Na spotkanie z profesorem Zweinsteinem przybył niemal na czas. Niemal, bo spóźnił się parę chwil, chociaż chyba nie był ostatni. Nie był tym zażenowany miał bowiem powód by się spóźnić - nauki w Kolegium wymagały poświęcenia niewyobrażalnie wielkiej ilości czasu.
Pomyślne zakończenie sprawy z demonem, jak i oskarżonym o herezję łowcy czarownic sprawiło, że Wolmar wyglądał o wiele pewniej, niż wcześniej. Ci, co znali go przed przybyciem do miasta Wilka mogli dostrzec zmianę. Kiedyś zwykle przygarbiony, ze wzrokiem wbitym w ziemię, jakby obawiając się zwrócić na siebie uwagę, teraz wyprostowany i patrzący hardo przed siebie. Jakby ktoś zdjął mu ciężar z barków...
Tak też było w istocie - wieczna obawa o przepełniające ciało moce, za które zabobonny lud chętnie widziałby go na stosie, zniknęła bez śladu wraz z glejtem przekazanym przez Bursztynowe Kolegium. Moc tego dokumentu miała sprawić, że bez obaw będzie mógł rozwijać swoje umiejętności, ze szczególnym uwzględnieniem tych pozwalających kontrolować Wiatry Magii. "Wstęgi i prądy", jak je kiedyś nazywał. Zdumiewające, jak wielce zmieniło się jego postrzeganie "tych" rzeczy w czasie krótkiego wszak okresu nauki u Neubachtena. Albo nauka czytania i pisania. Któż by pomyślał, że można cokolwiek zrozumieć z tych wszystkich znaczków i robaczków, co je skrybowie mozolnie smarują na pergaminie? A tu proszę - nikt już nie wyśmieje jego koślawego "X" stawianego zamiast podpisu... Nie, nie - wciąż niepewnie, ale coraz sprawniej spod trzymanego w dłoni pióra wychodził "Wolmar Klein". A kiedyś - "Magister Wolmar Klein"...
Przestał śnić o przyszłej potędze i wrócił duchem do sali, w której przyjął ich Zweinstein. Przez chwilę trawił w myślach informacje przekazane przez uczonego - Dieter Klemperer mógł być kolejnym ważnym ogniwem w jego edukacji, jednak to inna, być może błaha sprawa zwróciła jego uwagę. - Sztylet został sprowadzony do Altdorfu przez jednego z naszych rywali... nie można dopuścić, aby trafił w ręce niepowołanych ludzi... - zacytował fragment notatki nieznanego urlykanina. - Czy to nie oznacza, że ów bezimienny kapłan był takim samym heretykiem, jak niesławny Leibnitz? - spytał zgromadzonych. - Wszyscy wiedzą, że wyznawcy bogów Chaosu zwalczają siebie nawzajem - stąd klecha nazwał go "rywalem"... - dodał.
Jedna rzecz nie zmieniła się w charakterze guślarza - niechęć do kapłanów wszelkiej maści. I raczej nie można powiedzieć, że herezja w wykonaniu arcykapłana kultu Urlyka zachwiała jego przekonaniem, że "kapłańska zaraza" to banda szubrawców, po których nie można spodziewać się niczego dobrego. - Właśnie - w jaki sposób dotrzemy do Altdorfu? - powtórzył pytanie Gotfryda.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |