Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2013, 21:26   #104
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Brand Gallan | Dorien Nitram | Joann de Seis | Olhivier Rendell | Xendra Nua’vill
Kufer, które jeszcze przed paroma chwilami otworzył Woodes, był teraz pusty. Jako że nie można było ustalić, jakie było prawdziwe przeznaczenie kamieni, te zostawiono na stole alchemicznym, obok alembików i pelikanów, a także tuzina innych trucizn.
Gallan, zaczepiony przez Xendrę, chętnie przyjrzał się temu, co mu pokazała. Co prawda nie mieli zbyt dużo czasu, ale jednak poza ponownym zejściem do podziemi, nie mieli zbyt dużo do roboty.
Co gorsza, pojawił się problem: Arethei, Woodes i Rannes nie pojawiali się, nie wiedzieć dlaczego. Zapewne coś ich zatrzymało, jednak co to było - zgromadzeni na dole nie wiedzieli ani, póki co, nie mogli tego dojść. Pozostawało tylko czekać, aż bohaterowie powrócą w chwale, uratowawszy bezbronną kobiecinę przed gwałtem. Czy kogokolwiek tam na górze gwałcili.
W tym samym czasie, Nitram wydawała się być w lekkim stuporze. Nie mogąc zrobić nic, co mogłoby pomóc reszcie drużyny, kapłanka, instynktownie, zanosiła modły do swojego boga, co tylko spotkało się z ironicznymi komentarzami ze strony de Seis. Zarówno szlachcianka, jak i krasnolud popisywali się wisielczym humorem, którego pozazdrościć mógłby niejeden. Całości, oczywiście, dodawały wrażenia zwłoki, które leżały pośrodku celi.
- Moja siostra jest przetrzymywana gdzieś na górze - odparła rzeczowo Joanna, zapytana przez Xendrę. - Rozdzielono nas, mnie jako ponoć więźnia politycznego, ją jako przyszłą nałożnicę. Mała. Ma zaledwie trzynaście wiosen. Włosy koloru słomy. Ha - parsknęła ironicznie. - Któż to wie, może jeszcze tej nocy jakiś prostak rozdziewiczył pannę, której cnota była warta paręnaście wiosek na zachód od Westgate.
W odpowiedzi na to, bard zagwizdał melodię i zaśpiewał:

Strzeżcie się, kapłany
Przyjdą na was
Nastoletnie kurtyzany...

- Och, zamknij się -
rzekła de Seis.
- Obawiam się, że Olhivier może mieć rację. Jeśli nie zdołamy jej odnaleźć dzisiaj, któż wie, jaki to los może ją czekać - odparła Dorien, przejęta. - Najgorsze jest to, że nie możemy zrobić nic. Musimy czekać...
Była to rzecz dziwna: Dorien wyglądała na o wiele bardziej przestraszoną, niż kiedy była tutaj Arethei, która zawsze z niejakim dystansem odnosiła się zarówno do jej boga, jak i jej samej, a i wreszcie która zazwyczaj jej matkowała.
- Dzięki - odrzekła de Seis.
- Kapłan zawsze pocieszy - odparł krasnolud, gwiżdżąc.
- Poczekajcie! - niemalże krzyknął Gallan. - Coś... Wydaje mi się, że rozumiem... Z tego, co napisał ten tutaj...
- Ach -
uśmiechnęła się sardonicznie de Seis. - Wybawienie.
- Mistrz Gallan, wtajemniczony w zawiłe arkana liter -
rzekł całkiem poważnie Rendell.
- Xendro? - rzekł do drowa niziołek, nieco urażony. - Czy pozwolisz na chwilę?
Jak się miało później okazać, mag w istocie zrozumiał z całej księgi nieco więcej.
- Otóż, widzisz, czarodziej spisał te notatki pewnym szyfrem, który udało mi się do pewnego stopnia złamać - wyrzekłszy to, Brand aż pokraśniał ze szczęścia. - Oczywiście, tylko jego fragment. Nie jestem pewien niektórych fragmentów, ale...
- Och, pospiesz się!
- syknęła zniecierpliwiona Dorien.
- No więc... Oczywiście, Menetul to golemy - rzekł Gallan, niezrażony Gallan. - Jednak te przedmioty... Wygląda na to, że po prostu czarodziej pisał pewne kawałki do zmyłki, jak gdyby chciał uniemożliwić osobom postronnym przeczytanie tej książki. O ile opisuje on tutaj jakieś arachnidy, wygląda na to, że pewne przedmioty o dostatecznej mocy zaklęcia potrafią ożywić nieorganiczną materię... Jeśli, oczywiście, uprzednio zaklęto także i konstrukty. Raz ożywiony, konstrukt słucha nie tego, kto rzucił zaklęcie, ale, w tym szczególnym wypadku, tego, kto włożył taki artefakt we wnętrze golema. W ten sposób, golem byłby zasilany artefaktem.
- Czy jesteś pewien, że to zadziała?
- rzekła Dorien. - Co w takim razie miało by na tyle potężnym artefaktem, by ożywić golema?
- Nie jestem pewien... Co o tym sądzisz?
- zakłopotał się Gallan.
De Seis westchnęła. Krasnolud gwizdnął.


Jack Woodes | Lou Rannes
- Manfred? - rzekł Woodes. - Widziałem go ostatnio przy karawanie. Ale nie interesowałem się nim zbytnio. Mam inne zajęcia
- Tak, mamy inne zajęcia. -
dodała Rannes.
Ten duży, który miał całkiem spore mięśnie, patrzył na nich, jakby przemówili w obcym języku. Spojrzał po swoich towarzyszach, a później zachwiał się. I upadł.
- Ha! - zarechotał jego towarzysz, chwilowo ignorując stojącą przed nimi dwójkę. - Całkiem go zamroczyło. Jak gdyby nie był dość tępy.
Łowca niewolników zaśmiał się jeszcze raz.
- Chodźmy wreszcie
- rzekł ten drugi, do karła, który nie spuszczał wzroku z Rannes i Woodesa. - Później wejdziemy na wartę. Znam jednego, co nas później zastąpi.
Tymczasem, karzeł potarł brodę.
- Nie znam ich - rzekł wreszcie, świdrując wzrokiem dwóch podróżników. - A znam cały obóz.
- Nie przypominasz sobie -
wtrącił się tamten - boś pijany. Jak my wszyscy.
Tymczasem wielki strażnik, który dotychczas siedział rozkraczony na ziemi, pochylił się i uklęknął, a kiedy nawet i to okazało się za trudne, podparł się rękoma. I zaczął wymiotować. Dość głośno.
- Na bogów - wywrócił oczyma w stronę niebios najemnik. - Przysięgam, ostatni raz wziąłeś do ust wino.
- Dobre było...
- po czym struga rzygowin wylała się z ust pijanego strażnika z wartkością Styksu.
Karzeł tymczasem, w pijackiej zaciętości, obserwował człowieka i elfa, jak gdyby tylko chwila nieuwagi miała sprawić, że tych dwoje rozpłynie się w powietrzu niczym gusła rzucone przez niewprawnego maga.
- Dveyer - drugi łowca niewolników zwrócił się do nachmurzonego karła. - Musimy coś zrobić. Jeśli nie stawimy się na wartę na czas, każą nas wychłostać.
Karzeł nazwany Dveyerem ani drgnął.
- Na bogów - powtórzył tamten. - O nich ci chodzi?
- Ano o nich -
serdelkowate palce karła powędrowały w stronę przewiązanego u pasa rzemieniem sztyletu. - Dobrze znam cały obóz, panie Narimas. I nie wygadujcie mi tutaj bzdur, że jacyś nowi zakontraktowani są. Bo wiem, kiedy ludzie Manfreda przychodzą po nowych. Znam rozkłady karawan...
- Dveyer -
odparł tamten, a w jego głosie pobrzmiewały ślady gniewu. - Znasz zasady. Nie wtrącamy się do polityki. A jeśli jesteś zainteresowany - machnął ręką w stronę Rannes - to przecież też wiemy, jak jest. Można poużywać, byleby nie uszkodzić.
Po chwili, karzeł wybuchnął.
- A coście się tak uwzięli, co!? - krzyknął. - Zostawmy głupca tutaj, niech zaśnie. Jeśli o mnie chodzi, to mogą go nawet skrócić o głowę, bo i tak tylko przynosi kłopoty. Ale niech mnie piorun trzaśnie, jeśli będą mnie mieli powiesić za to, bom przepuścił obcych do obozu. A!
- Ale...

Już nigdy nie mieli dowiedzieć się, co miał powiedzieć łowca niewolników, który był pochylony nad swoim wymiotującym przyjacielem. Kiedy tylko miała wybuchnąć sprzeczka, przez którą cały obóz powstałby na równe nogi, usłyszeli głos.
- Hejże! Dveyer!
Rannes zauważyła, że na te słowa, zarówno jak i karzeł, jak i kłócący się z nim łowca natychmiast zaniechali dalszej sprzeczki. Nawet wielkolud rzygał jakoś oszczędniej.
- M... M-Manfred? - zapytał karzeł.
Ubrany bogato i uzbrojony mężczyzna stał przed pozostałą piątką - Rannes, Woodesem i trzema łowcami niewolników. Jednak to, co mogło zaniepokoić dwóch podróżników, to fakt, że wzrok mężczyzny, w którym odbijały się światła pochodni, był chłodny i absolutnie trzeźwy.


- Panie Dveyer - rzekł wolno - cóż to za rozboje w środku nocy?
Dveyer nie powiedział nic.
- Milczycie, panie Dveyer. To dobrze. Pojmuję to jako znak rozumu, który powraca do waszej głowy. Nieczęsto tam gości.

Wielkolud skończył wymiotować. Ten nad nim pochylony spoglądał ze strachem, to na człowieka, który nazywał siebie Manfredem, to na dwóch podróżników, to wreszcie na karła, który ze złości przygryzał wargi do krwi.
- Poczytuję sobie za wielki zaszczyt, że jestem osobą, która przywraca panu rozum, panie Dveyer. Co do tych dwojga...
Manfred spojrzał na Woodesa i Rannes
- Mam dla nich pracę. Oczywiście, nie będzie problemów? Panie Woodes? I, jeśli tylko znałbym imię zacnej pani u twego boku?
Pytanie człowieka zawisło w powietrzu, a jedyne, co przerwało chwilową ciszę, jaka później nastąpiła, było ciche łkanie dziewczynki, która uczepiła się boku Lou.


Drakonia Arethei

Ognie pochodni zawieszone na zbrojnych wieżach wartowniczych lśniły z daleka, kiedy czarnowłosa dziewczyna cicho jak skrzydła nietoperza przemierzała obóz. Poruszanie się w nocy nie sprawiało jej żadnej trudności. Jako że większość obozu składała się głównie z ludzi, których większa część leżała pijana w sztok. Choć obóz sprawiał spore wrażenie z zewnątrz z powodu murów, które go strzegły, to będąc tutaj miało się wrażenie, jakby trafiło się w środek nieustającego jarmarku lub festynu ku czci jakiegoś boga. Ludzie - miało się wrażenie - zmęczyli się sami sobą i tylko jeszcze niektórzy z nich siedzieli, zasłuchani w trzask wielu ognisk i szum wiatru. W gruncie rzeczy, obóz niewolników nie wyglądał jak obóz niewolników. Zapewne nastroje rozluźniły się, kiedy tylko upewniono się, że ponad setka ludzi w podziemiach jest zamknięta na klucz.
Obóz łowców niewolników nie był garnozonem wojennym, a od prostych oprychów trudno było żądać karnego podążania za rozkazami.
Diablica zdążyła zabić już dwóch ludzi. Jednego nieprzytomnego ze snu, drugą - kobietę, która spała w jego objęciach. Kobieta byłaby krzyknęła, kiedy Drakonia z niedowierzaniem okradała ją ze szczególnie rzadkiego klejnotu, który rzadko spotykano w tych stronach. Mężczyznę zabiła przy okazji; kiedy tylko wyciągnęła ostrze sztyletu z krtani krztuszącej się własną krwią kobiety, mężczyzna zaczął się także budzić. Klejnot był warty i kradzieży, i morderstwa.
Jednak zanim w ogóle miała zacząć planować powrót do reszty drużyny, potrzebowała czegoś, co mogła zrozumieć - nie ksiąg wypełnionych po brzegi inkantacjami i rysunkami sigili sił, których nawet nie mogła wymówić, ale bardzo, bardzo konkretnych informacji. Nie dała po sobie tego poznać, jednak od czasu, kiedy tylko zobaczyła pieczęć kręgu ośmiu sztyletów, prawie wpadła w panikę, Omal z wrzaskiem nie uciekła z ruin zamczyska. Miała nadzieję, że już nie będzie go musiała go oglądać. A jednak, gdziekolwiek by się nie zwróciła, Bractwo zawsze tam było. Wydawało się być wszechobecne.
Jedyne tylko, czego diablica nie potrafiła zrozumieć, to dlaczego Bractwo zaczęło posługiwać się łowcami niewolników - po co, dlaczego - tego nie było wiadomo.
Namiot przywódcy wyróżniał się. Jak zwykle zresztą. Był większy i zapewne przez większość nocy był bardziej oświetlony, jednak teraz, poza pochodnią płonącą u jego wejścia, w namiocie panowały ciemności. Jedynym problemem pozostawała dwójka rosłych oprychów, którzy zagradzali jej przejście.
Obszedłszy namiot, zauważyła, że pewna jego część nieco luźniej była przypięta do ziemi. Wykorzystawszy tą sposobność, wyciągnęła sztylet i rozorała namiot, najciszej jak tylko potrafiła, a kiedy skończyła, wczołgała się do środka.
Wnętrze namiotu było mroczne, jednak nie tak mroczne dla jej infrawizji. Wokół leżało pełno broni, opróżnionych skór, w których zapewne było wino, a także i papierzysk. Na barłogu leżał dość dobrze zbudowany mężczyzna, zapewne ów straszliwy półork, o którym opowiadał z przejęciem Wyrm. Obok niego, trzy nagie kobiety. Kobiety nie spały. Półork - tak.
Drakonia przejrzała notki, jednak nie znalazła nic, poza być może wieściami przekazywanymi między sobą przez łowców niewolników, zestawieniami, kogo złapano. To zastanowiło diablicę. Żaden z łowców niewolników, którego znała, nie kłopotał się, by ustalać tożsamości niewolników.
Poza tym, nie było tutaj nic, co mogłoby się jej przydać. Tak myślała, dopóki jej oczy nie spoczęły na żelaznym kufrze opatrzonym sporym zamkiem. Kufer jak kufer - można było go rozbić, jednak rumoru zamierzała uniknąć. Jednak po paru próbach otworzenia zamku wytrychem, wiedziała, że będzie potrzebować klucza.
- Gdzie jest klucz? - zapytała szeptem najbliższą z dziewczyn, które ciekawie patrzyły na diablicę.
Zalękniona dziewczynka, która nie była zbyt wiele starsza od siostry de Seis, wskazała drżącą dłonią rękę potężnego mężczyzny, która zacisnęła się na naszyjniku z kluczem. Choć Arethei była złodziejem z zawodu, to wyrwanie klucza z ręki półorka nie było czymś, na co chciała się porwać. Szczególnie w środku obozu łowców niewolników.
Diablica przysiadła, nagle pokonana, bez żadnego pomysłu.
Siedziała tak przez dłuższy czas.
Nagle, wpadl jej do głowy bardzo, bardzo zabawny pomysł.


 
Irrlicht jest offline