Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2013, 09:27   #108
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Drakonia Arethei
Pozostało tylko ukraść klucz ze skrzyni, pomyślała ponuro Arethei. Ha. pomyślała, wydobywając sztylet z pochwy. Chciałabym powiedzieć, że mi go szkoda. Ale w gruncie rzeczy, jest tylko kolejnym trupem na mojej drodze.
Mężczyzna poruszył się, a Drakonia szybko schowała sztylet pod barłóg, który został złożony z dziesiątek małych poduszek, zrabowanych zapewne podczas łupieżczych rejz. Choć ten tutaj wyglądał na postawnego, nie spodziewała się, że będzie tak wyczulony na dźwięki dochodzące z namiotu. W każdym razie, nie spodziewała się tego, wnioskując po liczbie niewolnic, które były w jego namiocie; zaiste, pomyślała Arethei, głupiec miał dość zajęć zarówno przez dzień, jak i noc.
Drakonia usłyszała kiedyś o barbarzyńcach pochodzacych z Rashemenu, ludziach, którzy podobno spali z jednym okiem otwartym; ludziach, którzy mogli wyczuwać zbliżające się niebezpieczeństwo, nawet we śnie.
Oczywiście, diablica nie wierzyła w te bajki, nawet, kiedy przypominały się jej w najbardziej nieodpowiedniej z chwil.
Co gorsza, wyglądało na to, że mężczyzna budził się, być może to z Drakonii, lub, co było bardziej prawdopodobne, z winy kobiet, które poruszały się niespokojnie od czasu wejścia diabelstwa do namiotu.
Diablica myślała szybko; w bezpośrednim starciu nie miała żadnych szans, nie mówiąc już o osobistym haremie przywódcy łowców niewolników, które z jakiegoś powodu wyglądały, jakby miały się jej rzucić do gardła. Pozostało uciekać.
Albo coś jeszcze.
Mężczyzna odkaszlnął.
- Glen? - zapytał niepewnie. - To ty?
I wtedy zrozumiał, że ucieczka nie ma żadnego sensu.
- Panie - powiedziała, modulując swój głos na nieco wyższy, niż zazwyczaj używała. - Przysłano mnie tutaj do ciebie - po czym uśmiechnęła się, czując na swoim karku nienawistne wzroki kobiet zgromadzonych wokół.
- Diabelstwo? - mruknął, nadal zamroczony snem, z którego został wyrwany. - Hmm... Manfred nigdy nie przysyłał mi takich... Hmm...
- Do twoich usług, panie
- Drakonia uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając długie kły.
- Niech będzie - odparł zmęczonym głosem. - Ludzkie kobiety są takie nudne...
Po czym odwiązał skórzany pancerz diablicy, która przyglądała się wszystkiemu z rozbawioną ekscytacją. Oznaczało to, że jej ukuty na poczekaniu plan działał.
- Lampa - warknął, a w ciemności natychmiast powstał ruch; po chwili podano mu lampę olejową, którą przyjął z niechętnym westchnieniem.
Światło lampy odsłoniło sylwetkę diablicy, jej czarne niczym krucze skrzydła włosy, óre spływały na blade ramiona i na jej kształtne piersi, a także na gibkie ciało. Z palców wyrastały krótkie szpony, zaś ogon wił się obok jej ud.
- Podobam ci się, panie? - zapytała.
- Wszystkie mi się podobacie - odparł, pochylając głowę.
Drakonia zaśmiała się. Głośno i szczerze.


Jack Woodes | Lou Rannes | Manfred Goeti
Zanim wyszli z namiotu, Manfred Goeti gwizdnął, a z mroku wyłonił się brzydki i garbaty mężczyzna, któremu najemnik wyrzekł parę szybkich rozkazów. Garbus zniknął w ciemności po raz kolejny, tylko po to, by pojawić się z dwoma rosłymi drabami, którzy byli uzbrojeni w pokaźne lagi i całkiem niezłej jakości miecze, a także wyposażeni w pancerze, które wyglądały niezgorzej. Woodes ocenił, że pomimo faktu, że znał się na walce nie gorzej, niż Rannes, to mógłby mieć problem z walką z jednym z nich. Nie powiedzieli nic; podążali za Manfredem, który także zamilkł na ten moment.
Wróciwszy do miejsca z którego wyszli, Goeti skinął, a jeden z najemników otworzył kratę do podziemi. Gdziekolwiek podziała się trójka pijanych najemników, których widzieli wcześniej, nie było wiadomo. Dveyer, a także olbrzym i przerażony trzeci człowiek zapewne odeszli, zajęci swoimi sprawami.
- Chodźmy - rzekł Goeti.
Zeszli w dół, tylko po to, by skręcić natychmiast w prawo. W istocie, w tej części korytarza znajdowały się drzwi z portalem, nad którym znajdowała się kamienna czaszka. Były one jednak do tej pory zamknięte. Goeti wydobył zza pazuchy klucz i przekręcił dwa razy, włożywszy go uprzednio do dziurki. Otworzył je, a w twarze podróżników wionął strumień zimnego powietrza dobywający się z podziemi. Ich oczom ukazał się kolejny korytarz, wyraźnie bardziej zaniedbany i o wiele bardziej zapomniany, pokryty kurzem i pajęczynami.
- Pokażą wam drogę - rzekł wreszcie Manfred, wskazując brodą na dwóch postawnych najemników. - A jeśli trzeba będzie, to i po czerepie będą mogli dać.
Po czym przybliżył się do Woodesa i zniżył głos:
- Jeśli się sprawicie, odejdziecie wolno, a i nie poskąpię wam złota. Jeśli będziecie chcieli, możecie zostać. Póki trwa handel, dla najemników zawsze znajdzie się miejsce.
Po czym odstąpił od niego i skłonił się w stronę Rannes.
- Pani - rzekł - ufam, że twój kochanek zaopiekuje się tobą należycie - uśmiechnął się. - Pamiętajcie o czasie. I o tym, że upływa. Będę czekał tutaj, kiedy przyjdzie. I mam nadzieję, że zjawicie się z głową tego sukinsyna.
Najemnicy skinęli, aby reszta weszła do korytarza, a Manfred zamknął drzwi za nimi.
Światło pochodni rozświetliło zimne ściany.



[MEDIA]https://sites.google.com/site/lmetacube/God%20of%20War%20II%20OST%3A%20Atlas.mp3[/MEDIA]

Ścieżka wiodła w dół.
Z początku, korytarz niewiele się różnił budową od tych, które zastali tam, na górze. Mijali puste cele z wyłamanymi kratami, pogrążone w mroku. Rannes zauważyła, że niektóre z cel po prostu się zawaliły, i tylko gruz można było widzieć za przerdzewiałymi kratami. Czasami - co mogłoby wzbudzić niepokój u niektórych - były po prostu otworami w przepaść, sztolniami, które zapewne zawaliły się z biegiem czasu.
Niektóre z tych cel były całkiem niezłymi kryjówkami, gdzie można było pozostać niezauważonym, jako że rumowisko skutecznie odwracało uwagę.
- Czym... Czym jest to miejsce? - zapytała niepewnie mała.
Co do tożsamości blond włosej dziewczynki, ustalili, że nazywa się Katrine de Seis i jest siostrą niejakiej Joann, sama pochodząc ze szlacheckiego rodu, który miał swoją posiadłość w Westgate. Nie mogli jednak dojść do tego, jak się stało, że dwie córki całkiem poteżnej familii znalazły się w lochach łowców niewolników, jako że dziewczynka zaczynała łkać na samo wspomnienie o jej porwaniu. Nie, żeby teraz miało to jakieś znaczenie. Ostatecznie, perspektywa zabłądzenia w tunelach starego zamku wydawała ujmować znaczenia jakiemukolwiek rodowodowi.
Pomimo tego, ich przewodnicy wydawali się wiedzieć, dokąd idą. Jeden z nich, zapytany przez Katrine, dokąd wiodą odnogi - a był to ten rozmowniejszy, o ile można nazwać rozmownym zbira milczącego przez większość czasu - odparł, że są to tylko ślepe zaułki, prowadzące do rozpadlin lub małych grot. Zapewne, kiedyś była tutaj kopalnia, jednak nikt nie dowiedział się ani zbytnio nie miał ochoty się dowiadywać, co tutaj wydobywano. W najlepszym wypadku, jeśli się wpadło, to można było znaleźć drogę do jakiegoś głównego traktu w Podmroku.
Niektóre z wiedzy lepiej było zostawić w spokoju.
Tymczasem, murowane ściany skończyły się, by ustąpić miejsca prostym stemplom. Niedługo jednak tak szli, bowiem natrafili na przepaść, schody, które były wyrzezane w nagiej skale, spiralnie wiły się w dół pokaźnej sztolni.
To, co zwróciło uwagę podróżników, to konstrukcja znajdująca się zaraz przy wyjściu. Znajdował się tutaj spory sznur, którego końca nie mogli dojrzeć, natomiast nie tak znowu zużyte koła zębate ukryte w żelaznej klatce i wielki kołowrót, który zwijał sznur, kazały przypuszczać, że był to wyciąg, który prowadził na dół. Wielka, żelazna klatka kołysała się wolno, poruszana podziemnym wiatrem, skrzypiąc. Zauważyli, że w środku klatki znajdowała się dźwignia, która zapewne kontrolowała wyciąg. Jednak nikt jakoś nie miał ochoty się przekonać, czy ta perełka inżynierii w istocie jeszcze działała.
Wyglądało na to, że także i ta część była kiedyś używana jako karcer; podróżnicy zauważyli, że w niektórych fragmentach opuszczonej sztolni znajdowały się otwory, do których były przymocowane belki - większość z nich była zbutwiała, a niektóre z nich złamane, jednak wciąż jeszcze znajdowały się takie, z których zwisały żelazne klatki, niektóre jeszcze z zawartością.
- Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli używać tego żelastwa - rzekł jeden z najemników. - Nasza droga prowadzi przez most.
Most wydawał się być jeszcze mniej pocieszający, zważając na stan wszystkiego, co znajdowało się wokół. Była to żelazna struktura, której czasy świetności zdawały się przeminąć już stulecia temu. Na szczęście, choć większość z desek wyglądała na zbutwiałe, to tylko niektóre były złamane.
To, co było problemem, był fakt, że most kończył się w połowie. Po prostu. Jedna jego połowa, zbutwiała i chybotliwa, pozostała, jednak druga zapewne zwaliła się w czeluść na dole.
- Kurwa - zaklął jeden z najemników. - Manfred nic nie mówił o zawalonym moście.
Drugi odwrócił się do niego, nie rozumiejąc.
- Jak to?

Jednak konwersacja urwała się, kiedy pierwszy z najemników otwierał usta do riposty. Usłyszeli wrzask. A potem nerwowy śmiech.
- Szukacie klucza, psie syny!?
Spojrzeli. Na szczycie rusztowania mostu siedział człowiek. Być może, “siedział” było złym sformułowaniem: człowiek trzymał się konstrukcji przydługimi palcami, zakończonymi czarnymi pazurami. Ponadto, człowiek - co, oczywiście, stawiało pod znakiem zapytania, czy w ogóle był człowiekiem - miał długi, śliski ogon, który nieodparcie przypominał te szczurze. Ubrany był w szarawą, brudną szmatę, która ledwie okrywała jego blade ciało.
- Nie znajdziecie go - zaśmiał się cienkim, piskliwym głosem. - Już go ukryłem. Manfred nie ma do mnie nic. Mogę się ukrywać w tych lochach przez całe lata. Przez dziesięciolecia. Możecie sobie szukać i szukać... A jeśli nawet, to przecież Podmrok nie jest taki zły, prawda?
Kolejna salwa śmiechu.
- To on - rzekł jeden z najemników, wyciągając zza pasa kuszę. - Ponoć nazywa się Arvelus.
- Nie! -
krzyknął tamten. - Nie pozwolę wam na to!
Jednak najemnik był szybszy. Bełt wyleciał z kuszy i zagłębił się w ciało. Usłyszeli krzyk bólu, który przeszedł w naładowane złością dyszenie.
- Dalej, moje piękne! Zabijcie intruzów!
Drugi najemnik także wypuścił bełt z kuszy, jednak chybił. Zaklął.
W tym samym czasie, Arvelus zniknął z pola widzenia. I wtedy usłyszeli.
Tupot łap i piski czarnych stworzeń, które natychmiast zaczęły wychodzić z otworów w skalnej ścianie, wszystkie pokryte czarnym futrem, mokre i śmierdzące. Podróżnicy natychmiast zdali sobie sprawę z tego, że nie były to zwykłe szczury, jako że niektóre z nich były prawie tak duże, jak małe psy.
Co gorsza, nie było ich parę, paręnaście czy nawet parędziesiąt. Czarna fala z zastraszającą szybkością zagrodziła przejście, z którego przyszli. Zbliżała się do nich.




Brand Gallan | Dorien Nitram | Joann de Seis | Olhivier Rendell | Xendra Nua’vill
- Czy ktokolwiek - rzekł opryskliwie krasnolud - raczy wreszcie zająć się tym cholernym golemem?
Gallan, zamiast najeżyć się tak, jak zwykle, zamyślił się. Po chwili, wzruszył ramionami.
- Skoro to może być jakikolwiek artefakt magiczny o dowolnej mocy, to czemu nie mielibyśmy spróbować czegokolwiek?
- Na przykład?
- zapytała Nitram.
- Amm... - Gallan wydał z siebie dźwięk. - Na przykład...
- A te świecidełka?
- zapytał krasnolud.
Wzrok wszystkich padł wydobyte z otwartej przez nieobecnego tutaj Woodesa kamienie, które skrzyły się mocą.
- Czy to bezpieczne? - Dorien zważyła jeden z nich, skrzący się czerwonym kolorem, który był ciepły w ręce.
- Dziwna rzecz, że pytasz o bezpieczeństwo, kapłanko - Rendell pogładził się po swojej długiej brodzie. - Niepewna to rzecz w naszych czasach. Prawie tak pewna, jak cnota dziewicy w środku obozu pełnego mężczyzn.
- Nie miałam na myśli...
- syknęła Dorien, po czym spłoniła się.
- Na co czekamy, czarodzieju? - zapytała de Seis. - Moja siostra czeka.
Czarodziej wzruszył ramionami i odebrał z rąk Dorien kamień.
Niziołek podszedł do golema i na palcach, drżącymi rękami włożył do środka kamień, który natychmiast zaiskrzył.
Nic się nie stało. Niziołek westchnął żałośnie.
- Mamy jeszcze jakieś dobre pomysły?
I w tym momencie, usta golema otworzyły się, a z wnętrza kamiennych ust wydobył się głęboki głos.
- Pomysły? Wybacz mi, magu. Podobno niewiele wymaga się od rodu Menethul.


Joann dopiero po paru chwilach zorientowała się, że ma otwarte usta. Gallan stał przed ponad dwumetrowym golemem, osłupiały. Zdawało się, że Nitram drżała. Krasnolud natomiast tylko skubał nerwowo swoją brodę.
Golem, który przemówił płynnym Wspólnym, przez chwilę spoglądał na zgromadzonych w laboratorium podróżników, którzy doprawdy nie wiedzieli, co z nim zrobić. Wreszcie, de Seis mruknęła:
- Nie znam się na magii, ale... - zawahała się. - Czy nie powinno być tak, że one powinny być... Głupie?
Gliniane brwi zmarszczyły się w wyrazie zdziwienia, a później wyprostowały się ze zrozumieniem.
- Nie my - rzekł. - My jesteśmy inni.
Po czym rozejrzał się ciekawie, przeciągnąwszy się.
- Nie rozumiecie? - szepnął krasnolud. - Skoro czarodziej ożywił go, to mus może on mu rozkazywać!
De Seis pokiwała gorliwie głową na słowa krasnoluda.
- Spróbuj, Gallan. Powiedz mu, żeby wyważył te kraty.
Jednak, zanim niziołek otworzył usta, golem odchrząknął i przemówił:
- Gallan? - kamienny olbrzym pogładził brodę swoimi palcami grubości małych gałęzi. - Nie próbuj mi rozkazywać. Nie dlatego, że jakoś szczególnie nie lubię, że mi się rozkazuje, ale, cóż, chyba już ustaliliśmy, że nie jestem zwykłym kamiennym przygłupem, który będzie biegał po to, by spełnić wasze zachcianki.
- Na bogów -
jęknął krasnolud. - Ze wszystkich golemów, na które mogliśmy natrafić, ten to cholerny filozof. Coś ty tam włożył, niziołku? Piach i gówno?
- Pomimo tego
- odparł golem - powiedzmy, że czuję się zobowiązany za wasze uwolnienie mnie.
- Zatem -
zebrała się na odwagę Dorien - czy będzie dużym problemem, żeby ich uwolnić? To ważne!
Golem nie odparł nic, powstał tylko, a z każdym jego ruchem dało się słyszeć chrzęst kamienia.
- Tak... - golem chwycił za kraty - Sądzę, że to może wyrównać nieco nasze rachunki.
Stwór najpierw wygiął kraty, a kiedy sprawiły mu trudność, zaparł się o kamienną ścianę, a zawiasy dały za wygraną. Po chwili, wejście do celi stało otworem, a krasnolud i ludzka kobieta przecierali nadgarstki po kajdanach.
Krasnolud skłonił się.
- No, dobra - rzekł wreszcie. - Sprawa uwolnienia nas rozwiązała się. Kimkolwiek jest ten jegomość, ukrywający się w skórze golema. Macie jakiś plan wydostania nas stąd? W sensie, co robimy?
- Co z nim?
- Dorien wskazała brodą na golema, który przeszedł znowu do laboratorium i zaczął manipulować przy leżących na stołach częściach ramion, głowy i nóg; zamyślony kreślił na papierze diagramy, jakby zamierzał coś skonstruować.
- Wierz mi - w słowo Olhivierowi wpadła de Seis - gdyby przyszło co do czego, to jestem pewna, że ten tutaj jest warty co najmniej dziesięciu w walce. Musimy martwić się o siebie. I o moją siostrę.
- Zatem -
powtórzył krasnolud - co robimy?

 
Irrlicht jest offline