Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2013, 04:12   #22
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Wzgórza Vitevo, w pobliżu Lasu Ceni. Północna granica Imperium z Kislevem. Ostatni bastion 6 pułku obrony pogranicza, Lansjerów Siegfreida van Dusnelkena w walce z gospodarem Griszą Nabukovem, spod prawa wyjętym wedle kislevskiego traktatu sprawiedliwych bojarów, ręką wojewody Aleksieja Błotniewicza spisanego.

Sonnstill - dzień letniego przesilenia
Roku 2499 Kalendarza Imperium
Schyłek dnia... po walce.

- na samym początku była burza. Ciemna noc, w którą spokój w zaroślach burzyły tylko zwierzęta wspaniałej urody. Wody deszczu były ciepłe i błogo stać było w ich strugach... wszystko wskazywało na to że idzie ku lepszemu, miało być lepiej. Wspaniałe szaty okrywały doskonałe ciała. Życie było cudowne, nic co ...

- Przestań! Przestań cytować te cholerne księgi. Umierający człowiek, w zdobnych szatach i stalowym napierśniku, powiedział co myślał o modlitwie, po czym odkaszlnął, a z ust jego pociekły strużki krwi. Człowiekiem tym był kanonik Barnabas Goethe i miał on na tyle w sobie jeszcze życia by przywołać swym słowem zdziwione spojrzenie na twarz młodego akolity który klęczał nad nim ze łzami w oczach.

- Powinieneś wysłuchać Początku Kearnusa przed swym końcem, tak nakazuje tradycja Barnabasie. Płacząc, akolita Thomas, kiedyś z rodziny von Ehrlichmann'ów, naiwnie i w bólu żegnał się ze swym zwierzchnikiem i najlepszym przyjacielem.

- Wiem, wiem Thomasie... jednak zapomnij o tym, nie wspominaj więcej jeśli przeżyjesz. Wiedz że nigdy nie lubiłem dzieł Kearnusa. Umierający kapłan uśmiechnął się, ukazał zakrwawione zęby a ciałem jego wstrząsnęły konwulsje. Thomas przycisnął dłoń do rany przez którą z Barnabasa uchodziło życie wraz ze szkarłatną, świętą krwią kanonika. Rana jednak była zbyt rozległa, poza wszelkimi znanymi sposobami leczenia, akolita wiedział to. Miednica Barnabasa była zmiażdżona, a jej kości przebijały się przez skórę i unosiły kapłańskie szaty w nienaturalny sposób. Thomas wciąż płakał... nie potrafił powstrzymać tego co przynależne jest kobietom i dzieciom. Tego co zawsze było uważane za słabość... nie sposób było powstrzymać łez.

- Słuchaj teraz uważnie. Krwawa wydzielina spieniła się na usatch i nosie sługi Vereny, Barnabas zaczął się ponownie krztusić. Chwilę później znów zaczął mówić, ale Thomas podejrzewał że życie ujdzie z przyjciela zanim ten dokończy kolejne zdanie.

- Nabukov, on nie jest tym za kogo się podaje. Wiem to. Ty jednak go nie szukaj, wracaj do Marburga i przekaż mój dziennik w ręce starszyzny. W księdze znajdziesz też list... ten dla ciebie jest, tam wszystko co się ciebie tyczy tłumaczę. Przeczytaj go. Słyszysz Thomas? Kanonik podniósł głos, a życie wróciło w niego na chwilę, jednak krótką gdyż Thomas poczuł ciepłą falę na swej dłoni. Krew rychlej ruszyła by zwilżyć ziemię wokół kapłana, nakarmić ją i oddać jej co z tytułu życia należne.

- Słyszę cię, słyszę przyjacielu. Wszystko słyszę. Thomas łkał i żegnał się Barnabasem Goethe.

- To dobrze przyjacielu. Tylko tego chciałem. Goethe zagryzł zakrwawione wargi, ścisnął mocno dłoń akolity Thomasa i rozpoczął cytować, tak rzadko słyszane, słowa rytuału Przejścia. Słowa te jedank były ciche, a rytualna modlitwa nie dobiegła oficjalnego końca, jej schyłek zwiastowała śmierć kanonika Vereny, Barnabasa Goethe.

- Ja zagubiony, w Tobie odnalazłem spokój wszelaki. Tyś mnie kompasem uczciwości prowadziła ma bogini. Bez imienia szedłem, życia straconego szukając, by służyć pragnąc, wtedym nie rozumiał że szukałem tylko i aż Ciebie siostro sprawiedliwych. Me serce kochające ku Tobie zwracam raz jeszcze...

***

Trakt Rakhovski, port rzeczny na Talabecku
Ostermark
Wellentag, 3 Vorgeheim
Trzy dni po tragicznej śmierci Barnabasa Goethe

- Talabek przed nami hrabio! Stary wiarus mówił hardo a jego opancerzona żelazną rękawicą dłoń wskazywała na półudnie, gdzie można było dostrzec szarą wstęgę rzeki.

Hrabia van Dusnelken zakręcił wąs i uderzył palcatem w koński zad... bez słowa odezwy do sędziwego żołnierza, ruszył i dołączył do forpoczty pochodu.
Thomas spojrzał za szlachciem i wspomniał swych braci i przywileje szlacheckiego stanu. Chciał splunąć z obrzydzeniem, ale idący obok niego żołnierze nie odebrali by tego dobrze. Akolita Vereny, idący i plwający flegmą na prawo i lewo, tak, to wyglądałoby źle. Thomas spojrzał na rzekę i uradował się tym faktem. Wiedział że teraz może otworzyć list od Barnabasa Goethe, zgodnie z jego wolą którą na kopercie spisał. Akolita wyjął list i spojrzał raz jeszcze na pieczęć i zgrabnie spisane przez kanonika litery.

~ List ten otwórz wtdy kiedy Talabek twe oczy ujrzą, do mej woli się stosuj posłusznie. Tak brzmiały słowa na kopercie zawarte. Thomas wziął głęboki oddech i złamał pieczęć z zielonego laku. Z wilekim szacunkiem wyjął list z koperty i rozłożył jego kartę. Jedank zanim wzrok świątynnego sługi spoczął na tekście, Verena została obdarzona ognistą modlitwą. Trwało to kilka chwil, Thomas nie spieszył się jednak wiedział ze z nadobnym uświęceniem taką notę czytać należy. Pierwsza i najważniejsza część listu brzmiała tak:

...pewnym że żeś czekał na to aż Talabek ujrzysz. Jesteś zbyt posłuszny Thomasie. Wybacz mi ten żart mały, pośmiertny wręcz. Do śmiechu ci pewnie nie jest, ale ja jestem już między martwymi i nie zaszkodzi jeśli choć się uśmiechniesz na chwilę i wspomnisz starego drucha jako człeka co duszę miał wesołą.

Przejdę do rzeczy najważniejszej wpierw. Czytaj w skupieniu, bo to dziwne i ważne się wydaje jak mało co. Na dwa dni przed tym jak koń Ortha został dobity, i na dzień po tym jak żem cię prosił o spowiedź wydarzyło się to. Obudził mnie w nocy krzyk. We śnie był on, choć przysiągłbym i na panienkę jeśli by mnie kto wtedy spytał, że to jawa była. Miasto me ukochane, Averheim w ogniu stało, a rzeki Averu krwią mych ziomków spływały. Na placu, zaraz tam gdzie się wychowałem, leżało trupów mnóstwo, w tym i ma rodzina. Wierz mi Thomasie, to nie są myśli pokrętne i heretyckie, jednak wiedz że i ma głowa na wspomnianym placu leżał, od ciała odcięta. Samo wspomnienie tego snu przywołuje ciarki na me plecy. Miasto stało w ogniu a ja byłem martwy. Te znaki były dla mnie jasne. Czuję że nie dane mi będzie wrócić do Marburga, Nuln, czy Averheim. Ten sen powodem jest tych słów mą ręką drżącą spisanych. Boję się o los swych bliskich, o świątynię, o ciebie również. Przeto w wir, choć nie chcę, to rzucić cię muszę... wir co łaskawy nie jest ni ciału ni duszy. Jednak tylko tobie zaufać mogę. Inni wezmą słowa te za przejaw zdrady Imperium, bogów i hierarchów w naszej służbie.

Zrób zatem o co proszę. Wróć do życia swego, służ Verenie wiernie, tylko Verenie i nie ufaj nikomu, to ważne. Kiedy jednak usłyszysz że Aver krwią spływa udaj się tam. Sprawę zbadaj. Los mych bliskich niech ci w duszy będzie ciążył jeśli tak nie postąpisz. Gdziekolwiek będziesz, zostaw wszystko i ruszaj by ocalić mę duszę, bo kto wie czy nie ona na szali naszej Pani leży teraz. Wiem że o wiele proszę, lecz czuję że ważne to jak nic innego do tej pory. Inaczej ma prośba dziennego światła by nie ujrzała, rację mam? Przecie słowa czytasz, znaczy że się nie myliłem i znak swej śmierci odczytałem poprawnie. Kto wie, może do niczego takiego nie dojdzie, niechaj bogowie uchronią Averland od zła wszelkiego, niechaj uchronią Ciebie. Będę strzegł twej duszy, a ty o moją zadbaj Thomasie.

Tu skreśliłem słów kilka o pochówku mym i o dzienniku nie mniej teraz ważnym, jako że dowód na to że Nabukov z ramienia niczystych sił działał zdobyłem. Odczytaj uważnie lecz myśl o tym co pisałem wcześniej, jako że to najwazniejsze było.


Zatem dziennik mój, weź i oddaj temu co...

Thomas zrobił przerwę. Złapał powietrza bo wydawać się mogło że wszystko jednym tchem odczytał. Trudno mu było w słowa kanonika Barnabasa uwierzyć, jednak faktycznie, śmierć swą przewidział w mistyczny sposób jakiś. Thomas zaczął rozmyślać, kalkulować, modlić się i bać. Wszystko co się stało i co stać się miało, nie zwiastowało dobrze nikomu, ni Thomasowi von Ehrlichmann'owi, ni Averlandowi i jego stolicy, ni też całemu Imperium.

Świątynia Vereny
Averheim
Marktag, 27 Nachhexen
Roku 2523 Kalendarza Imperium

- Oczywiście nie liczyłem na to że ktoś już sprawę rozwiązał, to byłoby niesłychane. Dziwię się jedynie że nie ma żadnych poszlak. Thomas wyraził zdziwienie całą sytuacją podczas rozmowy z Viktorem Glotzz'em, najwyższym kapłanem Vereny w Averheim.

- Dziwić się nie ma czemu powiem ja ci. Averheim to nie Marburg, bliżej nam do Nuln rozmachem niż do klasztornych ścian Orlego Gniazda. Musisz mieć to na uwadze. Tak jak powiedziałem wcześniej. Zostań dziś na noc i ile potrzebujesz dłużej, sen i strawa posługę kosztować cię będzie jedynie. Jeśli jednak chcesz przyjrzeć się bliżej całej sprawie to udaj się do kapitana straży, Baefausta, Marcusa. Człowiek ten sprawiedliwe sądy daje i nad wszyskim co z prawem związane w tym mieście czuwa. Kapłan Glotzz wydawał się być przychylny Thomasowi i jego misji. Goethe przyjął to za dobrą wróżbę.

- Tak też zrobię mistrzu. Z owym kapitanem porozmawiam. Raporty będę ci zdawał jeśli taka twa wola. Stary akolita czuł że Viktor złym człowiekiem nie jest to i za pomoc pomocą odpłacić chciał. Rozmowa pomiędzy zakonnymi sługami trwała jeszcze długie godziny. Viktor Glotzz był ciekaw wieści ze Stirlandu, a w zamian Goethe wywiedzieć się chciał o tym co ważne być może w Averheim.

Karczma ''Trumna Kowala''
Averheim
Backertag, 28 Nachhexen
Roku 2523 Kalendarza Imperium

Odszukanie karczmy nie było trudne, jednak uroki miasta widziane za dnia były iście wspaniałe a wrodzona ciekawość staruszka kazała mu zaglądać w każdy kąt. Po drodze zatem zwiedzane były kramy i sklepiki. Wierzyć mu się ne chciało że przez ostatnie 20 lat miasta tak się zmieniły, rozrosły i wymurowały. Thomas nawykły był do świątynnych korytarzy w niewielkim Marburgu, a wcześniej większość swego życia spędził na szlakach... nie pamiętał już życia nulneńskiego szlachcica, to były zamierzchłe czasy.


Kiedy tylko Goethe przekroczył próg karczmy, od razu odnalazł wzrokiem ludzi których szukał. Podszedł do nich i rozpoczął rozmowę. Szcześciem towarzystwo choć z początku podejrzliwe, to później okazało się dość rozmowne i przyjacielskie. Po wymianie kilku uprzejmości i zapoznaniu się z faktami od Klausa zwanego Treserem, staruszek zwrócił teraz swe spojrzenie w stronę człowieka o podejrzanym wyglądzie. Po prawdzie i Neumeyer miał lico jak typ spod ciemnej gwiazdy, ale i kolejny jegomość, ze smakiem zajadający strawę, wyglądał na takiego co to go nikt wieczorem w alei spotkać nie chce. Thomas zawahał się, jako że człowiek ów sprawiał wrażenie nieokrzesanego a wzrok jego był mieszanką złośliwości i ciekawości. Akolita jednak przełamał się i wyciągnął dłoń w stronę wspomnianej persony. Robiąc to zastanawiał się... ~ ... czym też Baefaust kierował się przy doborze takich śledczych?

Choć było rano człowiek ten wyglądał na zmęczonego i niechlujnego. Jego sfatygowane ubranie wydzielało dziwną piwniczną woń. Zdawało się że mężczyzna pochłonięty jest bez reszty posiłkiem, który jadł z zachłannością wygłodzonego człowieka. Wzrok którym patrzył na kapłana zawierał w sobie tyle samo ciekawości co podejrzliwości. Z ociąganiem podał rękę kapłanowi.
- Ekhart Rigel. - powiedział przełykając posiłek. - Lepiej nie wylewaj tu wielebny wina na podłogę. Nasz gospodarz to miły człowiek, ale chce żeby jego trumna była czysta, a co do zaginionych … Klaus zapomniał powiedzieć o parobku, którego pryncypał wyjechał już z miasta najpierw zgłaszając zaginięcie. W każdym razie ciągle dowiadujemy się o nowych zaginięciach. Pochodzisz z Averheim? - zakończył niespodziewanym pytaniem.

Na dłoń herr Rigela, Thomas czekał długo, jednak nie przejmował się tym zbytnio, sędziwy sługa świątyni wiedział że wszystko wymaga czasu, a najwięcej pochłania wiara i zaufanie. Kiedy dłonie splotły się powitalnym węzłem, Goethe postarał się by jego uścisk był dość silny, służyć to miało by mimo swego zaawansowanego wieku, ów człowiek o nieprzychylnym spojrzeniu wiedział że akolita nie będzie ciężarem, ni dla niego, ni dla innych członków tego niecodziennego towarzystwa. Zmęczony i głodny, Thomas spoglądał na pokarmy które stały na stole, nie odezwał się słowem na ten temat, ale przełknął ślinę, może troszkę zbyt głośniej niżby chciał. - Bardzo miło cię poznać herr Ekhart Rigel. Goethe wymówił całe nazwisko Riegela, a żartu z trumną nie zrozumiał przez krótką chwilę. Po chwili dodał jednak. - Trumna? … hmm, a trumna! Rozumiem, he he. Starszy człowiek zaśmiał się, ale pomyślał czy przypadkiem człowiek ten, Ekhart, żartował czy może jednak nie, na wszelki wypadek opanował śmiech. Szczęściem inni przy stole również się zaśmiali.

- Ja z Averheim? O nie, jestem z Marburga, to na północ od Averheim. Jakie zatem macie plany co do całej sprawy? Ja włączam się do tego śledztwa, za sprawą kapitana Marcusa oraz pod uważnym okiem świątyni. Goethe zakończył wypowiedź i z rozwagą zaczął wsłuchiwać się w dyskusję zebranych.

- Ja po śniadaniu chce się przejść wzdłuż doków. Powinniśmy obejrzeć to miejsce, gdzie giną ludzie. Może ktoś zostawił jakieś ślady. - zastanawiał się Ekhart na głos.

Klaus przytaknął skinieniem głowy - Jestem za. Poza tym dobrze byłoby poznać wszelkie uliczki i zaułki doków za dnia, po to aby móc z nich korzystać także i w nocy. Zresztą nigdy nie wiadomo, czy nie przyjdzie nam ścigać sprawców czy sprawcy porwań, a wówczas dobrze byłoby znać teren. - Stwierdził po chwili zgadzając się z Ekhartem. - Być może uda się też porozmawiać z jakiś bezdomnym, wczoraj nie zdołałem się na żadnego natknąć.

- Mnie i Almosowi nie udało się nic wyciągnąć z tej Knox. Może warto by było jeszcze raz się z nią spotkać? Przydałby się ktoś … ładniejszy. - spojrzał na Hannę.

- Myślisz, że Beatrice Knox gustuje w kobietach? - Almos odezwał się po raz pierwszy od pojawienia się kapłana. Wcześniej, gdy Klaus przedstawił go Verenicie, tylko skłonił głowę z szacunkiem. Koczownik skończył właśnie obfite śniadanie złożone z chleba oraz jajecznicy z boczkiem. Popił je zaś kumysem - lekkim napojem alkoholowym sporządzonym ze sfermentowanego kobylego mleka.

- Beatrice żyje z wykorzystywania mężczyzn. Raczej nie da się oczarować nam. Co innego gdyby wypytywała ją inna kobieta. Warto spróbować. Ja się bardziej znam na śladach, jak na ludziach. Pomyszkuję z Klausem i jego psem po dokach. - powiedział Ekhart dopijając piwo.

- Żle wyglądasz Ekhart - rzekł Nomada - winieneś z rana pić kumys miast piwa. Jest lżejszy i bardzo orzeźwiający. Co do planów na dzisiaj, to nie ma co czekać na wiedźmę - chyba miał na myśli Irminę. - Będzie tu dopiero w południe. Może masz rację, żeby to Hanna pomówiła z panną Knox. Będę ją eskortował a potem się przyczaję. Tylko niezbyt wiem, co Hanna ma jej rzec. Almos zamyślił się i zmierzył wzrokiem Thomasa.

- Wielebny - powiedział doń, skłaniając głowę - znacie jakieś tajemne sposoby na sprawdzenie, czy ktoś mówi prawdę czy kłamie? Zdaje mi się, że w tym śmierdzącym mieście wszyscy łżą jak z nut.

- Stosunek ważny jest, wiary do rozumu, mości panie. Domyślam się że tyś jest Almos z wędrowców? Twój ciekawy wygląd odpowiada opisowi jaki podał mi kapitan miejskiej straży. Witam cię z szacunkiem. Co zaś się tyczy pytania twego. Prosto nie jest by prawdę opisać, jeśli ta z ust wyuczonego w kłamstwie człowieka płynie. Jednak oczy mej bogini pozwalają mi wejrzeć czasem w ludzką duszę, może zatem przyda się tam moja osoba by o prawdzie orzec? Wystarczy że będę w pobliżu, że tę osobę ujrzę. Goethe był uradowany że może w czymś pomóc, już tak, od tak zwanych drzwi. Trudno było wyobrazić sobie jak z taką grupą znajomość nawiązać... jednak wystarczy wiarę w bogach złożyć i wszystko się układać zaczyna. Prawda wiary. Jakże Thomas mógł bać się o nią, wszak ta jest wieczna.

- Można by spytać, czy twój kuzyn z kimś nie wychodził? Kto z nimi jeszcze grał? Ile przegrał? Czy był pijany? Może miał się z kimś jeszcze spotkać? Dokąd chciał iść? - wymieniał w zamyśłeniu Ekhart kolejne pytania - Almos a masz coś co należało do kuzyna? Może pies Klausa by podjął trop? - wpadł mu nowy pomysł do głowy.

- A za kumys dziękuję. Nie przepadam. Kiedyś piłem. - wyjaśnił przerywanymi zdaniami. Widać było, że nie lubi mówić o sobie.

- O to wszystko wypytywałem już wcześniej - odpowiedział Almos. - Ale tego wieczora w “Czystej Świni” był ponoć niemożebny tłok, ciągle ktoś wchodził i wychodził. Obsługa i ludzie, którzy z nim grali mówili, że Miklos był pijany w belę, w co wierzę, i że przegrał ładnych parę złotych koron. Wyszedł chyba sam, nikt nie wie dokąd. Ale, ale, na Ramocsa! - Zawołał nomada. - Przecież jasne, że mam jego rzeczy! Juki pachną bardziej koniem niż moim kuzynem, ale jest w nich koszula i onuce, w których przyjechał do Averheim. Te ostatnie capią moim kuzynem tak, że bardziej się nie da. Mam nadzieję, że nie zabiją twojego psa - zwrócił się do Klausa. - Bo twój pies umie tropić, tak?

- Oczywiście - odrzekł zdecydowanym tonem Klaus - i nie martw się o powonienie psa, im silniejszy zapach tym lepiej, właściwie to idealnie nadaje się nieprana bielizna - stwierdził z uśmiechem - chodzi o to by zapach był możliwie silny. Rzecz jasna można spróbować złapać trop, choć nie ma co robić sobie zbyt wielkich nadziei, minęło już w końcu trochę czasu, a ulewne deszcze wcale nie ułatwiają sprawy. Szanse są niewielkie, ale trzeba choć spróbować. - Klaus dopił resztki wina z kufla, gotując się praktycznie do drogi. Miska dawno była już wyjedzona do czysta i czekał już właściwie na towarzyszy.

- Ja jestem zasadniczo gotów - stwierdził wstając od stołu Almos. - Zajrzę tylko do koni i wezmę łachy Miklosa. Jeśli twoja bestia nie złapie jego tropu to może złapie świeższy męża tej Olgi Kiliński. Ją też trza nam odwiedzić. Potem poszukajmy śladów u nabrzeży i w nadrzecznych błotach. Przyjrzałbym się takoż piecom wapiennym, bo to dobre miejsce, żeby pozbyć się zwłok. Jeśli to wszystko nic nie da możemy połazić po ulicach i domach i popytać zwykłych ludzi. Najlepiej, by wtedy mówił w naszym imieniu ojciec Goethe. Nawet lepszym jest, że wielebny będzie nam przewodził zamiast Gregora. Straż miejską daleko nie wszyscy miłują, a kapłanów Vereny szanuje każdy.

- Jeśli pozwolicie. Wtrącił się Thomas. - Chciałem zapytać tylko czy wiecie już kto najbardziej skorzystałby na owych zniknięciach? Czasem to dość oczywiste jest, a czasem wręcz na odwrót. Zdarza się że może doki ktoś po cenie zaniżonej przejąć od miasta chce i zbirów opłaca ... może odwrócić chce od siebie uwagę, to druga możliwość. Jednak powiem ja wam że jedno jest pewne, ba może rzeczy dwie nawet. Jedna to to że pomogę z chęcią i z ludźmi rozmówić się mogę. Druga zaś taka jest że musimy narobić wokół siebie dużo hałasu, niech wszyscy wiedzą że złego szukamy i może że na tropie jego jesteśmy. Jeśli śladu podjąć nie możemy to zmuśmy przeciwnika by do nas przyszedł. Wcześniej czy później ktoś wypytywać nas zacznie, agent oponenta naszego być to może. Goethe chciał podsycić zapał towarzyszy i zwrócić ich uwagę na to że może warto zrobić z siebie przynętę i na przeciwnika się zasadzić, wszak to sposób jest łowczych i ludzi prawa. Goethe nalał sobie kolejny kubek winiaku, widać było że śniadanie chyli się ku końcowi, a akolita nie chciał odejść z pustym brzuchem, jadła nie skosztował to choć pragnienie chciał ukoić.

- Moim zdaniem - Klaus ponownie, uważnie przyjrzał się rozmówcy - śmierdzi mi to kultystami. Ofiary są przypadkowe, niepowiązane. Okupu nikt nie żąda. Resztek po ciałach czy ekwipunku nie odnaleziono - gdyby miała to być jakaś bestia, zapewne takie ślady by się odnalzały. Gangi raczej nie ukrywają zwłok, lecz je eksponują, jak było w kilku przypadkach zabójstw o których wspominał komendant. Póki co to chyba jednak próżne dywagacje, dopóki nie natrafimy na jakiś konkretny ślad lub świadka to możemy wyłącznie gdybać. - zakończył wzruszając ramionami i wstając od stołu. - Chodźmy Almos zapewne załatwił już w stajni kwestię ubrań. - stwierdził i powoli ruszył w kierunku drzwi.

Goethe zamyślił się i kiwał potakująco głową w rytm słów herr Neumayera. Wzrok miał zapatrzony w dno naczynia z którego pił. - Zaprzedani mrocznym?! Tradycja, religjność i głębia wiary. Mówił do siebie cicho i tajemniczo stary sługa świątynny.

Hanna, milcząca przez większość rozmowy, wcześniej zdołała się tylko przedstawić i wspomnieć o odkryciach z poprzedniego wieczora. Niewiele tego było, słów mężczyzn słuchała jednak uważnie, choć na starego mężczyznę popatrywała ukradkiem, z dziwnym wyrazem na twarzy. Odezwała się na koniec, gdy plany już były mniej więcej ustalone.

- Wątpię, bym o tej porze wyciągnęła coś z dziewczyny zarabiającej na graniu w kości w karczmach. Wieczorem, może. Wydaje mi się, że takie jak ona najchętniej mówią podczas gry, zwłaszcza, gdy wygrywają. Przejdę się najpierw do “Białego Konia”. Popytam też kobiet przy nabrzeżu. Zawsze to łatwiej wyplotkują coś innej kobiecie. Zebrała swoje włosy i zaczęła splatać warkocz, szykując się do wyjścia.

Thomas zastanawiał sie nad wszystkim czego dowiedział się w ciągu kilku ostatnich chwil. Świątynny dzwon wybijał właśnie pełną godzinę, a do karczmy zaczeli napływać ludzie. Szum i tłum, to nie było dobre by Goethe mógł mieć czysty osąd sytuacji. Każdy z poznanych dziś, tu w karczmie, ludzi, miał jakies plany. Thomas obiecał osnaleźć wszystkich wkrótce w dokach... miał kilka spraw do załatwienia. Chciał odnaleźć jakiś trop, uwiarygodnić się w oczach Almosa, Klausa, Hanny i Ekharta oraz Irminy, kobiety z owej kompani, tej której jeszcze akolita poznac nie miał spsobności. Zdobycie zaufania było ważne... ale ważniejsze było by obietnicy danej Barnabasowi dopełnić i miastu pomóc na tyle na ile możliwe to jest. Goethe wstał i pożegnał się. Kostur chwycił mocniej w dłoń i podpierając się nim wyszedł na ulicę. Słońce świeciło mocno choć nie dawało ciepła, typowe zimowe słońce. Odziany w kapłańskie szaty jegomość, potrał brodę i wetknał kciuk lewej dłoni za pas. Spojrzał na drogę czy aby jakiś powóz nie jedzie, przeszedł na drugą stronę i ruszył wolnym krokiem ku centralnej części miasta.
 
VIX jest offline