Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2013, 18:58   #8
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- Kury, kury nadają się tylko do jedzenia...aaagh! - Wpieniony wczesną porą i pianiem koguta khazad rzucił podkutym butem w drewniane drzwi pokoju w którym spał. - Tupik, wstawaj druhu. - Helvgrim podniósł się z łóżka i rozejrzał po pomieszczeniu. Wszystko było na miejscu, tak jak to zostawili poprzedniego wieczoru, a właściwie, późno po północy. Flaszki stały na środku pomieszczenia, oczywiście puste. Kości z żeberek i kurczęcych udek, również walały się po podłodze. Syn Svergrima poczuł że ma coś na twarzy, na policzku. Przyłożył dłoń do facjaty i znalazł na niej przyklejoną pajdę chleba, na której spędził noc niczym na poduszce. - Do kroćset... przesadziliśmy. Słyyyszysz Tupik... przesadziliśmy z tym winem. - Wydarł się Helv, na tyle głośno by doprowadzić do ładu umysł Tupika i swój, tym potężnym dźwiękiem.

Sverrisson wstał i podszedł do okna. Cela w której spali nie miała okiennic, a jedynie wąską szparę przypominającą otwór strzelniczy baszty... wąski i bez osadzonego w niej szkła. ~ Szcześciem jest ciepły poranek. Pomyślał krasnolud. Wyjrzał przez otwór i dostrzegł Helmuta krzątającego się wokół jakichś pakunków. - Widać czas na nas przyjacielu... czekają nas. - Dodał khazad i począł wkładać spodnie i kolejno, skarpety z grubej wełny, płócienną koszulę, skórzaną kurtę i ... jeden but. Po drugi musiał wybrać się aż pod drzwi i podnieść go... a był on dokładnie tam gdzie krasnolud rzucił nim wcześniej. ~ To przez te kury i koguty... gdyby nie one to bym butem nie rzucił, a jak bym butem... - Rozmyślał Helv, westchnął i zapiął wszystkie klamry na wysokich i podkutych stalą butach. Sprawdził jeszcze plecak... wszystko wydawało się być w porządku. Helvgrim usiadł na łóżku i wyjął z torby na pasie, drewniany grzebień. Wyczesał wąsy i brodę, po czym szybkimi i sprawnymi ruchami zaplótł sześć, prostych i długich blond warkoczy. Z zawiniątka noszonego w plecaku wyjął zestaw swych drogocennych spinek ze złota i srebra, zdobionych klejnotami i założył wszystkie starannie. Spinki i pierścieni zabezpieczył rzemieniami, tak by w drodze, rodzinnego skarbu nie zgubić. Przygotowując się do drogi, Helv rzucał od czasu do czasu spojrzenie w stronę Tupika. Khazad był dokładny jak mało kto, ale Tupik był mistrzem dokładności... wszystko wyliczał i obliczał, sprawdzał wagę i układał z rozwagą... plecak Tupika musiał mieć umiejętnie rozłożone obciążenie. Było to dziwne ale na swój spsób bardzo hipnotyczne zajęcie, a szczególnie obserwacja czynności wykonywanych przez halfinga. Czasem azkarhański khazad myślał że Tupik sam jest krasnoludem... wszak wyznawał podobne wartości i zachowywał się czasem podobnie. Za to jednak Helv tak cenił Tupika, inaczej ich przyjaźń nie mogłaby zaistnieć.

Kiedy wreszcie warkocze zostały zaplecione, Helv schował wszystkie swe osobiste przybory do plecaka i dopiął ostatnie paski, klamry i guziki. W misce stojącej w rogu sali umył twarz i używając leżącego obok noża, krasnolud ogolił głowę dokładnie, trwało to nie dłużej jak kilka chwil. Sverrisson był prawie gotów do drogi. Jeszcze tylko talizman, który odnalazł swe miejsce na szyi. Wpierw khazad dotknął nim czoła a później ust. Po chwili i topór został wyciągnięty spod siennika i zatknięty w olstrze na pasie. Helv założył plecak i ruszył do drzwi... również Tupik był gotów... przepuścił go zatem w drzwiach jako pierwszego i kiedy niziołek przeszedł przez portal... Sverrisson odwrócił się jeszcze i rzucił na stół sakiewkę... było w niej piętnaście sztuk złota... szczerego, khazadzkiego. Krasnolud nie potrafił wziąć od Helmuta pieniędzy za wykonanie zadania, ani nawet na pokrycie kosztów podróży. To była przysługa dla Skerifa, dla Helmuta... dla małej dziewczynki... a za przysługi nie pobiera się wynagrodzenia. Halfiński szlachcic to co innego, on przybył dla zarobku, do pracy i choć Helvgrim wiedział że Tupik zrobiłby to wszystko za darmo, z czystej przyjaźni i chęci przygody, to khazad nie mógł pozwolić by niziołek do tego jeszcze dokładał, tak się niegodziło robić by przyjaciel był stratny na tym zadaniu. Sverrisson ruszył za von Goldenzungenem i zamknął za soba drzwi do kwatery.

W ogrodzie Helmut stał w towarzystwie małej dziewczynki. Amelia była z pozoru spkojnym dzieckiem i krasnolud miał nadzieję że tak pozostanie do końca podróży. Uganianie się za człowieczym dzieciakiem nie uśmiechało się wojownikowi z północy wcale a wcale. Helmut przedstawił ich sobie, ale Helv niespodziewał się takich słów od małej istotki... Oni są mali... wciąż brzmiało w uszach Helvgrima. Przeprosiny Helmuta w imieniu Ameli, Sverrisson zbył uśmiechem i machnięciem ręki. Krasnolud słuchał słów kapłana i sam przygotowywał się do drogi. Podszedł do osła i przywitał się z nim... nie znał się za bardzo na zwierzętach, ale wypadało by Ludwik poznał nowych panów, a zarazem tych którzy go zjedzą jeśli będzie nieposłuszny. Rzemienie, pasy i liny, wszystko wyglądało na dobrze zapięte. Zapasy żywności też były dobrze zabezpieczone przed deszczem. Helv chodził, oglądał, poprawiał i mruczał... a kiedy kapłan skończył mówić to i sam khazad skończył przegląd.

- Możesz mi mówić Helvgrim... nie jestem panem więc nie tytułuj mnie dobrze Amelio? - Sverrisson zagadał do dziewczynki i lekko ujął jej warkocz w dłoń. - Świetna robota, wspaniały splot. Jak później znajdziemy chwilę to może i mnie byś taki zaplotła co? - Helv uśmiechnął się przyjaźnie do dziecka i wyjął z plecaka swój płaszcz, po czym narzucił go na plecy dziewczynki i zapiął pasek pod szyją. Z własnej szyi zdjął talizman i pokazał go dziecku. - Spójrz Amelio... - wskazał na żelazna podobiznę twarzy Grungniego, boga khazadów - ... to Grungni, król khazadzkich królów. Bóg naszych ziem i obrońca ojcowizny. - Sverrisson przełożyl stalowy łańcuszek przez głowę małej dziewczynki. - Jeśli coś by się stało, cokolwiek, coś złego, to w jedną rączkę chwyć srebrną gołębicę i módł się do niej, a w drugą garstkę weź ten stalowy talizman, przyniesie ci on szczęście. Jednak nie proś Grungniego o pomoc jeśli bedziesz w potrzebie, tylko rządaj by ci pomógł. Nasi bogowie nie słuchają słabych, patrzą tylko na tych którzy są zuchwali i odważni na tyle by boga nie prosić ale od niego wymagać... wszak oni wymagają od nas byśmy słuchali ich słów, prawda? Właśnie. - Ostatnie słowo khazad powiedział sam do siebe i naciągnął kaptur na głowę dziecka. - Tak będzie bezpieczniej w podróży. - Syn Svergrima chwycił Ludwika za uzdę i poprowadził go w stronę bramy. Przy bramie uklęknął na jedno kolano i dotknął kamieni i zaprawy z których powstał mur. Poprosił bogów o pomyślność i bezpieczeństwo w podróży. Puścił osła przodem, tylko o kilka kroków, chciał zapytać o coś Helmuta, ale tak by dziecko nie usłyszało ów pytania. Zatrzymał się i zadał pytanie którego świadkiem, poza Helmutem i samym Helvem, był tylko Tupik.

- Kapłanie... czy ktoś może nastawać na życie tego dziecka, tak bardzo że aż potrzebowałeś najemników do tego zadania? Ktoś jej lub wam groził? Czy jest coś co powinniśmy jeszcze wiedzieć o tym dziecku i niebezpieczeństwach które zagrażają tej małej dziewczynce? - Wyszło więcej niż jedno pytanie, ale były to kwestie które Tupk i Helv poruszyli podczas nocnego naradzania się między sobą. Trochę było to wszystko dziwne by brać zbrojnych do ochrony małego dziecka... wszak sam kapłan by wystarczył lub kobieta jakaś, co za matkę małej by się podała. Czyżby Helmut wiedział ze droga jest o wiele bardziej niebezpieczna niż to się wydaje i wcale nie mowa tu o orkach czy banitach. Ta cała sprawa była podejrzana.
 
VIX jest offline