Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2013, 23:42   #10
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Tupik von Goldenzungen zwany przez przyjaciół Grotołazem, zacierał małe rączki z radości gdy tylko dorwał w swe łapki umowę. Omal nie pisnął z radości wzbudzając przy tym gorączkę i zawrót głowy u krasnoluda, który stał się niemal pewny, że jednak czegoś w umowie nie dopatrzył.
Powody radości były jednak zgoła inne.
Halfling jeszcze na oczach swego mocodawcy założył rodowy pierścień sprawiając, iż krasnolód przełkną ślinę a jego oko doznało nerwowego tiku. Wiedział, że po tej umowie będzie musiał sporo wypić aby zapomnieć o złych przeczuciach jakie wzbudził w nim ten mały skunks... no niewiele mniejszy od krasnoluda.
- Tak sobie myślałem, że jak się pojawię z pierścieniem, to mogą wystąpić jakieś nieoczekiwane trudności w zatrudnieniu mnie... Cóż sam wiem, że zanim stałem się szlachcicem, dziesięć razy bym pomyślał, nim bym zatrudnił jakiegoś... No ale teraz... przecież nie zwolnisz mnie tylko dlatego, żem szlachetnie urodz... kchm … że jestem szlachcicem?

Było to pytanie czysto retoryczne, krasnolud nie był głupcem i dobrze wiedział, jakich problemów mógłby nabawić się za dyskryminację ze względu na szlachectwo...

Niegdyś Tupik „Grotołaz” obecnie Tupik von Goldenzungen ciężko zapracował na swoje szlachectwo nadane w Bretonii. Choć słowo „ciężko”, może i było lekkim nadużyciem.. tak samo jak „zapracował” … grunt, że je dostał i że kosztowało go to nie mało. Bynajmniej nie dostał go za pieniądze, raczej za sprytnie uknutą intrygę z wykorzystaniem małoletniego dziedzica rodu, a do ceny należało dodać bliznę po pętli na szyi, którą mu założono gdy tylko ojciec małolata okazał się jednak żywy i dość niezadowolony z poczynań rezolutnego halflinga...

Były to jednak dawne dzieje, o których już niemal zdążył zapomnieć. Pamiętał wszak do dziś ekscytację która sprawiła mu eksploatacja krasnoludzkiej kopalni w Sowiej Górze, zwanej w języku krasnoludzkim: Keraz Skerdul. Właśnie tam poznał dziwną istotę mieniącą się opiekunem kopalni, od której dostał prezent w postaci naramienników, przekutych obecnie w jego miecz. Pamiętał z jakim zapałem i radością walczył z wałęsającą się tam wywerną , do której pokonania wydatnie się przyczynił , oblewając oliwa i podpalając... Wciąż spod szlacheckiego stroju w niektórych miejscach wystawały elementy dziwnego pancerza, osłaniającego najwyraźniej całe ciało. Pancerza, który pochodził z skóry stwora pokrytej łuskami.

Nie bez kozery nazywany był tez „Grotołazem” , zwyczajnie uwielbiał myszkowac po wszelkich grotach, jaskiniach, kopalniach...
Cieszył się jak dziecko gdyż do kopalni ruszyłby i za darmo. Rzecz jasna nie zamierzał wyjaśniać tego krasnoludowi, który zachodził w głowę jakiż błąd popełnił w umowie. Piętnaście złotych koron, miało być dodatkowym umileniem całej wyprawy, zaś Tupik nie należał do osób które nie doceniały możliwości jakie daje pieniądz. Po prawdzie jednak zawsze stanowiły środek do celu a nie cel sam w sobie i gdyby musiał, dopłaciłby, aby tylko znaleźć się w tej krasnoludzkiej kopalni.

Był dość chudy jak na halflińskie standardy, między innymi po to aby móc przeciskać się przez szczeliny skalne, być może dlatego właśnie matka natura obdarowała go nadzwyczaj szybką przemianą materii - nawet jak na halflingów. A być może z powodu życia w ciągłym ruchu? Faktem jest iż gruby nie był, a całości obrazu dopełniał kapelusz z pojedynczym kolorowym piórem i torba przy boku. Oczywiście nie rozstawał się też z krótkim mieczykiem schowanym w czarnej skórzanej pochwie, tarczy powlekanej łuską wywerny i procy która miał przy boku.
Większość jego nie małych tobołków znajdowała się jednak na kucu, zwanym „Skałą”. Nie wyobrażał sobie dźwigania worków żarcia i innego ekwipunku, na własnym grzbiecie... ani też podróży bez swoich rzeczy od których zależało przetrwanie... ot choćby rondelka czy garnuszka.

W karczmie od razu się rozpromienił, nic nie mogło zmniejszyć jego ekscytacji związanej z podróżą, nawet rozchodząca się kompania, która nie zdążyła zamoczyć porządnie pyska a już szła spać. „Nowicjusze jacyś czy co?” - przemknęło mu przez myśl, lecz nie zważając na słabeuszy zamówił sam dzban piwa i wypiekane kiełbaski, które rzecz jasna doprawił tuż przed zjedzeniem.
W sali rozszedł się wkrótce aromatyczny dym z jego fajki , którą pykał z lubością. Jednak ani jedzenie, ani picie czy dym, nie mogły zaspokoić podstawowej potrzeby życiowej halflinga, która była rzecz jasna ciekawość. Nie omieszkał więc wypytać tych co pozostali, o imiona i funkcje, o przeszłość i historię , noc wszak była jeszcze młoda a i sakwa pełniuteńka. Nie było powodu by skracać sobie przyjemności wieczoru... Zresztą nie bez pokolacji, i późnego podwieczorku. O nocnej przekąsce i przedsennej wyżerce, nie wspominając.
Sam również przedstawił się swym pełnym imieniem, prosząc, jednak by zanadto nie zważali na rodowe nazwisko. Szlachectwo potrafiło być czasem wkurzające jednak jak by nie patrzeć usprawniało czasem kontakty z strażą czy ważniejszymi personami.
Wyglądało na to, że do picia pozostała mu nie liczna gromada – Lothar który wyglądał na najemnika i Esmer – kapłan Sigmara. Krasnolud Wolfgrimm jeszcze nie zdecydował czy pójdzie spać, ale po nim spodziewał się jednak że zostanie, na kilka... kilkanaście kolejek. Dobrze pamiętał noce spędzone z krasnoludzkim kamratem który wykuł mu mieczyk, był niezmordowanym opojem i niejako wystawił dobrą opinię wszystkim swoim współrasowcom. Tupik także miał łeb nie od parady. Gdy więc padła propozycja, skierowana co prawda do kapłana, halfling nie zamierzał pozostać na nią głuchy.

- Bracie. Brat optuje na jeden dzban jasnego? Lothar zrobił małą pauzę. - Co bym jakiegoś kataru nie dostał jak wyjdę na ten deszcz.

- Ja optuję – uśmiechnął się radośnie, zawsze to lepiej było pić i jeść w towarzystwie, nawet skromnym, niż samemu. - A gdyby ktoś miał ochotę na halflińskie ziele, chętnie poczęstuje. Poza tym ze mną kataru nie ma się co obawiać, raz dwa, moje ziółka postawią na nogi ot choćby to – wyciągnął główkę czosnku i podając po ząbku biesiadnikom dodał. - To lekarstwo, wszakże najlepiej popić wspomnianym dzbanem piwa... albo lepiej dwoma.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 15-06-2013 o 23:45.
Eliasz jest offline