Ren dostał rozkaz: udać się do prezydenta Mustanga, zapewnić mu ochronę i służyć pomocą. Szczerze mówiąc miał ambiwalentne odczucia. Do Płomiennego Alchemika tak naprawdę nic nie czuł. Może odrobinę szacunku. Słyszał co nieco o jego udziale w wydarzeniach znanych powszechnie jako Dzień Sądu. Niemniej jego pan odsyłał go od siebie. Owszem, z ważną i odpowiedzialną misją, bez wątpienia (a w każdym razie Ren miał taką nadzieję), ale i tak miał poczucie, że zostaje zdegradowany. No cóż, tak czy inaczej z rozkazami Cesarza się nie dyskutuje, więc po przybyciu ze świtą Linga do Central udał się do wskazanej rezydencji.
Prezydent skończył mówić i zapadła cisza. W końcu z bodaj jedynego zacienionego kąta w tym gabinecie wyszła postać. Trudno było cokolwiek o niej powiedzieć oprócz tego, że trudno by jej było wmieszać się w tłum. Miała na sobie czarne niekrępujące ruchów ubranie, okrywające praktycznie wszystko. Na głowie kaptur, na piersi pancerz, a na twarzy maskę - jeden z dwóch nie czarnych elementów ubioru. Do pleców przyczepiony miecz, do białego pasa noże Kunai.
- Jeśli każesz, Panie, udam się na miejsce porwania i wytropię sprawców. Może policja przeoczyła jakiś ślad, albo Blak Hajati ich wywęszy.
Skłonił nieco głowę i zamarł w bezruchu. Nie widział potrzeby mówić nic więcej, ani tym bardziej się przedstawiać. Zawsze wolał zostawiać mówienie ważniejszym od siebie. On był stworzony do działania.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy |