Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2013, 10:20   #10
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Exclamation Praca Dziewiąta - Pozakonkursowa

Nori Yamada czuł się zagubiony, jak również nie pozbawiony przy tym pewnej żywej ekscytacji poznawczej. Kolejna przerwa w niekończącej się trasie po US of A. Wielka tętniąca życiem metropolia Chicago. Znajdował się pod jedną z nadziemnych pasów autostrady. Wielki cień chronił go przed słońcem karzącym ludzi upałem za grzechy globalnego ocieplenia; słyszał wielki gwar setek kotłujących się w korkach samochodów hybrydowych, które wyrażały swoje niemogące się rozruszać obroty pełnym zniecierpliwienia przeciąganym trąbieniem. Skrawek nieba, które nomad widział zza betonowej konstrukcji wypełniały za to czarne kropeczki, nieograniczone płaszczyzną (często osobowe) pojazdy latających manewrujące między drapaczami chmur Pętli, głównego centrum Wietrznego Miasta.

Stał oparty o wspaniały ciężki motor będący idealnym krążownikiem szos. Szara metaliczna bestia ukradziona prosto z strzeżonego pociągu towarowego, jego ukochany BMV V800 nazwany przez niego Spirit`em. Zaciągał się szybko papierosem, ognisty pierścień zmieniał papierową biel w szary skurczony popiół, którego Yamada pozbywał się prostym pstryknięciem palca. Nikotyna zawsze mimowolnie z początkowymi wdechami szluga dawała mu natychmiastową jasność umysłu. Otoczenie stawało się wyraźniejsze , ostrzejsze można by rzecz a przedmioty nabierały głębszych barw. Wiele osób mówiło, że papieros nic im nie daje , tłumaczyło bezzasadność tego drogiego przecież nałogu. On jednak miał tą zadowalającą prostacką satysfakcję. Lucky Strike`s Zielone , mentolowe, klikane, ostatnich pięć w paczce... To chyba go określało, skrajnie hedonistycznie skierowana motywacja. To uczucie drażnienia ośrodków przyjemności, dni królowania i dni umierania, metamfetamina przyjmowana pod różnymi postaciami napierdalająca z siłą młota pneumatycznego o dymiącą z wewnątrz czaszkę, seksualna dzikość gnijącego w miarę nałogu ośrodkowego układu nerwowego. Dopalił papierosa, chyba z szóstego w przeciągu dwóch godzin, aż już go mdliło. Pet został zgładzony motocyklowym butem na nierówno ułożonej kostce brukowej w kształcie heksagonów.

Z swojej, a jakże motocyklowej wyłożonej w krytycznych punktach blachą skórzanej kurtce wyjął zużyty portfel. Trochę z czterysta eurobaksów z znakiem wodnym brukselskiego banku światowego, pozaginanych na wzór koła, narzędzia typowego ćpuna z syndromem głodnego nosa. Teraz jednak nie zamierzał wciągać , bo nie miał nawet jak. Kiedy siedział w squacie wśród których mieszkańców przybrał raczej postawę izolacji (w końcu był w Chicago zaledwie od dwóch tygodni) , przesypał stymulujący narkotyk prosto w kapsułki po kreatynie jednego z ćwiczących lokatorów. Swoją drogą ta opuszczona kamienica miała naprawdę dobrą amatorską siłownię; czasem pakował jeśli trzymał się sił. Lubił ostatnio oralne przyjmowanie ćpania. Zamiast dezorientującego wręcz kopa otrzymywał jak to lubił powtarzać ''złote schody po których wchodziło się stopniowo do ciepłego zaskakującego haju, który w swoim umiarkowaniu utrzymywał człowieka przez cały dzień w rześkim pobudzeniu''- kiedy oryginalnie wypowiedział tą kwestię Rose poradziła zostać mu poetą lub ''chuj wie kim tam jeszcze'' . Takie wejście swoją subtelnością ni jak miało się do pierdolnięcia intensywniejszych dróg podania godnych porównawczo siłą strzału z jego Colta Seburo DP20 10mm(prosto w głowę dziecinko!). Nie był jednak jak Żyła, który uzyskał przydomek nie bez powodu. Trzymał się z dala od pompek, od zapadniętych żył, podwiązanych ramion oraz skrzepów osiadłych w wnętrzu strzykawki dziwnym trafem skażonej wirusem HIV-77. Nowa fala choroby zabijała setki ludzi, od homoseksualistów po ćpunów i szarych ludzi , którzy byli nieostrożni o ten jeden pierwszy raz za dużo.

Wyjął bidon z izotonicznym napojem z podajnika przy kierownicy Spirit`a. Połknął dwie kapsułki i popij je porządnie. Teraz wkraczał w moment irytacji w której nie odczuwał żadnych efektów. Wiedział jednak, że nie ma to znaczenia. Złapie go akurat wtedy, kiedy podłączony do motocyklu , mknąc po alejach będzie jednoczył się z maszyną w tym prawie fizycznym, wręcz intymnym sensie, jaki znali użytkownicy nerwowego zintegrowania z pojazdem. Yamada podrapał się po wyłożonym skórnym polimerem wejściu smart złącza na karku, popatrzył się na siedzisko dwuśladowego krążownika szos w którym mógł przybrać pozycję siedzącą niczym korporacyjny lewus w trakcie papierkowej roboty. Tyle tylko on rozsadzał się pędem , adrenaliną pulsującą z szybkością działania turbosprężarki motocyklu tak zachłannie przyspieszającą taniec tłoków pięćset konnego silnika . Popatrzył w skrawek zakrytego znacznie smogiem nieba, uśmiechnął się po czym wsiadł na Spirit`a.


***

Mały wbudowany w zestaw smart-złącza pojazdu procesor wizualny swoją zmyślnością pozwalał Yamadzie nie kłopotać się patrzeniem na stylową deskę rozdzielczą. Zamiast tego wszystko wyświetlało się w polu jego widzenia. Co też do diabła musieli czuć netrunnerzy przenoszący całą świadomość do odmętów wirtualnej symulacji? Nie chciał tak naprawdę wiedzieć. Porządny deck i modyfikacja mózgu była dostatecznie droga, by się nią kłopotać. Słabszy hardware pozwalał najwyżej i maksymalnie gówno zdziałać, taka ot tkwiła taktyka producentów sprzętu. Zresztą Nori widział paru wypalonych gości, których rozpierdoliły zawansowane ofensywne firewalle , kiedy chcieli poznać o jeden zaszyfrowany plik za dużo.

Oj tak Traszka Tim! Ten czarny (zaledwie czternastolatek kiedy poznał go Yamada) , hacker z tym digitalnie psychodelicznym pokojem w Detroit , który sam za siebie mówił o fanatycznym przywiązaniu do technologii informatycznej. Dzieciak posiadał prawdziwą obsesję na punkcie tworzenia coraz lepszych struktur kodu dla jego oprogramowania. Właśnie prawie, że w ten sam dzień dwa lata temu, dzieciak pokazywał mu wręcz rozżarzony , wypukłą przypominającą kształtem ludzki mózg (tyle, że mniejszą, o płaskiej frakturze i nudnym odcieniu szarości) puszkę z Tajwanu. Fotonowa jednostka przetwarzająca z wbudowanymi obwodami sztucznej inteligencji, rzekł wtedy podniecony biedny Timmy. Algorytmy- ciągnął dalej rozgorączkowany- gotowe do dowolnej plastycznej obróbki w czasie rzeczywistym ... pozwalające tworzyć dłuższe ciągi zawansowanych poleceń!

Połączył wtedy swoimi chudymi rączkami z niewinnymi lalczynymi nadgarstkami elementy osobnych jednostek komputerowych. Skoncentrowane światłowody. Wpiął się razem z gniazdem na swoim czole a potem Nori dziękując za wywalenie korków robił mu masaż serca. Traszka TIm następnie nigdy nie udał się do specjalisty neurologa, ani żadnego innego lekarza. Dokładnie od momentu kiedy dzięki ratunkowi Yamady odzyskał przytomność natychmiast siadł milczący przed galerią cienkich monitorów o anielskim blasku na zawsze chyba już tracąc silną więź z światem skoncentrowanej dostępnej niepodłączonym ludziom materii. Teraz nie kto inny jak Żyła, który dla swojego haju i dreszczyku dilerki zostawił ich nomadzki klan, wieczną odyseję przez US of , zagrzewając w Chicago mieszkał z na pół z skrajnie autystycznym zamkniętym w virtualu Traszką Timem.

Yamada przebijał się przez korki drogowe chcąc powtórnie w imię więzi między ludzkich spotkać dwójkę odrealnionych przyjaciół. Żyła zawijał towar w sreberka a kochany Timmy ćpał wirtualną symulację. Ciekawe czy ktoś, powiedzmy nie zorientowany w tym dziwnym świecie umiał by powiedzieć , kto właśnie przygrzał heroinę, a kto bawi się w sztucznym świecie zapewniany przez osobiste superkomputery? Oboje lokatorów świadczyło często wyglądem o całkowitym oderwaniu od otoczenia... Niemogące się otworzyć oczy tak bliskie w subiektywnym oglądaniu pełnej definicji raju utraconego -za sprawą magii chemii to znowu cyfryzacji- powtórnie odkrytego; mimowolne choć różne charakterem dla każdego z nich, a niezrozumiałe dla postronnych obserwatorów krótkotrwałe uśmiechy...czegoś...
Tony sprzętu- zakręconych poplątanych światłowodów oraz prostych cienkich ubrudzonych strzykawek; schizofreniczne jęki Traszki Tima przełamującego skomplikowane zapory ogniowe łączące się jednocześnie z orgiastycznymi uniesieniami Żyły podczas wejściowego kopa na H. To właśnie spodziewał się zobaczyć Yamada, kiedy tylko dojedzie na miejsce; szaleńczą groteskę dwójki ludzi z ostateczną do deski grobowej tak kreatywnie zabijającą ich pasją. Spodziewał się też kilku (najlepiej w formie kryształków do palenia) działek mety, którą Żyła mógł posiadać na sprzedaż o ile nie zajmuje się teraz tylko makowymi siostrami.

***

Zatrzymał się przed typowym amerykańskim drewnianym domem z podjazdem, taki raj dla zgranej rodziny. Docelowa willa rozsypywała się w szwach, a pocieszeniem dla Yamady było neutralne położenie względem terytoriów gangów. W zasadzie inne mieszkania na tej przemiłej obsadzonej wierzbami alei trzymały przyzwoity poziom. Nori widział nawet parę góra dwuletnich bliźniaczek biegających wkoło próbującej opanować sytuację autobota niańki. Przypominająca człowieka maszyna prosto z Japońskich zautomatyzowanych w pełni fabryk zachowywała się nad wyraz ludzko, ciepło, z podejściem.

Co bardziej tradycyjni sąsiedzi musieli mieć melinę Żyły za wrzód na dupie całej mikrospołeczności. Ta aspołeczność wyrażająca się w tym budynku całkiem poważnie śmieszyła Yamadę. Otworzył niezamknięty garaż i wprowadził na luźnym biegu potężny motocykl, spodziewając się zobaczyć jakieś laboratorium do produkcji narkotyków. Realnie zastał ostatecznie tylko opary ciemności oraz duszącej wilgoci. Zaciekawił go też zrujnowany sprzęt , który mógł należeć do warsztatu stolarza.

Zamknął drzwi garażu, czerń spotęgowała się w chwilę przerywana tylko promieniami słońca z zabrudzonej szyby. Podszedł prawie na czystym wyczuciu do drzwi prowadzących do właściwej części mieszkania. Przekręcił okrągłą klamkę z cichym szelestem, by zaraz zmarnować dyskrecję (w którą Yamada głęboko wierzył nakręcony chwilą; pomimo mruczenia silnika motocykla dającego pogłos nawet z półtora kilometra) z powodu braku smaru w zawiasach. Pokoik gospodarczy do którego się przemieścił posiadał zakurzony o ironio sprzęt do sprzątania. Przeszedł przez kolejne drzwi, niejako bawiąc się tym całym skradaniem, igrając z myślą o możliwości rozszarpania przez kule z strzelby przyjaciela. Nie włączał mimo to posiadanego dopalacza refleksu, bo nie brał sprawy na poważnie. Dodatkowo kapsułki z narkotykiem naprawdę fajnie mieszały mu w głowie, wyobrażał to sobie na przykładzie garczka z roztopioną czekoladą doprawioną papryczką chilli. Bez wątpienia była to słodko-ostra sensacja odurzonych zmysłów. Wyszedł niczym agent korporacyjnego oddziału specjalnego (w swoim przekonaniu) do głównego ciągnącego się wzdłuż korytarza. Oświetlał go rząd zmęczonych czynną służbą lampek halogenowych; w świetle widział taniec olbrzymich ilości zmieszanego dymu, nos wskazywał na tani tytoń oraz droższy haszysz.

Chciał już wykrzyknąć w swoim kumpelskim zwyczaju ''Yo, ty ćpunie!'' kiedy coś niesamowicie masywnego, ciężkiego oraz prędkiego zwaliło go na brudną posadzkę. Yamada próbował automatycznie dobrać się do noża sprężynowego lub spluwy, czegokolwiek pozwalającego mu pozbyć się obiektu ludzkiego zdecydowanie nie będącego Żyłą , ani tym bardziej szesnastoletnim autystycznym sieciarzem. Będąc przecież naćpanym jednym z najsilniejszych środków stymulujących mógł skorzystać z większych zasobów sił; oczywiście wszystko miało później swoją cenę, ale nomad dawno przestał dbać o skutki swojego nałogu. Na nadgarstku oraz przegubie czuł materiał podobny do wykończenia kierownicy Spirit`a czy każdego innego pojazdu. Bioniczne ręce , chyba w kolorze czerni obezwładniły go momentalnie. Nie widział nawet twarzy agresora, chociaż ta właśnie zaczęła wydobywać z siebie nietypowy dziwny, ale pełen dziecinnego triumfu chichot. Dominujący właśnie gość pachniał słodką agresją klasycznego egzotycznego owocowego Old Spice. Co do tego Yamada nie miał wątpliwości , bo sam używał tych perfum w pewnym pro-seksualnym okresie swojego życia, potem uznał ten zapach za zbyt gejowski.

-Ktoś chciał zrobić tu złe rzeczy, co skurwielu?- mówił nieznajomy czujny facet, kompletnie skurwysyńskim tonem głosu.

-O widzę, że musisz być nowym chłopakiem Żyły. Miałem nadzieję zastać cię pod prysznicem walącego sobie konia z całą pięścią w dupie- odpowiedział sarkastycznie nomad. Zasadniczo Żyła mógł właśnie stygnąć całkiem martwy, ale wchodząc Nori zdawał się słyszeć jego naturalny śmiech.

-Proszę jaki doinformowany skurwiel...- rzekł miażdżąc prawie kostki nadgarstka Azjaty.

Siła idąca z cybernetyczne ręki zaczęła stopniowo , ale zdecydowanie rosnąć wpasowując się w sadystyczne zmuszające do uległości warczenie niespodziewanego bywalca meliny. Yamada jęknął a potem ryknął z pewną furią obiecując szybką śmierć drania, jeśli tylko choć trochę oswobodzi się z jego uścisku. Po momencie, kątem oka nomad zobaczył jak totalnie upalony Żyła pojawił się w holu. Śmiał się, to podnosił swoje sine dłonie w geście próbującym wytłumaczyć to nieporozumienie, usprawiedliwić opuchły już nadgarstek Noriego.

-To on. To Yamada. Buczał przecież na podjeździe jak stara kurwa bez tłumika. Bell do chuja!- uniósł się osiągając komizm swojej postaci, wysoki bardziej odtłuszczony od Yamady nie ogolony na brodzie marazm- Puść go już. To mój dobry kumpel. Przyleciał po kryształki- wyszczerzył się błogo i szeroko , a mięśniak zwany Bellem puścił chwyt , pomagając wstać motocykliście.

Gość mierzył chyba dokładnie tyle co Yamada, średni wzrost. Całkowicie łysy z obtoczoną tłuszczem okrągłą twarzą, bezwzględnymi niepokojącymi oczami. Ubrany w zestaw szarej marynarki oraz staromodny niebieski golf, stał pewnie ściskając bioniczne, pozwalające fabrycznie na niesamowitą precyzję, dłonie w pięść. Ciężka kamizelka kuloodporna oraz zestaw skórzanych pasków z kilkoma ukrytymi pod klapą marynarki zapełnionymi kaburami mówiły za siebie. Quentin Bell zdecydowanie wyglądał na solo, nosząc z sobą słuszną reputację bezwzględnego nadto brutalnego zawodowca.

-Nie lepiej przywalić sobie elegancko kokę? Lub zrelaksować się na opio?- Bell zwracał się do Yamady mówiąc całkiem szczerze, jakby z troską do dziecka , która wydawała się pozostałym dwóm zaskakująco nie na miejscu.

-Nie. To znaczy próbowałem słabego grzania, ale mam już swój nałóg- powiedział prozaicznie Yamada.

Mimowolnie myślami wrócił do doświadczenia pewnego miłego ogniska przy krajówce, gdzie młoda dziewczyna łącząca z nim romantyczne ukradkowe spojrzenia zwymiotowała a potem całkowicie odpłynęła po dziewiczym zastrzyku heroiny. To naprawdę bolało Noriego, zarzygała mu nowe jeździeckie buty, ale do diabła chodziło o coś poważniejszego... taka głupia nastolatka niszcząca swój żywot bzdurnym wyborem, ulegająca diabolicznej perswazji Żyły za nic mającego największe zło doświadczane z nałogów. Wszystko dzięki usprawnionym modyfikowanym organom pozwalającym zapomnieć o choćby uzależnieniu fizycznym od opioidów, czy koszmarnych zjazdach po ponadludzkich amfetaminowych ciągach; nie mówiąc już o zwykłym kacu, którego zdawał się nie odczuwać; skrajnie irytował wtedy wszystkich przepitych kamratów porannym wesołym nuceniem do wschodzącego słońca, które zdawało się pokonywać demony etanolu w zasadzie tylko dla niego samego.

-Cóż twój wybór, twoje życie, mój szkielecie- uśmiechnął się solo, wyciągając sztuczną dłoń przed siebie; Yamada przyjął gest, podali sobie ręce- Quentin Bell, uliczna chodząca siła.

-Nori Yamada, wieczny podróżnik po US of A, buntownik z statystki.

Zaśmiali się, szczególnie rozweselony już Żyła. Skierowali się do całkowicie zagraconego pokoju dziennego. Wszystko wypełniał trudny do zniesienia drobiazgowy złośliwy bajzel. Powietrze dawno zapomniało o zdrowej cyrkulacji dławiąc się samym sobą a realny brak dziennego światła mrużącego się co najwyżej skąpo przed powyginane od paranoicznego podglądania żaluzje sprzyjał izolacji i ciemnym przygnębiającym myślom. Wszyscy zajęli miejsca rozsiadając się po swojej manierze. Zrelaksowany THC diler siadł po turecku na plastycznej pufie a Quentin w bardzo nie pasujący do pierwszego twardego wrażenia, sposób założył z gracją nogę na nogę.

-To jak Nori, ile chcesz?

- Około trójki. Na zapas, wiesz...

Żyła pokiwał głową i wychylił się do przodu grzebiąc w rozłożonych pod stołem działkach.
-Oprócz tego , że ćpasz metę w nieskończonych ciągach jesteś dobry?- powiedział nagle poważnie Bell , uważnie przyglądając się Yamadzie.

Jego oczy dopiero teraz ukazały Japończykowi swoją cybernetyczną naturę, Sony UltraHD Sharp Edition, mówił litograficzny napis na granicy źrenic. Drogi sprzęt dostępny dopiero od niedawna w Ameryce Północnej. Elektryczny chłód bez mrugnięcia kipiał przezroczystą arogancją.

-Dobry? Masz na myśli jakaś fuchę?

-Nie, chce Cię przelecieć. Wiesz, kurwa chodziło mi przecież o łóżkowe sprawy, pojemność, jękliwość i tak dalej. Miałem już próbką twojego pojękiwania i zachciało mi się więcej- powiedział szkaradnie się uśmiechając, odsłaniając swoje żółte nierówne zęby- Rozmawiałem właśnie z Żyłą o pewnym interesie.

-Gruba forsa Nori, ale Quentin nie chce mnie zabrać. Nie chce bym zrobił się multi-zadaniowy.

-Bo o to właśnie chodzi- powiedział Bell z pseudofilozoficznym prawie inteligentnym zacięciem- Twój kumpel mówił właśnie o tobie. Jakimś wiecznie naspidowanym kumplu, który podobno załatwił już paru ludzi, a nie tylko oszukiwał ich na wadze z kiepskim i tak produktem.

-Zdarzyło się to prawda- rzekł Yamada - To będzie transakcja? Bo bez wątpienia zadanie jest związane z tym miejscem i zajęciem Żyły. Masz kilku znajomych dilerów i odsprzedasz im okazyjnie zdobyty towar.

-Dokładnie. Nie jesteś taki głupi- po raz pierwszy Bell zdał się wyjść poza zapatrzenie w siebie, ukazać drobny szacunek z stosunku do nomadów; wstał delikatnie i gestykulując rozpoczął opowiadać szczegóły- Pewna para tajemniczych szwabów, typowych poważnych Niemców ma do opchnięcia kodrokodon. To też grzanie. Mocne. Najlepszym atutem jest, że ten nowy lek działa całą dobę. Podobno odpływasz na naprawdę długo. Spotkanie ma odbyć się dzisiaj o dziewiątej wieczorem w dość luksusowym klubie Niebo I Piekło. Mają tam naprawdę seksowne kelnerki i zajebisty parkiet z rybkami pod spodem. Posłużysz za zabezpieczenie.

-Rozumiem. I tak po prostu?

-Po prostu. Pięćset eurodolarów prosto do twoich łap, obstawiasz mi plecy-chłodno poinformował Bell po czym spojrzeli sobie prosto w oczy-Wiesz dlaczego ot tak ci ufam? Bo jak coś zabije jak psa.
Kiedy Bell poszedł z meliny zabierając uprzednio porządnie upchany białym proszkiem woreczek, Nori zastanowił się nad sytuacją. Myślał szybko, w swoim przekonaniu bezbłędnie oraz elokwentnie. Przytrafiła się prosta sytuacja do zarobienia łatwej forsy a wszystko jak najbardziej musiało pójść jak po maśle. W klubie raczej nie dojdzie do wymiany ognia, czysta transakcja handlowa przez jakiś tajemniczych Niemców, pewnie z firmy farmaceutycznej. Stanie z boku, może nie dając się skojarzyć z solosem, z przygotowaną bronią obejrzy krótką scenkę obustronnych powstających zysków. Potem Żyła i inni znani Quentinowi dilerzy szybko zgolą kuszący narkotyk, a łysielec Bell obłowi się w zyskach od każdego po trochu. Wrócił z rozmyślań widząc lekko zatroskaną twarz kumpla.

-Jesteś pewien Nori?

-Tak.

Żyła podał mu szklaną fajkę wypełnioną krystalicznym stymulantem. Podpalił ją od spodu pod bańką.

Wdech. Wygrana. Grzech. Puk, puk...to ja wyybuuch!
Gorzki smród palącego się narkotyku nie przeszkadzał wcale Azjacie. Yamada delektował się w nim czując rosnącą szczytową euforię. Wielkie tępe , obezwładniające lodowato-parzące uczucie tańca odłamków słodkich igiełek pośród zwojów w jego własnym mózgu. Następnie wessał w siebie opary z pozostałej bryłki haszyszu prosto z całkiem sporego bonga. Płuca bolały tak niesamowicie...rozszarpywane trującymi oparami błogości rwały się z każdym kaszlnięciem na dziesiątki poszatkowanych pęcherzyków a nadmiar silna przyjemność zmusiła ćpuna do całkowitej uległości. Rozłożenia się na sofie w poddańczym geście, patrzenia obłąkanymi oczami w sufit pośród dziwnych zakłóceń percepcji, malutkich mrówek w zasięgu wzroku podskakujących na rozkaz niebezpiecznie rozpędzonego tętna samobójczej decyzji.

Czuł się obezwładniony, nie mógł nazwać tych doznań w zdecydowany sposób przyjemnymi, ich siła wykraczała poza standardowe rozumienie przyjemności jako czegoś idącego równym krokiem razem z resztą doświadczeń poznawczych. Strumyk dobrego uczucia przetransformował się w rwący potok swoim nurtem nadginający resztę świadomości.

-Przesadzasz chłopie, możesz spierdolić robotę dla Bella. Wiesz chyba kurwa, że jeśli się nie zjawisz dopadnie nas obojga. Nie wiem kiedy to ci się stało...- zamyślił się mając na myśli wpierdolenie się w nałóg Yamady. Zaraz ziewnął marzycielsko spowolniony- Opuszczenie klanu, też się do tego przekonałeś?

-Ten twój pojebany modyfikowany metabolizm. Ile cię kosztował?- powiedział Yamada jakby nie słysząc pytania.

-Łącznie 12.000, ale nie spartaczyli roboty. Nie chciał bym być na twoim miejscu kiedy to wszystko przestanie działać. Już lepiej jak byś przerzucił się na mój hel. W zasadzie hera stanowi moich głównych klientów.

-Skończ pierdolić, widziałem wiele razy twoją magię. Pamiętasz tą dziewczynę, która obrzygała mi buty?- Nori oburzył się zniesmaczony osobą dilera.

-Może. W każdym razie robiłeś mi o to wyrzuty, jak jakiś pojeb.

-Co u Traszki? To jego chata?- odurzony Nori zmienił temat jak skacząca pchła.

-Tak... Jezu, ale jesteś naćpany!- Żyła roześmiał się lekko mimo wszystko zaniepokojony- Tim w ogóle mnie zachęcił do tego miasta. Miał mój numer, zadzwonił tym swoim głosem z mutacją. Na zewnątrz poza ścianami wyglądał jak wystraszona przepiórka, nie mówił oczywiście za wiele. Ten adres rzekomo jest bezpieczny, pokrywa rachunki. Daje mu żarcie, zwykłe z mikrofalówki , czasem naleśniki, bo bardzo je lubi a ja umiem to upichcić. W pewne dni czasem schodzi , wymieni parę słów. Potem są okresy kiedy całkiem się zamula. Jak teraz. Zamyka drzwi, kładę żarcie przed nimi. Czasem słyszę z piętra spuszczanie wody. To tyle. W zasadzie tylko parter jest tak jakby mój, prywatny.

-Odjebało mu się tak nagle, całkiem przy mnie. Przez jakiś głupi super-procesor wpięty w łeb. Dzieciak oszalał.

-Jest mnóstwo sieciarzy z takim stylem życia. Może coś tam zobaczył, kto wie? Cyber-autyzm to coraz powszechniejsza choroba, mówili o tym w TV.

-Nie włączaj tylko telewizji. Słyszę wszystko tak wyraźnie.

-Puścił bym chociaż muzykę, ale wieża poszła się jebać- zasmucił się realnie Żyła.

-Cóż... wszystko poszło się jebać- powiedział z jeszcze głębszym realniejszym smutkiem Yamada.

***

Nori Yamada pożegnał się z kumplem w stanie totalnego podzielenia uwagi. Ciekawiło go ułożenie zeszytów na stole (używanych oczywiście do przygotowywania narkotyków oraz zapisywania dłużników) a zaraz energicznie spoglądał na elektroniczny zegar naścienny wskazujący 17:34. Do 21:00 miał jeszcze czas. Wszystkie komputery w melinie znajdowały się na piętrze w domenie hackerskiej Traszki Tim`a stąd nie miał jak sprawdzić lokacji wspomnianego lokalu. Przypomniał jednak sobie niedawno wgraną mapę Chicago na pamięć motocykla. Zmotywowało go to do ostatecznego podania sobie rąk i wyjścia przez ciemny garaż.

Yamada miał wrażenie, że wyjeżdżając z podjazdu zbiera na sobie pełne wrogości i wścibskości spojrzenia spokojnych obywateli, pragnących jego zguby. Spodziewał się spotkania patrolu policyjnego, bo zapewne tutaj jeździli zwyczajni stróże prawa, a nie finansowane w pełni wyszkolone ogary wynajętej korporacji porządkowej. Kiedy wyjechał już z otoczenia ułożonych domków , wjeżdżając na ważniejszą miejska tętnicę powtórnie wpiął się, integrując się z CPU Spirit`a. Zbyt pobudzony nie zatrzymał się nawet, podczas wpięcia. Poczuł łagodny przejściowy szok bezpośredniego napływu danych.

Gołąbki na akcję potrzebuje uspokajających Gołąbków od głąba koło apteki, myślał nadpobudliwie Yamada pragnąć odwrotnego hamującego działania różowych kapsułek.

W jego polu widzenia pojawiła się nachylona pod kątem mapa z jego wyśrodkowaną lokacją. Nori`ego drażniły wprawdzie co chwila wyświetlane reklamy, mające reprezentować przeróżne usługi i sklepy, ale posiadanie orientacji w terenie stawało się nie do przecenienia. Skupił myśli a mapa oddaliła się, ukazując mu jakąś większą aptekę w bardziej dzikiej dzielnicy. Dodał gazu a obroty zawirowały gładko dając mu prawdziwą przyjemność. Na ciele w miejscu podbrzusza oprogramowanie informowało go o przyczepności, somatyczna reprezentacja jednego z wielu wskaźników motocyklu. Yamada trzymał się drogi z wprawą polegając tylko częściowo na dobrym sprzęcie, resztę nadrabiał prawdziwy talent i lata doświadczenia ''na siodle''.

Znajdując się pod apteką udało mu się wyminąć parę korporacyjnych radiowozów na sygnale. Arasaka zdawała się mieć coś pilnego do załatwienia. Cholerne rodzime Japońskie diabły, bezkompromisowe zaibatsu , które prawdopodobnie zmusiło jego starszych do ucieczki z wyspy. Tajemnicza przeszłość jego ojca, który tak bardzo wyraził Yamadzie swój zawód , wykluczył go zasadniczo z ich małej zagubionej rodziny. Matka nie mogła pohamować rozpaczy, a on po prostu wkradł się do klanu koczujących w Seatle nomadów. Max`a znał od początku, kiedy sprzedał mu trochę zioła. Tak zaczęła się wielka Amerykańska Odyseja, bez celu i większych środków. Poznał swoją drugą rodzinę , a teraz jego najbliżsi krewni rozeszli się po wielkim kraju. Tylko Max pozostał w drodze. Rose robiła swoją nietypową karierę modelki, nie kłamiąc miała twarz i ciałko, które już dawno skusiło Yamadę. Żyła, zdawał się chcieć już na zawsze pozostać w Chicago.

Znalazł przyczajonego w zaułku dilera recept. Drobny uspokojony skrajnie facet po trzydziestce zdający się wykluczonym z jakiejś korporacji. Sporo ich egzystowało w dzisiejszych czasach, wykluczonych z swojej ziemi obiecanej, zatraconych karierowiczów. Kupił receptę na małe opakowanie Gołąbków , po czym wszedł do apteki. Kolejka, całkiem spora nie zmieniła jego zamiarów. Pobudzenie musiało wejść znów w jakieś jasne dopuszczalne normy. Zjadł dwie kapsułki.

***

Yamada zaparkował Spirit`a na strzeżonym parkingu płacąc banknotem dziesięciu eurodolarów. Zdecydował się rozstać z motorem nieco dalej od klubu , mimo możliwej przydatności w razie ucieczki. Wolał, by jakieś punki nie skradły mu cennego ukochanego nabytku. Dobre szajki posiadały zawsze speca od elektroniki , a tacy nawet prostymi e-kluczami łamali zabezpieczenia pojazdów. Ten młody cieć po mocnej kawie i sieć kamer powinna zadziałać przeciw kradzieży.


Zbliżało się dziewiąta wieczorem, stąd letnie powietrze zrobiło się chłodne, miło oczyszczające ubrane ciało. Tak blisko centrum na niebie latało jeszcze więcej AV`ek, migotliwie ukazujących swoją obecność. Środki uspokajające działały. Nomad wyśrodkował swoją narkotyczną jazdę, dobrze odbierając i kierując się w miejskiej rzeczywistości. Mnóstwo reklam, przestrojonych wystaw sklepowych dobrze świadczyły o tym zadbanym dystrykcie. Jasne chude podłużne lampy uliczne oblewały równe chodniki idealną krystalicznie przejrzystą bielą , zupełnie inna jakość od nieraz półciemnych dzielnic biedoty. Nie spięty z CPU motoru , pozbawiony więc mapy doszedł jakoś do Nieba I Piekła. Hologram przed klubem przedstawiał dwie seksowne figlujące z sobą postacie Anielicy i Diablicy. Ich widmowe języki splatały się w śliski węzeł przemycający okrągłą tabletkę MDMA z klasyczną uśmiechniętą żółtą buźką. Właśnie w Chicago narodziła się wspaniała muzyka house i powyższy klub zdawał sobie świadomość z dorobku tradycyjnych producentów oraz DJ`ów.

Nie wiedział czy wchodzić w dość długą kolejkę dobrze ubranych klubowiczów , czy też czekać w wspomnianym pokrótce zaułku. Bell powinien się nie spóźnić , taką opinię wyraził o nim Żyła, co w gruncie rzeczy gówno znaczyło. W końcu Yamada skierował się na zaplecze klubu, gdzie przy kontenerach rozmawiały dwie wystylizowane kelnerki. Ich seksowne piersi zakrywały tylko iksy niedrażniących ciała skrawków taśmy. Japończykowi od razu zachciało się wkręcić w wir zabawy , obserwować te nieskazitelne chirurgiczne cycki podające mu fosforyzujące drinki. Quentin Bell po chwili podjechał dość starym sedanem, czarnym Lincolnem. Głębia niskiego ryku silnika świadczyła o mocnych modyfikacjach trzewi pojazdu. To pasowało jak ulał to gościa takiego jak Bell, nierzucający się w oczy uliczny zawodnik. Mimo to Yamada nie zobaczył początkowo współpracownika, jednak solo momentalnie zobaczył Azjatę bionicznym wzrokiem. System namierzania automatycznie rozpoznawał i zaznaczał twarze, wykrywając przy tym nadmiernie odchylone reakcję emocjonalne. Bell rozpoznał Yamade, jako nieokreślonego ćpuna. Podszedł do niego podając mu po raz kolejny tego dnia silną cybernetyczną dłoń.

-Szykuj się do akcji, młody.

Weszli oczywiście wejściem dla personelu, po znajomości. Przechodząc przez dość mocno zatłoczone korytarze dla obsługi w pewnym ułamku czasu wkroczyli w barwną furię tanecznej ekstazy. Przecinające wnętrze lasery wpasowywały się w wprawiające w trans uderzenie deep house`u. Kolorystycznie, cała impresja polegała na mieszaniu się ostrej pobudzającej czerwieni z sedacją niebieskiego elementu, jak na dachu radiowozu. Dym osadzał się na powierzchni szklanego parkietu pod którym istniało prawdziwe żywe, lazurowe, oświetlane akwarium. Na dole wszyscy tańczyli totalnie nakręceni pigułkami szczęścia. Ich rozgrzane czerwone twarze z czarnymi wręcz gałkami oczu , całkowicie rozpływały się w tak klasycznie zaprojektowanym bicie, dobrego wkręcającego się brzmienia. Yamada widział jak DJ z swojego podium wprawia tych ludzi w inny wymiar świadomości zjednoczonej z wszechświatem. Hologramy erotycznym aniołków i diabełków zachęcało do szybkiego numerku w kiblu. Yamadzie potężnie zachciało się ponieść zabawie, jednak teraz przecież pracował. Bell pokazał wejściówki wielkiemu czarnemu zwałowi masy , wprowadzając ich na górny poziom.

W górnej strefie VIP wszyscy zdawali się bardziej uspokojeni, pogrążeni w błogiej euforii. Mniejszy parkiet pozwalał na bardziej osobisty kontakt w trakcie tańca, a barmanki znów skusiły Nori`ego do krótkich ocierających ruchów pod spodniami. Powietrze mocniej miliło się egzotycznymi owocowymi odświeżaczami powietrza. Bell wskazał lożę , gdzie usiedli rozpoczynając czekanie. Czas mijał , rozmawiali urywkowo nie nawiązując większego kontaktu. Bell przeglądał swój thinfon bawiąc się nim i chyba raz śląc wiadomości do niemieckich gości.

-Ci faceci się spóźniają- rzekł zirytowany Nori.
-Wszystko w porządku. Tak się czasem zdarza. Mam to pod kontrolą- stwierdził beztrosko Bell.

Minęło z czterdzieści minut kiedy Quentin szarpnął Yamade. Oboje wtem zobaczyli dwójkę ułożonych , podobnych w chodzie mężczyzn. Podeszli rozglądając się niepewnie. Ich loża wyjątkowo miała zapewnioną prywatność , dzięki głębi położenia. Pierwszy przedstawił się jako Schauler, wysoki starszy facet ubrany w zapinany rzepami garnitur. Drugi Hertz wyglądał na bardziej przestraszonego , zdecydowanie młodszy w wieku bliskim Yamadzie. Włożył bardziej klubową fioletową koszulę z widowiskowym kołnierzem. Dwójka emanowała niepewnością.

-Drodzy przyjaciele jest nam wyjątkowo śpieszno, więc możemy od razu przejść do konkretów?- powiedział twardo mieląc angielskie głoski, Schauler.

-Natychmiastowo co? Boisz się , że tak szybciej uda ci się zwiać kocie?- wyraził się zdecydowanie nietaktownie Bell , psując całkowicie etykietę.

-Proszę pana!...

-Rozumiem, zgadzam się, pokaż towar- dodał pewnie Quentin.

-Hertz, pokaż panu Bellowi nasz specyfik, a Pan pokaże nam pieniądze.

Quentin Bell wyjął kilka pakietów banknotów, a Hertz z zamkniętej kieszeni wąskich spodni wyłowił małe twarde opakowanie. Otworzył je szybko wpisując czterocyfrowy kod. Oczą zebranych, dzięki mglistej niebieskiej poświacie przy sofach ukazało się mnóstwo kapsułek w kolorze zdawało się ciemnej zieleni. Każda miała na sobie wydrukowany jakiś kod, Yamada czasem widział takie rzeczy na prochach z apteki. Bell otworzył hermetyczne opakowanie biorąc jedną kapsułkę, kiedy Schauler skanował forsę sprawdzając jej oryginalność. Niemiec przeliczył szybko pliki eurodolarów kiwając głową potwierdzająco. Za to Bell zaraz złapał schowane uprzednio w kieszeni małe skomplikowane urządzenie z fiolką gotową na przejęcie próbki substancji. Drogi analizator chemiczny rozpoczął procedury badawcze, a wszyscy zebrani wymienili się spojrzeniami. Hertz z Yamada nawet dostrzegli w swoich oczach coś co można było nazwać porozumieniem, bo oboje w końcu byli tylko asystentami ważniejszych figur. Schauler przetrzymał łamiący mechaniczny wzrok Bella pewien swojej jakości. Ciche piknięcie wyjawiło prawdę.
-Faktycznie , cholerny kodrokodon. Pieprzona kobra mordujący tyle Europejczyków. Teraz zważymy- drugi przyrząd solo wskazał idealne pół kilo produktu- A więc kawałki się zgadzają?

-Dokładnie pełna su…

Yamada widział tylko dziwny triumfujący paskudny uśmiech Bella. Potem głowa starszego Niemca eksplodowała celnym strzałem. Krew zalała Hertza , ale ominęła dwójkę kupujących. Młody przybysz zaczął rozglądać się panicznie po bokach , trząsać się cały.

-Spierdalamy, skacz!- rzucił Bell.

Yamada w tym czasie aktywował już dopalacz refleksu. Przez jego kręgosłup przeszła elektryczna fala pobudzenia, a świat spowolnił nabierając wyraźniejszych kształtów, zdał się prostszy do interpretacji. Japończyk z wyjętą bronią, schowany jeszcze za osłoną ściany oddzielającej loże spostrzegł sprawcę morderstwa. Wysoki odziany w skórzany płaszcz blondyn w kwadratowych pociągłych czarnych lustrzankach z długim wyposażonym w tłumik pistoletem. Nikt po prawdzie z bawiących się , nie zdawał sobie sprawy z przebiegającej akcji. Bell złapał torebkę z prochami pakując ją do klapy swojego szarej marynarki. Czekając na okazję do wyskoku nomad wystrzelił zaporowo powodując hałas z natychmiastową paniką , pełnymi przestrachu wrzaskami. Kule wleciały w pierś najemnika nie robiąc mu krzywdy, stał pewnie nawet nie zmieniając wyrazu szorstkiej kwadratowej twarzy. Niewzruszony cyborg zdecydował się wyjąć pistolet maszynowy.

Yamada skorzystał z okazji , rozpędzając się i skacząc. W locie poczuł niesamowity zastój całego świata, razem z jego organami. Widział jak Bell zlatuje zaraz za nim , lądując z o wiele większą gracją, może posiadał również cybernetyczne nogi... Nori wpadł prosto na uciekającą dziewczynę , chyba łamiąc jej kark. Ochrona usilnie próbowała zapanować nad sytuacją, a światła dzienne zostały włączone. Zabójca miał nad nimi przewagę wysokości. Z balkonu mógł celować w nich z prawdziwym zamiłowaniem. Bell również posiadający dopalacz pruł ile sił z swojego PM , naprawdę pojemnego szybkiego cacka. Solo skoczył za ladę baru niższego poziomu , rzucając granat dymny. Dym rozszedł się w jednej chwili, ułatwiając mu ucieczkę przez zaplecze. Wiele cennych wódek roztrzaskało sie pod serią wynajętego zabójcy, ale Quentin umykał już bezkompromisowo taranując ludzi na swojej drodze. Sto pięć kilo zadowolonego drania zwalało z nóg innych zastraszonych cywilów.

Yamada tymczasem ciągle próbował dość do siebie , widząc młodą kobietę , której złamał szyję. Coś jednak zmusiło go do lotu za siebie. Nogi z wielką lekkością poruszały się automatycznie, ale biedny Azjata będąc w przeciwieństwie do Bella po raz pierwszy w tym klubie, nie znał tak dobrze wyjścia ewakuacyjnego. Nie wiedząc czemu galopował w stronę toalet.

Olbrzymie tępe uczucie wbiło się w jego obojczyk z siłą tysiąca os, ale uciekł już z zasięgu loży. Spanikowany pomimo Gołąbków wpadł do damskiej. Tamtejsze kobiety jeszcze nie do końca wiedziały o co chodzi, ale wpadły w przerażenie widząc rannego mężczyznę z prawdziwie bladą twarzą kipiącą potężnymi emocjami. Zobaczył szybę prowadzącą na zewnątrz, efekt starego planu budynku, przejęciaNieba I Piekła po dawnym magazynie firmy przesyłkowej. Strzelił w szkło a potem nie przejmując się odłamkami wyleciał z pięciu metrów w dół.

Teraz nie mając niewinnej kobiety do amortyzacji, poważnie poczuł uderzenie. Wnętrzności zgięły się w harmonijkę , a piszczele zdały się wypaść z skóry. Powstrzymał oszołomienie i szybko zbadał swój stan, kula zatrzymała się na płytce jego kombinezonu rajdowego. Zadzwonił do Bella, biegnąc przed siebie, prosto na parking. Pierdoląc wszystko do cna!

-Bell kurwa , Bell , co to kurwa miało być?- krzyczał słysząc swoją niepewność.

-Przydałeś się młody. Jak sam wcześniej odkryłeś , miała to być zyskowna transakcja. Nie spodziewałem się, że wszystko pójdzie tak łatwo- zrelaksowany głos Bella dochodził w rytm dźwięków prowadzonego już auta.

-Chcesz powiedzieć , że przewidziałeś to wszystko?!

-Zabójca z korporacji śledził ich od Monachium. Widziałem go przed klubem jeszcze przed przyjazdem szwabów. Po prostu czekał na dowody. Trzymaj się mały.- powiedział sielsko , z rozbawieniem.

-Ty pierdoleńcu…- połączenie zostało zakończone.

Yamada błyskawicznie wrócił na parking , połknął dwa Gołąbki i odjechał z przeciągłym piskiem opon. Miał nadzieję, że nie wpadnie pod oko organów ścigania, ale szanse na były małe a on i tak większość czasu podróżował. Wrócił do swojego tymczasowego mieszkania i zapadł w płytki sen. Co za popierdolona gorączka sobotniej nocy, myślał Yamada.
 
Aschaar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem