Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2013, 10:32   #3
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Bretończyk zajechał pod karczmę. Był to pokaźny, murowany budynek, ze stajnia położona na tyłach. Na piętrze świeciły się nieliczne światła przebijające ze szczelnie zamkniętych okiennic. Siąpił deszcz.

Robert strząsnął krople wody z płaszcza ochraniającego go i wszedł do środka karczmy. Rozejrzał się po niej spokojnie. Miał niespełna dwadzieścia pięć lat, choć większość dawała mu blisko trzydzieści. Wzrokiem szukał karczmarza, co by u niego jakiś pokój na nocleg zamówić i miejsce gdzie Fernando będzie mógł odpocząć po męczącej podróży. Lubił swego konia, więc też czasem trzeba było mu dogodzić.

Sala właśnie co się wyludniała. Pora była późna więc nieliczni ostatni goście mijali rycerza w drzwiach. Przy sporym szynkwasie stał gruby, postawny mężczyzna. Fakt po której stronie stał zdawał się sugerować lokalnego karczmarza. Przed nim, na stołku zasiadał cudacznie ubrany niziołek, zajadający się solidną porcją jakowegoś posiłku. Karczmarz dostrzegłszy Cię wyszedł na twe spotkanie i lekko skinąwszy głową zapytał -W czym możemy pomóc, wielmożny panie?

Robert podszedł do lady, zdjął rękawice z dłoni i położył je na stole. Kaptur ówcześnie również zsunął z głowy co by właściciel przybytku mógł dostrzec z kim mam przyjemność, a potem rzekł:

- Witajcie dobrodzieju. Pokój dla zmęczonego podróżą rycerza i miejsce w stajni dla jego rumaka, co by mu grzywa od tego deszczu nie zamokła. A i … dzban gorącego wina...co bym mógł kości rozgrzać...

- Oczywiście wielmożny panie, oczywiście. Siadajcie. Stajenny zaraz zajmie się koniem i zaniesie rzeczy do pokoju. Siadajcie proszę. odparł bardzo grzecznie karczmarz, ukłoniwszy się ponownie i wskazawszy rycerzowi wygodny stolik.

Rycerz zadowolon z uprzejmości jaką mu karczmarz okazał, usiadł w miejscu, gdzie wino i wieczerzę, którą sobie domówi do kompletu spożyje. Rzeczy swoich za wiele nie miał, bowiem życie w ciągłej wędrówce nie pozwalało na zbytnie gromadzenie pamiątek, poza tymi które pozostaną wyryte na jego ciele lub charakterze.

Zwrócił się jednak do stajennego, który gdzieś tam już chciał szybcikiem czmychnąć;

- Młodzieńcze zważ, że mój koń ugryźć może co by warto delikatnie się z nim obchodzić. Fatygę i troskę tą zapamiętam a pamięć mam dobre, jak i serce... - rzekł z pełną powagą w głosie. Stajenny gorliwie pokiwał głową i pognał na złamanie karku.

A potem dodał do karczmarza:

- Gospodarzu, byłbym rad gdybyś do tego wina co by jakieś mięsiwo podał, bo pić na pusty żołądek nie wypada, a potem racz spocząć, bom ciekawy co w okolicy słychać - spokojnie zamierzał poczekać teraz na posiłek.

- Już, już wasza wielmożność, moment jeno. odparł tenże -Już podaję.

Po chwili karczmarz postawił znaczy dzban przed rycerzem a po kilku minutach posługiwacz doniósł kurczę pieczone tudzież bulwy. Po chwili sam przysiadł i karczmarz . -W czym jeszcze mogę pomóc, panie?

Gdy posiłek trafił przed oblicze rycerza a dzban z winem też zajął należne mu miejsce, rycerz dał znak by dwa kubki przyniesiono. Nalał sobie do pełna, a karczmarzowi troszkę mniej co by Gospodarz nie czuł się jak równy z równym.

- Ogłoszenie...widziałem, gdy zmierzałem w tą stronę. Opowiedz mi w kilku słowach o Gerhardzie Bauerze i Rodrigu Eservaunie Krainghorst’ie. Cóż to za wyprawa ?

Karczmarz zbladł i pochyliwszy się z lekka, konfidencjonalnie, odpowiedział: - Oj, panie, to dziwna sprawa. Ciągle ktoś wpada, wypada. kurierzy...wczoraj jeden w barwie kancelarskiej zajechał a dziś, ze godzinę temu to ściszył głos jeszcze bardziej - Kareta w barwach elektorskich po nich zajechała. Niby oni obydwaj tacy trochę niepozorni, pozwolę sobie rzecz - niewyróżniający się, choć jeden z mundurze takim jakimś, ale coś dużego się szykuje, Sigmar mi świadkiem.

Robert jadł w milczeniu, nie odzywając się bowiem nie mieści się w głowie by z pełną gęba mówić. Winem popił smaczne mięsiwo a gdy już przełknął rzekł:

- Ciekawe...zaprawdę ciekawe.. Rzeknij mi jeszcze dużo już chętnych się zgłosiło...na tą wyprawę ? - ciekawość zwyciężyła.

- Chętnych było trochę, ale ilu przyjęli to trudno mi rzec panie, nie mnie pytać o takie sprawy. odparł powoli karczmarz.

Rycerz posiłek zjadł. Dopił wino choć zostawił tyle by ostatnią kolejkę dopił karczmarz. Warto czasem dogodzić “mniejszym” od siebie, i nie dać im tego odczuć a wtedy taki człek może uratować Ci życie. Przynajmniej tak mawia stara mądrość ludowa.

- Dobrodzieju ile Ci będę winien za nocleg dla siebie, konia i ten wspaniały posiłek. - zapytał a na koniec dodał - Cóż, w takim razie i mi nie wypada nie stawić się na żądanie. W końcu męstwa braku nikt mi nie zarzucił nigdy a warto by sprawdzić co w trawie piszczy. Któż nie chce by o nim pisano poematy czy śpiewano pieśni. -uśmiechnął się i poklepał karczmarza po ramieniu przyjaźnie

- Za posiłek i nocleg to będzie szesnaście miedziaków dziennie i jeszcze cztery ode stajni za dzionek. W takim razie doniosę ci panie niezwłocznie gdy powrócą, czy tak będzie dobrze? - zapytał uczynnie karczmarz.

Robert wyjął pieniądze i dał karczmarzowi do ręki.

- Tak. To będzie uczynne i miłe z twej strony. A teraz pozwól że udam się do siebie na górę co bym odpoczął. Długi czas w drodze byłem - tak też uczynił.

Karczmarz skinął głową na jedną z pracujących na dole osób, by wskazała szlachcicowi drogę do pokoju. Okazał się on niewielki lecz wygodny - miękkie łózko, stół, kufer i lampa. Było do tego czysto, co nie takie oczywiste. Bagaże leżały na stole, obok zaś stał dzban z kubkiem.

Robert zdjął z siebie przemoczony płaszcz a miecz położył na łóżku. Sam też na nie usiadł i z pełnym kubkiem w dłoni kontemplował. Podróż do Imperium mimo, iż początkowo przebiegała bez problemów okazała się nie lada wyzwaniem. Pogrążony tak w swych myślach siedział nie patrząc jak ten czas ucieka. Na dworze krople deszczu uderzały o okno, lecz nawet to nie przeszkadzało zmęczonemu podróżą Rycerzowi. Liczył na rozmowę z krasnoludami i być może będzie to początek jego wspaniałej wyprawy ku chwale i doświadczeniu. W końcu gdy tylko Robert zamykał oczy widział mroczny cień paszczura.

Padający deszcz swą monotonią zasnuł mu oczy i gdy jakiś czas później obudziło go pukanie, leżał na sienniku, nie pamiętając jak się tam znalazł.

Rycerz otworzył powoli oczy. Sen dobrze mu zrobił, najwidoczniej pogoda i zmęczenie dało o sobie znać.

- Proszę - rzekł najłagodniej jak potrafił, bowiem nie chciał dać poznać po sobie że jest zły że ktoś go obudził.

Wstał gdy drzwi zaczęły się otwierać.

W drzwiach dojrzał młodego chłopaka który powiedział powiedział szybko: -Pan Mortens mówi że panowie wrócili po czym zniknął jak się pojawił.

Robert wziął misę z wodą i postawił ja krześle. Usiadł na łóżku i zanurzył w misie dłonie opłukując potem twarz. Zimna woda idealnie nadawała się do wybudzenia i podziałała pobudzająco. Misę potem odstawił na miejsce a sam wziąwszy miecz udał się na dół. Szedł powoli, nie spiesząc się bowiem co jak co, w jego żyłach płynęła szlachecka krew. Gdy zszedł na dół począł się rozglądać za “Panami”.

Dostrzegłszy karczmarz wyszedł mu na przeciw.

-Są w pokoju na zapleczu. Zaprowadzić? - zapytał.

Rycerz skinął tylko głową i ruszył za karczmarzem.

Ten podszedł do solidnych drzwi i zapukał. Po chwili zaś wpuścił rycerza do środka.

Był to sporawy, powiedzieć by można magazyn. W jego kątach leżały sterty worków. Pod ścianami stały duże ilości bron. Na środku zaś dostrzec można było stół, za którym zasiadały dwie osoby. Poważny, spory - trzeba to przyznać oficer w mundurze, i ceremonialnie ubrany długobrody krasnolud. Człowiek podniósł głowę i uprzejmie skinąwszy nią, rzekł, -Proszę siadać wskazując krzesło. -Któż sprawia nam ten zaszczyt?

Rycerz usiadł spokojnie badając wzrokiem dwóch krasnoludów. Miał już z nimi styczność i rad był że ponownie ma.

- Witaj Panie. Jestem Sir Robert Faubert Pappillon. Bretończyk, który chętnie zaoferuje swe usługi waszmościom, wspomoże ich ramieniem a także stalą. Powiedzcie mi coś więcej o tej wyprawie, którą organizujecie ? - słowa te, nie zostały wypowiedziane butnie, dumnie czy wesoło. Oj nie. W słowach krył się ból, lecz i obietnica, że raz dane słowo nie zostanie złamane.

- Witaj więc nam, panie rycerzu. Cni jesteśmy powitać cie między nami. Pozwól że zacznę więc od okazania ci tego pisma. rzekł oficer, wykładając przed bretończykiem sporawy pergamin.

Rycerz delikatnie wziął pergamin i rozłożywszy go, zaczął czytać. Powoli i dokładnie co by niczego nie przeoczyć. Gdy skończył czytać oddał go i rzekł:

- Widzę że z wielkimi ludźmi przyszło mi się spotykać. Zaszczyt to dla mnie niezmierny, toteż szlachetni Panowie wyłóżcie mi teraz sprawę, bo to że godni i prawi jesteście nie wątpiłem przez chwilę, cóż oczekiwać ode mnie będziecie ? - zapytał

- Byś nas wspierał swym rozumem i swym mieczem - zależnie od okoliczności. Wiele nas przepraw czeka nim wyruszy nasza wyprawa. Z godnym tez spotkasz się wynagrodzeniem. Muszę dodać - jeśli przeżyjesz naszą klęskę, wypłacone zostanie, lub twojej rodzinie dziesięć tysięcy sztuk złota,. Jeśli nam się powiedzie, pięciokroć tyle, a i może jakieś nadania się dla ciebie znajdą, panie rycerzu wyjaśnił oficer.

- Rozumiem lecz zdradźcie mi skąd ten pomysł się narodził. Wybaczcie ale pochodzę z dalekiej Bretonii i nie do końca znam waszą historię toteż zapewne wydam się wam ignorantem lecz chętnie uzupełnię mą wiedzę. Cóż może nas czekać po drodze i na miejscu? Jakież to niebezpieczeństwa - zapytał Rycerz, albowiem rzeczywiście był laikiem jeśli chodziło o Imperium. Wiele o nim słyszał z opowiadań, lecz to tylko opowieści były a nie fakty z jego historii.

- Słusznie, od tego powinienem zacząć. Nasza wyprawa nie rozegra się na ziemiach imperium a jej celem są prastare twierdze zaginione głównie na kontynencie południowym. Po drodze czeka nas wszystko co może nam postawić na swej drodze świat. odparł powoli i ważąc słowa jego rozmówca.

- Uczciwa odpowiedź. Chętnie przystąpię do waszej wyprawy i sądzę że obie strony na tym tylko mogą zyskać. Powiedźcie mi teraz.. - nastąpiła cisza, bowiem Rycerzowi głupio było mówić o pieniądzach - czy zaliczkę jakąś na przygotowanie przewidujecie. Wyprawa wygląda na niełatwą, wiele wrogich sił może chcieć wam ją uniemożliwić, wiele niebezpieczeństw przed nami więc i przygotowanie odpowiednie do niej muszę poczynić - rzekł z powagą.

- Słusznie prawisz, panie rycerzu. Jeśli będziemy w stanie wspomożemy cię w przygotowaniach, lecz sam, jako człowiek stanu rycerskiego, świadom jesteś jakie koszty pochłania wystawienie armii. A jakież były by twe potrzeby? odezwał się z kolei krasnolud do tej pory przysłuchujący się rozmowie. Głos miał głęboki i poważny.

- Nim odpowiem na to pytanie, czy jesteście wstanie zdradzić mi jaką trasę zamierzacie obrać. Wtedy mógłbym spokojnie przemyśleć co nam będzie potrzebne. W końcu planowanie i to dobrze wykonane jest częścią sukcesu Panie - zwrócił się do “króla” - Nie chcę was oszukiwać na koszta, zbroję, konia i oręż mam. Czy coś więcej muszę się zastanowić o ile zechcecie przyjąć me ramię w tej wyprawie szlachetni wojownicy - dodał

- Już teraz witamy cię z radością, a trasa nasza biec będzie przez Barak Varn, a następnie wzdłuż rzek na wschód, i od Karak Azgal na południe. odparł wciąż poważnie krasnolud.

Rycerz uśmiechnął się a potem na chwilę zamilkł. W głowie przywołał sobie obraz mapy świata, by z wizualizować sobie jak będzie droga wyglądała i rzekł:

- Panie jak liczna ta wyprawa będzie ? Czy będziemy zaopatrzeni w wozy ? Jeżeli chodzi o to co nam może być potrzebne, skoro większość drogi mamy spędzić w górach, warto by zaopatrzyć się w liny, i te rzeczy, które przydać się mogą we wspinaczce górskiej. Lampy z oliwą, podstawowe przybory medyczne czy choćby wnyki. Tak, sidła będą nam potrzebne Panie. W końcu droga się skończy i wejdziemy na dziki szlak, a prowiant się może również skończyć i przyjdzie nam polować. Jeżeli o mnie chodzi, ja bym prosił o zadatek na wysokie buty, które o wiele lepiej przydadzą się do wspinaczki jak i na gruby płaszcz. Pogoda zmienną bywa a podróż może nam zająć, że nas zima zapewne może złapać. Nigdy mości krasnoludzie nigdy nie byłem na tamtej stronie gór, toteż nie wiem czego się spodziewać po pogodzie a jak wiadomo z naturą nie warto walczyć. - zakończył swój wywód.

-Skład armii widzimy na pięć tysięcy ludzi. Oczywiście z pełnym zaopatrzeniem, więc o to proszę się nie martwić. Zaś zadatek nie będzie problemem. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? indagował krasnolud.

- Kiedy byście chcieli wyruszyć ? Bo chyba to trzeba głównie ustalić a co do reszty, to już zostawiam w waszej gestii. Sądzę że wasze doświadczenie przewyższa moje toteż z radością zdam się na was. Chyba że wy macie jakieś pytania do mnie ? - odpowiedział w prosty sposób rycerz

Rozmówcy spojrzeli po sobie, po czym człowiek odwrócił się i pokręcił głową. -To może w takim razie podpiszmy umowę zaproponował. Następnie wyciągnął jakowąś tubę, z której zaś dwie karty papieru. Wraz z inkaustem i piórem położył je przed rycerzem.

Umowa była szczegółowa i ładnie napisana, wyprawa - wielka wojna przeciw zielonoskórym celem odbicia twierdz krasnoludzkich wielkiego bloku górskiego, miała trwać do pięciu lat od teraz. Robert dowiedział się również że jeśli przeżyje porażkę otrzyma dziesięć tysięcy sztuk złota. Sukces miało wynagrodzić mu pięciokroć tyle - tak jak już wspominano.Poza tym dokument zawierał sporo kwiecistych zwrotów i szczegółowy opis krzywd jakie należało pomścić, oraz przekleństwa bogów i przodków jakie spaść by miały na zdrajców

Robert spokojnie przeczytał tekst a potem podpisał się pod nim pełnym tytułem i imieniem i nazwiskiem:

Ja Sir Robert Flaubert Pappillon z Carcasonne ślubuję dotrzymać umowy pomiędzy mną a Rodrigiem Eservaun Krainghorstem. Ino śmierć lub utrata zaufania jednego do drugiego może rozwiązać tą umowę.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline