Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2013, 19:37   #1
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Krew dla boga krwi



KREW DLA BOGA KRWI

Penzfin nigdy nie należało do dużych mieścin, nawet przez Burzą Chaosu, która przetoczyła się przez Ostland. Umiejscowiona pośrodku lasu, prawie u podnóża Gór Środkowych, kiedyś stanowiła wyłącznie sioło, a może nawet otoczoną palisadą gospodę, przystanek niecały dzień drogi od Roezfels, warowni von Staufferów - rodziny szlacheckiej władającej okolicą. Teraz bardziej ziemią niczyją, ponownie powoli zasiedlaną. Mimo, że siły Chaosu pojawiły się tu całkiem niedawno, nie mający za co się utrzymać chłopi wracali już do swoich domów, w większości spalonych lub w inny sposób zrównanych z ziemią. W przypadku Penzfin nie było tak źle jak w miejscach bardziej położonych na trasie olbrzymich armii zwierzoludzi prących w kierunku Middenheim jeszcze kilka miesięcy temu.


Karawana dotarła do osady późnym popołudniem pochmurnego, jesiennego i zimnego dnia. Drzewa nieźle chroniły przez porywistym wiatrem z północy, nie zmieniało to jednak faktu, że prawie wszyscy przywitali widok nędznych zabudowań z ulgą. Dla dziesięciu żołnierzy eskortujących trzy wozy z zaopatrzeniem, był to ostatni przystanek. Podobnie jak dla Marcusa Flinta, przewodzącego wszystkiemu kupca. Żylasty, trzymający się prosto mężczyzna, pochodzący wedle własnych słów z Ostermarku, bardziej przypominał kozaka niźli człowieka parającego się handlem. Ale teraz tylko tacy mieli tyle jaj, by zorganizować pomoc dla odbudowywanych osad. I choć żołnierze czy woźnice opłacani byli z cesarskiej szkatuły, to już szóstka zupełnie nie pasujących do tej grupy osobników podążyła za wozami z jego własnej inicjatywy. Ha, przynajmniej jeśli chodzi o podanie powodu, bo on sam płacił grosze.

Każdemu jednak mówił to samo, gdy zapraszał do kompanii na początku tej podróży, w obozie uchodźców rozbitym tuż pod murami zniszczonego Wolfenburga.
- Baron Eldred von Stauffer płaci po sto koron każdemu, kto dotrze do warowni jego rodziny i otworzy skarbiec, zabierając i dostarczając mu rodowe przedmioty. Skarbiec zamknięty jest na klucz, który mi przekazał, oraz dobrze ukryty. Do jego zamknięcia użyto rytuałów magicznych i potężnych modlitw, stąd ten baron wierzy, że ciągle pozostał zamknięty, mimo, że podczas Burzy warownię opanowały stwory Chaosu.
To było dwa tygodnie temu, kiedy to siedem wozów wyruszało w podróż, zatrzymując się kolejno we wsiach i małych miasteczkach. Silnie chroniona karawana tylko raz stała się obiektem ataku, ale wygłodniałe mutanty nie miały szans, zaszlachtowane bez litości. Tylko dwóch żołnierzy i jeden woźnica zostało przy tym lekko rannych. Rozdawano pożywienie i niezbędne do przeżycia oraz odbudowania domów narzędzia i ubrania.

Tu jednak, w Penzfin, to się kończyło. Flint nie zamierzał podążać za nimi, chociaż obiecał zaczekać trzy dni na ich powrót. Droga do Roezfels w jedną stronę miała zająć niecały dzień, więc i tak dawało to ponad dobę na zbadanie zamku. Szóstka śmiałków. Nie wszyscy mogli tu być dla pieniędzy, ale z drugiej strony, czyż zabranie rzeczy z rodowego skarbca nie kusiło? Baron nie był na tyle głupi, by kazać przynieść wszystko. Chciał jedynie przedmiotów z rodowym symbolem; buławy, miecza, dokumentów. Nic nie wspominał o złocie. Może nawet go tam nie było? Wtedy pozostaliby wyłącznie z tymi stoma koronami, które oferował. Nawet dla nich było warto w tych czasach. Szóstka weteranów nie miała większych wątpliwości.


Wieś powitała ich całkiem sporą grupą ludzi, pracującą w pocie czoła na obrzeżach swojej osady, wycinając solidnie drzewa, ciosając je i wkopując w ziemię. Najwyraźniej palisady wcześniej nie mieli, lub może została całkiem spalona, teraz bowiem budowano ją z wyraźnym pośpiechem. Nie było co się dziwić, od jakiegoś czasu każdy bał się tego, co może wyjść spomiędzy drzew niemal w dowolnej chwili, mordując i niszcząc wszystko na swojej drodze. Wozy i ludzi, mimo pierwszych obaw, szybko powitano z radością. Nawet okazało się, że w środku osady doprowadzono już karczmę do znośnego poziomu, zastępując spalone belki nowymi i choć dach pokrywała ciągle strzecha, to i tak piętrowy budynek wyglądał bardzo solidnie w porównaniu do większości innych tutejszych zabudowań, bardziej przypominających jakieś lepianki. Wybiegł do nich właściciel, posiwiały już mocno mężczyzna, sprawiający wrażenie kogoś, kto stracił zbyt wiele kilogramów w zbyt krótkim czasie. Miał tylko jednego pomocnika, nastoletniego, chudego chlopaka, po wyglądzie - syna. Wzięto się za rozładunek, ale szóstka śmiałków nie musiała w tym uczestniczyć. Stajnia była strzechą na palach, wozowni nie widziano tu na oczy od dawna, a stoły i ławy były słabo oheblowanymi deskami i kawałkami bali, lecz w kominku płonął ogień, a w środku panowało w miarę przyjemne ciepło.

Ostatni spokojny wieczór przed wyprawą ku warowni Roezfels.
 
Sekal jest offline