Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2013, 01:32   #6
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Hammerfist Arno nie w humorze mocno spozierał wrogo na kufel pełen od piwa. Miał przeświadczenie głębokie niezwykle, że każdy ogrodnik alkoholu więcej roślinom swym dawał niż było w antałku świństwa tego.
Razu ostatniego łyk jeden pociągną wody zabarwionej rzutu podobnego na Dniu Słońca niemal dokładnie dwie wiosny temu.
Mało się od paskudztwa nie otruł, a mordę mu tako wykręciło, że niemal całe mu jego życie młode przed patrzałkami przeleciało. Jak takie szczyny ludzie pić mogli zagadką było dla niego od lat wielu.
Smaku takiego nie mieć to wszelkie pojęcie przechodziło. Stary Bauer przynajmniej we dnie powszednie znośne alkohole robił. Nie najwyższej jakości, prawda to, ale pić się dało.

To jednak pojęcie wszelkie przechodziło! Trunek złocisty, perlisty, wspaniały bezcześcić tak?! Każdy khazad porządny, szanujący się prędzej własnym toporem zarąbałby się niż przyznał do takiego czegoś stworzenia. Baryłki wszelakie w czeluść najgłębszą strąciłby, coby usta niczyje kołkiem nie stanęły, a język od gęby nie oddzielił, trzewi nie wypaliło, a żołądka na lewą stronę nie przenicowało.
I przede wszystkim, by paluchami nie wytykano go.

Ni dziwota, że stopa ojca jego, progu tego nie przystąpiła od chwili starego Bauera powieszenia. Choć Arno przyznać musiał, że Joni nieczęstym gościem był. Zatrucia żołądka obawiał się mawiając często, że taką wodą to on owce poi. Zwierzęta do wody przyjmowania nawykłe były tak jak khazadzi do płynów ognistych. Wbrew naturze stawać nie należało, bo później, a nawet prędzej ona ością w gardzieli stanie i do zadławienia ostatecznego doprowadzić może.

Razu kolejnego jako pierwszy przy stole zasiadł na resztę z wójtem włącznie czekając. Przed czasem umówionym w progi "Beczki Piwa" zajrzał po kolei na każdego przybyłego spozierając z szerokim uśmiechem wyszczerzonych zębów i zza stołu wstawał, by w powitania geście za przedramiona uścisnąć.

Pozmieniali się. W stopniu większym bądź mniejszym.
Najmniej do poznania Schlachter Jost wespół z Bauerem Erykiem byli, a w stopniu mniejszym nieco Winkel Bert i Millerowie Gotte z Rudim. Teraz każdemu z nich bardziej chłop niż chłopiec wyglądał.

Ze wszystkich Hammerfist najmniej zmienił się. Mniej niż wieś cała nawet z ludźmi w niej żyjącymi. Tylko broda dłuższa nieco była.
Poza nią wszystko identyczne było: ta sama facjata i dobrze znana, szpetna blizna, o której to Arno nigdy mówić nie chciał. Nawet łachy podobne, najzwyczajniejsze jak każdy Biberhof mieszkaniec. Jakieś portki wytarte, buty zużyte i luźna koszula lniana solidnie pobrudzona w miejscach fartuchem nieprzykrytych podczas pracy.

-W jedną stronę bilet powiadacie - mruknął pierwszy raz.

Przez chwilę zastanawiał się czy opłaca się wyzwanie podejmować. Po prawdzie to niedawno całkiem powrócił i przyjemnie całkiem byłoby w kuźni wypocząć. Młoteczkiem w żelazo jakie postukać.
W zamyśleniu wziął do ręki kufel i już miał podnosić go do ust, gdy do opamiętania mu przyszło. Skrzywił się paskudnie.

-Komu w drogę, temu napar na odciski. Zdrówko - wzniósł napitek w toaście, otworzył okno i z rozmachem wylał na trawę całą zawartość kufla.


Furca z Oberwill należało odwiedzić. Szuja był. Menda był. I ogólnie taka dżdżownica paskudna wijąca się, wąż przebrzydły z językiem syczącym, ale wsi pomóc się starał najlepiej jako umiał.
O intencjach domokrążcy khazad wolał nie myśleć, bo i o zmarłych wspominać źle nie powinno się. Szczególnie, gdy pomoc ich do śmierci doprowadziła. Ale ścierwo był tak czy tak.

-Bry, Furcu. Jak... eeee... zdrówko? - burknął ze spojrzeniem wbitym w ziemię przy własnych stopach.
Drzewo, na którym wisiał obwieś stało tuż przed krasnoludem.

-Głupio się jeszcze pytam się, nie? Nauczyłem czegoś się jednak, powiem i cosik mam - pogrzebał w kieszeni i wyciągnął rzeźbione drewno. Wyglądało całkiem jak plecionka czasu swego przez Huberta Thalberga zrobiona. Plecionka Taala.

-Bo i pamiętliwi khazadzi są, to pamiętałem, żeś Taalowi cześć oddawał. No... Cosik wystrugałem. Masz Furcu. Ażeby Taal okiem łaskawym spozierał na ciebie i co trzeba z Morrem obgadał - powiedział i zakopał pod drzewem własne dzieło.

-Bądź zdrów... Znaczy się... Cholera wie... Dobrego wszystkiego - machnął ręką i odszedł.


Dużo się we wsi zmieniło. Na nieszczęście mieszkańców Angela przybyła do wsi jako kapłanka, a żeby jej skrzaty naszczały do mleka w cyckach.
Arno teraz nie lubił tej baby jeszcze bardziej i nawet Bauera starego rozumieć zaczął, bo i młot sam do łap się pchał. A Tomas słabiuśki na głowie był najwyraźniej i na pokuszenie poszedł.
Tylko osobie niewłaściwej. A żeby ją pryszcze obsypały. Ciekaw khazad był niezmiernie czy Adler Maria przyuczyć do sprawunków takich Karinę zdążyła.

Podobnież nawet matce i ojcu własnemu kłaniać się kazała, taka jej mać. Mieszkańców okradała pod podatków pozorem. Złoto na świątynię. Ogrody powiększać jej się zachciało, a żeby jej tak wszystkie rośliny uschły. Mury od Biberhof odgradzające wznosić chciała, a niech jej przypadkiem cegła na łeb spadnie bufonce, sukwie wściekłej.

I od ojca jego, Joniego Grungniego wyznającego też złoto może brać chciała?
Niedoczekanie. Nim słońce za linię horyzontu się schowa, on wymyśli coś, co przysiągł sobie na honor własny.
Tylko co?

Tymczasem sam kluczył wśród przyjezdnych będących efektem otwarcia drogi do Wurtbadu.
Tyle przynajmniej dobrego z zamieszania tego całego przyszło, za Dzień Słońca ich tak popularny się stał, że nawet ludzie z zamku barona przybywali. Tako przynajmniej ludziska gadali, bo Hammerfist zawczasu ze wsi ulatniał się, by w uczestnictwo przypadkiem wciągnięty nie był.
Piwsko jeszcze gorsze niż co dzień być musiało.

W czasie nieobecności jego Woytek ożenił się z Kariną i nawet syna mieli - Lokiego. Nowe pokolenie rosło.
Jagna, towarzyszka ich ze śledztwa przeprowadzania za Conrada wyszła, a ten szkółkę otworzył. Szczytnym to niezwykle pomysłem było, bo i sam chętnie by do nauki przystąpił, gdyby wójt zadania im nie dał.

Zmieniało się we wsi, oj zmieniało.
Twarze nieznajome dziwić już nikogo nie powinny...

Nagle zatrzymał się i w czachę dłonią otwartą plasnął. Oczywistym tak ten krok był, że aż do głowy ledwie mu to przyszło.
Odwrócił się na pięcie i ruszył szybko przebierając krótkimi nogami.


Po stosunkowo krótkich poszukiwaniach znalazł Beczki Piwa właściciela obecnego.

-Uważnie słuchajcie mnie i obrażać za słowa przyszłe, co je wypowiem zaraz, się nie raczcie. Ojca mego owce płynami mocniejszymi szczają niźli piwo wasze. Ohydne całkiem i pić nie da się bez przed zatruciem obawą. Ale powiem wam, żem w Wurtbadzie był. Znośne całkiem trunki ich, tylko... ludzkie takie... - skrzywił się.

-Nigdzie dobrego tak piwa nie uświadczy się jak u braci mych - khazadów, a jednego z nich całkiem pod nosem macie. Ojca mego, co na alkoholu produkcji zna się. A rada ma taka: Do ojca mego jutro udać się możecie i o napitków wytwarzanie poprosić. O recepturę nie proście, bo sczeźnie prędzej niźli innemu komu jak krasnoludowi zdradzi ją. Po prawdzie, to nawet nie znam jej ja. I oberży nazwę na jakąś khazadzką taką zmieńcie, coby z piwem prawdziwym kojarzyć się zaczęła. Pomyślcie jak do tawerny waszej napić się z okolic przyjeżdżają jedynie, bo i w Wurtbadzie nic dobrego tak nie ma! Pomyślcie. Póki przez Biberhof ludzie obcy przejeżdżają. Pomyślcie! - krzyknął z wyszczerzoną gębą, oddalając się.

Teraz tylko z Jonim pogadać należało.


Rankiem dnia następnego ojcaszka na nogach już zastał. Na stole dwie manierki czekały na młodego krasnoluda - obie własnoręcznie wyklepane, z czego jedna była mniejsza, a druga większa.
Joni dobrze syna swego wyprawił. Zawartość pojemników metalowych nawet krasnoludzką facjatę wykręcić solidnie potrafiła.

Pożegnanie było krótkie i rzeczowe. Arno ma się trzymać na wyprawie, bo jak nie, to ojciec przyjdzie i tak mu w dupę przypieprzy, że przez trzy kolejne Dni Słońca z rozdziawioną japą chodzić będzie i "Ajaj!" wołać.

W drodze młody Hammerfist myślał o rozmowie wczorajszej. Takie jak pożegnanie była. Krótka i treściwa. Joni zastanowić się obiecał, ale więcej na temat ten rozmawiać nie chciał.
Czy się zgodzi? Tego Arno odgadnąć nie potrafił. Jakby jednak ojciec zdecydował się na produkcję alkoholu dla karczmy, to syn jego dokładnie powiedział czego żądać trzeba. Po pierwsze dochodów ze sprzedaży, po drugie zmiany nazwy, po trzecie płacenia podatków na świątynię za niego.

Na miejscu zastał już Josta. Później dopiero doszli pozostali, a każdy gotowy do wymarszu.
Również Arno był gotów. Stare łachy, jakie nosił każdy mieszkaniec Biberhof zostały zastąpione przez solidne buty i spodnie. Na torsie wisiała koszula kolcza i skórzana kurta, zaś na rękach znajdowały się ćwiekowane rękawice.
Przy pasie wisiał jego wierny młot.

-To co? Idziem po córeczkę baran... eeee... barona! - zatarł duże dłonie z niezdrowym uśmiechem na brodatej twarzy.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline