Konto usunięte | Zorgrim szedł noga za nogą jak automat, co jakiś czas pociągał solidnego łyka z butelczyny. Byle nie czuć, byle nie myśleć. Cel podróży i towarzystwo nie mały znaczenia. Po jakimś czasie zauważył, że przyplątało mu się towarzystwo, czy może on się do nich przyplątał? Możliwe, że mu się przedstawiali, nie pamiętał. Z odrazą spostrzegł, że dwóch z towarzyszy to kobiety. Nienawidził kobiet nie ważne czy ludzkich, elfich, niziołczych, czy krasnoludzkich. Wszystkie one są występne, wiarołomne i mają jadowite języki. Na szczęście kult zabójców nie wymagał miłości do kobiet, abstynencji, higienicznego trybu życia, kultury osobistej i bycia z pełna rozumu. Zorgrim skwapliwie z tego korzystał, był brudnym, cuchnącym, wiecznie pijanym, chamem, mizoginem i wariatem. Poza tym, a właściwie w związku z tym był typowym zabójcą trolli. Wędrując tak odkąd opuścił Góry Krańca Świata dorobił się kilku blizn i kolczyków, na które kazał sobie przekłuwać ciało tu i ówdzie. Przyplątało się też kilka tatuaży na całym ciele. Niestety teraz pieniądze, które zarobił jako najemnik w czasie Burzy Chaosu, były na wyczerpaniu i o kolejnych tatuażach i kolczykach nie mogło być mowy. Ledwo mu starczało na butelczynę podłego spirytusu a bez tego nie mógł już żyć.
Na trzeźwo musiał mierzyć się z głosami, które rozsadzały mu głowę. Prawdę mówiąc nie cichły one nawet gdy był kompletnie zalany, ale wtedy przynajmniej się nimi nie przejmował. Śmiały się, ubliżały mu, drwiły, wytykały mu głupotę i ułomności. Czasem mówiły zupełnie bez sensu... "...Jesteś trupem, jesteś trupem Zorgrim... raz, dwa, trzy... raz, dwa, trzy... Nic, wielkie nic-śmieć..."
Krasnolud szedł wtedy powtarzając. - Jesteś trupem, jesteś trup.
Co jakiś czas uderzając się mocno zaciśniętą pięścią w głowę, w twarz, gdzie popadło. Po chwili zazwyczaj się miarkował i rozglądał się speszony wypatrując na twarzach towarzyszy kpiny lub ciekawości. Po jakimś czasie doszedł do wniosku, że jego towarzysze podróży idą z nim by się mu przyglądać i śledzić i zaczął ich skrycie nienawidzić. Nic im jednak nie mówił, żeby się nie zdradzić, nie chciał w końcu zabijać każdej napotkanej osoby. Wtedy uciekał w butelkę i na krótko zapominał.
Tak idąc doszedł wraz z innymi do nieszczęsnego mytnika. Czekanie, właściwie nie miał nic przeciwko czekaniu. Walnął się przy drodze na słońcu w trawie i wsłuchiwał się w szum krwi w uszach. Nabuzowany alkoholem przez chwilę był szczęśliwy. Nic nie słyszał. Do czasu aż wyszedł mytnik... "Pajace?! Pajace!" rozległo się w skołowaciałej łepetynie krasnoluda. Znowu odezwały się głosy "To do ciebie, słyszałeś. Pajac, pajac!"
Chwiejąc się mocno na nogach, w końcu spirytus i słońce zrobiło swoje, podszedł do mytnika. Zignorował całkowicie wysiłki negocjacyjne ze strony kobiety ubranej w skóry. Wyciągnął z kieszeni spodni jednego szylinga i położył na wyciągniętej dłoni uśmiechniętego mytnika. - To za przejście- powiedział zachrypniętym, przepitym głosem - A to za pajaców- powiedział, po czym z całej siły uderzył z drugiej ręki w wypchany jedzeniem brzuch mytnika.
Na efekt nie trzeba było długo czekać, uderzenie w wypełniony jedzeniem brzuch zapewne było bardzo bolesne. Mytnik zgiął się w pół i chwycił obiema dłońmi za brzuch, niezdolny do jakiejkolwiek akcji. Strażnicy, zaskoczeni nielicho rozwojem wypadków chwycili za broń i postąpili w stronę Zorgrima.
Zabójca diablo szybko chwycił znajdujący się na plecach topór i wykonał nim zamach sprawiając, że rozcinane powietrze wydało głośny świst. - Jestem gotowy by umrzeć, a wy! Kto chce oddać życie za tego parcha? No kto?! |