Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2013, 09:52   #2
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Post Pierwszy Utwór Konkursowy

Najgorsze są sny. Zawsze po przeprawie z LODem mam taki zjazd, że kładę się spać i, zanim zdam sobie w ogóle sprawę ze zmęczenia, jestem już tam. Szybciej niż jakakolwiek VR opada mnie zawsze ta sama wizja: stoję na środku skrzyżowania, a tłum zgaszonych szarych ludzi zalewa mnie nieprzerwaną falą. Jestem jak skała w morzu odrętwienia i depresji - obmywana silnym nurtem garniturów, białych kołnierzyków i krawatów. Żadnego uśmiechu, zero inteligencji, wyrazu - w ich oczach widzę tylko zakończone procesowanie. BAU* stacza się w EOD**. Gdzieś z tyłu słyszę jak piszczą ocierające się o siebie ciała wtłaczane do pociągu–jadą do ich mdłych kubików mieszkalnych, pełnych destylowanej wody, syntetycznych racji żywnościowych, taniego alkoholu i słabych drugów. Wydawało im się, że mogą być kimś. Zostali zmieleni przez system, są tylko trybem; jednym z setek tysięcy, wymienialnym, efemerycznym. Prawie mi ich żal i wted–właśnie wtedy-te upiory, cienie prawdziwego życia zaczynają mnie pchać. Już nie starczy im obmyć mnie swą mdłością ze wszystkich stron. Ciągną mnie w stronę ich bezsensownej egzystencji. Rrwę się do przodu, próbuje kopać, gryźć i wrzeszczeć z całych sił, ale oni zmieniają się w wielką, gęstą, lepką masę szarości. Wlewają mi się do ust, zalepiają uszy, oczy i nos. Umysł w nich tonie, ciało sztywnieje. Zmieniam się w automat - w jednego z nich.
Budzę się zlany potem. Lepki od snu. Zwlekam się z łóżka i pełznę odrętwiały pod prysznic. Ale ani zimna, ani ciepła woda nie zmywa ze mnie tego uczucia bezsilności i beznadziei. Szum wody i kropelki siekące mnie w kark delikatnie uspakajają tylko zszargane nerwy, a mdły posmak pozostaje gdzieś na dnie, pod powiekami.
Musze wyjść; wydostać się. Choć na chwile uciec.

Trzecia nad ranem. Ulice tętnią życiem, szumią silnikami, eksplodują kolorami neonów. Tylko boczne alejki cuchną strachem. Mój wirtualny asystent przesiewa spam atakujący mnie na każdym kroku; wyłączam muzyczny add-on i chłonę miasto nocą. Jest piękne: głośne, rozkapryszone, transparentne do bólu. Takie je kocham. Żadnej szarości. Krew lub mrok. Sex albo Rock. Niebo i Piekło–kwintesencja miasta-nie mogli lepiej nazwać tej knajpy. Gdy wchodzę wykidajło uśmiecha się, a ja zezwalam na scan. Od razu dostaje dzisiejsze menu i spis atrakcji. Niebo serwuje cyber origiami i VR arena free 4all. Na liście gości widzę NuJacka i CrossFighters-będzie zadyma w białych rękawiczkach. Zaraz siądą, wyciągną Decki i zanurkują. Ale to dziś mnie nie kręci.
Szybko wybieram drink z listy i przechodząc przez bar odbieram szklaneczkę Glenfiddicha. Sprawdzam Piekło, a czysta whisky powoli przelewa się przez zęby i spływa do przełyku. Uśmiecham się, bo już widzę na mojej siatkówce imię na którym najbardziej mi zależy-Lilith. Jest wolna. Szybko dopijam drink i schodzę na dół. Nie wolno tak robić z dobrą szkocką, ale nie mogę dziś czekać. Zgrzyt KoRna tłukący się w głośnikach Piekła prowadzi mnie wąskim korytarzem. Mijam drzwi, chłonę zapachy i dźwięki. Każdy jest inny-lepki i brudny, albo miękki i ciepły. Sylas prowadzi klienta na smyczy. Mijają mnie. Ona uśmiecha się pod maską i puszcza do mnie oko. Lateks błyszczy.
Don’t wanna be sly and defile you, Desecrate my mind and rely on you-nucimy pod nosem, dopóki nie zapukam do drzwi.

Pokój jest miękki od czerwieni i zapachu bzu. Lilith leży na łóżku okryta mgiełką tkaniny, której prawie nie widać. Jej asystent otwiera mi drzwi i przygasza światło. Wchodzę i z szacunkiem ściągam buty. Przez chwilę obserwuje jak nasi wirtuale splatają się w jeden rozbłysk kolorów. Drzwi zamykają się i słyszę jej szept.
-Chodź do mnie
Nie ma już nic. Zgasło menu, lista gości, utworów. Lilith wie co lubę. Kładę się obok. Jest ciepło jej oddechu na mojej szyi.
-Seks Nocy Letniej?
-To już było Lil
-Mam coś nowego
-Mmm?
-Gorączka Sobotniej Nocy–spełni Twoje najskrytsze pragnienia. Obiecuję
Kiwam głową i czuję igłę wysuwającą się z jej palca, delikatnie wbijającą się w moją żyłę.

Stoję na środku skrzyżowania a tłum zgaszonych, szarych ludzi zalewa mnie nieustającą falą.
Nie. To nie może być to! Tak nie miało być!
Nagle… zatrzymują się. Nikt nie napiera. Spoglądamy w górę-niebo czerwieni się, zaczyna padać deszcz. Najpierw powoli, słabiutko. Pojedyncze krople uderzają w tłum. Rozlega się jęk. Krople zmieniają się w pył. Ludzie krzyczą i padają na kolana, a ja stoję wśród nich i śmieję się. Skóra mnie piecze, czuje jak igiełki bólu przeszywają oczy wpatrzone w krwawe niebo, ale nie mogę przestać się śmiać. Ich bezsensowne życie zamienia się w bezsensowną śmierć i choć czuję jak moje ciało zaczyna płonąć–jestem wreszcie szczęśliwy. Nogi już mnie nie uniosą-ze zgrzytem pękających kości zwalam się na ziemię wśród drgających konwulsyjnie, parujących ciał. Czuję jak moje wnętrzności gotują się, oczy wypłwaają, mózg eksploduje, a skóra odrywa się od mięśni-ale wiem, że wygrałem. Już nigdy nie zaciągniecie mnie do tej puszki, do swego mdłego życia, marnego losu. Wygrałem. Śmiech urywa się. Umieram.

Zrywam się z łóżka. Prześcieradło jest mokre i lepkie od mojego potu. Zbełtany koc leży na podłodze obok łóżka. To był tylko sen–za dużo Gibsona do poduszki. Spoglądam na zegarek; jest za dziesięć szósta. To i tak pora by wstać. Garnitur wisi na szafie - wczoraj odebrałem go z pralni. Szary krawat przycupnął obok. To mnie uspokaja. Sen był tak rzeczywisty, że pewnie długo bym się po nim nie otrząsnął. Dobrze, że dziś czeka mnie tylko tradycyjny, korporacyjny, nieskomplikowany BAU*.





* Business As Usual
**End Of Day
 
Aschaar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem