel nawet po kazaniu i modlitwie, gdy wyłapał wymowne spojrzenie Angeli i jej sztuczny uśmiech nie mógł się nadziwić jej determinacji. Uśmiechnął się do niej, ale sztuczność jego mimiki była tak nieznaczna, że niemal iluzoryczna. Dla większości ludzi byłby to serdeczny uśmiech, ale fachowiec mógłby go przejrzeć. Fachowiec o niebo lepiej postrzegający ludzkie emocje niż Angela, rzecz jasna...

***

Spotkanie dawnych strażników było czymś na co Bert przygotowywał się duchowo od dawna. Był podekscytowany, bo mimo iż widywał tych ludzi to od dawna nie wszystkich naraz. Miał mieszane uczucia. Naraz cieszył się, że ich widzi, ale i bał się, że ktoś spojrzy na niego przez pryzmat tego co było kiedyś. Bał się, że ktoś wróci do tematu jego włamania do biura ojca Gottlieba. Nie dawał jednak tego po sobie poznać. Nikt jednak tego tematu nawet nie poruszył. Może reszta widziała, że się zmienił. Może wyczuwali, że Bert żałuje i poszedł do przodu. Ku nowemu. Lepszemu...

Winkel i teraz nie śmiał nie skorzystać ze swoich umiejętności i zdecydował się opowiedzieć kolejną z przygód łowcy i jego towarzyszy. Tym razem akcja działa się w dużym mieście jak Nuln, Talabheim czy sam Altdorf. Klient łowcy chciał być anonimowy, ale zadanie, które zlecił było bardzo delikatne. Jego wnuk został porwany, a on jako bogaty kupiec chciał go odzyskać całego i zdrowego. Starzec wiedział, że dziecko może ucierpieć podczas obławy straży na porywaczy toteż wynajął specjalistę. Jak wielkim sukcesem okazała się opowieść mogą określić tylko słuchacze, ale Bert robił co potrafił najlepiej. Budował napięcie do końca niemal nie zdradzając nastroju. Gestykulował, ale nie zbyt żywo aby więcej szczegółów pozostawić wyobraźni słuchaczy. Operował głosem raz mówiąc głośno i szybko, a raz niemal szeptem - Winkel był zadowolony, gdy ściszał głos, a w "Beczce" zapadała niemal grobowa cisza. Może nie miał tak barwnego i ekskluzywnego ubrania jak Gotte, ale nadal swoje potrafił.


Koniec opowieści rozładował napięcie, a sam chłopiec - zgodnie z prawdą - został uwolniony z rąk porywaczy cały i zdrowy. Opis jego uśmiechu, mimo iż Bert bardzo się starał, nie był tak piękny jak w rzeczywistości. Również żadne słowa nie potrafiły opisać wdzięczności zatroskanego dziadka i jego wyrazu twarzy, gdy łowca z chłopcem na ramieniu przekroczył próg jego domostwa. Żadne słowa...

***

Spotkanie z wójtem było dla Berta miłym zaskoczeniem. Szczególnie słowa kapitana straży o tym jak bardzo jest z nich dumny i jak bardzo chciałby aby obecna straż była tak samo dobra jak oni byli przed dwoma laty. I słowem nie wspomniał o tym czego dopuścił się wtedy Winkel. Nawet pokiwał uznaniem patrząc po dawnych strażnikach. Co prawda nie każdy z nich był obecny, ale byli i nowi - jednak też nie wszyscy. Zanim wójt przeszedł do sprawy, która ich tu wezwała, bo taka być musiała, Bert już zastanawiał się co za pergamin trzyma ich gospodarz. Zawiniątko zalakowane było szlachecką pieczęcią Leberechta Frobela z znanym Winkelowi herbem barona. To musiało być coś ważnego, ale Bert nie podejrzewał, że aż tak...

Jak się okazało grupa miała eskortować córkę Barona - piękną Adalinde Frobel - w podróży z Wurtbadu do Kemperbadu. Pięknie. Taka światowa dama, a Bert miał ją poznać jako jeden z tuzina wioskowych ochroniarzy. Papier, który wójt kazał przekazać kapitanowi Joalfowi ze statku „Czarny Łabędź” wziął Jost na co Bert bez dyskusji przystał. Chłopak się zmienił, ale nigdy nie dał powodu, aby reszta nie miała mu zaufać w tej kwestii. Nawet wręcz przeciwnie. Wójt bez wahania przekazał Schlachterowi papirus i dodał magicznie słowa, których nikt z nich szybko nie zapomni. Bert chciał zadanie wykonać dobrze. I nie przeszkadzało mu to, że jego kolorowy kapelusz będzie musiał zostawić ojcu na pamiątkę. Gorzej miał Gotte. "Incognito" oznaczało dla niego nie tylko tyle, że musi się przebrać, ale też całkowicie zmienić swój sposób mówienia i zachowania. Bert też będzie musiał się pilnować. Da radę. Jak zawsze…
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 06-05-2013 o 12:12.
Lechu jest offline