Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2013, 00:29   #1
Revan
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Korzeń mandragory i dwie garści piachu

Korzeń mandragory i dwie garści piachu




Rozdział I: Cisza przed burzą…



Hilte. Średnich rozmiarów miasto targowe położone na trakcie między Wurzen, a Bek. W przeciwieństwie do innych miast w Ostlandzie, nie oberwało zbyt mocno podczas burzy chaosu. Na pewno nie tak, jak wyludniony prawie już Wolfenburg. Ubytki w kamiennym murze wypełniono naprędce drewnem, przypominał często niezgrabną konstrukcję ułożoną z klocków przez ułomne dziecko.

Jesień, zbliża się do wieczora. Za dnia było ciepło, ale noce zaczynały być chłodne. W odległości kilku mil na niewielkim wzgórzu malował się zamek Utterbach, należący do freiherra Wernecke’a, władającego okolicznymi ziemiami i miastem. Lud niezbyt za nim przepadał, głównie ze względu na podatki. „Nie zapłacę srebrnika za ten płaszcz, nie mam karla na podatki”, to jeden z popularniejszych żartów, jakim bawią się miejscowi.

Dużą uwagę zwracają też uchodźcy wszelkiej maści. Rozbili całkiem duży obóz wzdłuż traktu od strony zachodniej. Większość pochodzi z dalszych wsi, i kilku pomniejszych miejscowości położonych głębiej w lasach, głównie na północy. Jedną z metod zapobiegających wpuszczeniu ich do miasta jest myto. Dwa srebrniki od głowy za przejście przez bramę stanowi skuteczną barierę. I pokaźny garnizon na wejściu nie zachęcał do sprzeciwów.

W samym mieście zaś najpopularniejszym kolorem jest niebieski. Zakurzony i zatłuszczony niebieski kolor tunik straży miejskiej. Ale nie próbujcie krzyczeć „Straż!” czy też „Na pomoc!”, zwłaszcza w nocy. Lepiej dostać po mordzie, niż wołać o sprawiedliwość.


*** Gustaw von Waldklug ***


- Z drogi! Złaźcie z drogi, parszywe kundle! Dalej, kurwa jego mać, bo was ubiję, aż flaki wam z rzyci wyjdą! – darł się człowiek w zbroi kolczej, dosiadający srokatego konia. Lał biczem w tłuszczę, pierzchającą pomiędzy namioty i szałasy.
- Ruchy, kurwa, dla straży miejskiej! – za nim maszerował mały oddział strażników w niebieskich tunikach, było ich około dziesięciu.

Widziałeś tę scenę, niestety, z daleka. Przed tobą rozpościerała się całkiem spory teren przed miastem. Słyszałeś, że powstał tu obóz uchodźców, którzy zbyt bali się mieszkać pośród głuszy, nękani atakami zwierzoludzi. Woleli biedować pod murami miasta, niż dać się spalić we własnej chacie. Kilka setek starych, zbudowanych naprędce szałasów, namiotów, wozów, wszystkiego, co mogło służyć jako schronienie przed deszczem i chłodem.

Mogłeś zameldować się w Hilte jako strażnik dróg, aby dostać potrzebny ci wikt, opierunek, a przede wszystkim żołd, jako że garnizon miasta stanowił przede wszystkim oddział piechoty armii Imperium.

Przywiały cię tu różne wiatry, wydawało ci się, że nie znajdziesz tu szukanych odpowiedzi. Za to facet drący się i lejący motłoch na pewno szukał ciebie. Gdy tylko cię zauważył, pognał w twoją stronę konia. Zatrzymał się przed tobą, wzbijając tumany kurzu. Mężczyzna miał na oko 40 lat, spory zarost, i niemiły wyraz twarzy.

- Herr Gustaw von Waldklug, jak mniemam? – odparł, lustrując cię uważnie wzrokiem. Zauważyłeś na jego piersi medalion, odznakę straży miejskiej Hilte.
- Spodziewaliśmy się ciebie. – splunął.
- Friedrich Klaus, dziesiętnik straży miejskiej. Zapraszam, kurwa, w nasze piękne progi. – odparł, wskazując ręką na obóz pod miastem. Spodziewałeś się takiego komitetu. To było zresztą wiadome, zwłaszcza, jak powiadomiłeś komendanta Bek o celu swojej podróży. Każde miasto ma obowiązek „nadzorować”, a przynajmniej wiedzieć, jacy strażnicy dróg operują w ich rejonie.


*** Olga Dymitrowa Kożara ***


Kolejne miasto imperium. Brudne, zatęchłe, śmierdzące. Jedynie centrum miasta jakoś wyglądało, reszta wołała o pomstę do niebios. Miałaś wrażenie, że gdyby Chaos zawitał do bram tego miasta, odwróciłby się na pięcie, myśląc, że dawno jest ich, tak cuchnęło. I jeszcze zdarli z ciebie 2 szylingi za samo wejście do miasta. Noc była coraz bliżej, a wypadałoby znaleźć jakiś punkt zaczepienia w obcym mieście.
- A ten tego, jakby te dziewoję… Chyc! Co wy na to? – usłyszałaś, przechodząc obok trójki już wstawionych jegomościów. Usłyszałaś, że tą uliczką najkrócej do „rogacza”…
- Ostaw, Mały, widzisz ten miecz?
- Nie dość, że byłbyś Mały, to jeszcze obezjajec, hehe! – odezwał się kolejny, po czym dwóch przyjaciół Małego zaniosło się rechotem. Mały się lekko zaczerwienił i cała trójka oddaliła się w swoją stronę.

W końcu trafiłaś na gospodę „Pod rogaczem”. Na szczęście nie była to mordownia, chodzili tu głównie kupcy i rzemieślnicy odpocząć po dniu ciężkiej pracy. Mieli także niezgorsze pokoje, acz trochę drogie. Gdy chciałaś wejść do środka, jeden z drabów pilnujących wejścia wstał ze stolika, z zamiarem zagrodzenia ci drogi. Na szczęście drugi posadził go z powrotem, otwierając ci szarmancko drzwi do środka.
- Zapraszamy, zapraszamy piękną fraulein do środka. – zagaił uśmiechając się, ukazując przy tym garnitur pożółkłych zębów.

Przed tobą ukazała się typowa, delikatnie zadymiona sień, nieróżniąca się niczym od setek innych karczemnych sieni w imperium. Tak jak wszędzie, twoje wejście zwróciło uwagę biesiadników, którzy po chwili wrócili do swoich zajęć, głośnego przekomarzania się, spokojnego opilstwa, gry w kości. Tak jak wszędzie, w rogu siedziało kilku ciemnych typów, którzy tylko gapili się na gości w sieni. Tak jak wszędzie, karczmarz za ladą polerował brudną szmatką czyste kufle. I tak jak wszędzie, komuś pomyliło się, że siedzi w burdelu i klepnął cię w tyłek…


*** Karl von Essen ***


Kolejny dzień przyniósł wiele pracy. Znowu musiałeś wyrwać kilka zębów, nasmarować kilka liszajów, przeciąć trochę ropni, upuścić komuś krwi… Praca w lazarecie była wymagająca, ale byłeś z niej zadowolony. Zwłaszcza, że uczyłeś się pod okiem znanego w tej części imperium medicusa, niziołka zarządzającego tym miejscem, Mulera Łazika.
- Karl. – wezwał cię do siebie przed chwilą. – Jeszcze raz się jutro spóźnisz to ci obetnę pensję. Albo palce. Albo cię wyleję. Zrozumiano? – fakt, pracowałeś od rana do wieczora, i zdarzało ci się spóźnić raz czy dwa… niziołki to pamiętliwe bestie. Każdemu tak groził, prawie codziennie.
- Karl? – usłyszałeś za sobą. To był Pieter, twój przyjaciel. Miał posturę dużego, nieobrobionego kamiennego kloca. Pracował z tobą, a z racji swojego wyglądu najlepiej nadawał się do łamania i nastawiania kości. Wynajmowałeś razem z nim, za niemałe pieniądze, pokój u jakiejś staruszki na poddaszu.
- Idziesz z nami dzisiaj do „Rogacza”? – potrząsnąłeś swoim mieszkiem. W sumie, do końca tygodnia ci starczy, czemu nie, pomyślałeś.
Poszedłeś do karczmy „Pod rogaczem”. Czas uciekał ci na piwie i jedynej w tej okolicy rozrywce, kościach. Nie bardzo wygrywałeś, ale też nie przegrywałeś. Wychodziłeś w sumie na zero. W pewnej chwili zauważyłeś, jak do karczmy weszła kobieta o długich blond włosach, uzbrojona, o nietypowej urodzie. I zauważyłeś jak Rudy, miejscowy zawadiaka, klepnął ją w tyłek. A na kościach wyskoczyły ci nagle trzy piątki i trójka, co oznaczało wygraną w postaci 36 pensów.


*** Félix von Vessel ***


Hilte… miasto poczułeś wcześniej niż zauważyłeś. Nic nadzwyczajnego, ot, kolejna mieścina w imperium. Chociaż miasto małe nie było, wielkością dorównywało jednej piątej Middenheim. Musiałeś też opłacić wejściowe, ale na to dostałeś od kupca Heinricha w Wurzen. List miałeś dostarczyć do właściciela tartaku, Josepha Inglera, który swoją kamienicę miał niedaleko rynku w Hilte. Poszło szybko, potraktowano cię jak zwykłego kuriera, a na wspomnienie o wynagrodzeniu Joseph lekko się naburmuszył. Jednak po wytłumaczeniu, że byłeś dobrym kompanem Heinricha podczas drogi, wręczył ci trzy szylingi.

Jako, że dzień chylił się ku zachodowi, obrałeś za swój cel karczmę „Pod rogaczem”. Usłyszałeś, że nie jest to najgorsze miejsce na spędzenie nocy, a i kompania siedzi tam niezgorsza. Siedziałeś przy ladzie, sącząc piwo. Karczmarz był miłym, okrągławym, starszym jegomościem, od czasu do czasu wdawał się z tobą w pogawędkę na temat jego gospody. Bywali tu głównie rzemieślnicy, często biesiadują tu też medykusi ze szpitala św. Rydgiera. Łatwo ich zlokalizowałeś, głównie po zapachu, zaciekle grali w kości. Była tu też jedna sława, Rudy, którego gdy wywalano z mordowni, przychodził zachowywać się lepiej właśnie tutaj. Jedynym powodem, dla którego go nie wyrzucał, był fakt, że zostawiał na koniec spory rachunek. I nieczęsto też dawał się naprzykrzać gościom. Aż do tej chwili, jak zauważyłeś, gdy weszła pewna blond włosa kobieta.

- O, zaczyna się. – zagaił Hans, karczmarz. – Ciekawe, jak młódka sobie poradzi. – widać, niezbyt go obchodziło nieuprzejme zachowanie gości. Musiał zapewne mieć zaufanych ochroniarzy. Widziałeś ich zresztą na zewnątrz, nie wyglądali zbyt sympatycznie.


*** Rubus Sheider ***


Dotarłeś do Hilte. Ku twojemu zdziwieniu, obóz uchodźców był również tutaj. Postanowiłeś pomóc tutejszej ludności z marszu, by zarobić kilka pensów, a bardziej, by dowiedzieć się czegoś o tym mieście przed wejściem do niego. Zaskarbiłeś sobie wdzięczność kilku osób, które jednak były tak biedne, że zdecydowałeś się nie brać od nich żadnej zapłaty. W końcu, co to jest nastawić kilka kości i chrząstek, albo polecić, żeby żuli liście tego krzewu rosnącego nieopodal drogi. Wtem, w pewnej chwili poczułeś mocne pchnięcie w bark. Potem poczułeś mokrą ziemię na swoim policzku. Spodziewałeś się jakiegoś kopniaka w plecy, ale zamiast tego, usłyszałeś mocno zachrypnięty głos.
- Wstawaj, padalcu. Nie będziesz, kurwa, robić, co ci się żywnie podoba, konowale jeden. – miałeś dość czasu, by wstać na czworaka. I dostać kopa w brzuch. Obróciłeś się na plecy, mogłeś teraz dokładnie podziwiać swoich „rozmówców”. Jeden spory, barczysty osiłek, który cię kopnął, dzierżył przy pasie drewniany obuch nabijany gwoździami. Dwóch pozostałych, sporo mniejszych, acz zadziwiająco do siebie podobnych, stało niedaleko z tyłu.
- To jest nasz teren. – odezwał się inny jeden z braci.
- Ta, dokładnie!
Wszyscy ludzie rozeszli się jak zdmuchnięty piasek. Widziałeś tylko kilka ciekawskich głów za płachtą jednego z namiotów.
- Za każdego – odezwał się osiłek – tego, no, klienta, musisz nam zapłacić. Długośmy cie obserwowali, z pięciu się cieszyło. To będzie… – podrapał się po głowie.
- Szylinga od chorego! - drugi szybko dodał.
- Tak, płać pan pięć srebrniaków, i grzecznie stąd wypieprzaj. – usłyszałeś czwarty głos. Obejrzałeś się i ujrzałeś brodatego mężczyznę średniej postury w szpiczastej czapie. W rękach dzierżył sporą, drewnianą lagę, którą rytmicznie stukał w ręce.


*** Georg Fleischer ***


Nająłeś się jako ochroniarz małego transportu liczącego trzy wozy, wiozącego jakiś złom. Podróżował z Talabheim do Hilte, dołączyłeś się kilka dni przed Beck na trakcie, gdzie byłeś świadkiem bitki ze zwierzoludzmi. Karawana straciła kilku ludzi, a tobie bardziej uśmiechała się podróż w kompani niźli samopas. I w dodatku za jakieś tam wynagrodzenie. Właściciel, Herm, kulawy krasnolud, przypadł ci do gustu, mieszkał w Hilte.

Właśnie dotarliście do bram miasta.
- No, Georg, wypada mi podziękować ci za wspólną podróż. – bąknął Herm, powożąc wozem.
- Widzisz te zbiorowisko pod murami? Z dobre pół roku już tak siedzą. Zrobili sobie tutaj już drugi dom, psia ich mać. Kogo stać, ten lezie na żebry do miasta, może kilku uda się ustawić. Trochę mi ich żal w sumie, biedaki, zwierzoludzie im wsie popaliły to poleźć nie mieli gdzie. Nikt nie wie, jak ten burdel jeszcze tu stoi. Zrobiło się tutaj biedne wypiździejewo. – Herm splunął przez lewe ramię.
- Masz tu za fatygę. Nie lubię kadzić, ale nie byłeś złym kompanem. – uśmiechnął się przyjacielsko, gdy wozem nagle zatrzęsło, gdy jedno z kół trafiło w koleinę. Zaklął po khazadzku.
- Dam ci radę, uważaj na tych niebieskich. I nie daj się wsadzić za byle co, kurwie syny często robią jakie łapanki.
- Jak chcesz, to wpadnij mnie odwiedzić, pytaj dowolnego krasnoluda, to ci powie, gdzie jestem. Może jaka robota też się znajdzie… No dobra, koniec tego pitolenia, złaź z wozu, bo będziem się pieprzyć zara ze strażą, a płacić za ciebie myta nie będę. Bywaj. – wysadzili cię przed obozem uchodźców. Niby nic specjalnego, czuć było tylko ludzki pot, gówno, i gotowaną kapustę. Postanowiłeś jednak przejść się po nim, może znalazłbyś kogoś, kto by ci więcej opowiedział o tym miejscu. Zauważyłeś jednak kilku ludzi uciekających w pośpiechu w jednej z uliczek między szałasami. Gdy tam zajrzałeś, zauważyłeś czterech mężczyzn, znęcających się nad jakimś człowiekiem. Ręce cię świerzbiły, by sięgnąć po topór… ale widziałeś, dosłownie przed chwilą, kolumnę straży miejskiej z dwoma konnymi, zmierzającą do miasta.


*** Heinrich Kurto ***


Szedłeś po śladach, nieświadomie, ale jednak. Tam gdzie ty, był też Daromir. W karczmie w Bek, po drodze w zajazdach i wsiach opowiadali o samotnym najmicie, który dzień wcześniej pytał dokładnie o to samo co ty. A przynajmniej myślałeś, że to był on. Postanowiłeś skierować się do Hilte, gdyż usłyszałeś, że istnieje tam całkiem dużo „zajęć”, dla kogoś o twoich talentach. Trakt w tej części imperium był niezbyt uczęszczany. Głównie były to uzbrojone po zęby karawany, albo patrolujący strażnicy dróg, często z obstawą. Życie w lesie było trudne, głównie ze względu na sporą ilość zwierzoludzi. Nieraz myślałeś, że wpadniesz w ich szpony, gdy nagle cała banda przebiegała przez trakt. Nigdy nie widziałeś aż tylu bestii na raz.

Gdy dotarłeś do miasta, poczułeś ulgę. Na trakcie cały czas miałeś wrażenie, że ktoś cię obserwuje. Uczucie to nie opuszczało cię nawet wtedy, gdy szedłeś przez obóz uchodźców rozłożony przed bramą miasta. Wydawał się być swoistą dzielnicą biedoty, postawiony wiele miesięcy temu przeistoczył się w nowotwór, żerujący na ciele miasta. Mieszkańcami obozu byli w większości bezdomni chłopi, którzy przybyli do Hilte z leśnych miejscowości, w obawie przed atakami zwierzoludzi. Jednak jak wszędzie, byli równi i równiejsi. Zauważyłeś, jak czterech mężczyzn o zakazanych mordach zamierzało skatować bezbronnego człowieka. Instynkt kazał ci się skryć między szałasami. Zauważyłeś też jakiegoś człowieka, który stał u wylotu uliczki. Z wyrazu twarzy wywnioskowałeś, że ta sytuacja również mu się nie podobała.
 

Ostatnio edytowane przez Revan : 20-06-2013 o 14:46.
Revan jest offline