Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2013, 11:51   #10
Nefarius
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Karak Norn. Jakiś czas temu

Drzwi do skromnego domu w dzielnicy rzemieślników otwarły się z głośnym i przeciągłym piskiem nienaoliwionych zawiasów. Pan domu od kilku tygodni ociągał się z naprawieniem tej skromnej, lecz niepomiernie irytującej usterki. Co prawda takie skrzypienie było świetnym alarmem gdyby do domu miał wkraść się jaki włamywacz, lecz tak po prawdzie od dekad w tej khazadzkiej twierdzy nie odnotowano żadnego włamania. W progu domostwa stanął siwobrody topornik. Jego płytowa zbroja zadźwięczała, kiedy ciężkimi krokami wkroczył do środka. Badawczym spojrzeniem obrzucił krótki i zagracony niepotrzebnymi rzeczami przedpokój. Krasnoludy z natury były niechlujami. Tylko ci doświadczeni stażem żołnierze, mający w krwi nawyk dbania o porządek w swej kwaterze pilnowali czystości w swym otoczeniu. Po za tym, domostwo potrzebowało kobiecej ręki. Zdecydowanie.

Z jednego, z trzech pokoi wyłonił sie młody krasnolud uśmiechając się na widok ciężko opancerzonego brodacza.
-Dziadku!- powitał starca. Twarz Torinna rozchmurzyła się na chwilę.
-Witaj młodzieńcze.- odrzekł, kładąc dłoń na ramieniu wnuka -Gdzie ojciec?-
-Śpi w swej izbie.- odpowiedział młodzik. Stary tarczownik skinął głową. -Udaj się do swego pokoju, porozprawiam z ojcem i przyjdę do Ciebie. Opowiesz jak idzie nauka strzelania z kuszy.-
-Dobrze dziadku.- chłopak zniknął w pokoju, z którego przed chwilą wyszedł. Twarz Torinna znów spochmurniała. Wojak odchrząknął i ruszył dziarskim krokiem w stronę izby Glandira. Otwarł drzwi z impetem i dostrzegł swego syna, zakopanego pod puchową kołdrą. Flaszki po winie i bimbrze walały się po podłodze tak gęsto jak brudne łachy brodacza.
-Zbudź się!- rozkazał wojskowym tonem. Glandir otwarł niemrawo oczy i przetarł twarz dłonią.

-Cóż się dzieje...- burknął mlaskając od niesmaku w ustach spowodowanego nadmiarem spożytego alkoholu.
-To ja Ciebie pytam co się dzieje.- rzekł zamykając drzwi do izby syna -Był u mnie Borran.- rzekł chłodno siadając na drewnianym stołku, który leżał przewrócony pod ścianą.
-Po co...- spytał Glandir spuszczając wzrok na podłogę.
-Po dziewięć złotych monet, które to przegrałeś z nim miesiąc temu w kości...- wyjaśnił, mimo iż wyjaśnienia potrzebne tutaj nie były. Glandir wygramolił się z łóżka i rozejrzał po pokoju za flanelową koszulą.
-I co?- spytał speszony.
-Gówno!- odrzekł a dozą złości i agresji stary wojownik -Masz za sobą ponad pięć dekad życia a zamiast mądrzeć wydajesz się głupieć! Czy ty myślisz, że będę płacić twoje długi?- spytał zaciskając dłoń w pięść.

Glandir nabrał kolorów na twarzy.
-Plamisz honor naszej rodziny. Przynosisz mi wstyd. Przynosisz wstyd memu ojcowi i dziadowi! Dość mam strzępienia języka na twoje przewiny. Jorunna zabieram do siebie, pod me skrzydła. Dom twój sprzedaję na poczet twoich długów i nauk Jorunna. Jutro ruszasz do Karak Azul, ostatnimi czasy robi się tam bardzo niebezpiecznie. Ponoć orkowie coraz śmielej sobie poczynają u podnóża twierdzy. Ruszysz wraz z grupą trzydziestu tarczowników.- oznajmił starzec.
-Nie możesz!- zaprotestował Glandir.
-Owszem mogę! Jestem twoim dowódcą i ojcem. Masz to na uwadze?!- spytał zaciskając ponownie dłoń w pięść -Pod twoją nieobecność zaopiekuję się Jorunnem Ty zaś nabierzesz doświadczenia w prawdziwej wojaczce.- dodał na koniec. Glandir skrzywił się na twarzy. Choć bardzo chciał, nie potrafił sprzeciwić się Torinnowi. Autorytet starego krasnoluda był tak twardy i potężny, że nawet najwięksi skurwiele w rozmowie z nim nie potrafili sprostać jego stanowczości. Stary khazad wyszedł z pokoju syna jak gdyby nigdy nic i zamknął za sobą drzwi. Glandir złapał za przypadkową flaszkę, w której znajdowało się jeszcze trochę gorzałki, wypił wszystko duszkiem po czym cisnął nią o ścianę roztrzaskując na drobne kawałki...

~***~

To już grubo ponad pół roku minęło, gdy Glandir dotarł do bram Karak Azul. Sytuacja w mieście faktycznie była mocno napięta i nerwowa. Wieści zwiadowców coraz częściej niepokoiły władców twierdzy. Glandir wraz z sporą grupą tarczowników, łapał się byle jakiego zajęcia byleby tylko nie zastać w miejscu. Dla wojownika byłoby to przekleństwem. To zatrudniał się do pomocy kowalom w dzielnicy rzemieślników, to podejmował się pomocy przy oczyszczaniu podziemnych tuneli z wszelkiej maści plugastwa i cholerstwa. Żadne z tych zajęć nie mogło jednak dostatecznie skupić uwagi brodacza od rozmyślań nad swoim życiem i tęsknotą za synem. Może nie był przykładnym ojcem, lecz zawsze robił wszystko dla swego potomka. W kości też grał dla niego. Liczył, że los się w końcu odmieni i wygra jakąś sporą sumkę, którą mógłby odłożyć na przyszłość Jorunna. Los jednak nie był łaskawy. Podobnie jak i surowy ojciec, który z całą pewnością robił chciał dla Glandira tak samo dobrze jak i Glandir dla swego dziecka.


Glandir syn Torrina, miał świadomość, że reprezentuje sobą Karak Norn, które wszak żyło w wielkiej zgodzie i przyjaźni z Karak Azul czego dowodem były skromne ale zawsze jakieś posiłki w sile trzydziestu jeden wojowników. Tarczownik choć pozwalał sobie na grę w kości i liczne toasty na szczęście nie doprowadzał się do takiego stanu jak w rodzinnym domu. Nie trza go było prowadzić do łóżka i sprzątać jego wymiocin z pod stołu w szynkach, gdzie wydawał zarobione złoto. Ba. Nawet udawało mu się coś odkładać. Brodacz dbał o zbroję, regularnie ostrzył topór i czyścił tarczę, która go reprezentowała. Pamiętał do dziś dnia, jak ojciec wręczył mu tę tarczę w pierwszy dzień służby. To było lata temu, kiedy kończył karierę czeladnika kowala i postanowił nająć się do tarczowników.
Tak oto Glandir syn Torrina przypominał dumnego i godnego uwagi wojaka. Już dość długa broda zadbana, choć rozpuszczona powiewała do piersi. Włosy jego splecione w jeden warkocz.

Khazad dbał nawet o buty. Nie chciał by pogłoski o niechlujstwie syna Torrina dotarły do uszu ojca, przecież miał się zmienić na lepsze i dać ojcowi powody do dumy a nie odwrotnie. Miał dać przede wszystkim powody do dumy swemu potomkowi, by mógł z wypiętą piersią przedstawiać się "Jorunn, syn Glandira". Być może świadczyło to o zbyt wielkiej uczuciowości Glandira, lecz on o to nie dbał. Kochał syna jak najcenniejszy skarb na świecie i nie miał zamiaru się tego wstydzić.
Los zwykłego najemnika, jakim w Karak Azul był Glandir miał się w końcu odmienić raz na zawsze. Było to w czasie, gdy orkowie już nie czaili się po jaskiniach między górskimi szczytami a otwarcie zbierali siły u podnóża twierdzy.
Glandir tego dnia nie pracował. Pykał fajkę w towarzystwie kilku poznanych jakiś czas temu brodaczy rodem z Azul, gdy do szynku wszedł Gerval. Ten, który opętańczo szukał kogoś chętnego do pomocy. Glandir widział, jak na prośbę zejścia do splądrowanego i zrównanego z ziemią Izor po dwie zaginione dusze ważne dla Gervala, wojownicy pukali się po czołach i stanowczo odmawiali samobójczej misji.

Glandir widział w oczach nieszczęśnika taki żal i rozpacz, jak nigdy wcześniej. Nawet gdy kolejny raz zawodził swego ojca nie dostrzegł w jego spojrzeniu tyle smutku, co u nieszczęsnego Gervala.
-Pójdę.- rzekł, może niezbyt roztropnie, lecz z pewnością szlachetnie. Wzrok lokalnej klienteli skupił się na synu Torrina w momencie. "Szaleniec", "dureń", "samobójca", słyszał za plecami, lecz nie dał po sobie poznać jak obawy i niepewność napędzają jego i tak bijące jak w kuźni młot serce.
-Pójdę i Grimnir mi świadkiem, że jeśli one żyją odstawię je bezpiecznie u drzwi twego domu. Inaczej nie nazywam się Glandir Torrinsson!- rzekł by dodać sobie więcej animuszu. Czuł jak właśnie zaistniał zalążek legendy o Glandirze odważnym i szalonym, zarazem. Mężczyźni opuścili szynk by dogadać szczegóły zadania. Hojność Gervala zdawała się nie znać granic. Życie dwóch zaginionych kobiet było ważniejsze niż cały majątek brodacza, a może nawet i zaciągnięty na potrzebę misji dług. Kto wie. Glandir znaleźć miał kilku pomocników do tej misji, wszak samemu nic by nie wskórał w ruinach Izor, gdzie orkowie przechadzali się jak po swoich terenach.
I tak zrobił jak poczynić miał. Odnalazł kilku chętnych, równie szalonych co on by udać się z misją odnalezienia dwóch ukrytych kobiet w ziemiance, na terenie splądrowanej posesji w Izor...

~***~

Stalowa tarcza ojca, spoczywała na plecach krasnoluda przewieszona paskiem przez bark. W ręku zaś dzierżył dwa toporki. Jeden mniejszy, specjalnie wyważony tak by ciskać nim w przeciwnika na niewielkie odległości, drugi zaś do walki w zwarciu. Oddychał ciężko. Szkolenie i praktyki, które odbył w swoim życiu zawsze odbywały się w ciasnych korytarzach rodzimej twierdzy. Kilka razy tylko przyszło mu "działać" na otwartym terenie i zawsze w zdecydowanej przewadze przeciwko przeciwnikowi. Teraz zaś było ich zaledwie kilkoro z tego każdy w innym miejscu, gdyż tego wymagała taktyka. Ysassa pobiegła odszukać kobiety, on zaś i reszta wojowników rozproszonych po najbliższej okolicy pilnowali tyłów.
-Spiesz się Ysasso... Spiesz się...- syknął pod nosem czując jak kropla potu spływa mu po skroni. Nagle ciszę i dźwięki strzelającego gdzieś nieopodal ognia, przerwał szaleńczy śmiech. Glandir pochylił się momentalnie by pozostać niezauważonym i nagle dostrzegł jakiegoś nieznajomego khazada, uciekającego przed grupą orków.

-Na bogów...- syknął otwierając ze zdziwienia oczy. Glandir rozejrzał się dookoła. W zasięgu jego wzroku nie było ani jednego z jego towarzyszy, to też po chwili wahania postanowił pomóc nieznajomemu. Kolejny akt szaleństwa w wykonaniu syna Torrina. Wybiegł zza skrzyń skupiając się na tym orku, który był tuż za nieznajomym. Sekunda wystarczyła do podjęcia decyzji. Toporek do rzucania poszybował z impetem ciśnięty przez Glandira. Ork miał szczęście, lecz jego kamrat już nie. Głowica broni wbiła się w bok zielonoskórego skupiając jego uwagę na wyszarpywaniu broni z ciała. Glandir nawet nie czekał chwili. Od razu porwał się do walki, ściągając z pleców tarczę. W końcu nadszedł czas by sprawdzić na co poszły lata ćwiczeń i szkoleń. Glandir natarł na orka, lecz ten zdołał odbić cios swoim siepaczem. To jednak nie zniechęciło tarczownika ani trochę. Kątem oka dostrzegł jak nieznajomy krasnolud również atakuje swych przeciwników i vice versa.
To wszystko trwało ułamek sekundy. Wymiana ciosów, kilka uników i błyskawicznych zasłon tarczą. O mały włos a Glandir nie straciłby nogi, lecz na szczęście był szybszy od ostrza zielonoskórego...

W całej zawierusze Glandir dostrzegł odsłonięty brzuch jednego z przeciwników. Ciął błyskawicznie i skutecznie. Ostra jak brzytwa głowica topora rozcięła skórę i mięśnie brzucha oponenta tak, że z ogromnej rany wylała się kałuża krwi i wnętrzności orka. Ten stanął jak wryty a Glandir posłał mu tak silnego kopniaka, że ork zatoczył się do tyłu i upadł dobre dwa metry dalej. Serce biło mu jak dzwon a zmysły choć wyczulone zastrzykiem adrenaliny nie nadążały za tym co działo się dookoła. Nagle w pobliżu pojawiła się Ysassa. Khazad dostrzegł ją tylko kątem oka, gdyż kolejny ork nacierał na niego bezlitośnie. Zielonoskóry pochylił się lekko wyprowadzając solidny cios z góry i Glandir znów dostrzegł swoją okazję. Bez namysłu wyprowadził zamach z boku i toporek dosłownie roztrzaskał łepetynę orka na krwawą miazgę. Trup padł u stóp Glandira.
-Do mnie! Wszyscy!- krzyknął tak głośno jak tylko potrafił z nadzieję, że rozproszeni kamraci go usłyszą.
-Trzymać szyk! Ramię w ramię!- dodał po krótkiej chwili.

Syn Torrina odwrócił głowię i dostrzegł jak nieznajomy czołga się na czworaka w jego stronę. Ńa bogów!~ pomyślał widząc stan brodacza. Glandir od razu doskoczył do niego i pomógł mu wstać na nogi przeplatając jego rękę przez swoje ramię tak jak się prowadzi kulejącego, pędem ruszyli w stronę barykady...

~***~

-Dobra robota Ysasso!- warknął z trudem utrzymując rannego krasnoluda, którego wspomógł w walce z orkami -Dotarłaś do ziemianki o której mówił lord?- dodał po chwili ciężko dysząc. Krasnoludzka kobieta wejrzała na Glandira i skinęła mu głową.
-Znalazłaś je?...- spytał jakby przeczuwając odpowiedź. Krasnoludzica skinęła głową, lecz jej wyraz twarzy mówił wszystko. Glandir zacisnął lewicę, którą trzymał swój topór. Ciekaw był jak przekaże te złe wieści swemu pracodawcy.

~***~

Glandir wyciągnął dłoń w stronę Gervala. Reszta drużyny stała za jego plecami w milczeniu. Zaniepokojony lord wyciągnął dłoń w stronę Glandira. Ten tylko wręczył mu kilka złotych błyskotek, które Ysassa znalazła przy ciałach kobiet, a które wręczyła Glandirowi w drodze powrotnej do twierdzy. Oczy Gervala zaszkliły się gdy tylko ujrzał błyskotki.
-Było za późno panie.- wyjaśnił -Ciał nie dało się zabrać. Było zbyt wielu orków...- dodał po chwili.
-Przynajmniej... Przynajmniej nie będę żył w niepewności...- odrzekł łamiącym się głosem. Brodacz przełknął ślinę i wyszedł na chwilę z izby, w której gościł Glandira i resztę. Po chwili wrócił z kuferkiem pełnym złota.
-Zrobiliście co mogliście, lecz oczywiste jest, że nie mogę dać wam obiecanej zapłaty.- rzekł lord. Glandir nawet nie pomyślał by się z tym nie zgodzić.

-Oto dwieście złotych monet. Dowód mej wdzięczności za wasze poświęcenie i przelaną krew...- rzekł -Król ogłosił stan wojny. Karczmy będą pozamykane, nigdzie schronienia nie znajdziecie. Zostańcie w mej posiadłości jeśli chcecie. Nie mogę wam zaoferować wygodnych pokoi, lecz jeśli wam to odpowiada karzę przyszykować miejsce w piwnicy. Tak długo jak będziecie chcieli tu zostać.- wyjaśnił okazując swoją wdzięczność. Glandir podszedł do mężczyzny i położył mu dłoń na ramieniu.
-Dziękujemy panie. Jestem pewien, że jeszcze kiedyś spotkasz się z żoną i kuzynką...- rzekł po czym odwrócił się do swych towarzyszy.
-Słyszeliście. Kto chce zostanie ze mną tutaj, by zaleczyć rany i odpocząć. Kto nie chce, niechaj zabierze należną część złota i rusza w swoją stronę.- rzekł. Miał zamiar podzielić złoto równo dla każdego, w takiej samej ilości.
-Ty również, możesz z nami zostać jeśli nie masz gdzie się udać.- rzekł patrząc Roranowi prosto w oczy...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline