Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2013, 20:10   #6
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość


Tatsuo

Tatsuo wyszedł z chatki, poprawiając swój pas i zatykając za niego daisho. Złapał leżący pod ścianą kołczan i łuk, po czym nałożył je szybkim ruchem, szukając jednego z gospodarzy. Ci mili ludzie przyjęli go pod swój dach, w zamian za pomoc w remontowaniu chatki, za co był im ogromnie wdzięczny - problemy z pieniędzmi nie pozwalały mu wynająć pokoju w gospodzie, nawet z obiadem mógłby mieć problem... Ach te piękne czasy, kiedy mieszkał we wspaniałym pałacu, jedząc pyszne posiłki... Piękne czasy, lecz już nie wrócą. Droga ronina nie była wypełniona luksusami.
- Gospodarzu - powiedział, gdy znalazł pana domu - Czy w wiosce jest jakiś szybki posłaniec, który mógłby zanieść wiadomość do Oriszi?
- Szybki posłaniec? - chłop podrapał się po brudnej, łysiejącej głowie. Z twarzy wyglądało na to, że należy do jednych z bardziej rozgarniętych mieszkańców. Wrodzony spryt może to nie był, ale nie był tępakiem, to można było stwierdzić od razu. - Ciężko powiedzieć panie... mało kto tutaj to miasta chodzi, chyba, że trzeba iść sprzedawać plony, po podatki to władze same przyjeżdżają na koniach. Ledwo parę osób w wiosce drogę do Oriszi zna - wzruszył ramionami, kwasząc minę.
- Wskaż mi ich - Tatsuo poprawił katanę ostatni raz, żeby ta pewno leżała za pasem i nie wypadła przypadkiem - Pojadę do miasta i postaram się zdobyć wsparcie. Do tego czasu złapcie wszystko co może przypominać broń i siedźcie w mieście. Postaram się wrócić jak najszybciej.
- Przyprowadzę ich do ciebie, panie. Daj mi parę minut. Przekażę mieszkańcom żeby... zbroili się, choć niewiele z tego będzie - odpowiedział chłop wychodząc na poszukiwania.
Tatsuo wiedział doskonale, że niewiele z tego będzie i nawet gdyby miał czas, by ich dozbroić i zrobić porządne umocnienia, wiele z tego zrobić by nie mógł. Jedyna nadzieja w tym, by dotrzeć do Oriszi szybko i zorganizować pomoc... Kto by pomyślał, że prosty remont chatki może zamienić się w pełnoprawną bitwę. Mimo wszystko ronin wolał myśleć, że da się to rozwiązać spokojnymi metodami. Nie był zwolennikiem rozlewu krwi.
Po jakimś czasie zgłosiła się do niego piątka wieśniaków, w różnym wieku, wszyscy mężczyźni.
- Witaj panie - skinął głową najstarszy, a dokładniej w średnim wieku, chłop. - Anichikan mówił, że czegoś od nas chcesz, w tej czarnej godzinie.
- Podobno zauważono bandytów - samuraj stanął przed nimi i mówił z szacunkiem. W końcu zawdzięczał tym ludziom schronienie - Czy jest to prawda, czy nie, trzeba dostać się do Oriszi i poprosić o wsparcie. Szukam kogoś, kto by mnie tam zaprowadził.
- A no zauważyli... już dwa razy. Kręcą się tutaj, to i przejść ciężko będzie - chłop pokręcił głową, a do głosu doszedł młodszy wieśniak.
- A to z miasta nam pomoc mają przysłać? Z jakiej racji? - zdziwił się. - Kto taki?
- Lokalny pan. Albo inspektor, jeśli jest życzliwy. Ale nie mamy czasu do stracenia - Tatsuo pokręcił głową i zatknął ręce za pas - Kto z was najlepiej zna drogę do Oriszi?
- To chyba będę ja panie... - mruknął najstarszy, gdy wszyscy spojrzeli po sobie. Wzruszył ramionami, po czym lekko się ukłonił. - Juigi mi na imię. Po ojcu ojca.
- Tatsuo - skinął mu głową mężczyzna - Prowadź proszę. Nie ma czasu do stracenia, jak mówiłem.
- Ale... już? Teraz? - zdziwił się.
- Tak. To znaczy... Ech... - westchnął - Jeśli bandyci wiedzą, że ich zauważyliście, mogą zaatakować w każdej chwili. Musimy wyruszyć teraz, by zyskać jak największą przewagę czasową.
Chociaż już jej nie mamy... Dodał Tatsuo w myślach.
- No dobrze... - odparł kołysząc głową. Podrapał się po łysiejącym czubku głowy. - Pozwól mi tylko szybko powiedzieć żonie i włożyć lepsze buty. Obawiam się, że koni nie mamy, jak wiesz, więc podróż zajmie nam dwa dni w dwie strony. Dziś wieczór będziemy.

Wyruszyli wkrótce potem. Nikt ich nie żegnał, bo wszyscy byli zajęci chowaniem zapasów po skrytkach, specjalnie przygotowanych na taką okazję. Każdy oczywiście próbował wziąć nieco więcej dla siebie, więc wybuchało sporo bójek, ale nie było to zmartwienie tak wielkie, jak banda uzbrojonych i bezwzględnych bandytów, którzy mogli uderzyć w każdej chwili.
Tatsuo i Juigi ruszyli najpierw wąskimi i krętymi ścieżkami, by wkroczyć do lesistych wyżyn, gdzie droga wiodła ich w dół. Była ona dość ciężka, rzadko używana, ale miejscami prezentowała bardzo ładne widoki, z wyżej położonych półek, na rozległe pola ryżowe bądź trawiaste dywany.
Droga jednak całkiem spokojna nie była i nie taka znowu rzadko używana. Na górskiej przełęczy, z tego co mówił Juigi, ze cztery godziny od miasta, drogę zastąpiła im trójka ludzi, którzy samą rozpiętością ramion, uniemożliwiali przejście. Zanim się spostrzegli, z tyłu wyszła kolejna dwójka.
Wszyscy byli uzbrojeni w miecze i nosili na sobie znoszone, brudne ubrania. Największy z nich, ze szpetną blizną na i tak już obskurnej twarzy, warknął do wieśniaka i architekta.
- A wy to gdzie się wybieracie?




Kuroichi

- Sam będę pana przewodnikiem - zapewnił Kuroichiego inspektor, wstając i poprawiając miecze u pasa. - Jestem pewien, że szybko ich znajdziemy. Proszę - wskazał ręką wyjście, kłaniając się.
Podążył za Tanaką i wciągnął głęboko powietrze, rozciągając się na zewnątrz.
- Piękny dziś poranek, nieprawdaż? - odwrócił się w stronę ronina i ruszył wzdłuż głównej ulicy. - Gdzieś moje maniery... nazywam się Kobo Fuse i jestem tutejszym inspektorem policyjnym.
Również i samuraj się przedstawił wymieniając szybko grzecznościami, jednak myślami był w pogoni za swym mieczem. Jednak pewnemu siebie i swoich ludzi Kobo, nie śpieszył się.
- Bandyci tutaj to straszne utrapienie. Chowają się gdzieś w górach, dzień drogi od miasta... pewnie mijał pan ten szlak, jeśli przybył pan najbliższą bramą, a tak zakładam - mówił spokojnie. - Pan Tanoguchi Izaki, tutejszy daimyo wyznaczył za nich sporą nagrodę. Jeśli będzie pan zainteresowany... płacimy od głowy - zaproponował obojętnie.
Nagle podbiegł do nich zdyszany strażnik miejski z włócznią. Wyprostował się, ukłonił i znów zesztywniał.
- Panie! Melduję, że znaleźliśmy podejrzanych! Weszli do pobliskiej gospody Hary, który wezwał nas, bo się głośno zachowywali z samego rana, jeden z nich ma no-dachi!
- Świetnie! Doskonała robota! - ucieszył się Kobo Fuse i z uśmiechem zwrócił się do Kuroichiego. - No... proszę wymyślać jaką karę dla nich wybierzesz samuraju. Gospoda uprzejmego Hary, jest blisko.



Shirakaba

Shira siedziała w spokoju, racząc się bardzo smaczną i świeżą porcją miski ryżu i marynowanych owoców. Soyu czyli fermentowany sos z soi, który zaserwował jej karczmarz do ryżu, całkiem za darmo, zasługiwał na to by za niego zapłacić. Jednak staruszek z płaskim, najwyraźniej wielokrotnie złamanym nosem, uprzejmie powiedział, że dla tak uroczej panienki, jest za darmo. Był to poranek, następnego dnia po awanturze z kuglarzem i wcześniej nikt jej nie zaczepił. Zjadła wczoraj równie dobrą kolację i wypiła dobrą sake, porządnie się wyspała i była gotowa do dalszej drogi.
Jednak karczmarz z gospody naprzeciwko, był dość słowny.
Przez zasłonę weszła trójka mężczyzn. Czwarty się przez nie przetoczył, z trudem przecisnął, wepchnął i wturlał. Trzymał się z tyłu swoich trzech ochroniarzy z posępnymi i groźnymi minami, jednak nawet oni, ledwo go całego zasłaniali. Zdecydowanie łatwiej było go przeskoczyć niż obejść. Grubas był cały czerwony i aksamitnym skrawkiem materiału, wycierał co chwilę pot z czoła.
- Ty... ty... - wysapał, wskazując na nią tłustym paluchem. Nie musiał tego robić, bo o tak wczesnej porze, żadnych innych gości tu nie było. - Ty to wczoraj zepsułaś interes w karczmie Aokiego! To na pewno ty! Ty... ty jedna... TY!!



Eiji

Dom ogrodnika okazał się całkowicie normalny. Eiji nic nie słyszał, nie widział też nic nadzwyczajnego. Chatka nie była bogata, ale zadbana w nie mniejszym stopniu co ogród. Spędził tam trochę czasu, parokrotnie sprawdzając każdy kąt. Oddał się chwilowej medytacji, ale nawet w stanie pełnego skupienia i spokoju, niczego nie usłyszał. Może staruszek rzeczywiście oszalał? Całe życie sam, pośród roślin...
Nie wypadało jednak rzucać słów na wiatr i tak szybko odpuszczać. Coś w tym mogło być. Zmrok zapadł szybko i Eiji ze spokojem, spacerował po ogrodzie, nie zdejmując dłoni z rękojeści miecza. Było to dość chłodno, ale nie za bardzo. Miła odmiana do dziennego upału. Nocne owady i insekty śpiewały i tańczyły ze sobą na płatkach róż i liściach drzew, nie przejmując się obecnością Eijiego. Parę razy jego uwagę zwrócił jakiś mały ruch, ale okazywała się to być zwykła jaszczurka i jej pobratymcy. Po dobrej godzinie, po której świerszcze i inne małe istotki zaczynał być denerwujące, chciał odpuścić. Chciał już skierować się do bramy ogrody, przejść przez mostek, obok tej fontanny, może się w niej szybko orzeźwić i wyjść, ale... ale właśnie wtedy, w jednej sekundzie wszystko ucichło. Dziesiątki dźwięków wydawanych przez owady zamieniły się w nicość. Szybko ruch jaszczurek znów zwrócił uwagę Eijiego, tym razem jednak nie przemieściły się z pod jednego krzaka pod drugi, tylko skierowały się do muru, wspięły nań i zwiały. Każda pszczoła, każda mucha odleciała szybko, świerszcze skokami skierował się do ucieczki, a wysoka, biała sylwetka, pochyliła się nad prostą fontanną, by zaczerpnąć łyku orzeźwiającej wody.



Atsushi

Gospodarz wkrótce wrócił do domu, tak jak mówiła córka. Otworzył drzwi ciężko, na chwilę wpuszczając do domu ogłuszający, gęsty odgłos szalejącego na zewnątrz deszczu. Prychnął ciężko, opierając siekierę obok wejścia, otworzył już usta by coś powiedzieć, kiedy nagle dostrzegł mnicha. Obrzucił go wzrokiem szybko i uśmiechnął się niepewnie.
- Witam... - mruknął.
- Ojcze, to jest Atsushi, wędrowny mnich. Prosił o schronienie przed deszczem, który ciebie najwyraźniej nie ominął - córka odwróciła się w stronę swego opiekuna, wciąż na klęczkach i złożyła pokłon na powitanie.
- Ach... - mężczyzna ten był bardzo krzepki, wysoki i potężnie zbudowany. Mnich nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatni raz widział takiego... olbrzyma. Choć siekiera którą przyniósł, dla mnicha nadawała się tylko do oburęcznego użytku, to przed chwilą, w ręku gospodarza, mieniła się niczym nędzny kijek. - Dobrze zrobiłaś córko. To dobry uczynek, a takie wracają. Witaj więc mnichu Atsushi w naszym domu - powiedział kłaniając się. - Nazywam się Yeijiro, a to moja córka Juri.
- Kolacja już gotowa ojcze. Przebierz się i zjemy - powiedziała uprzejmie. Atsushi zwrócił uwagę, że w ogóle nie byli do siebie podobni. Ona taka drobna, on taki potężny. Jej rysy twarzy były delikatne, a jego surowe. Inny kolor oczu i włosów. Mogłoby się wydawać, że jedyne co ich łączy to uprzejmość i gościnność.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline