Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2013, 12:02   #1
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
[WFRP II ED] Ośmiorniczka




Ośmiorniczka




O mieście Eilhart zrobiło się głośno w świecie...


Choć bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że nie tyle głośno co w ogóle zrobiło się. Nie tyle w świecie co w Marienburgu i okolicach, oraz nie o miasteczku tylko o wsi Fauligmere znajdującej się kilka dni od Marienburga.

Wszystko to za sprawą wielu skutecznie rozsiewanych barwnych plotek.
Po karczmach i na straganach dało się posłyszeć:

- że tam jaki kult chaosu , pewnikiem tego Thanzeha …
- jaki baron tam ziemie darmo rozdaje, bo nikt na bagniskach mieszkać nie chce i mu poddanych brakuje
- że Sigmaryci krucjatę jakową ogłosili i hojnie płacą za pozbycie się plugastwa z bagien
- Kolegium Magii sporo płaci za części stwora co to na przeklętych bagnach zamieszkał
- ponoć we wsi cudowne eliksiry robią co to nawet utraconą kończynę przywrócić mogą.
- trzy urodziwe córki karczmarza , piękne trojaczki, spędzą noc ze śmiałkiem który pokona stwora...
- ponoć baron ma nadać tytuły szlacheckie za odwagę, śmiałkom co bestyję zabiją
- jakiś bogaty halfling ludzi zbiera i najmuje na stwora, ponoć nieźle płaci za bestyję lub jej części
- smok, prawdziwy smok na bagnach zamieszkał...

Plotki te znikąd się nie wzięły, a ich rozsianie poparte było sporą ilością gotówki mającą zachęcić rozpowiadaczy do szerzenia plotek. Wystarczyło zapoczątkować sprawę, a ta sama ożywała i rozwijała się niczym kula turlająca się po zaśnieżonym zboczu. Często powyższe plotki mutowały niczym macki Nurgla dochodząc wręcz do absurdalnych kształtów. Zgodnie z nimi rozpustne córki karczmarza były dziewicami, baron kultowi przewodzi i nabór kultystów prowadzi, halfling eliksiry podróżnym rozdaje, a potwora strzeże wioski zamiast ją gnębić – a tym samym naraża się gildii najemników którzy na biznesie tracą...

Początku tych plotek na próżno było już szukać, a prawdę można było poznać jedynie na miejscu...


Spokojna jak dotąd osada Fauligmere w żadnej mierze nie spodziewała się wydarzeń, które wkrótce miały nastąpić. Wieśniacy zdążyli już odetchnąć po atakach wiedźmiarza oraz przewinięciu się przez wieś inkwizytora, który jako lekarstwo okazał się być gorszy od choroby. Co prawda dokuczała im ośmiornica oraz wisząca nad wsią klątwa, jednak do przekleństwa zdążyli się już przyzwyczaić a ośmiornice po prostu omijali z daleka.

Nie wiedzieli, że przyjdzie im na nowo być w centrum wydarzeń, dopóki do wioski nie przyjechał halfling, a był to dopiero "niski" początek kolejnej porcji kłopotów...

Wieczerza w komnatach barona nie należała do wystawnych, ci którzy się tu wcześniej stołowali wiedzieli, że na nic więcej prócz smażonej z ziołami ośmiornicy oraz butelki dobrego wina liczyć nie można. Dla halflinga tak przyrządzona ośmiornica była rarytasem, a przypadająca mu w udziale połowa butelki to było aż nadto. Rozmówcy jednak uważali aby się nie spić, mieli do omówienia najwyższej wagi interesy, dla nich obu dojście do skutku umowy znaczyło być lub nie być, do porozumienia dojść musieli, jak zwykle jedyną niewiadomą była cena...

- I gdybyście jeszcze prócz stwora z bagien, zajęli się klątwą co nas nęka ... rzekł baron Eldred krzyżując ramiona. Nie potrafił pohamować mowy ciała, które rozmówca w mig odczytywał.
- A co ja z tego będę miał? Zapytał halfling twardo mierząc wzrokiem barona. Fakt, że musiał przy tym nieco zadzierać głowę w niczym mu nie przeszkadzał.
- Dostaniesz …

Baron jeszcze długo tej nocy targował się z halflingiem. Pewnikiem kazałby go dawno wybatożyć za bezczelność gdyby nie szlachecki pierścień tkwiący na palcach kurdupla. Sam pierścień rzecz jasna baronowi by nie starczył, któż zdrowy na umyśle uwierzyłby w szlachetne pochodzenie halflinga w Imperium? Faktem jest, iż papiery zdawały się być w porządku a samo nadanie szlachectwa pochodziło z Bretonii, a któż tam tych Bretończyków wie komu i za co szlachectwo przyznają?

Wiadomym było, iż za pieniądze nawet w Imperium można się było do szlachty dostać, nikt jednak nie słyszał o halflingach aspirujących do tego rodzaju nobilitacji. Baron wolał być ostrożny w kontaktach z nieludziem, zwłaszcza, iż skubaniec zapewniał o tym jak bardzo ubezpieczył się na wypadek gdyby nie wrócił ze wsi ... Faktem było iż z początku przymilny i uśmiechnięty halfling podczas rozmowy zachowywał się jak jakiś szef przestępczego półświatka – a do takich ludzi baron nie nawykł, nie wiedział nawet jak z takimi rozmawiać, co jeszcze bardziej wybijało go z tropu. Koniec końców do umowy doszło, spisanej w dwóch egzemlarzach, podpisanych i przypieczętowanych rodowymi pierścieniami.

Na efekty rozmowy tych dwojga nie trzeba było długo czekać. Po okolicach zwłaszcza w Middenhaim rozeszły się niestworzone historie, w większości bzdury wyssane z palca, wykonały jednak zadanie na którego potrzeby zostały stworzone – zwróciły uwagę.

Listy które poszły w świat także nie przeszły echem, największe zainteresowanie wzbudzając w Kolegium, do którego zresztą ludzie zaczęli się dobijać z pytaniami o cenę za składniki ze stwora z bagien, zanim jeszcze Kolegium zostało oficjalnie o fakcie listem powiadomione. W tej sytuacji nie mogli pozostawić sprawy bez odpowiedzi, aby nie narażać własnej reputacji.

Halfling wysyłał listy wszędzie gdzie tylko do łebka mu przyszło, że wysłać może.
I tak kapłani Mannana dostali prośbę o pomoc , którą zapewne by zignorowali gdyby nie fakt, że w prośbie owej znalazła się sugestia, iż Sigmaryci zamierzają przejąć wioskę i główne jej wyznanie. W tym przypadku nie chodziło już o utratę wątpliwych interesów, ale o umniejszenie wpływów i obszaru władztwa Mannana – czego już ignorować się nie dało. Sigmaryci z kolei dostali prośbę o pomoc z sugestią, iż kapłani Mannana, chcą wkroczyć w obszar wpływów Sigmarytów i wykorzenić chaos znajdujący się w pobliżu wioski...

Wzajemne sondowanie się przywódców obu świątyń, potwierdziło jedynie, iż konkurenci są skądinąd zainteresowani zapyziałą wioską a to już stanowiło podstawę do działań... W niedługim czasie obie świątynie poczęły poszukiwania śmiałków do zajęcia się sprawą Fauligmere.

Jedynie resztki rozsądku halflinga powstrzymały go od wysyłania podobnych pism do pozostałych świątyń, nie chciał wszakże wywołać wojen religijnych.

Halfling poważnie rozważał ściągnięcie zaciągu składającego się z bandziorów z Middenhaim, uznał jednak taką akcję za ostateczność i był na to gotowy jedynie w przypadku braku wystarczającej liczby ludzi, którzy chcieliby pokonać osławioną bestię z bagien.

W międzyczasie bez wiedzy halflinga w świat poszły dwa inne listy nie pisane jego ręką. Jeden z nich zaadresowany był do Gildii Kupieckiej w Middenhaim, drugi do krasnoludów z twierdzy Azgal. Jedynie bogowie wiedzieli co też mogło z tego wyniknąć, a zapewne i oni stawiali w związku z tym zakłady u Randala.



Jednak zanim machina pism listów i układów poszła w ruch gniotąc wszystko na swej drodze, zaczęło się dość skromnie, jak to zwykle bywa , od całonocnej popijawy która zaczęła się tak:


Tupik von Goldenzungen był zadowolony z podpisanej umowy z baronem. Kiedy kładł się spać w komnatach jakie otrzymał po matce barona myślał o sposobach realizacji celów postawionych przed nim. Wiedział, że będzie musiał włożyć wiele wysiłku i że będzie potrzebował sporo pomocy, aby zrealizować zadania przed nim postawione. Myślenie i kombinowanie było jednak jego najsilniejszym jak dotąd atutem. W głowie powstawały już treści listów które miał niebawem rozesłać w świat a także treść rozmów do przeprowadzenia w tym najbliższą z jedną z najbardziej zainteresowanych zabiciem ośmiornicy osób - krasnoludem Helvgrimem.

Rankiem do niczego nie spodziewającego się krasnoluda, pijącego w karczmie piwo przybył halfling Tupik. Przybył w swym wyjściowym moderunku, składającym się z ubranka uszytego ze skóry wywerny, przewieszoną z boku procą i krótkim mieczem. Na ramieniu wisiała wypchana po brzegi torba. Rozmiar brzucha w przyrównaniu do innych członków jego rasy budził wręcz skojarzenia z anoreksją. Tupik nie był chudy, ale o dziwo gruby także nie był. Na głowie nosił szeroki kapelusz rondem i barwnymi ptasimi piórami. Dopiero jego zdjęcie i odłożenie, uważnemu obserwatorowi ujawniało kryjący się pod kapeluszem metalowy hełm. Pancerz okrywało dokrojone na miarę szlacheckie odzienie a także srebrny wisior z wyrzeźbioną w nim fajką.


Jego żywe oczy obserwowały czujnie wnętrze karczmy i nielicznych jej bywalców, szczególną uwagę poświęcając krasnoludowi. Widać w nich było morze doświadczeń, spryt i swoistą mieszankę litości oraz bezwzględności. Miały coś w sobie jednocześnie z oczu sarny i wilka, a być może tak często zmieniał się to spojrzenie jak i nastawienie halflinga, że po latach zlało się w jedno?

Było pewnym, że po tym niziołku, można było oczekiwać zarówno bezinteresownej pomocy , jak i bezlitosnej przemocy. Ciężko było go rozgryźć, zwłaszcza gdy nie znało się jego nader skomplikowanych dziejów. Całości obrazu dopełniała blizna na szyi - skrywana obecnie pod falbanami szaty, blizna przywodząca na myśl ślad po zaciśniętej nań linie.

Zapytał czy może się dosiąść, a na zgodne skinięcie głową zareagował natychmiast. Zamówił strawę i postawił na stole butelkę z przyniesionym przez siebie trunkiem, otwierając jednocześnie zamknięcie. Trunku tego krasnolud nie mógł pomylić z żadnym innym, stała przed nim butelka prawdziwego krasnoludzkiego spirytusu. Sam halfling jednak nalał sobie wina z bukłaczka, czemu Helvgrim specjalnie się nie zdziwił, wiedząc dobrze, iż krasnoludzkiego rarytasu praktycznie żadna inna rasa strawić nie zdoła.

- Nazywam się Tupik , choć zwą mnie także Grotołazem - przedstawił się niziołek - Od niedawna noszę też rodowe nazwisko, ale myślę, że byłoby ono raczej przeszkodą w wzajemnych kontaktach niż pomocą. Jego wzrok skierował się ku herbowemu pierścieniowi na prawej dłoni. - Przyszedłem omówić kwestię ubicia ośmiornicy, którą ponoć jest waść żywotnie zainteresowany.



***



Tymczasem w zupełnie innym, choć nie tak dalekim miejscu Vilis i Siegfryd weszli do komnat ojca Mortena, wysokiego rangą kapłana w świątyni Sigmara, podlegającego bezpośrednio jedynie Arcykanonikowi Augustowi Libernstainowi.

Ojciec Morten kazał was przyprowadzić, mając do omówienia ważną sprawę. Byliście już tu wcześniej, surowa komnata ubogacona nielicznymi acz ładnymi elementami - dębowym, rzeźbionym biurkiem, biblioteczką, srebrnym symbolem Sigmara powieszonym nad krzesłem przy którym siedział kapłan, wyraźnie wskazującym w czyim imieniu przemawia i działa. Szczególną uwagę przyciągał obraz zawieszony w pokoju, który ujmował jeden z najważniejszych momentów z życia waszego boga.


W powietrzu unosił się ładny zapach lawendy. Ojciec Morten miał już dobre pięćdziesiąt wiosen na karku, siwiejący, łysiejący, pulchny - z łagodnym i spokojnym spojrzeniem, wydawał się wzorem ojca do którego można było się udać z wszelkimi sprawami. Jednocześnie dobrze wiedzieliście, że aby być zastępcą arcykanonika musiał mieć w zanadrzu te cechy osobowości, które do łagodnych i miłych z pewnością nie należały. Być może ukazywał je innym ludziom w innych sytuacjach, a być może cała aura łagodności była tylko pozorem, na których tak dobrze znała się Vilis. Jeśli tak było, to nie potrafiła ich przejrzeć w przypadku tego kapłana. Wydawał się być autentyczny w swoim zachowaniu i wyglądzie.

Kapłan od razu przeszedł do rzeczy nie owijając sprawy w bawełnę i nie kusząc się na zbyteczne uprzejmości.

- Czy słyszeliście o wiosce Fauligmere?

Jedynie łowczyni Vilis ta nazwa coś mówiła, była bowiem często wymieniana w powszechnych plotkach, stanowiących skądinąt nie bagatelne źródło informacji. Informacje były jednakże zbyt chaotyczne a często sprzeczne by można było z nich wyciagnąć coś konkretnego. Widząc wasze reakcje ojciec kontynuował.

- Zalęgło się tam zło, na szczęście jego główne źródło zostało już wyeliminowane, choć nie małym kosztem - kapłan wyraźnie spochmurniał, lecz kontynuował - wygląda jednak na to, że zostały pozostałości po owym chaoście w postaci przerośniętego monstrum , chaotycznego plugastwa o wyglądzie ośmiornicy, a także kilku podejrzanych mieszkańców wsi, którzy uciekli nim Matthias Krieger zdołał ich przesłuchać.

Oczy Vilis rozszerzyły się momentalnie. Znała Matthiasa osobiście, to on poręczył za nią oraz przeprowadził przyjęcie w szeregi łowców. To on osobiście nakładał jej medalion oraz wręczał glejt pozwalający na działania w imieniu świątyni Sigmara. Wreszcie to on żegnał się z nią gdy wyruszał w podróż, do tej pory nie wiedziała jednak, że to wieś stanowiła jej cel. Nie miała od niego wieści od dobrego miesiąca, przez co podejrzewała, że udał się o wiele dalej... ale wieś? Leżała kilka dni drogi stąd. Dlaczego więc nic nie wie o jego powrocie? Czy w ogóle wrócił? Setki pytań naraz zaczęło krążyć po jej głowie. Słuchała jednak dalej, gdyż kapłan najwyraźniej nie skończył.

- Chcę abyście się tam udali i pomogli w oczyszczeniu wsi i okolic, musimy to zrobić zanim wyznawcy Mannana pierwsi oczyszczą okolice, byłby to niebezpieczny precedens, a z tego co wiem oni również interesują się wsią. Poza tym pozostaje kwestia dokończenia podjętego wcześniej dzieła, pozostawienie spraw niedokończonych, także mogłoby stanowić niebezpieczny precedens. Ludzie i nie ludzie muszą się nauczyć, że łowcy nie opuszczają miejsc zanim nie będą one oczyszczone z plugastwa, a jeśli nawet opuszczają to tylko po to by wrócić i dokończyć sprawę.

Przerwał swa wypowiedź tylko na moment, praktycznie mgnienie oka w którym ukazało się jego groźne, fanatyczne wręcz oblicze. Było to na tyle krótkie i tak szybko znikło, iż po chwili kiedy podjął wątek nie wiedzieliście już czy faktycznie jego wyraz twarzy się zmienił, czy tylko wam się wydawało.

- Będziecie mogli porozmawiać z Matthiasem i zapoznać się ze szczegółami sytuacji, niestety jego stan nie pozwala mu na podróż z wami. Prawdę mówiąc nie pozwala mu nawet na opuszczenie murów tej świątyni, gdzie przyjdzie mu spędzić resztę jego żywota , zapewne już niedługiego. Musicie wiedzieć, że dotknęła go mutacja i szykuje się na godną śmierć, pogrążony w modlitwie i ostatnich przygotowaniach.

Vilis zacisnęła szczęki słysząc jaki los spotkał jej promotora. Poświęcenie życia w obronie wiary, z mieczem w dłoni i dziesiątkami wrogich trupów za sobą było tym, z czym godził się każdy łowca bez słowa skargi, ale to...powolne umieranie w zamknięciu gdy czujesz jak spaczenie pochłania cię od środka nie było godnym rodzajem śmierci. Żaden prawy człowiek nie zasługiwał na taki los.

Widac było, że na kapłanie ta sytuacja wywarła ciężkie piętno, pomimo to - a może właśnie dlatego, kontynuował z niewzruszona pewnością, jak gdyby od powodzenia misji która zamierzał zlecić zależał cały sens ofiary Matthiasa.

- To jeszcze jeden powód aby udać się do wioski, po to by odnaleźć wszelkie eliksiry, które prócz gojenia ran powodują także mutacje. Chciałbym jednak byście sprawami wsi zajęli się dopiero po pokonaniu ośmiornicy, nie potrzeba wam robić sobie kłopotu od razu po przybyciu na te przeklęte bagna, bez pomocy wieśniaków możecie sobie nie dać rady z bestią, a mieszkańcy Fauligmere, po ostatnich wydarzeniach nie pałają chęcią pomocy. Można by wręcz rzec , że są wrogo nastawieni do łowców... Po chwili namysłu patrząc głównie na łowczynie dodał - Spalenie wsi i zabicie wszystkich także nie wchodzi w rachubę. Wioska leży zbyt blisko Marienburga, gdyby się okazało, że tolerowaliśmy taki chaos tuż pod naszym nosem, kultyści nabraliby odwagi i zyskali sprzymierzeńców. Alternatywnie wiele osób mogłoby podejrzewać, że wybiliśmy bogu ducha winnych mieszkańców w swoim zapale i fanatyźmie, jak to już wielu o nas mówi. Sprawę trzeba przeprowadzić precyzyjnie, na ile się da ukrywając powiązania z inkwizycją. Nie zależy nam na rozgłosie czy chwale, Sigmar dobrze wie co robimy i tylko to ma znaczenie. Zależy nam na pozbyciu się problemu, jaki niewątpliwie stanowi potwór i pozostawione eliksiry - to są wasze główne priorytety. Zwłaszcza twoje łowczyni.

- Ty zaś
- zwrócił się bezpośrednio do Siegfireda po raz pierwszy od początku tej rozmowy, - będziesz miał baczenie na Vilianę, aby krzywda się jej nie stała i pomożesz jej na ile będziesz w stanie. Pamiętam jakie są twoje aspiracje, będziesz miał okazje powoli je realizować. Każdy rycerz był wcześniej giermkiem, a każdy kapłan akolitą. Taki jest porządek rzeczy. - Kapłan w końcu zamilkł , oczekując pytań, będąc też gotowy zaprowadzić was do celi Matthiasa.

Siegfried milczał początkowo przez całą wypowiedz kapłana z wielu powodów. Kątem oka obserwował Łowczynię, którą miał strzec, jak się okazało. Gdy nadszedł czas postanowił się odezwać:

- Mistrzu Mortenie, nim udamy się do Matthiasa i zamienimy z nim kilka słów powiedz mi parę słów o tych eliksirach ? - zaczął pytać.

- Z tego co opowiadał Matthias, wytwarzał je Krijin von Stauffer czarnoksiężnik. Zasadniczo leczyły ludzi, ale od niedawna ich wypicie wywoływało mutację. Tak właśnie skazą chaosu zaraził się Matthias. - Kapłan spochmurniał raz jeszcze opowiadając o tym co spotkało łowcę.
- Nie miał zresztą wyjścia, bez eliksiru leczniczego umarłby z pewnością, zawsze była też szansa, że nie udzieli mu się mutacja... niestety. Dlatego ważne jest, aby oczyścić wioskę z wszelkich eliksirów które mogą, choć nie muszą się tam znajdować. Pokusa sięgnięcia po nie będzie zbyt silna dla wieśniaków w razie potrzeby, a wątpię by byli na tyle uczciwi by wydać się w nasze ręce gdy już mutacja wystąpi... zresztą niektóre mutacje wpływają na umysł... Dostaniecie też kilka eliksirów zwyczajnych, na wymianę, to powinno wam ułatwić uzyskanie tych spaczonych, zwłaszcza, że wieśniacy mogą już wiedzieć jakie wywołują one efekty. Powinni dawno temu sami je tu odesłać lub zniszczyć, ale znając mentalność ludzką, pewnie trzymają je na czarną godzinę...

- Co zrobić z tymi, którzy zażyli eliksir. Mamy je zostawić “woli Bożej” czy też “oczyścić” tak jak nakazał Młotodzierżca ? - padło kolejne pytanie. Pewne rzeczy trzeba było wyjaśnić z góry.

- Jeżeli zmiany będą widoczne, oczywiście oczyścić. Stwierdził stanowczo kapłan, po raz drugi przełamując wygląd dobrotliwego ojcunia. Oczu mu się zaszkliły, usta zwęziły, a ogólny grymas jaki pojawił się na twarzy wyrażał bezwzględne obrzydzenie dla wszelkich pomiotów chaosu. - Jeżeli nie będą widoczne, lecz uzyskacie potwierdzone informacje, iż ktoś zażywał eliksir, najlepiej byłoby go odesłać tu do świątyni, na badania i obserwacje. Gdyby jednak były z tym trudności, to sami zajmiecie się badaniami delikwenta dokładnie sprawdzając całe jego ciało, zresztą - dodał po chwili patrząc na łowczynie - Viliana była już w tym wstępnie szkolona, powinna wiedzieć dokładnie co należy zrobić. Gdyby nie było śladów, pozostawicie wieśniaka, jak już mówiłem wcześniej sytuacja jest tam wystarczająco napięta i nie chcemy jej eskalować. Zapewne i tak będzie trzeba za jakiś czas wysłać tam kolejnego łowcę aby przyjrzał się sytuacji w wiosce.

- Czy Matthias spisał pełen raport? Jeżeli tak to chcę go przeczytać - łowczyni zwróciła się do kapłana gdy ten skończył mówić.

Kapłan podał wam raport łowcy wraz jego kopią. Standardowo bowiem orginał pozostawał w archiwach świątyni, kopię zaś dostawał łowca szykujący się na misję.

Raport Matthiasa

Kobieta skinęła lekko głową na znak że zrozumiała co jest jej zadaniem i jakie ograniczenia na nią nałożono. Choć miejsce wszystkich heretyków i bluźnierców znajdowało się na stosie czasem trzeba było powściągnąć słuszny Gniew i działać delikatnie. Podniosła raport i przeczytała go uważnie.

- Będziecie mogli zatrzymać kopię o ile zechcecie - rzekł kapłan gdy zobaczył, iż skończyliście czytać.

Biczownik przytaknął i rzekł:
- Jeśli o mnie chodzi to rozmowa z Mistrzem Matthiasem będzie teraz niezbędna. Mistrzyni ? - zwrócił się do Villiany

- Nie marnujmy czasu - warknęła po chwili na biczownika i ponownie spojrzała na ojca Mortena - Wskaż miejsce gdzie umieszczono Matthiasa.

Ojciec Morten poprowadził was do piwnicznej części świątyni, jakieś dwa poziomy poniżej parteru. Znajdowały się tu lochy wraz z częścią w której oprawcy wydobywali zeznania z heretyków i kultystów. Miejsce to znane było pospolicie pod nazwą sali tortur. Nie wchodziliście jednak w tą część podziemi pozostając przy celach. Zamknięte metalowymi drzwiami, miały wbudowane zasuwane okienka, przez które można było obserwować więźniów a także dostarczać im pożywienie. Cela Mattiasa była wyposażona lepiej niż inne, miała łóżko zamiast siana, stolik, krzesło. Sam więzień siedział obecnie przy stoliku i przy świetle oliwnej lampki czynił notatki w małej księdze. Na pierwszy rzut oka nie było na nim widać żadnych chaotycznych zmian. Łowca był wysokim, imponującym wręcz mężczyzną. Był już niemłody, jego broda i włosy pokryte były siwizną, ale trzymał się prosto i pewnie. Na szyi wisiał mu wielki symbol Sigmara a włosy spoczywały na ramionach. Dopiero gdy ojciec Morten poprosił go do rozmowy zobaczyliście jego gadzie oczy - wlepione obecnie w was nieruchomo. Rozmówców dzieliły zamknięte na trzy spusty metalowe drzwi, jedynie uchylone “okienko” dawało wam wizualny kontakt.

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 23-06-2013 o 09:58.
Eliasz jest offline