Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2013, 19:22   #8
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Dom Saskii van Oort, miejscowej zielarki i felczerki. Dzień po wysadzeniu tunelu przemytników w jaskini zwanej Ustami Morra.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Marktag 5, Vorgeheim, 2523 KI

- Możesz krzyczeć jeśli chesz. Saskia zażartowała lecz jej twarz wyrażała zdenerwowanie, na pewno wywołane śmiercią Krijna Wiedźmiarza, a może ranami Helvgrima który teraz leżał na stole? Trudno powiedzieć. Ważne że chciała uratować nogi krasnoluda. - Gereke, podaj mi te szczypce i tamten nóż. Felczerka komenderowała cyrulikiem Gereke Jutzenem jak głównodowodzący swym żołnierzem, wyprostowany palec prawej ręki pokazywał tylko szybko narzędzia których potrzebowała.

- Sama sobie krzycz jeśli chcesz, wszak jesteś ludzką dziewką i zdrajczynią, a takie lubią krzyczeć! Helvgrim mówił przez zaciśnięte wargi. Krew wystąpiła mu spomiędzy zębów kiedy się odezwał... zmiażdżonych nóg nie czuł wcale.

- Trzymaj szczypce... i nóż... a ty bądź cicho mości krasnoludzie. Cyrulik wykonywał polecenia bez szemrania... ale na swój sposób, na koniec uciszył krasnoludzki jęzor.

- Przecież pokazałam ci który nóż, przynieś tamten. Saskia drżała na całym ciele, była bliska omdlenia chyba. Zignorowała słowa khazada i złość chciała wyładować na cyruliku. Jej stan umysłu pogarszał się w zastraszającym tempie.

- Ten będzie lepszy, użyj tego który ci podałem. Gereke nie dawał za wygraną i spokojnie spoglądał w oczy panny van Oort, które to były teraz całe we łzach. - Otrząśnij się Saskio, twój umysł płata ci figle... a ja potrzebuje cię teraz. Sam nie opatrzę tego kolca mięcha. Gereke kiwnął w stronę stołu na którym leżał krasnolud.

- Na święty czub Grimnira... słyszałem to golibrodo. Zapłacę ci za to...pfu... zapłacisz mi za to! Krasnolud spróbował dźwignąć się na ugiętych rękach, lecz po dwóch może trzech calach opadł z głośnym jękiem. - Prze... psze... ah! Co się do licha dzieję, yh... wszys - tko wiruję. Sverrisson zaczął bełkotać bez sensu po czym zwymiotował na siebie.

- Saskio, mikstura podziałała, krasnolud traci przytomność. Pomóż mi szybko. Rozedrzyj mu spodnie. Gereke rzucił się biegiem w stronę stołu, po drodze chwycił drewniany kołek który miał posłużyć za knebel.

Felczerka niby to wróciła do zmysłów, ruszyła się, chwyciła duże, stalowe nożyce i poczęła rozcinać nogawki lnianych spodni khazada. Jednak ktoś kto spojrzał by na nią, w jej oczy, widziałby granicę szaleństwa nad jaką stała Saskia. Zielarka próbowała ciąć materiał szybko lecz cały pokryty zastygłą krwią i błotem w połączeniu z tępymi nożycami, nie był czymś czego pozbyć się było łatwo. Pomagała sobie zatem ręką i odciągała materiał na siłę od ciała Helvgrima, rozrywała przy tym rany... krew sączyła się z nóg krasnoluda obfitym strumieniem, niczym wtedy ów rany te zostały zadane przez spadające kamienie w tunelu.

Gereke starał się wcisnąć drewniany kołek w usta Helva, ale nie było to łatwe zadanie. Pomijając nawet gęstą brodę i wąsy zaplecione w warkocze... pozostawał fakt że khazad nie był całkiem jeszcze nieprzytomny, ale to miało zmienić się za kilka chwil.

- Do kroćset Helv, zagryź ten patyk! Krzyczał Jutzen.

- ... a co? Wyglą... wyglą... m... psem żem? Krasnolud starał się odpowiedzieć, po chwili i tak hałaśliwe już wnętrze domu Saskii rozdarł krzyk który mógłby skruszyć odwagę w niejednym sercu. - Aaaaggghhh!!!

- Co tak się wydzierasz, na najświętszą panienkę?! Saskia ocknęła się odrobinę przez przeraźliwy krzyk i skoczyła słowem na Helvgrima.

- Głupia babo, sama żeś... żeś gadała że mogę krzyczeć jak chcę! To były ostatnie słowa Helva tego dnia. Stracił przytomność za sprawą jednego z wywarów zielarki, która teraz wpatrywała się w pacjenta jakby chciała go zabić. Zamiast tego jednak lub zamiast wrócić do pracy z nożycami, to sięgnęła do torby przy pasie i wyjęła kryształową fiolkę z zielonym płynem. Odkorkowała ją i powąchała aromatyczny płyn. Gereke dostrzegł to i zasłonił usta, po czym rzucił do Saskii.

- Schowaj to głupia. To eliksir z bagien, tak? Dopytywał się cyrulik.

- Tak. To leczniczy płyn od mego... przyjaciela. Wzrok Saskii znów odpłynął gdzieś daleko. - Tylko wiedza Krijina może uratować twego kompana. Kontynuowała felczerka. - Obrażenia tego krasnoluda są poza moją wiedzą... inaczej nie mogę mu pomóc. Łzy znów napłyneły do oczu kobiety. Gereke wiedział już że dziś na Saskię już liczyć nie może. Po zajściu na bagnach i w tunelu, przyjaciółka wiedźmarza była zmienna jak flaga na wietrze. Na pewno nie była w stanie składać kości.

- Ja dam radę go uleczyć. Gereke sam nie był pewien swoich słów, ale wiedział że musi spróbować. Podszedł do Saskii i wyrwał jej fiolkę i korek z ręki. Zatkał buteleczkę i odstawił na kredens. - Posłuchaj kobieto, gdybym wtedy wiedział, na bagnach, to nie pozwoliłbym ci napoić mnie tym świństwem. Jutzen wrócił do Helvgrima leżącego na stole i zabrał się za rozcinanie spodni. - Poza tym... obiecałem Sverrissonowi że nie dam mu wlać w gardło tego świństwa. Obietnicy tej planuję dotrzymać.

- Idź teraz Saskio. Daj odetchnąć ciału i umysłowi. Poczekaj na zewnątrz, a będąc tam wezwij Gustava, on bedzie musiał mi pomóc. Gerek zdwoił wysiłki i zerwał resztkę spodni z krasnoluda. Oczom jego ukazały się straszliwe rany nóg. Przeraziło to cyrulika. Czy jest w stanie uleczyć takie rany? Myśl ta krążyła mu w głowie. Saskia ruszyła do drzwi. Zatrzymała się w połowie drogi i odwróciła do Jutzena. - Myślisz że on żyje? Zapytała.

- Kto? Wiedźmiarz? Mam nadzieję że nie! Sporo już tu namieszał nie uwarzasz? Gereke odpowiedział Saskii ale na swe pytanie nie oczekiwał już odpowiedzi.

- Miał na imię Krijin! Saskia rzuciła w powietrze imieniem wiedźmiarza, zalała się łzami i wybiegła z domu.

Gereke zdziwiony, odprowadził ją wzrokiem do drzwi przez które po chwili wszedł Gustav z obnażonym mieczem w dłoni. - Czego ci trzeba Jutzen? Zapytał najemnik.

- Na pewno nie tego. Cyrulik wskazał na miecz Gustava, swą zakrwawioną dłonią. - Schowaj tu i pomóż mi... musisz tu przytrzymać.
Najemnik ukrył ostrze w pochwie i podszedł do stołu. Bezceremonialnie chwycił zakrwawione kończyny krasnoluda i ścisnął je. Twarde oblicze Gustava nie zmieniło się ani na moment.

***

Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Karczma Tomasa '' Trzy Lochy''. Trzy dni po wydarzeniach w jaskini znanej jako Usta Morra.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Bezhaltag 7, Vorgeheim, 2523 KI

Ketil Hurgan wyszedł z pokoju Helvgrima po krótkim, krasnoludzkim pożegnaniu. To ludziom znalazło się na płaczliwe żale i wymianę uścisków, ale syn Svegrima nie miał im tego za złe. W końcu wszyscy trzej pokazli najwyższą notę samym sobie i na taką sobie zasłużyli. Gustav okazał się twardy niczym skała i tak samo niewzruszony ckliwymi historiami przeklętego wiedźmiarza. Jutzen przełamał strach i pokazał do czego zdolny jest kiedy przyparty do muru zostanie. Willard, cóż, Willard pokazał czym jest obowiązek i za to Helv szanował człeka. Obowiązek to iście krasnoludzka rzecz. Był jeszcze Ketil, ale Ketil był khazadem, od niego wymagał Sverrisson więcej niż od innych, i nie zawiódł się. Ketil stanął w szranki z bestią, z czarownikiem i przeklętym wiedźmim elfem... tak jak Helv, zatem zrobił to czego oczekiwało się od niego... i zrobił to bardzo dobrze, tak jak na khazada przystało. Niczego mniej syn Svera, niespodziewał się po Hurganie.

- Zatem żegnaj Sverrisson, kto wie może nasze drogi zejdą się jeszcze, może na kamiennych podłoga altdorfskich akademii? Willard Noel żegnał się śmiechem, inni również podjęli ten ton jednak Sverrissona kosztowało to sporo bólu.

- Tak się pewnie stanie Noelu. Jak tylko wyrychtuje moje, ekhm, księgi. Odpowiedział żartem Helv co wywołało kolejną salwę śmiechu u wszystkich zebranych.

- Dobra, na mnie już czas. Herr Haschke czeka na nas na dole. Polubiłem go, ale po tym jak widziałem kiedy wypłacał ci co dłużne, to już przeczuwam problemy w Eilhart. Cóż, w sumie nie powinienem się dziwić, wszak to poborca podatkowy jest. Bywaj synu Svera. Willard kolejnym żartem zbliżył się ku temu co nieuniknione. Stał już w drzwiach kiedy Sverrisson powiedział jeszcze do niego ostatnie zdanie. - Herr Noel? Pamiętam. To co mówiłeś o ziemi swego ojca. Ty też pamiętaj. Walcz o nią... odebrać sobie jej nie daj. Jak ci potrzeba będzie pomocy to wiesz gdzie mnie znaleźć. Bywaj zdrów. Willard odwrócił się i kiedy słuchał słów khazada jego twarz stężała i spoważniała. Kiwnął tylko głową w geście zrozumienia i wyszedł. Gustav i Gereke przysłuchiwali sę temu ale odwracali wzrok, widać pożegnanie zrobiło się nazbyt osobiste. Jutzen patrzył gdzieś w dal podłogi, a najemnik Gustav zerkał przez okno na błotnistą drogę przed karczmą.

- Cóż, chyba czas i na nas co Jutzen? Spytał Gustav i odchrząknał. Widać było że nie lubi pożegnań i to co się teraz działo w izbie robił bo było to czymś co zrobić wypadało... pomimo niechęci. - Tak, musimy się zbierać, jednak jeszcze nie było ostatniego dzwonka na barkę. Mamy jeszczę krótką chwilkę. Gereke pocierał podbródek mówiąc to. W pokoju powstała dziwna cisza. Helv wpatrywał się z zaciekawieniem w obu kompanów, zastanawiał się który przerwie pierwszy tę wstęgę milczenia. Krasnolud poruszył się nieznacznie na swym łóżku co przywołało jęki wysuszonego drewna, z którego ów łóżko było zrobione. Ten odgłos był jak znak dla Gustava. - Dobra nie ma co przeciągać. Najemnik wyciągnął dłoń z zamiarem uściśniecia prawicy krasnoluda. Helvgrim nie pozwolił mu czekać i jego prawa dłoń również wystrzeliła na tyle szybko na ile pozwalały obolałe stawy. - Bądź zdrów człeku, dobrze się biłeś, w pamięci miał cię będę. Przemówił Helv. - Gadanie tam, robiłem co musiałem, wiadomo. Niechaj cię bogowie prowadzą Sverrissonie. Po słowach tych Gustav podszedł do drzwi, stanął i czekał, widać na Gereke.

- Har, człeku. Tylko ty siem ostałeś. Dawaj łapę ci ścisnę. Wszak żeś mnie do kupy poskładał jak khazadzki endrinkuli, ehm, ...inżynier po waszemu siem znaczy. Helvgrim nie krył radości w stosunku do Gereke. Polubił cyrulika już od początku podróży, ale fakt że ten uratował mu zdrowie był jak menhir na szali wagi... niesposób było nie lubić tego golibrody.

- Jesteś pewien że chcesz tu zostać? Tylko ta kobieta, Saskia, będzie mogła cię doglądać. Gereke podał dłoń krasnoludowi ale wciąż nie przestawał myśleć o zdrowiu pacjenta, było to godne podziwu i zaskarbiło sobie niemały szacunek u Helvgrima.

- Mną się nie martw herr Jutzen. Tylko patrzeć jak Smednir mnie na nogi postawi i miecz w dłoń wciśnie. Pamiętaj lepiej by karmić Mućkę bo taki ten psina chudy że kto go ze szczurem pomyli i na ostrze nabije. Krasnolud mówił prawdę w swym przeświadczeniu, skąd miał wiedzieć że kłamie, że jeszcze wiele dni upłynie zanim wróci do pełni sił, że rany są tak poważne.

- Dbaj o siebie Helvgrimie, żegnaj. Jutzen przemówił do krasnoluda po imieniu bez zwyczajowych uprzejmości i ruszył do drzwi.

- Cyruliku? Zatrzymał go jeszcze głos krasnoluda. - Czy zrobiłeś o co cię prosiłem? Upewniłeś się że ta zielarka nie napoiła mnie tym świństwem?

- Tak. Brzmiała odpowiedź. Jutzen spojrzał smutno na khazada. - Zrobiłem jak chciałeś. Gereke mówiąc to miał dziwną nutę w głosie, ale krasnolud jej nie wyłapał swym uchem... może Gustav jedynie.

- Dobrze, bardzo dobrze. Pokój na twój dom herr Jutzen. Krasnolud odpowiedział i zamyślił się. Odwrócił wzrok od ludzi u drzwi i spojrzał przez okiennice. Letnie słońce ogrzewało mu twarz. Był to zaiste najlepszy pokój w ''Trzech Lochach''.

Gereke Jutzen patrzył jeszcze przez chwilę na rannego Sverrissona. Z zamysłu wyrwał go głos najemnika Gustava. - Idziesz?. Jutzen odwrócił się do drzwi i ruszył mówiąć. - Tak, idę... już idę. Obaj opuścili pokój, karczmę, a wkrótce główną i jedyną drogę we wsi. Skierowali się do nabrzeża. W głowie Gereke wciąż kotłowały się myśli i żal że jego nikt przed eliksirem wiedźmiarza nie uchronił, że nie tak jak Helv, on nie miał swojego Jutzena. Czas miał pokazać jekie tego będą skutki. Co myślał Gustav? Cóż, twardy najemnik szedł silnym i równym krokiem jak zawsze. Niewzruszony na zwenątrz bał się w duchu... przecież i on był leczony eliksirem Krijina Wiedźmiarza.

~ Dziwne te ludzkie obyczaje są... mają swój urok jednak. Myślał Helvgrim Sverrisson nad ostatnimi wydarzeniami. Wiedział że będzie dobrze wspominał całą kompanię. Powiedzieć można że nie zawiódł się w żaden sposób. Wesołe towarzystwo to nie było, ale i Sverrisson nie należał do wesołków. Ponury bardziej niż zwykle, po pożegnaniu, po stracie azkrahańskiego ostrza, po otrzymaniu prawie że śmiertelnych ran... nadszedł czas na modły, a może na piwo... trudno orzec było. Pewne było jedynie że czas był na pielęgnowanie nienawiści do potwora z bagien... ale na nienawiść każdy czas jest w sumie dobry.

***

Przeklęte Bagna. Faulgmiere. Kuźnia Brama Wiegersa, miejscowego kowala i zbrojmistrza.

Roku Drum - Daar 5569 KK
Backertag 22, Vorgeheim, 2523 KI

- Baron się zgodził? Trudno uwierzyć aż. Dopytywał się kowal. Wylewał właśnie nieczystości z drewnianego cebra na tyły kuźni.

- Tak. Mam wolną rękę, wszak o bestię idzie. Ostanę się tu na czas jakiś. Mam jeszcze kilka innych spraw poza poczwarą do załatwienia jeszcze. Poza tym, powiedziałem mu że moi kuzynowie może się zjadą tępotworę upolować. Helvgrim stał na nogach pewnie, ale wzrok mu uciekał a oczy szkliły się jak diamenty.

- Rozumiem... a jak nogi? Możesz aby pracować już? Jak cię do wsi przynieśli to widziałem te twoje kulasy... niesposób było znaleźć niezłamany kawałek. Kowal odwrócił drewniane kubło, postawiłna ziemi i usiadł na nim, wyciągnął z torebki przy pasie nabitą już fajkę i odpalił ją od pobliskiego popieliska.

Sverrisson uderzył się zamkniętą dłonią raz w jedno, a raz w drugie udo na znak że nogi ma zdrowe. Zęby zacisnął mocno, wszak ból był okrutny. - Każdy kawałek co nie złamany to cały jest. Odpowiedział khazad.

- Że jak? Zapytał kowal i miał głupkowaty wyglad twarzy w tej jednej chwili. Ewidentnie nie zrozumiał logicznej riposty wojownika ze szczytów Norski.

- Że nogi mam zdrowe jak korzenie młodego dębu, tak ci mówię. Dał jaśniejszą odpowiedz khazad. - Zresztą Wiegers, kiedy żeś ostatnio miał okazję by krasnolud w twojej kuźni robił co? Skerifa Gunnarssona nie liczyć ci trzeba, on dług jeno spłacał.

Kowal podrapał się w kroku i wypuścił dym z ust. - Hm... w sumie to pierwszy raz jest, jak pamięcią sięgnę. Odpowiedź wydawała się od razu oczywista.

- No więc sam widzisz. Zacząć mogę od razu. Mam ja trochę własnej rudy co przetopić ją muszę. Kupiłem od Hellsa na barce. Krasnolud był podekscytowany tym że wywalczył sobie pracę w kuźni. To było pewne, wszak żaden rozsądny człek krasnoludzkiej pracy oferty by odrzucić nie śmiał, chyba że głupiec jakiś.

- Zara, zara. Gdzie ci tak śpieszno? Jeszcze żem się nie namyślił. Co ty chcesz kuć dla siebie na mym garze? Zaciekawiony Bram dopytać się chciał.

- Przecie z gołymi piachami na kreaturę nie ruszę. Broni mi trzeba odpowiedniej. Sam ją wykonam. Rudę żelaza w stal obrócimy. Pokażę ci jak i co. Baron Eldred monetę na to dał... widać na spokoju w okolicy mu zależy. Poza tym pomoc znalazłem... Krasnolud ugryzł się w język, może za dużo powiedział.

- Cóż to za pomoc? Mówisz o tym niziołku, von Goldenzungerze? Widać było że Bram już poznał niecodziennego szlachcica.

Helvgrim przytaknął głową i ucieszył się w duchu. Raz bo jednak za dużo nie wygadał, dwa bo widać było że Grotołaz nie żartuje i siły niwąskie do walki z bagiennym koszmarem ściąga.

- ... a jak z wynagrodzeniem Sverrisson? Zapłacić ci dużo nie mogę. Sam wiesz że ledwie tu ciągniemy. Czeladników musiałem odesłać bo nie szło ich opłacić, jak mam zatem zapłacić khazadowi? Wiegers trafił na prawdziwy problem, jednak nie wiedział jeszcze że krasnolud nie oczekuje wynagrodzenia... że kieruje nim zemsta.

- Dogadamy się jakoś. Powiedzmy... dasz mi jedną ósmą od jednej drugiej tego co wytargujesz za usługi, za wyjątkiem Reizbara, bo dla niego pracował nie będę. Za darmo też ruszyć kłykciem nie mogę, takie zasady są i już. Krasnolud złożył swoją ofertę ale wyraz twarzy kowala znów był nieco dziwny, ni w ząb nie zrozumiał propozycji zapłaty. Szczesciem Helv to pojął w czas i pracodawcy zawstydzić się nie dał.

- To będzie pens jeden na każdych szesnaście jakie zarobisz. Dobra? Wyjaśnił azkrahański wojownik.

- Toż to mniej niż chłopak od Gulwenów brał. Bram miał zdziwiony wyraz twarzy. - ... a przecież nie umiał dobrze cęgów w łapach utrzymać. Jak ci się to opłacac może?

- ... a tak. W kuźni zostanę do kontraktu końca, co wyznaczy śmierć moja lub poczwary. Ogień podtrzymywać będę za co nocleg dasz. Za bezcen pracować muszę bo jestem Durgrimstem Aglandem...tego nie sposób wytłumacyćz mi teraz tobie. Chleba i piwa też mi nie poskąpisz, w zamian dostaniesz krasnoludzką jakość stali. To warunki moje. Umowa stoi? Podsumował wszystko Helvgrim.

- Stoi. Kowal nie zastanawiał się długo. Wstał z kubła, podszedł do khazada i splunął we własną prawicę, po czym wyciągnął ją ku Helvowi. Dawi również splunął w dłoń i odwzajemnił gest. Dłonie uścisnęły się. Umowa zawiązała się.

- Pójdę po swoje rzeczy i wrócę wkrótce. Krasnolud ruszył w stronę karczmy po tym jak się dogadał z właścicielem kuźni.

- Sverrisson. Zagaił jeszcze kowal. - Skończ z piciem gorzały... nie chcę byś mi kuźnię spalił, rozumiesz?

- Har... przecie ja nie piję. Zwodził słowem kowala krasnolud, na gębie miał szelmowski uśmiech.

- ... nie rób ze mnie głupca, znam to spojrzenie co na mnie teraz wlepiasz. Ja człekiem jestem a tyś krasnolud, ale oczy nie kłamią, te są takie same u każdego. Zresztą, sam wiem to i owo o tym jak zgubna potrafi być krzakówka. Bram Wiegers stał przy swoim i ze słów dało się wyczytać że w swym czasie tragedię przeżył.

Helvgrim spojrzał na kowala i miał mu zripostować soczyście, coś o tradycji dawi, coś o wytrzymałości górskiego ludu, troszkę o miarach i wagach tego co krasnolud wypić potrafi i co człeka do grobu złoży, ale... zastanowił się chwilę i doszedł do wniosku że człowiek ma rację... nieczęsto i niestety.

- Zgoda! Ryknął krasnolud. Postanowił twardo słowem i obiecał to samo zrobić czynem...był jednak wściekły że Wiegers się nie mylił. Jakby wszystkiego innego było mało.
 
VIX jest offline