Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2013, 22:46   #10
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


Korytarze sektora tonęły w gęstym, prawie namacalnym mroku i śmierdziały. Śmierdziały w sposób trudny do zniesienia: spalonym mięsem, gównem, krwią i czymś jeszcze. Czymś złym. Czymś nienazwanym. Czymś, co wypełzało powoli spomiędzy sworzni i nitów, spomiędzy łączeń stalowych płyt, z szybów wentylacyjnych, z filtrów systemu podtrzymywania życia. Powoi, niezauważenie, wślizgiwało się do ludzkich głów, wwiercało pod czaszki, do umysłów – najpierw nieśmiało, potem coraz bardziej ofensywnie, aż w końcu tryumfowało w ostatecznej wiktorii.
Tak. Strach zwyciężał wszystkich, nawet najtwardszych spośród więźniów skazanego na zagładę sektora..



CARLA FORD


Krwawa Kurwa nie była ładna. Nie była też brzydka. Ale miała to coś, co powodowało, że ludzie się jej bali. Może fakt, że była ogromna – ponad dwumetrowa i postawna. Może fakt, że masą mięśniową mogła zawstydzić niejednego maniaka wyczynowej kulturystyki. A może bali się jej po prostu, bo była jebnietą, krwawą psycholką, która lubiła zabijać.

Kiedy Carla weszła do celi, Kurwa właśnie kończyła ćwiczenia.

Spojrzała na Carlę z tą swoją, dość nieprzyjazną twarzą.

- Jesteś, suko – powiedziała, jak to miała w zwyczaju, tonem balansującym w jakimś niepojęty sposób pomiędzy miłością i nienawiścią, łagodnością i agresją.

- Siadaj – wskazała Ford miejsce w nogach swojej pryczy, a kiedy Carla posłuchała polecenia wielka kobieta zaczęła mówić.

- Jest jeden wielki syf, suko – Kurwa cedziła słowa powoli. – Zdechniemy w swoim własnym gównie, jeśli czegoś się nie zrobi. I ten złamas, Karl i jego dupnoluźne przydupasy wykminili sposób, wiesz. Gildia Zero pracowała nad szczepionką dla sektora, ale sprawa się, jak wiesz, zjebała i reszta sektorów wypięła się na nas. Założyli swoje pancerne pasy cnoty i nie dają się dymać.

Kurwa zaśmiała się, jakby rozbawiona swoim kiepskim żartem a potem spojrzała z dzikim błyskiem w oczach na Carlę.

- Ale przeoczyli jedną drogę. Przez Kibel. Cwaniaki z innych wpadli na pomysł, że puszczą tam jakiś słabiaków, których gangi trzymały na boku. Że niby pójdą, przemkną się na wizytę u sąsiadów, bo nikt ich nie pozna i załatwią szczepionkę.

Kurwa pokręciła głową, jakby sam pomysł wydawał się jej niedorzeczny.

- Przez kibel, czaisz to? Słabiaków.

Spojrzała na Carlę z nowym zainteresowaniem.

- Ja nie mam zamiaru ryzykować. Nie puszczę jakiejś cienkiej piczki. Puszczę ciebie. Bo wiem, że pójdziesz, zdobędziesz tą szczepionkę i wrócisz z nią do nas. Nie wyruchasz nas. Nie spierdolisz. Bo to nie w twoim stylu i wiesz, że nikt nie da ci takiego pierdolenia, jak ja. Nikt nie da ci tyle dobrej roboty, którą tak lubisz, jak ja. Dobrze mówię.

Carla pokiwała głową.

- To chodź. Zbieraj graty i idziemy.




RICK ORTEGA

Otis szedł koło niego przez wąski korytarz krztusząc się dymem. Mijane cele były albo zamknięte, albo puste, chociaż w niektórych nadal leżały jakieś kształty – ludzie, lub porzucone sienniki. Otis szedł rozglądając się czujnie. Rick zresztą też.

W bocznym korytarzu zobaczyli jakiegoś gościa, który siedział na korytarzu i śmiał się histerycznie. Minęli go, czując spojrzenie szaleńca na plecach.

- Wszyscy już zdechliśmy, kutasy! – niespodziewanie wykrzyknął za nimi więzień.

Zignorowali go.

- Co to za robota? – powtórzył Rick.

Otis wzruszył ramionami.

- Mi nic nie powiedzieli – odpowiedział z pewnym rozżaleniem.

Nie było nic więcej do dodania.

Po chwili dotarli do bardziej zatłoczonej części sektora. Ze stołówki, przerobionej teraz na kantynę, słychać było jakieś śpiewy i odgłosy pijackiej burdy.

- Każdy chce się zabawić, na sam koniec.

Skręcili w stronę części sektora, w której rządzili Desperados. Kawałek dalej, po schodach, zeszli do starej przepompowni, która służyła Latynosom za metę. Było ich tam pełno. Półnagich, wytatuowanych na całym ciele, o ostrych, wyzywających twarzach i postawach.

Ale dwójkę Punisherów przepuścili bez słowa. Dopiero przy drzwiach do pomieszczeń zajętych przez Parszywego Joe wytatuowani strażnicy zagrodzili drogę Otisowi.

- Ty nie, hombre – wycedził jeden z nich kładąc dłoń na kolbie samorodnego pistoletu. – Tylko ten piękniś.

Otis, posłusznie, odsunął się w tył, a gangerzy otworzyli drzwi przed Rickiem.





IGOR LENTZ

Nobel sprawiał spokojne wrażenie, ale Igor Lentz wiedział, że to tylko pozory.

Pilnowało go dwóch ochroniarzy z The Punishers.

Nobel przyjął gościa w swoim prywatnym apartamencie – pomieszczeniu wielkości czterech standardowych cel. Na Terze uznano by je za klitkę, tutaj – na GEHENNIE – można ją było uznać za apartament.

- Napij się – Nobel poczęstował Igora szklaneczką, na której dnie pływała odrobina przeźroczystej cieczy.

Woda, wódka albo kwas. Znając Nobla niczego nie można było być pewnym.

- Zwieracze jeszcze masz mocne? – zapytał niespodziewanie szef G0.
- Że co? – niezbyt przytomnie odpowiedział Lentz, nie za bardzo wiedząc, czy Noblowi chodzi o ilość więziennych „romansów”, czy pyta o coś konkretniejszego.
- Czy srasz już krwią.
- Nie – Lentz poczuł pewną ulgę. – Jestem zdrowy.
- Na razie – powiedział Nobel. - Pij.

Lentz wypił. Mocny, destylowany alkohol.

- Dobra. Teraz pogadamy.

Nobel usiadł wygodnie na syntplastycznym krześle i spojrzał na Igora.

- Mam dla ciebie propozycję. Zejdziesz do Kibla. Przejdziesz przez Zakazane Sektory. Wyjdziesz w jakimś sektorze poza tymi, w którym mogłeś być znany i zdobędziesz szczepionkę na chorobę, która nas zabija. A potem wrócisz tutaj, tą samą drogą, co przyszedłeś i oddasz mi ją do rąk własnych. Jasne.

Igor nie odpowiedział. Szansa na zrealizowanie tak szaleńczego planu była niemal zerowa.

- Masz tydzień. Po tym czasie trucizna, którą wypiłeś, dokona zbyt daleko idących spustoszeń w twoim ciele.

Igor nawet nie był zaskoczony. Po Noblu mógł spodziewać się czegoś podobnego.

- Odtrutkę dostaniesz, jak przyniesiesz szczepionkę.

Nobel zawsze dotrzymywał słowa. Przynajmniej to było pewne.

- To co, dogadaliśmy się?

Igor pokiwał głową. Jakoś nie bardzo widział inne wyjście.




NETANIASZ CRUCIFIX

Diakon nazywał się Theo i miał zmienione przez mutagen oczy.

Niektórzy sądzili, że to kwestia stygmatów demona, inni że znak wiary i nadprzyrodzonych mocy, które przebudziły się w Theo.

- Bądź błogosławiony, bracie – powitał Netaniasza Diakon.
- Bądź pozdrowiony, Diakonie.
- Wybrałem cię, do ważnej misji – Theo przeszedł od razu do konkretów, jak to miał w zwyczaju. – Zanurzysz się w brudzie człowieczym, przejdziesz rzez piekielne korytarze, by dostać się do miejsca, gdzie zbłąkana owieczka z Gildii Zero ma dostarczyć nam lekarstwo na chorobę. Odcięcie naszego sektora jest próbą, ale wiem, że nie przetrwamy jej bez pomocy ludzi wiary. Takich jak ty.

Oczy Diakona zalśniły złociście, jakby wewnętrzny blask bijący od szefa Armii Lwów w sektorze A-0677 wylewał się z człowieka, przyjmując iście materialny kształt.

- Samo dotarcie do lekarstwa będzie niełatwym zadaniem. Ale dopilnowanie, by wróciło tutaj, będzie jeszcze trudniejsze. Większość gangów wysyła jednego ze swoich ludzi. Mało znanych, by nie rozpoznano ich poza sektorem, lub by ryzyko na to było jak najmniejsze. Można z całą pewnością zakładać, że niektórzy z tych ludzi dostaną … inne zadania lub nie zechcą wrócić z lekarstwem do tych kazamatów śmierci. Ty, bracie Netaniaszu, musisz dopilnować, by chciwych i tych słabej wiary, spotkał los, na jaki zasługują. Wiesz, co mam na myśli.

Wiedział dokładnie. Gehenna miała swoje własne prawa. Brutalne i skuteczne.

- Rozumiem, że mogę na tobie polegać, bracie. Że Armia Lwów może na tobie polegać w imię Boga, którego czcimy pod wieloma imionami, ale który ma tylko jedno imię prawdziwe.

- Oczywiście, diakonie – potwierdził, zgodnie z tym, co czuł, Netaniasz.

- Zatem zbierz swoje rzeczy i idź wypełnić powierzone ci zadanie.




OLEG PETRENKO


Sektor wyglądał na wyludniony. Zazwyczaj zatłoczone korytarze, teraz świeciły pustkami. Tylko czasami mijali jakiegoś więźnia idącego w przeciwnym kierunku lub zwyczajnie podpierającego ścianę.

Ktoś zaczepił ich żebrząc o fajkę, ktoś inny chciał sprzedać destylowaną wodę nawołując ze swojej celi. Jakaś chuda i niezbyt ładna kobieta oferowała swoje ciało w zamian za kilka fajek lub lekarstwa.

Tylko na jednym z większych skrzyżowań, służących w sektorze jako miejsce wymiany informacji i dóbr, kłębił się spory tłumek, zapychający wszystkie dochodzące korytarze.

- Dwadzieścia fajek – darł się jakiś człowiek w pomarańczowym uniformie. – Tylko dwadzieścia fajek za lekarstwo na sraczkę. Czym jest dwadzieścia fajek!

Naciągacza, bo przecież trudno było uwierzyć, że jakiś człowiek sprzedaje lek na tą morderczą chorobę na korytarzu, obskoczył jednak dziki tłumek.

- Chuj – przewodnik Olega splunął na ziemię. – Mam nadzieję, że mu ktoś pożeni kosę. Obejdziemy ten motłoch.

Ominęli zatłoczone skrzyżowanie korzystając z bocznej drogi. Na tym korytarzu w kucki siedziało kilku gangerów z mniejszego gangu The Siciliano powiązanego z La Piovrą. Latynosi, zazwyczaj skorzy do zaczepek i puszenia piórek, tym razem nawet nie drgnęli, kiedy Torch mijał ich z przewodnikiem.

- Czekają na śmierć – wyjaśnił bez potrzeby ochroniarz.

Po chwili dotarli do tej części sektora, w którym rezydował Plugawy Joe. Po szybkim przeszukaniu przez strażników na korytarzu, Oleg wszedł do środka i stanął oko w oko z niesławnym gangerem.

- Jesteś poparzony fiucie – powitał go Joe, a radosny uśmiech kontrastował z wykrzywioną twarzą.

Parszywy Joe nie był sam w kantynie. Oprócz ochrony czekał tam również inny mężczyzna, w którym Torch rozpoznał dość znanego szczura tunelowego, Prahę.




PRAHA


Przejście przez korytarze sekcji nie zajęło im zbyt wiele czasu i przypominały szczurowi spacer po grobowcu. Wszędzie ludzie kaszlali, srali lub wyli z bólu, strachu, utraconej nadziei. Jeśli piekło istniało, a niektórzy wierzyli, że właśnie GEHENNA jest piekłem, to ich sektor awansował właśnie w koszmarnej hierarchii. Bez dwóch zdań.

Parszywy Joe uśmiechnął się krzywo, kiedy Praha wszedł do kantyny.

- Jesteś, ty mały, sprytny chujku – bandzior powitał Prahę rozradowanym uśmiechem.

- Mam dla ciebie robotę, której nie przyjąć nie możesz. Szansa na sprawdzenie, czy jesteś aż takkk – przez chwilę dziwnie przeciągnął słowa, czymś zdekoncentrowany, ale szybko odzyskał poprawną dykcję – dobry jak mówią. Swoisty sprawdzian.

Spod stołu, przy którym siedział Parszywy Joe, wyszła dość ładna, jak na standardy GEHENNY kobieta o zafarbowanych na jasno włosach.

- Ona jest zajebista ekstraklasa, kurwa – pochwalił kobietę Joe. – Obciąga, jak niewyżyty odkurzacz. Jak będziesz chciał, to obciągnie też tobie, za free, kurwa, za free, aż ty się zrobisz free. Kumasz, kurwa.

Parszywy Joe wyjął fajkę i zapalił.

- Przejdziesz przez Kibel i przyniesiesz tutaj szczepionkę na to gówno, co nas zabija. Jak ci się to uda, Desperados będą ci robić dobrze, kiedy tylko sobie zażyczysz. W tym sektorze, kurwa, będziesz jebanym bohaterem i zrobią ci pomniki. A każda, kurwa, dziwka, wskoczy ci na chuja, nim tylko zdążysz pomyśleć, że cię mały swędzi, białasku. Wchodzisz w to, kurwa?
Pojawiała się szansa na wyjście z tego zapyziałego sektora i tylko głupiec by nie zaryzykował.




JONASZ


Jonasz nie lubił chodzić samemu po korytarzach sektora. Jego androgeniczna uroda przykuwała uwagę różnych więźniów, a kuszenie losu było ostatnim, czego by chciał. Nie miał jednak wyjścia.

Miejsce, w którym Karl przyjmował swoich kumpli i wydawał rozkazy było dość niedaleko. Zawsze, nawet teraz, kręcili się tam lojalni szefowi więźniowie. Elita sektora. Najcięższe wyroki. Największe szumowiny. Najlepiej uzbrojeni i wyposażeni. Gotowi rozedrzeć na strzępy każdego, kto zagrozi ich szefowi. Jakby Karl nie potrafił sam o siebie zadbać.

- Cześć – przywitał Jonasza Karl nie pasującym do jego fizjonomii bandziora, głębokim, kulturalnym głosem. – Jestem Karl.

Jonasz to wiedział. Wszyscy w tym sektorze to wiedzieli.

- Posłałem po ciebie, bo mam konkretną propozycję. Dołączysz do niewielkiej grupki, która opuści sektor i uda się po leki. Nie będzie to bezpieczne. Będziecie musieli przejść przez Zakazane Sektory pod Kiblem. Znaleźć jakieś przejście, bo oczywistym jest, że reszta sektorów zajętych przez więźniów, odcięła się od zakazanych rejonów tak samo, jak my. Znaleźć pewną osobę i odebrać od niej leki dla nas, a potem wrócić do naszego sektora z tymi medykamentami. Twoje talenty hackera mogą się przydać. Ceną będzie moja wdzięczność i tyle fajek, ile sobie zażyczysz.

Jonasz słuchał. Analizował słowa, jak to miał w zwyczaju.

- Zgadasz się?

Wiedział, że nie ma wyjścia. Odmówienie komuś takiemu jak Karl było zwyczajnym samobójstwem. Pokiwał głową na znak, że akceptuje propozycję.
 
Armiel jest offline