Shirakaba siedziała na macie ze skrzyżowanymi nogami, z czarką parującej herbaty w dłoniach. Skupiała się na medytacji, teraz brutalnie przerwanej przez niespodziewanych gości. Prawdę mówiąc, po takim czasie nabrała przekonania, że szulerzy nie będą mieli dość odwagi, by jej szukać. Cóż, ludzka głupota jest nieograniczona...
- Ja. - kiwnęła z ukontenowaniem głową. Dobrze, że ludzie widzą, że z lepiej z niektórymi nie zadzierać. Podniosła z maty
katanę i wsunęła ją za
obi. - A ty - zwróciła się do
grubaska - Zepsułeś mi tę chwilę zadumy nad smakiem herbaty - dopiła ostatnie łyki z czarki - Więc możemy uznać, że jesteśmy kwita.
- Będziemy kwita jeśli oddasz mi pieniądze, które wczoraj straciłem! - warknął, wygrażając jej pięścią zza
strażników, którzy również położyli dłonie na rękojeściach mieczy. - No i straciłem zyski z tej gospody, więc to też odpracujesz!
Nie spuszczając wzroku z całej grupki,
Shira wstała i zrobiła kilka kroków do tyłu. Poprzedniego dnia obejrzała dokładnie całą gospodę, zapamiętując układ mebli i elementów konstrukcyjnych. Teraz stała w przerwie między dwoma stołami, na tyle szerokiej, że zmieściłyby się w niej dwie osoby... ale jedna z nich nie mogłaby użyć miecza, ze względu na drewniany wspornik sufitu.
Jeśli znajdziesz dobre miejsce, wygrywasz bitwę - powtórzyła sobie słowa ojca. Zmrużyła oczy. Nie cierpiała, gdy ktoś tak się do niej zwracał, bez należnego szacunku, ale postanowiła jeszcze chwilę trzymać nerwy na wodzy i dać szansę
grubasowi. - I tak zamierzam opuścić to miejsce, skoro pełno tu złodzei i kanciarzy - powiedziała. Sięgnęła do
inro i rzuciła pod nogi
szulerów kilka drobniaków. - Tyle mi zostało. Możesz sobie zabrać te pieniądze. Dam też zupełnie darmo radę: nie bierz nigdy kęsu zbyt dużego, żebyś się nie udławił...A teraz mnie przepuść.
- N... NO! - pomachał pięścią w górze. - Tak lepiej. Przepuścić ją łamagi i zebrać mi tę kasę z ziemi! Ale już! - warknął do naburmuszonych podwałdnych, którzy liczyli na odrobinę rozrywki. Jednak blask pieniędzy, odebrał dla ich szefa chęć pokazania komuś, kto tu rządzi.
Czwórka chłopa schyliła się niechętnie i zbierała drobniaki, a ich
przywódca drapał się wesoło po jednym ze swoich licznych podbródków.
- Dobrze... trochę mało, ale jak zdobędziesz więcej to możesz mi donieść, bo jeszcze cię znajdę - dodał gdy przechodziła obok. - Możesz na tych bandytach dorobić, mi też na rękę nie są.
Napięta i gotowa na wszystko
Shirakaba minęła grupkę ostrożnie i z wystudiowaną obojętnością, ale na wzmiankę o bandytach przystanęła. Nie chciała dać po sobie poznać zbytniego zaciekawienia, ale perspektywa chwalebnego wyzwania był zbyt silną pokusą, by ot, tak ją zlekceważyć.
- Bandyci...? - opanowała głos - Powiesz coś więcej...?
- Pięć ryo za łebka, a za czerep
Minoru Anzaia całe sto... w górach sukinsyny przesiadują i na trakty też czasem wyjdą, to mi klientów odganiają od miasta, bo wszyscy na około łażą i grają w przydrożnych karczmach - splunął na zewnątrz. - Jak chcesz to
inspektora tutejszego spytaj.
Shirakaba kiwnęła głową.
Minoru Anzai...nie brzmiało to jak zwykły, chłopski bandyta. Zapewne jakiś upadły ronin. Pieniądze nie były tak istotne, choć wspomniana przez
grubasa suma zrobiła na dziewczynie wrażenie. Wyszła na zewnątrz i gdy upewniła się, że szulerzy nie patrzą, zagadnęła pierwszą napotkaną osobę o drogę do siedziby inspektora. Uzyskawszy odpowiedź, ruszyła tam niezwłocznie, choć nie chciała się przyznać do zbytniego pośpiechu. Może podróż do
Orishi nie okaże się koniec końców kompletną stratą czasu...?