Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2013, 08:38   #4
Felix
 
Felix's Avatar
 
Reputacja: 1 Felix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodze
Pogoda strzeliła focha, burza nad portem lotniczym szalała na dobre uziemiając ich w kawiarni nad kolejnym espresso i tostem z rzędu.
River rozłożyła się ze swoim małym laptopem przeglądając jeszcze raz zebrane informacje. Ciemne blond włosy wymykały się z kucyka opadając na jasną twarz agentki, szare oczy ślizgały się po ekranie. Wpatrywała się w daty kolejnych morderstw i zamarła na chwilę.
- Jon... – Szturchnęła delikatnie popijającego obok kawę partnera. – Zerknij na to.
Zaznaczyła na kalendarzu daty wszystkich zabójstw. Ukazał się niemal idealny pionowy słupek. Kolejny człowiek umierał dokładnie co tydzień. Poza pierwszym i drugim morderstwem je dzieliły dwa tygodnie. Dziwne, bardzo dziwne.
- Chyba jest jeszcze jedna ofiara, ale dotąd nie odnaleziona – mruknęła pod nosem.

- Dwie osoby są zaginione, więc by się zgadzało.
Jon zerkną na kalendarz River z zakreślonymi datami zgonów. Seryjni najczęściej działali według jakiegoś schematu. Zakon twierdzi że to Wampir, nie ukrywa się, a miejscowi proszą o pomoc. najpewniej wiedzą więcej niż chcą się przyznać. Kolejny grzmot rozerwał niebo z rykiem. Jon zerkną jeszcze na River, uśmiechną się na myśl jak się różnią.
- Zakładam że nasz długo zęby będzie chciał się podszywać pod seryjnego, pewnie postawi jakiegoś kozła ofiarnego dla FBI i ucichnie. Trzeba to będzie zgrabnie rozegrać. Poza tym masz ładne nazwisko. Szkoda że księżyca dziś nie widać przez te chmury, bardzo go lubię. Dobrze mi się kojarzy.
Jon nie lubił rozmawiać o pracy w czasie wolnym, wolał spędzać go swobodnie. Ciekawe jak to wyjdzie tym razem, gdy przydzielili go do Pracoholiczki. Nie krępował śmiechu jaki nim poruszył. Po chwili jednak podjął próbę pociągnięcia rozmowy w kierunku poznania swojej nowej partnerki.
- No, to jak trafiłaś na Bractwo?

Wyrwała się z myśli o tym co mógł oznaczać ten brakujący tydzień. Jej nowy kolega miał kilka celnych uwag. Sprawa definitywnie nie będzie prosta.
Zerknęła na Lee znad komputera. Nie zdążyła poznać Jona jeszcze zbyt dobrze. Był jej partnerem ledwie od tygodnia a już zaczynała się obawiać, że podzieli los Leona szybko, bardzo szybko. Wydawał się tak lekko podchodzić do wszystkiego i ten spokojny uśmiech. Przypominał jej wesoły błysk w oczach Leona nim otworzył tą przeklętą piwnicę i wypuścił z niej piekło.
- Wpadłam na Wendigo – odpowiedziała krótko. To nie było miłe spotkanie.
-Wendigo?- Jon zastanowił się chwilę - Nie miałem z nim okazji dłużej pogawędzić. Co było dalej?
Skrzywiła się.
- W telegraficznym skrócie? Zeżarł ośmiu ludzi w tym czterech agentów, a ja odstrzeliłam mu pół głowy – skwitowała.

[i]-Faktycznie umiesz streszczać wiadomości, nadawałabyś się do telewizji. Naprawdę, uroda i technika godne CNN lub BBC. Nie myślałaś kiedyś o tym? czy od zawsze chciałaś rozwalać ludziom głowy-[i/]
Ostatnie słowa wypowiedział z najszczerszym uśmiechem, tym który wyrażał "tak, to taki sarkazm, nie przejmuj się". Widać było że nie jest typem swobodnej, wygadanej dziewczyny. Pewnie kwestia przełamania pierwszych lodów, oboje zżyli się z poprzednimi partnerami, słyszał że takie zmiany bywają trudne na początku. Zwłaszcza gdy słyszy się jak River mówi, czuć że nie pogodziła się do końca z stratą poprzedniego partnera. Zwłaszcza że to nie było zwykłe odejście na emeryturę jak w przypadku jego kolegi. Wiedział że i tak będzie dobrze, jak nie odnajdą wspólnego języka teraz to z pewnością przyjdzie to z czasem.
-A jak wylądowałaś w FBI? Mam nadzieję że związana jest z tym weselsza historia.

Uśmiechnęła się łagodnie, zejście z tematu Wendigo wyraźnie przyniosło jej ulgę. Nie miała ochoty tego przeżywać znowu.
- Lubię zagadki, problemy i rozwiązywanie ich. No i chciałam mieć jakąś karierę, w moim wyuczonym zawodzie to trudne – odpowiedziała. – A jak ty trafiłeś pod skrzydła Zakonu?

-Zarekomendował mnie stary przyjaciel. Widać tam mnie widział, w samym zakonie też nie kręcili nosem. -Wyglądał jakby na chwile poleciał gdzieś wspomnieniami- Żyłem na hawajach, sporo nauczyłem się od tamtejszego Kahuny, to on mi polecił pokazać się w bractwie. Kahuni to jedni z nielicznych ocalałych szamanów na hawajach. Widać Zakon odwiedził ich szukając informacji. To jedyny wariant, bo nie słyszałem by któryś kahuna opuścił wyspy.
Lee nie sądził że będzie musiał prowadzić przesłuchanie, liczył że rozmowa będzie się lepiej układać, a tymczasem o każdą informację musi pytać z osobna, na swój sposób to zabawne. Może taka byłe jej taktyka obronna, nie chciała się przywiązywać do następnego partnera którego też może stracić.
-A kim jesteś z zawodu?

River przekrzywiła głowę odgarniając kilka jasnych kosmyków z czoła za ucho.
- Jesteś szamanem? – Miała z szamanizmem wiele pozytywnych skojarzeń. – Moja mama interesowała się szamanizmem, choć bardziej tym syberyjskim i indiańskim, ciągle mięliśmy jakiś w domu. Sama z resztą też stosowała dość… niszowe duchowe praktyki, była wiccańską czarownicą.
No tak, szamanizm trochę tłumaczył tą jego wesołość i spokój, naoglądała się dość szamanów w życiu żeby wiedzieć, ze patrzyli na świat w inny sposób. I często bywali też szczęśliwsi niż chrystusowe stadko.
- Jestem z wykształcenia szeroko pojętym przyrodnikiem, jednak szybko zaczęłam się kojarzyć w środowisku głównie z kryptozoologią, a to… cóż zamyka ci karierę naukową i przyczepia do czoła etykietkę wariata.

-Podobnie sprawa wygląda z historykami którzy zajęli się Templariuszami lub królem Arturem. Mają opinię bajarzy. Ja kierowałem się ku policji od samego początku, potem trafiłem do FBI. Ale liznąłem trochę psychologi, jedna z przyjemniejszych nauk ze względu na swą realność. Przejawia się każdego dnia, codzienna i praktyczna.
Od dłuższego czasu nie było słychać już grzmotów, deszcz też zdawał się słabnąć. Pogoda zdawała się poprawiać, na gwiazdy nie było jednak co liczyć. Ciemne chmury skutecznie je ukrywały.
-Szamanem bym się nie nazwał. Zależy co się przez to rozumie, do mnie określenia szaman czy witch-doctor nie pasują. Kahuna już prędzej. Ale nie będę się w to zagłębiał, nie chciał bym cię nudzić-
Nie krył uśmiechu licząc że tym razem uda mu się nim zarazić dziewczynę

- Według tego co wiem szamanizm to wrodzony dar, człowiek nim dotknięty może po odpowiednim treningu i inicjacji podróżować do krainy duchów i rozmawiać z nimi, poprzez ten inny świat oddziaływają na nasz świat. Jest to coś, od czego nie można uciec bo inny świat prędzej czy później sie o ciebie upomni – powiedziała w lekkim zamyśleniu sięgając po kubek z kawą. – Ale ekspertem nie jestem, mama była. A Król Artur musiał istnieć. – Mrugnęła do niego. – Nawet gdyby to miało być tylko zdanie kobiety ganiającej Wielką Stopę po lasach.

- Co do szamanizmu się zgadzam, króla Artura jednak nie spotkałem. Jednak coś w tym jest, legendy nie biorą się z powietrza... oczywiście w przenośni, fizyka kwantowa dopuszcza powstawanie czegoś z niczego. Tak przynajmniej słyszałem na jakimś kanale naukowym.
Jon zerkną na zegarek po czym wrócił spojrzeniem w stronę Moon.
-O której mamy odlot?

- Co praktykujesz, jeśli nie szamanizm? – spytała patrząc w stronę tablicy z informacją o opóźnieniu. – Według rozkładu miał startować już jakiś czas temu… według smętnej tablicy… za pół godziny.

-Nic, nie zajmuję praktykowaniem. Dlatego właśnie nie uważam się za szamana. Jedyne co z całej Huny wyciągnąłem dla siebie to sposób myślenia i patrzenia na świat. Tu mój szamanizm się kończy. Właściwie, to ta cała magia niezbyt mnie interesowała. Wiem że istnieje, ale nie potrzebuję jej do szczęścia. Wiesz że magią określano kiedyś to czego nie rozumiano, strzelby konkwistadorów były zaklęte w oczach Azteków. Jedyne czary jakie mogę odprawiać w tym znaczeniu to praca z unihipili. jak chcesz to mogę w kwadrans nauczyć cię podstaw hipnozy bo to też łatwe. Na scenę z tym nie wyjdziesz ale po jakimś czasie mogła byś wyciszyć w sobie jakieś emocje lub coś przypomnieć. Kiedyś pamiętam próbowałem nauczyć się leczyć ziołami, ale szybko mi przeszło. Czym takim zajmowała się twoja Mama?

- Była antropologiem kultury, pasjonowała się i praktykowała magię rytualną oraz starymi podaniami kultur oralnych – odpowiedziała.
Co prawda nie można było z tego żyć, jednak na szczęście tato zarabiał dość by finansować jej pasje.
Nigdy nie pozwalała mi zerknąć, chociaż większość z tego co mi tłumaczyła to inaczej podane techniki psychoterapii, wizualizacje, afirmacje, medytacje lub zwykła inaczej podana modlitwa, magia lekka. Za żadną inną się nie brała, twierdziła, że to nie jest bezpieczne, nie jest dla ludzi. Hipnoza? To coś nowego.

- Właśnie nic nowego. To tylko techniki psychoterapii, wizualizacje, afirmacje może też dołożyć medytacje przed dla wzmocnienia efektu. Brzmi znajomo?- Uśmiechnął się- Zauważyłaś że ludzie mają tendencje do komplikowania spraw? Hipnozę uważa się niemal za wiedzę tajemną, a chodzi tylko o to by przekonać do czegoś podświadomość. Metoda jest masa i każdy wybiera sobie tę która mu pasuje. -Po chwili przerwy dodał- Zmienię temat. Do tej pory interesy Zakonu i FBI nie krzyżowały się, przynajmniej w moim wypadku. Gdybyś musiała wybrać, dostarczyć wampira tam, lub do federalnych, co byś zrobiła?

- Nowe dla mnie, a sądziłam, ze widziałam już wszystko – stwierdziła przyglądając się uważnie swojemu partnerowi. Była córką czarownicy i kryptozoologiem, miała spore przesłanki by myśleć, ze widziała już wszystko– Mózg w sumie jest trochę jak komputer, a my pewnymi technikami możemy go sami programować, hipnoza podejrzewam jest jedną z nich.
Pytanie o wampira wprawiło ją w zadumę.
- Oddam go tam gdzie zostanie ukarany za swoje czyny. Nie wiem czy mogłabym patrzeć w lustro gdybym puściła zabójcę dziecka – skrzywiła się. – Ale to niekoniecznie FBI może być tym miejscem gdzie zostanie ukarany. Jeśli stać go na dobrego adwokata to Zakon stanie się szybciej miejscem, gdzie zazna sprawiedliwości, nie będą się bawili w procesy.

-Bez sensu jest twierdzenie że widziało się już wszystko. Każdego dnia dowiadujesz się i widzisz to czego nie było wczoraj. Każda pojedyncza chwila życia jest wyjątkowa i równie niepowtarzalna. Tak samo niezwykłe jest przejść przez pasy na zielonym świetle co zobaczyć wilkołaka wyjącego do księżyca. Jon przerwał na chwile i podniósł wzrok jak gdyby się nad czymś zastanawiał-O ile do procesu dojdzie. Ja o zakonie wiem tylko tyle że zbierają informacje, niby dla słusznej sprawy ale tego nie wiem. Nie wtajemniczyli mnie we wszystko. Podobnie FBI, jest skorumpowane czy nie? Ciężko powiedzieć, ale zdaje się że Zakon ma tu sporo do powiedzenia.Jak się dobrze zastanowić to każde wyjście może się okazać złe, nie mamy wszystkich danych by bez błędu wyliczyć co faktycznie jest dobre. Dlatego doszedłem do wniosku że nie ma co się plątać w rachunkach i czasem warto zaufać intuicji.

Ciekawość życia Jona wydała się River ożywcza, tak rzadko spotykana wokoło, większość ludzi uważała, że bycie dojrzałym równa się z byciem ponurym i co najwyżej średnio zadowolonym z życia. Jakby spokój i radość były w dorosłym świecie niepożądane. Tymczasem podobny spokój i radość dawały w życiu niesamowite wprost oparcie, sama doświadczyła tego w dzieciństwie. Nie znała bardziej radosnej, spokojnej i silniejszej osoby niż własna matka.
Tyle, że nawet taki spokój nie wszystko był w stanie wytrzymać.
- Na pewno nie pozwolę żeby puścili wolno tego zwyrodnialca, niezależnie w czyje ręce trafi – powiedziała odnośnie bardziej mrocznego tematu ich rozmowy, po czym znów wróciła do weselszych kwestii. – Na czym właściwie polega sposób myślenia i patrzenia na świat według huny?

- Na czym... nie jestem dobry w tłumaczeniu takich rzeczy. Jak chcesz możesz przekonać się na własne oczy. Zakładam że zadanie nie zajmie nam tygodnia, więc będziesz miała sporo czasu by przyjrzeć się praktykowi Huny z bliska i wyciągnąć wnioski.
Odchyliła się w fotelu splatając ręce przed sobą.
- Przyjrzeć się tobie w praktyce?

- Wydaje mi się że sens przekazałem, reszta to kwestia nazewnictwa i doboru słów. Tak jak można na tysiąc sposobów powiedzieć dziękuje, tak wyrażają one to samo. Nie ważne jak coś mówisz, ważne co mówisz.

- Nie do końca się tutaj z tobą zgodzę. Forma przekazu jest częścią przekazu, sama w sobie podaje wiele istotnych informacji, zarówno o samym rozmówcy, jego podejściu rozmówcy do ciebie jak i do przekazywanych informacji. Reasumując, to jak się mówi jest nieodzowną częścią tego co się mówi – odpowiedziała.

- Oczywiście - Jon uśmiechną się szeroko- Jednak na jedną górę można patrzeć z wielu stron, a z każdej zdaje się ona inna. Dla mnie słowa jedynie wyrażają coś, a nie znaczą. Aloha, z hawajskiego tłumaczy się jako cześć lub witaj. Ale może też oznaczać pożegnanie, radość z ponownego spotkania, miłość lub uczucie przyjaźni. Aloha to to ciepłe uczucie które odczuwasz spotykając przyjaciela. Tym samym uczuciem żegnasz go i masz nadzieje ponownego spotkania. Słowa wyrażają myśli, lecz myśli wywodzą się z uczuć. Nie ważne ile znasz słów i jak umiesz się wysłowić, ważne co czujesz, słowa są zniekształconymi przez myśl emocjami. Dlatego nie przywiązuję do wagi. Tak przynajmniej podchodzę do tematu teraz, ale może czegoś jeszcze nauczę się i w przeciągu roku się to zmieni. Nie warto zamykać oczu na jeden dogmat, skoro można uczyć się całe życie.
Jon wydawał się niezwykle zadowolony i usatysfakcjonowany. Prawdopodobnie nie często spotykał się z zainteresowaniem względem swojej kultury i możliwość podzielenia się swoimi przemyśleniami była dla niego czystą przyjemnością. Nie czuł się pewnie w temacie Huny bo nie ubierał w słowa swoich odczuć i przemyśleń od wielu lat. Nazwanie słowami tego jak żył i co myślał o różnych rzeczach nie było takie proste, zwłaszcza gdy miało to być czytelny dla drugiej osoby. Tryskająca z niego satysfakcja wynikała z przeświadczenia że staną na wysokości zadania.

A więc jednak dało się coś z niego wyciągnąć o jego przekonaniach, choć może nie bezpośrednio, to lekko z boku.
- Reasumując słowa to narzędzie, nie o no jest ważne a ten, kto je trzyma i nim operuje? – podsumowała kończąc wypowiedź jak pytanie, nie była do końca pewna swojej interpretacji. – Całkiem mądre podejście. Twoja rodzina też je wyznaje czy raczej tylko znajomi kahuni? – spytała jeszcze zamykając laptop. Należało się powoli zbierać na odprawę.

- Znam tylko jednego Kahunę, ale każdy ma swoje podejście do życia. Huna nie jest formalną nauką, a raczej luźnym szlakiem. Ja wyciągnąłem z niej taką naukę, ale każda inna jest równie prawdziwa. Tak jak ta którą przedstawiłaś Ty. Jon podnosi niewielki plecak i przerzuca go przez ramię. -Faktycznie, czas się już zbierać.

Wsunęła laptop do pokrowca i wrzuciła go do walizki.
- Uczono mnie, że póki nie krzywdzi się innych każdy powinien móc żyć jak chce i szanować to jak żyją inni. Bo potrzeba siły żeby iść własną drogą - skwitowała i podniosła się z miejsca. - A tak z innej beczki, czemu księżyc dobrze ci się kojarzy? - spytała, idąc w kierunku odprawy.

- Jeśli spędzisz noc na hawajach przekonasz się. Księżyc jest tam nieziemsko piękny. Ponad to Bogini księżyca utożsamiana jest jest pięknem, dobrocią, płodnością, w tym ziemi i oceanów. Ciepłem domowym i tym podobnym aspektom. Ciężko mieć złe skojarzenia.

- Opis dobrze pasuje do mojej mamy – stwierdziła z krzywym uśmiechem, oj tak Dawn Moon często przypominała w oczach małej córki boginię. River w sumie nie wiedziała czemu aż tak często dziś przychodziły do niej myśli o rodzicielce. Czyżby potrzebowała się pomodlić? – Ale ja wdałam się w drugą stronę rodziny – mrugnęła do niego. – Lubię zadawać pytania i jak zaczynam z nimi przesadzać lepiej mnie uprzejmie przystopować.

Zadawanie pytań doprowadziło mnie tu gdzie teraz jestem. Nie ma w nich nic złego jeśli tylko trafi się na kogoś kto umie odpowiedzieć. Księżyc też ma drugą stronę odwzajemnił się mrugnięciem w jej stronę.
- Owszem, ale ta z kolei za dobrze się nie kojarzy - przyznała, dostrzegając w oddali bramki. - [i]A skoro już przy nazwiskach jesteśmy, Lee brzmi dość egzotycznie.
-Zależy gdzie. W Chinach jest dość popularne, urodziłem się w Ameryce, ale korzenie mojej rodziny od strony ojca sięgają właśnie tam.
Uniosła brew.
- Nie wyglądasz na Azjatę - stwierdziła, owszem było w jego wyglądzie coś egzotycznego jednak, a raczej sprawiał takie wrażenie, jednak element trudno było wyodrębnić. Wpierw była to nawet gotowa zrzucić na aurę radości i spokoju.

- Więcej odziedziczyłem po matce, Ojciec też nie musiał być czystej krwi Chińczykiem. W dzisiejszych czasach gdy wszyscy się mieszają ciężko o czystość krwi i rasy.
Jon oddał plecak do kontroli, przeszedł ją bez problemu, po okazaniu dokumentów i kilku chwilach mógł już udać się do samolotu.

River zamarudziła znacznie dłużej. Po 11 września przewożenie broni w samolotach stało się koszmarem, zwłaszcza tej myśliwskiej o większym kalibrze. Musiała pokazać wszystkie dokumenty i zezwolenia, poczekać aż dokładnie je przestudiują. i uznają, że jednak nie wygląda im na taliba. Zajęło to trzy razy więcej czasu niż kontrola innych pasażerów, a to i tak zapewne był czas skrócony przez legitymację FBI. Cóż, może i wkurzało ją to jak diabli, jednak po ostatniej rozprawie z ludojadem nie ruszała się na takie akcje bez swojej strzelby.
Jona znalazła dopiero w samolocie, na chwilę przed odlotem.
- Nie ma czegoś takiego jak czystej krwi Amerykanin, może poza nielicznymi Indianami. Moja matka była potomkinią irlandzkich imigrantów, tato jest od tych belgijskich - stwierdziła opadając na fotel obok niego. - Utrzymujesz jakieś kontakty z chińską częścią rodziny?

-Niezbyt, nie miałem okazji ich poznać. Utrzymuje kontakty z tą częścią rodziny którą znam. Poza tym nie wiem po co zabierać z sobą broń. Ja wolę ją odebrać na miejscu. każdy komisariat policji ma obowiązek współpracy i wyda ci broń jak tylko machniesz odznaką i powiesz że stara się zgubiła. Nie jestem na tyle przywiązany do niej by użerać się z tymi od kontroli. A prawdopodobieństwo że będzie ci potrzebna akurat w tej chwili jest niemal zerowe.

Skrzywiła się.
- Pomiędzy zero, a niemal zero jest spora luka, czasem może się w miej zmieścić życie. Poza tym mój Winchester to nie jest “coś”, tylko mój towarzysz. Znam go na wylot, wyczuwam dokładnie jego środek ciężkości, znam odrzuty, wiem gdzie złapać i wygodnie już leży. Nie mam ochoty dogadywać się od nowa z inna bronią. W najgorszym razie będzie to talizman na szczęście. W najlepszym zrobi w czymś wielką dziurę. Większą niż cały magazynek z broni służbowej - stwierdziła. Tak już miała, że przywiązywała się do niektórych przedmiotów, jakby zostało w niej coś z dziecięcej wiary, że mają własne dusze.

- Dlatego właśnie ja jestem lekkomyślny, a ty przezorna. Kto wie, może i masz racje? Ja wiem tylko że mi broń nie będzie teraz potrzebna. To jednak nie znaczy że nie będzie problemów.
- Jest takie przysłowie. Miej nadzieje na najlepsze, bądź gotowy na najgorsze. Na przestrzeganiu go zazwyczaj się dobrze wychodzi - westchnęła. - Poza tym, jestem zapalonym myśliwym, może po sprawie będzie chwila na polowanie.
Ja jestem gotowy, na najgorsze, a Ty?
Uśmiechną się tak wieloznacznie jak to tylko możliwe. Poprawił sobie siedzenie, oparł się wygodnie i zamkną oczy.
Na polowaniu się nie znam, nie lubię zabijać. Tymczasem chętnie bym się zdrzemną jeśli nie masz nic przeciwko
Dyskretnie otworzył jedno oko i zerkną w stronę agentki Moon wybierającej się na pierwszą misję z nowym partnerem. Ciekawe co z tego wszystkiego wyniknie. Resztę drogi przespał spokojnie tak jak zamierzał.
- Spokojnych snów - powiedziała sięgając do torby po tablet. Zamierzała pod czytać jeszcze akta. Trochę mu tego spokojnego snu zazdrościła.


Wreszcie ta niekończąca się podróż zdawała się dobiegać końca. Jon po wyjściu z samochodu przeciągnął się i pokręcił głową. Większość dnia przesiedział, najpierw w samolocie, potem w samochodzie. Teraz już szczęśliwie mógł rozprostować nogi i rozruszać stawy. Z przyjemnością stawiał kolejne kroki w towarzystwie Agentki Baines. Los mu sprzyjał, nie chodzi o to że wszystko szło po jego myśli, ale układało się. Będzie miał teraz sporo czasu by poznać Lorianee. Ciekawiła go tak jak każdy nieznajomy, jaka jest? Jaką ma historię? Poznawanie ludzi to czysta przyjemność, a i konieczność jeśli z tą osobą będzie się pracować dłuższy czas.
Takie są już przewrotności losu. Dopiero co zaczął poznawać River, to miała być ich pierwsza wspólna misja, a okazuje się że pracować będzie z Lori. Ciekawe czym to wszystko zaowocuje. Skierowali się więc w stronę centrum miasteczka gdzie spodziewali się znaleźć hotel. Trzeba było jeszcze wiele rzeczy ustalić, teraz jednak nie miał na to ochoty. Będą mieli czas wieczorem.
 
Felix jest offline