Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2013, 21:50   #10
piotrek.ghost
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Rose była młodą dziewczyną mieszkającą w małej wiosce niecały dzień drogi od Nuln, gdzie pomagała babci w pracy zielarki, jednak jak dla każdej dziewczyny w wieku dojrzewania, przesiadywanie w nudnej wiosce i błąkanie sie po polach i lasach w poszukiwaniu ziół nie było wymarzonym życiem, co więcej sytuacji nie poprawiały ciągłe zaloty hrabiego Granta. Rose chciała wyrwać sie z wioski, chciała zaznać przygód o jakich czytała w wielu księgach, które znalazła w domu babci. Jak błogosławieństwo Sigmara spadła na nią wiadomość od siostry, która była karczmarką w Nuln, Rose dowiedziała się, że Krasnoludowie organizują jakąś wielką wyprawę do legendarnych twierdz położonych w górach. Nawet jeśli bogactwa ukryte w podziemnych miastach to tylko legendy, Rose postanowiła wykorzystać okazje jaką zesłała jej opatrzność. Pod nieobecność babci spakowała swoje rzeczy, a także zebrała troche ziół i mikstur oraz złote monety, które odkładała od dłuższego czasu na taką właśnie okazję i wyruszyła do miasta. Ogrom murów i tłok na ulicach początkowo przytłoczył młodą zielarke, która o świecie wiedziała tylko tyle ile wyczytała w książkach, okropny smród zapierał jej dech w piersiach, a ilość mijanych ludzi przyprawiała o zawroty głowy. W końcu odnalazła karczme Pod Turem Hrabiego, co biorąc pod uwagę ilość ogłoszeń rozwieszonych na każdym skrzyżowaniu nie było wcale trudne. Kiedy weszła do środka dostrzegła przestronną, wypełnioną ludźmi salę. Na podwyższeniu przy jednej ze ścian grał minstrel, widać dobry gdyż udało mu się zapełnić cały obiekt. Było głośno i ciasno, acz budynek wyglądał na zadbany i czysty.
Rose rozejrzała się po karczmie i postanowiła poszukać Krasnoluda z ogłoszenia, na pewno byłoby to po stokroć łatwiejsze gdyby nie to, że co najmniej połowę klientów stanowili krasnoludowie. Skierowała swe kroki w stronę szynku za którym stał postawny, dobrze ubrany człowiek. Rozglądał się uważnie po sali, lustrując najwyraźniej służbę, czy też gości. Gdy Rose podeszła do lady, spojrzał na nia i grzecznie zapytał:
-W czym pomóc, panienko?
-Witaj zacny panie-powiedziała lekko drżącym głosem-Szukam pewnego krasnoluda imieniem...-zawahała się chwile i wyjęła z torby ogłoszenie zerwane z jednego ze słupów-a, tak Rodrig Eservaun Krainghorst. Czy wiesz może panie gdzie go znajdę?
-Zazwyczaj tutaj odparł bez wahania rozmówca, by po chwili dodać -Lecz chwilowo obydwaj panowie wyszli do Światyni. Zechce panienka poczekać? Czy zostawić wiadomość może?
-Zaczekam -powiedziała z uśmiechem-ale prosiłabym coś do picia -dodała przesuwając monetę po blacie.
Po chwili karczmarz postawił przed nią kufel piwa. Zapytał również: -A jeśli mogę spytać, co sprowadza panienkę?
Znalazłam ogłoszenie -powiedziała i wyjęła z torby wymiętoszoną kartke -Pomyślałam, że wspaniale byłoby zaznać przygód o jakich czytałam w legendach w domu mojej babki
-Ekh, ee, czy jest panienka pewna? zapytał rozmówca z troską -To niezbyt bezpiecznie, wie panienka. Łatwo zginąć, życie sobie zniszczyć i w ogóle to niezyt dobra praca dla panienki, jak sądzę. Eee, a czym sie panienka trudni?
- Ja, tam strachliwa nie jestem -powiedziała z lekkim oburzeniem- a i rade sobie dać potrafię. Jestem zielarką w pobliskiej wiosce, znam sie na leczeniu, wszak nie tylko wojów potrzeba na wyprawie
-At u panienka ma rację, felczer, zielarz, zwykle znajdą pracę. Nie mnie panience doradzać, jeno z troski pytam wyjaśnil skłaniając się lekko i wracając do swych zajęć.

~***~

Rose rozejrzała sie po karczmie, przyglądając się wszystkim gościom, rozglądając się za kimś kogo może znać. Znajomych twarzy jednak nie dostrzegała. Po kwadransie czy dwóch Rose skończyła piwo, a goście zaczeli z wolna się rozchodzić, gdy minstrel skończyl występ. Tenże usiadł dwa zydle od niej i zaczął ostrożnie przeliczać monety. Po chwili skinął na gospodarza, prosząc o posiłek. Krasnoludów wciąż nie było. To znaczy były. Ale to raczej nie te, bo te właśnie sie wytaczały. Kolejny kwadrans później, gdy sala była pusta...no po za świętującym w samotności minstrelem, na salę wrócił gospodarz i podeszłszy do Rose powiedział: -Są dostępni, zaprowadzić panienkę?
-Poproszę-powiedziała dygnąwszy lekko i uśmiechając się promiennie
Gospodarz zaprowadził ja do znajdujących sie na końcu szynkwasu drzwi, za którymi mieściła sie kuchnia. Stamtąd kolejne zaprowadziły ich do ciemnego korytarza zakończonego drzwiami. Były one solidne i na oko już widać było że grube. Od strony korytarza wzmocnione były dwoma sporymi dechami zbitymi na krzyż, na kształt boazerii. Gospodarz zapukał, otworzył i puścił ja przodem.
[i]-Witajcie zacni panowie [/]-powiedziała ujrzawszy zebranych krasnoludów[i]-ja w sprawie ogłoszenia
-Witamy panienkę, proszę spocząć odparł jedyny krasnolud w sali.
Rose usiadła naprzeciwko krasnoluda, i nieśmiało uśmiechnęła się, niewiedząc co powiedzieć.
-Mam na imie Rose Meyer -bąknęła -Jestem zielarką, potrafie też leczyć, a słyszałam że szukacie ludzi do wyprawy panie.
Krasnolud spojrzał, westchnął niedostrzegalnie, po czym spojrzał na swego kompana. Był nim wysoki oficer, w czerwonym mundurze, nieustannie podrzucający jakowąś monetę. Ten widać musiał mu coś zasugerować gestem czy jakkolwiek inaczej sie porozumieli, gdyż krasnolud odparł jakby niezdecydowany co powiedzieć -Więc dobrze... by po chwili już pewnie kontynuować -Ma panienka jakieś pytania?
-W sumie -zaczęła nieśmiało -to chyba dosyć dużo. Gdzie dokładnie mamy wyruszyć? Na czym dokładnie polega wyprawa? Czego szukamy? -rzucała pytaniami tak że niektóre wyrazy zlewały się w jeden - jeśli mam być szczera to to będzie mój pierwszy raz, chciałabym się dowiedzieć wszystkiego.
- Noooo.... zaczął znów niepewnie krasnolud -To kampania wojenna ma być....znaczy się na wojnie, nie? I jej organizacji póki co. wyjaśnial wyraźnie zszokowany pytaniami, czy może osoba je zadającą. - Szukamy Karak Zorn, to takie miasto zabrane nam przez gobliny. Trudna i cięzka wyprawa, wie panienka..
-Trudów sie nie boje-powiedziała znowu oburzona-umiem sobie poradzić i o siebie zadbać, a lekarz na pewno wam sie przyda, czy nie panie?
-Tak, przyda odparł milczący do tej pory człowiek, krasnolud zas wyjął z sakwy dwa dokumenty: -Niech panienka podpisze
Dobrze zatem -powiedziała i postawiła krzyżyk u dołu strony
- a więc oto pieniądze na doekwipowanie się, medalion będący symbolem naszej wyprawy i kopia umowy kontynuował krasnolud. -Spotykamy się pojutrze, przed ratuszem o zmroku, jakieś pytania?
-Wydaje mi się, że to wszystko co teraz przychodzi mi do głowy

~***~

Następnego dnia po rozmowie z krasnoludem Rose postanowiła wykorzystać okazje i pozwiedzać miasto, wszak była to jej pierwsza wizyta w Nuln. Jako, że lejące się z nieba strugi deszczu nie zachęcały do dalekich wycieczek, postanowiła pozwiedzać sklepy w okolicy karczmy. Po żmudnym przeglądaniu kramów krawieckich, na których ceny skutecznie odstraszały młodą zielarke, postanowiła udać się do apteki, którą mijała po drodze na rynek. Kiedy tylko znalazła się w środku dech zaparły jej opary ziół ale także ogrom sklepu i asortyment jaki oferował, częsci z obecnych tam roślin Rose nigdy nie widziała na oczy.


Przy ladzie stał młody mężczyzna wyraźnie coś żywo dyskutując z sprzedawcą. Rzecz prawdopodobnie biegła o paczkę, zawiniątko będące jakąś formą zestawu lub zorganizowanych mieszanek. Większość pozawijana. Po chwili jednak sprzedawca widać się poddał a młodzieniec schował paczkę do plecaka. Obrócił się i ruszył w stronę wyjści zatrzymując się i spoglądając na młodą kobietę która zdawała się sprawiać wrażenie zagubionej.
- Mogę jakoś pomóc? - zapytał z uśmiechem robiąc krok w jej kierunku stając w odległości może czterech stóp.

- Słucham? -rzuciła zaskoczona, tym że ktoś wyrwał ją z zamyślenia -W sumie to tylko się rozglądam rzuciła z nieśmiałym aczkolwiek czarującym uśmiechem - miło, że pytasz, bo sprzedawca nie sprawia wrażenia miłego -dodała
- Niemiły? Dlaczego? To bardzo uprzejmy jegomość, przyznał mi nawet rację - uśmiechnął się zadowolony. - Szkoda tylko że pada, sam bym ruszył poszukać niektórych składników a tak jestem skazany na miasto. - powiedział poprawiając plecak i symbol Sigmara na piersi.
- Znasz się trochę na leczeniu może?
- można tak powiedzieć - powiedziała z uśmiechem -byłam zielarką i felczerką w pobliskiej wiosce. W sumie, to pomagałam mojej babce w leczeniu. A ty? -spytała - jesteś kapłanem czy zielarzem?
Zaśmiał się
- [i]Daleko mi do kapłana. Jestem balwierzem, prawdopodobnie jednym z lepszych w całym Ostermarku, ale teraz w drodze. - wzruszył ramionami - Wyrywam, zamieniam zęby i jak nikt przycinam włosy tak by rosły mocne, między innymi.. - puścił jej oczko.
- co balwierz robi w aptece? i to jeszcze w Nuln, tak daleko od Ostermarku? -spytała udając że nie widzi puszczonego oczka
- To długa historia.. nie wiem czy masz chwilkę. Może usiądziemy i napijemy się czegoś? Tak na sucho, musimy dbać o gardła prawda? - zapytał i spojrzał na drzwi, a za nimi na lejący jak zwykle nieśmiertelnie deszcz, potem z powrotem na młodą kobietę.
-zapraszasz? - rzuciła z uśmiechem - ale masz racje nie przywykłam do takiej ilości ziół i zapachów i przyprawiają mnie już o mdłości, lepiej stąd wyjdźmy-dodała i ruszyła w stronę drzwi -znasz miasto? gdzie proponujesz iść? [/i-rzuciła przez ramie
Czy znał miasto... tak, to było dobre pytanie i prawdę mówiąc sam się przez ułamek sekundy zastanawiał nad odpowiedzią.
- Znam.. - odparł z uśmiechem - ..trochę. Gdzieś tutaj była dość ciekawa oberża. Tak zdaje się że w kierunku północnej bramy. Podają tam nawet dobre winko. - Oczywiście dobre, znaczyło pospolite, ale przecież i tak większość nie widziała różnicy.
- To jak? Idziemy się przejść?


-Przejść? - spytała patrząc na lejące sie z nieba strugi coraz bardziej wypełniające rynsztoki. jedyny plus deszczu był taki że smród miasta lekko zelżał - lepiej jak najszybciej do tej oberży zanim przemokniemy do kości powiedziała i przyspieszyła kroku omijając co większe kałuże

Pokręcił tylko głową i już był na zewnątrz prowadząc dziewczynę przez miasto w kierunku oberży którą zapamiętał. Z bardzo prostego powodu, przez ostatnie parę dni się w niej stołował i w sumie to mieszkał. Szczelnie skryty pod płaszczem spoglądał co chwila na dziewczynę z mieszanką ciekawości i nikłego zmartwienia. Tak było, aż dotarli pod “Radość Kulawego”. Oberżę o dość skocznej nazwie i wbrew pozorom dość dobrze utrzymaną i o dobrej, względnie sławie. To, że w większości odwiedzali ją mieszczanie i sporadycznie jacyś mniej lub bardziej zagubieni wędrowcy, było tylko kolorytem.

Rose rozejrzała sie po oberży i zrzuciła przemoknięty płaszcz, po czym skierowała się w stronę kominka żeby trochę się rozgrzać i osuszyć ubranie. szczęśliwie stolik najbliżej paleniska był wolny tak więc rozsiadła się i zwróciła się do nowo poznanego towarzysza
-Tak swoją drogą zagadnęła -to jak ci na imie? Chyba jeszcze się nie przedstawiłeś powiedziała uśmiechając się i wygrzewając w cieple jakie dawały płonące szczapy.

Podniósł zrzucony płaszcz przy okazji rozpinając swój i zawiesił obydwa na jednym z krzeseł.
- Proszę mi wybaczyć, moje maniery... Karl Heinhopf. - Powiedział siadając przy stole - Któż to swą piękną obecnością raczy mi towarzyszyć jeżeli mogę spytać?
Rose zarumieniła się lekko słysząc komplement z ust nieznajomego i odpowiedziała
-Rose Meyer. Miło mi - uśmiechnęła się w podziękowaniu za powieszenie płąszcza - No to co cie sprowadza do Nuln Karlu? spytała wracając do tematu
- Nieznane, przygoda, ryzyko...- odpowiedział - ...długo by można wymieniać. Od paru długich lat jestem praktycznie w trasie, więc wiesz Rose. Z tego już nie da się wyjść. Raz w drodze, na zawsze w drodze, ten dotyk wolności i niepewności każdego dnia. I spokój i oczekiwanie i wieczna niespodzianka.
-Podróżowałaś kiedyś, tak swobodnie?
-właściwie to nie, “wyprawa” do Nuln to moja pierwsza “przygoda” -powiedziała -o tak szczerze to zazdrosne ci tych wszystkich przygód, wolności i tego że zwiedziłeś pewnie niemały kawałek świata. Ja niestety o przygodach czytałam tylko w legendach w z ksiąg mojej babki. Dlatego też przybyłam tutaj do miasta, siostra mówiła mi o jakiejś wyprawie i postanowiłam się zaciągnąć z nadzieją na to że może i o mnie kiedyś będą pisać w księgach -powiedziała uśmiechając się do własnych myśli

Uniósł brew w zdumieniu.
- W wyprawie? Cóż, jesteś pewna moja droga? Chociaż ceniłem sobie przez te wszystkie lata wolność to każde niebezpieczeństwo wspominam, a co niektóre pozostawiły po sobie pewne pamiątki. Jak to spotkanie z niedźwiedziem chaosu wśród wzgórz na wschód od Tarshof.. - widać było że się zamyślił - ..mieliśmy dużo szczęścia wtedy. Tylko kilku rannych.

Wydaje mi się, że umiem o siebie zadbać -powiedziała z lekkim oburzeniem, irytowało ją już, że każdy komu wspominała o wyprawie mówił jakie to ciężkie i niebezpieczne, a to, że była kobietą wcale nie oznaczało że nie da sobie rady -poza tym lekarz zawsze się przyda, prawda? no chyba że ktoś zamierza szyć rannych za pomocą miecza -dodała z lekką nutą ironi w głosie.
- A jak inaczej masz zamiar szyć rannego goblina? Młotem? - odciął się z uśmiechem, lecz pozbawionym złośliwości. - To twoja decyzja. Nie osądzam cię, przykro mi jeżeli tak to odebrałaś. Wiem jak tam jest i wiem, że nie każdy się nadaje, ale skoro uważasz, że masz to coś... najpewniej to masz. - odparł z uśmiechem.
- To jak? Napijesz się czegoś? - zaproponował.
- a co proponujesz?-spytała z usmiechem -u nas w wiosce pijało się tylko domowe wino i piwo więc niezbyt znam się na “światowych” trunkach - zaśmiała się na myśl jakie to “światowe” napitki mogą zamówić za pieniądze jakie mają

- Ahh.. moja droga Rose. Uwierz mi, co miasto to inne piwo, co region to inne wino. Próbowałaś już tutejsze? Tutaj jest nawet ciekawe, ale pod “Kabareciarzem” mają nieznacznie bardziej cierpkie i lekko ziołowe, chociaż nie, nie znam takich ziół... - wyglądał na człowieka który zdał sobie sprawę z czegoś o czym wiedział, ale dopiero teraz sobie uświadomił. Zamrugał oczami i uśmiechnął się - To jak, piwo czy wino? Gorzałka zgaduję odpada w zawodach?
- no wiesz, rozmawiasz z zielarką ze wsi, nie takie rzeczy już pijałam -roześmiała się - ale nie licz na to że mnie upijesz mój drogi -puściła do niego oczko -no to może najpierw gorzałka na rozgrzanie a potem piwo? -zaproponowała
- Hmm.. - zastanowił się z uśmiechem przyglądając się dziewczynie - ...kusząca propozycja, ale jak zauważyłaś gorzałka zła nie jest. To może tak, ja wezmę piwko, a tobie piwko i gorzałkę na rozgrzanie? Widzisz, mi jest dość ciepło... - puścił je oczko rozpinając jeden z guzików u koszuli.
- drogi panie -powiedziała zadziornie -już mówiłam, że nie masz co liczyć na nic więcej, więc nawet nie próbuj dodała z uśmiechem
-jakie masz plany na najbliższą przyszłość? -spytała kiedy wrócił z napitkiem

- Jedyne na co liczę to miłe towarzystwo.. nic więcej - powiedział wstając od stolika i puszczając jej oczko ledwo zauważalnie. Chwilę później już wracał z dwoma piwami i butelką gorzałki. “Coś strasznie dużo gorzałki ostatnio pijam...” przemknęło mu przez myśl kiedy stawiał przed nią piwo, a gorzałkę, między nimi.
- Spędzić noc w wygodnym, ciepłym łóżku na piętrze tej oberży, odpocząć i obudzić się z nadzieją na dobrą pogodę.. ty?
-pytałam raczej o najbliższe dni a nie o noc -powiedziała z uśmiechem - bo noc mam zamiar spędzić w oberży Pod Turem Hrabiego pod ciepłą pierzyną -usmiechnęła się -sama! dodała
-Szkoda trochę.. - odparł - ..nie ważne jak ciepła i wygodna jest pierzyna mimowszystko noce bywają chłone nie sądzisz? - powiedział upijając piwa
-bywają -stwierdziła - jednak ja lubie mieć dużo miejsca w łóżku-dodała z uśmiechem -no ale, ale panie Heinhopf odbiega pan od tematu -dodała - planujesz jakieś przygody w najbliższym czasie?
- Jak najbardziej, tylko jeszcze nie wiem gdzie mnie poprowadzi ścieżka którą będę podążał. Niby ostateczny cel znam, ale... wiesz, zbyt wiele zmiennych, ale wiem, że na końcu czeka mnie... przyjemna nagroda. - odpowiedział z uśmiechem człowieka myślącego daleko w przód.

- Panienko Meyer... czy panienka planuje jakąś konkretną wyprawę? Zdaję się, że widziałem jak pani lśni mówiąc o jakiejś wyprawie? - zapytał przyglądając się jej z zaciekawieniem.
- ano - usmiechnęła się na samą myśl o zbliżajacej się przygodzie -zapisałam się na wyprawę organizowaną przez pewnego krasnoluda, mają zamiar wyruszyć w poszukiwaniu twierdzy, której nazwy nie pamiętam niestety -mówiła z przejęciem - mówił coś o goblinach, które wieki temu wyparły krasnoludów z ich miasta a teraz chcą je odzyskać i obsypać kosztownościami wszystkich, którzy im pomogą, czyż to nie wspaniałe?spytała

Przez ułamek sekundy patrzał na nią jakby nagle nabawiła się drugiej głowy, ale bez zwyczajowej nienawiści która by temu towarzyszyła. Jednak szybko oprzytomniał.
- Czy to aby nie trochę daleka i długa podróż? Można wręcz umrzeć z samotności, nie sądzisz? - zapytał badawczo. “No bez jaj... na łaskę Shallyi..” pomyślał przyglądając się jej.

-już ci mówiłam, że umiem o siebie zadbać, nie wiem czemu aż tak sie o mnie zamartwiasz skoro pewnie nigdy więcej sie nie spotkamy-powiedziała z lekkim uśmiechem -pozatym krasnolud mówił o wojnie, więc jakże mogłabym umrzeć z samotności podróżując z całą armią -roześmiała się

Pokręcił głową z niedowierzania. Nie mógł uwierzyć kogo najprawdopodobniej ten khazad przyjął do kampani... pewnie brakowało zszywaczy ran...
- Taki jestem.. - odparł z uśmiechem - ..tak czy inaczej mam zamiar się dobrze bawić na mojej wyprawie. Gdzie mówiłaś, że idziesz? Gdzie jest ta twierdza?

-szczerze to nie pamiętam powiedziała -ale tu mam ogłoszenie na temat tej wyprawy -dodała wyciągając pogięty i lekko zmoczony kawałek papieru z torby - nie ma nazwy twierdzy ale jest miano krasnoluda, który to organizuje, chwileczke... o mam, Krainghorst-podsunęła Karlowi ogłoszenie

Chwycił ogłoszenie i przeczytał je od deski do deski. Potem raz jeszcze i spojrzał błagalnym wzrokiem w sklepienie hali “Randalu... dopomóż...” Westnął cicho i podał jej kartkę z lekkim uśmiechem.
- Jak bardzo, jak dobrze znasz się na leczeniu? - zapytał z pewną dozą powagi w głosie widocznie pragnąc znać odpowiedź, szczerą odpowiedź.

-umiem tyle ile nauczyła mnie babka -powiedziała-umiem opatrywać rany, sporządzać misktury. jakiś czas temu nawet uratowałam życie okolicznemu hrabiemu -wymieniała -a czemu pytasz -zaciekawiła się

Chwycił gorzałkę i ją otworzył, w sumie dopiero teraz zauważył, że dziewczyna nic nie wypiła. Podał jej butelkę.
- Najpierw sobie nalej, napij się trochę. Widzisz, zapomniałem, że przyniosłem gorzałkę - uśmiechnął się.
- Bo na trzeźwego nie da się myśleć, prawie, a to co ci powiem zrzuci Cię z krzesła.

-tak myślisz?-spytała sięgając po gorzałkę
”dziwny troche ten Karl, zachowuje sie jakby pierwszy raz kobiete spotkał” pomyślała
- no więc słucham drogi Karlu, co ma mnie zrzucić z krzesła -powiedziała wypijając troche -bo napewno nie ta rozwodniona gorzałka -dodała puszczając oczko

- Wiesz jak długo ma trwać ta wyprawa? - zapytał tylko.

-pewnie aż odbiją swoją twierdze -stwierdziła

- Blisko.. - odpowiedział - ..mniej więcej z pięć lat. - dorzucił ‘mimochodem’.
-skąd możesz wiedzieć takie rzeczy? -spytała zaciekawiona
”zachowuje sie jakby pozjadał wszystkie rozumy” pomyślała

- Wiesz, ta twierdza o której wspomniałaś... znajduje się na połufniowym kontynencie, wiesz o tym, prawda? - zpaytał przyglądając się jej po czym upił piwa.
- nie wpsominałam o twierdzy, tylko o krasnoludzie, który organizuje wyprawę - powiedziała z lekką irytacją w głosie -może powiesz mi zatem skąd wiesz to wszystko?
- Krasnoludzkie miasta to w praktyce twierdze.. - zauważył dogryźliwie po czym sięgnął do plecaka i wyjął pewien zwitek papieru i jej podał bez słowa. Czekając na jej reakcje, ręka z kolei spoczęła na młocie.
- Ostrożnie z tym - ostrzegł.
Rose wyciągnęła ręke po zwitek podany przez Karla i oniemiała w momencie kiedy go rozwinęła
-to wygląda identycznie jak umowa którą ja podpisywałam -powiedziała z nieukrywanym zdziwieniem w głosie -czego golibroda szuka na wyprawie na koniec świata? spytała, dumna ze mogła odgryźć sie za wcześniejsze zwątpienie towarzysza.

Odebrał swoją umowę z rąk dziewczyny i z powrotem po uprzednim złożeniu schował ją.
- Włosy rosną, ktoś musi dbać o wygląd kampani, nie? Poza tym, nie tylko włosy obcinam, ale i kości nastawiam, zęby wyrywam... wiesz, człowiek z nudów musi czymś zarabiać. - odpowiedział ciepło, a dłoń która niedawno spoczywała na młocie u pasa sięgnęla po kufel.
- Wygląda na to, że jesteśmy zdani na siebie przez najbliższy czas Rose... za udaną wyprawę.
-za wyprawę odpowiedziała z uśmiechem -ale to, że mamy spędzić razem dłuższy czas nie znaczy że musimy odrazu wylądować w łóżku mój drogi -dodała -no ale opowiedz mi co wiesz o twierdzy i o samej wyprawie, skąd wiesz że ma trwać aż pięć lat?-spytała

- Od razu do łóżka? Rose, naprawdę, uwierz mi, pięć lat to bardzo długi okres., ale skoro sama wpadłaś na ten pomysł... - powiedział z uśmiechem potem powrócił do tematu - ...czytałaś umowę może?
-jeśli mam być szczera, to tylko rzuciłam okiem -byłam zbyt podekscytowana żeby czytać
-odpowiedziała z lekkim wstydem

- [i]Wiem, sam przeczytałem dopiero później, właściwie prawie nie pamiętam nic z tej rozmowy to tak jakbym wszedł do karczmy, potem lekkie błyski, a potem jestem w pokoju. Dziwne, ale widocznie tak miało być.[i] - wzruszył ramionami - Bogowie mają dla każdego z nas plan, zadanie i cel. Może ten jest moim.

-no ale co wiesz o twierdzy? -spytała niecierpliwym głosem

Kolejne pytanie i kolejna chwila ustalenia tego co wie, tego co da się wywnioskować i tego co da się dopowiedzieć.
- Utracili ją sprzed laty, była to jedna ze starszych i bardziej wysuniętych twierdz na południu. Teraz mają misję, żeby ją odbić. Znasz krasnoludy i ich honor? Cóż, to kwestia honoru, z czego nasz pracodawca ma zamiar mianować się królem. Twierdza, bądź twierdze, są pełne goblinów i innego pomiotu chaosu który trzeba będzie przegoić, a naszym zadaniem jest to zrobić. Proste, prawda?
-wiem o co chodzi z krasnoludami i ich twierdzami, to znaczy czytałam o tym -powiedziała -chodzi mi o to czy wiesz gdzie znajduje sie ta twierdza spytała -i czemu wyprawa ma trwać aż pięć lat
-Ponieważ jest to daleko, bardzo daleko i będziemy musieli przemieżyć nieprzyjazne tereny gdzie nie ma dróg. Łatwo się zgubić. Myśle, że jeszcze postoje po drodze, przeczekiwanie zim... no i tworzenie punktów wypadowych, baz zaopatrzeniowych... Nie wiem, może nawet spróbują odbić więcej niż tą jedną Twierdzę? Tak, chyba coś takiego obiło mi się o uszy... - zamyślił się na chwilę. - ..bo niby dlaczego inaczej miałoby to trwać dłużej niż kilka lat, a nawet pięć?
-nie mam pojęcia powiedziała z usmiechem -nigdy nie byłam na wyprawie, a tymbardziej w krasnoludzkiej twierdzy. Ale wiesz co? -rzuciła -wydaje mi się że robi się już dosyć późno i z chęcią udam się pod ciepłą pierzyne o której wspominałam- powiedziała dopijając piwo i wstając -sama dodała z uśmiechem -no ale jak koniecznie chcesz to możesz mnie odprowadzić
-Nie wypada mężczyźnie damy puszczać nocą.. - powiedział wstając i zakładając płaszcz - Zresztą, i tak już pora. Strzeżonego Sigmar strzeże.
-zatem chodźmy -powiedziała z uśmiechem - żebyś zdążył wrócić o jakiejś sensownej porze do siebie
Jestem pewny że wrócę o słusznej porze.. - powiedział z uśmiechem, chowając napoczętą butelkę gorzałki do plecaka i zarzucając go na plecy. Po czym ruszył w stronę wyjścia czekając na nią.

~***~
Rose ubrała suchy już płaszcz i wyszła na pełną kałuż drogę, szybkim krokiem skierowała się w strone gdzie z tego co pamiętała znajduje sie karczma Pod Turem Hrabiego, księżyce wisiały już wysoko na niebie a noc zrobiła się chłodna. Zimny deszcz zacinał po twarzy tak że nawet kaptur na niewiele sie zdawał
”mam nadzieje że wkońcu przestanie padać ten cholerny deszcz” pomyslała zirytowana już tym, że ciągle wszędzie chodzi mokra. nie minęło wiele czasu gdy dotarli pod karczme w której nocowała tam odwróciła się w strone Karla
-dziękuje za odprowadzenie - powiedziała z usmiechem
- Mam nadzieję, że pamiętasz jak się bandarzuje rannych moja miła, niedługo to się przyda. W sumie, kiedy ostatnio kogoś bandażowałaś? - zapytał nieznacznie zmartwiony, ostatecznie być może jego i nie tylko życie będzie zależeć od niej.
-mówiłam już, że niedawno urtowałam okolicznego hrabiego - powiedziała a pozatym to we wsi codziennie komuś coś się działo
-Jak zobaczę to się przedkonam.. -odparł nieprzekonany - ..zresztą wiesz, że szlachta się nie liczy, oni oszukują.
-rany były prawdziwe, a to chyba jestem w stanie ocenić -stwierdziła krótko -przepraszam cie ale udam się już na spoczynek -powiedziała i ruszyła w strone drzwi -dobrej nocy rzuciła przez ramię
- NIech Morr czuwa nad twoim snem. - odpowiedział po czym ruszył w drogę powrotną. Nic tak nie pomagało jak niewielki spacerek w cholernym jesiennym deszczu. Samo zdrowie. Zresztą miał dość wrażeń na ten dzień. Jedyne na co miał ochotę to sen może w końcu uda mu się zasnąć.
 
piotrek.ghost jest offline