Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2013, 13:21   #110
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Alysa, Engan, Roddard, Willam i Joran


- Co on robi? - Lady Qorgyle nachyliła się ku Lannisterowi, wskazując mało dyskretnie palcem na zwiadowcę Worsworna. Roddard siedział ze skrzyżowanymi nogami, oparty plecami o porośnięty mchem kamienny murek. Jego ręce spoczywały bezwładnie i lekko na kolanach. Oczy miał szeroko otwarte, ale nieobecne. Alysie zdawało się, że skóra na twarzy Kruka obciągnęła się, opinając kości jak to się działo u trupów. Zdawało się jej również, że Roddard oddycha zbyt rzadko.
- Mamy podejrzenia, że ci od słupa mogą tu wrócić. Z jednorożcami. Na każdej warcie musi zostać jeden zwiadowca. Roddard powiedział, że bierze drugą i trzecią wartę, a teraz się prześpi, póki wszyscy są na nogach – odparł Joran znad perfekcyjnego stosu drewnianych szczapek. Poprawił jeszcze chrust, otrzepał krzepkie dłonie i sięgnął po krzesiwo. - On teraz tak jakby śpi – uzupełnił poważnie, bo faktycznie wymagało to uzupełnienia.
- Czy on nas teraz widzi? Słyszy?
- Rozmawiałem z nim kiedyś o tym. Twierdzi, że tak, ale wszystko postrzega jak przez gęstą mgłę. Słyszy wszystko, co się mówi, ale jakby ktoś wołał z bardzo daleka.
- Mogę go dotknąć? Nic się nie stanie?
- Najwyżej się obudzi – Lannister wzruszył ramionami.

Alysa ujęła bezwładną rękę Kruka. Ta dłoń była zimna jak ręka martwego człowieka, na nadgarstku z trudem wyczuła puls. Piersi zwiadowcy unosił płytki i zbyt rzadki oddech.
- Bogowie – mruknęła Alysa. - On prawie nie ma pulsu. Niemal nie oddycha... Jest jak trup.
- Można się pomylić – przyznał Joran. - Ja się pomyliłem. Pochowałem go... w grupie byli sami nowi, nikt nie wiedział, jakie Kruk cyrki w nocy wyczynia. On też nic nie powiedział, jak zwykle. Złożyłem go do grobu, powiedziałem kilka słów jak trzeba, zakopaliśmy go i pojechaliśmy dalej. Zgonił nas następnego dnia...
- To musiało być zabawne.
- Cóż... nie było.
- On bierze jakieś zioła, że tak ma?
- Nie. Zawsze tak miał. Mało śpi. Rzadko naprawdę się kładzie i zamyka oczy. Częściej – wskazał Worsworna patykiem – robi coś takiego. Maester Aemon twierdzi, że to jest smutne kalectwo, skaza i powinniśmy mu współczuć. Są różne rodzaje kalectwa, w tym takie, których nie widać gołym okiem. Ma wszystkie ręce, nogi... ale bogowie zabrali mu sen. On nigdy nie śni.
Tytus wyszedł spomiędzy zabudowań z wiązką chrustu w objęciach. Usłyszał ostatnią wymianę zdań, pozbył się swego brzemienia i podzielił się swoim podejściem do niezwykłości. Chłodnym i niebywale praktycznym.
- No to już wiemy, czemu jest takim popieprzeńcem. Siedzi za blisko ognia – ocenił. - Jak jest taki bezwładny, to jeszcze się wywali na mordę w ognisko. Engan, chodź no, przeniesiemy go. Jak usmaży ryj i oczy, będzie kaleką rozpoznawalnym na pierwszy rzut oka. I jak my się z nim w towarzystwie pokażemy?
- Roddard zawsze mówi... - wtrącił z urazą Mort znad czaszki jednorożca, którą czyścił piaskiem razem z Urregiem.
- Nieciekawym – uciął Tytus Sand nie bez wdzięku.

Roddard słyszał wszystko, jak zawsze. Słowa ze świata sączyły się w jego uszy jakby musiały omijać wiele przeszkód i przejść długą drogę, ale przecież zawsze docierały do celu. Widział też, widział jak przez mgłę, albo przez grubą taflę lodu na jeziorze. Wszystko było zniekształcone i zamazane, postacie poruszały się wolno jak duchy, tylko ognisko pluło czerwienią płomieni w szarym, zasnutym oparami świecie. Poczuł jak go ujęli pod ramiona i podnieśli, jego nogi wlekły się za nim bezwładnie i bezużytecznie jak kłody.

To nie jest prawda, pomyślał sobie wolno, bo i jego myśli poruszały się wolno jak ciągnione przez ociężałe woły wozy taborów. To nie jest prawda. Mam sny..

W snach Roddarda Worsworna, który śnił od niedawna, w szary, cichy świat wdzierały się ostre skrzypnięcia śniegu pod butami Moruad. Skrzył się śnieg, powietrze nagle stawało się nieruchome i przejrzyste, na granatowym niebie migotały zamrożone gwiazdy. Czasem siostra magnara stawała obok niego, tak blisko, że czuł bijący od niej ciepły zapach potu i woń futer, w które była ubrana. Czasem ściskała wtedy szybko jego rękę. Częściej stawała naprzeciw niego, zawieszała spojrzenie czarnych oczu na jego twarzy. Serce Zimy na jej piersi, klejnot, który teraz nosił Erland, czasem był skłębioną, plującą śniegiem zadymką, a czasem okiem krwawej pożogi. Czasem Moruad nie było, słyszał tylko jej głos. Cichy, ale uparty, narzucający swoją wolę, niedopuszczający sprzeciwów czy dyskusji. Nie do pomylenia z żadnym innym. Mówiła zawsze to samo.
Czuwasz?

Czuwał. Cały czas miał otwarte oczy. Ale za skłębionymi oparami szarego świata, które otulały go zawsze, gdy ona odchodziła, nie było nic. Tylko noc i śnieg.

Mort z Urregiem cały wieczór czyścili czaszkę jednorożca. Potężny Rork wahał się tylko chwilę, gdy Erland z Hwarhenem odeszli, by spędzić noc z dala od kamiennego słupa. Został przy Alysie. Nadal się bał, i całego siebie wkładał w to, żeby tym razem nie było tego po nim widać. Wił się i męczył sam ze sobą tak wierutnie, że Kamyk postanowił mu ulżyć i zaoferował mu znieczulenie, w postaci wyciągniętej z ruin baryłki. Urreg dostał po zawartości baryłki ognistych rumieńców i tak przemożnej chęci do gadania, że aż żal, że nikt tego gadania nie potrafił wyrozumieć dogłębniej. Z tych nielicznych słów, które znał Joran, i z wymownej gestykulacji Rorka nad czerepem Engan wyrozumiał jednak tyle, że Alysa szczęśliwie lub też z rozmysłem utrafiła z prezentem. Skagosi zdawali się otaczać ta wielkie bestie szacunkiem, i takim samym szacunkiem otaczali ich kości. Z krótkiej demonstracji postępowania z czaszką wydawało się wynikać, że wieszali je w swoich jaskiniach, całkiem jak Targaryenowie czaszki swoich smoków w sali tronowej w Królewskiej Przystani.

Nad czołem Septy niemal widocznie zmaterializowały się burzowe chmury, i tylko było patrzeć, jak koniarz zacznie gromami z oczu ciskać, a zamiast słów plunie z ust gradem. Septa był niewąsko podkurwiony. Raz, że pleń. Dwa, że słup. Trzy, że morski potwór, o którym jego dostojność Wielka Broda, poseł drogiej Moruad, aż nazbyt widocznie nie chciał rozmawiać. Cztery, że w towarzystwie tych robaków, słupa, oględnych w słowach posłów i nie dajcie bogowie, jeszcze większej liczby Skagosów, bo Roddard ostrzegał, że grupa budowlana może zechcieć tu wrócić, znalazł się on sam. A tak nie cierpiał polityki. To wszystko to jednak było mało. Najbardziej szarpało mu nerwy poddenerwowanie wilka, które czuł każdym skrawkiem swojego ciała. Basior krążył po okolicy i coś wyczuł, tylko sam za bardzo chyba nie wiedział co, był zagubiony i wściekły na własne zagubienie. W powietrzu ciągle wisiał zapach mokrej sierści i zwierzęcej chuci... a te zapachy i myślenie nigdy nie chodziły u Willama pod rękę.

Najlepszy zaś był sen, kiedy Septa łyknął samogonu, zawinął się w płaszcz, złożył na korzeniu głowę huczącą od zbyt wielu myśli, zmartwień i sugestii własnego ciała, co ze swoim ciałem uczynić. Wreszcie udało mu się zasnąć, i nagle zrobiło się lepiej. Nawet, całkiem dobrze...

Ziemia drżała pod Willama stopami. Pnie stuletnich drzew trzaskały pod jego krokami jak wątłe trzciny. Toczył się pomału i dostojnie przez las, a wszystko, co żyło i mogło biegać, uciekało przed nim w popłochu. Pachniało mokrą sierścią i zwierzęcą chucią. Gdzieś daleko za sobą zostawił inne stworzenie swojego rodzaju, stworzenie bardzo chętne do spółkowania i... tworzenia nowych istot im podobnych. Czas był odpowiedni. Ale on szedł tutaj, a ona była daleko. Jeszcze zdąży... Równie wolno, lecz równie potężnie jak jego chód toczyły się jego myśli. To były proste myśli, których zapewne nie podzielał ten, którego dotyk był ledwie muśnięciem na jego grzbiecie. Willam czasem się zastanawiał, co mały ktoś na jego grzbiecie myśli, ale nigdy nie zastanawiał się zbyt głęboko, jak zresztą nad niczym. Oprócz własnej siły.
Był ogromny i potężny. Był mocarzem pośród mocarzy. To było najważniejsze z ważnych. Teraz... szedł. Rozwarł pysk i zadarł ozdobiony twardym rogiem łeb w górę. Wciągnął powietrze w płuca i oznajmił światu, że on, mocarz, idzie.

Kamyk wracał właśnie ze swej małej eskapady, uwieńczonej małym sukcesem w porachunkach z morską kokoszką i jej kamulcem. Łomot padającego słupa i śpiew, jaki wydał z siebie padając, oczywiście nie mógł'przejść niezauważony. Nie kiedy podróżuje się w towarzystwie prawdziwych żywych legend. Z krzaków wylazł Joran Lannister i z miejsca naskoczył na Kamyka, co on wyprawia. Po wielkopańsku, jak to wielkopaństwo miało zawsze w zwyczaju. Engan właśnie układał sobie w myślach, czy lepiej będzie powiedzieć prawdę, czy też może skłamać, i jak nakłamać, kiedy od obozu dobiegł ich przeciągły krzyk. Lannister stracił zainteresowanie Kamykiem i Kamykowymi sprawami, puścił się biegiem z powrotem. Kamyk ruszył za nim. Skonfudowany, bo poznał, kto krzyknał. To był Willam. Ale nie brzmiało to jakby wzywał pomoc... bardziej jakby oznajmiał, komu, z jaką siłą i w jakie miejsce zaraz przypierdoli.

Alysa obudziła się, gdy zimna dłoń dotknęła jej policzka. Klęczał przy niej Roddard, oczy miał znowu przytomne. Przytknął palec do ust, a potem ujął jej dłoń za nadgarstek i skłonił, by dotknęła ziemi. Grunt drżał lekko. Kruk pokazał jej na migi, że idzie się rozejrzeć i zniknął w ciemności, cichy jak duch.
- Tytus, obudź się – wyszeptała, targając Sanda za nogawkę.
Mort patrzył na nią znad ogniska oczami okrągłymi jak monety. Urreg chrapał jak niedźwiedź. I wtedy Willam wstał. Wstał, zadarł głowę ku niebu, otworzył usta i ryknął przeciągle w nocne niebo. Dopiero wtedy otworzył oczy.

Z daleka, z leśnych ostępów dobiegł przeciągły, pełen mocy ryk.
ROOOOOOOOoooooooooo...
 
Asenat jest offline