Morgan uśmiechnął się lekko i oparł o bar. Przekrzywił lekko głowę, by lepiej przyjrzeć się starej przyjaciółce.
-
A mądre to pojawienie by nie było... Nic się nie zmieniłaś.- stwierdził, zauważając oczywistość.-
Porzuciłaś szmugiel? -Powiedzmy, że stary O’Maley dał mi propozycję nie odrzucenia. Zresztą...- wzruszyła ramionami elfka podsuwając jeden kieliszek Morganowi.-
To już nie ten szmugiel co kiedyś. Teraz wchodzisz w paradę nie tylko szeryfowi, ale związkom które rządzą w dokach. Trzeba przekupić tych, przekupić tamtych, przekonać kolejnych... cholera, to robota dla buchaltera jest... Przemyt stracił swój urok. -W przeciwieństwie do ciebie.- Morlock uśmiechnął się lekko i jednym ruchem wlał do gardła ogień w płynie.
Jak nazywali go miejscowi?
A, no tak, woda ognista. Ciekawe jak się dzikusom powodziło w czasach rewolucji. W gruncie rzeczy Lockerby zazdrościł im ich stylu życia.
Ale mimo wszystko przełknął whiskey i uśmiechnął się.
-Cieszę się że jakoś ci się poukładało... Ale kim jest O'Maley?
-Szef związków zawodowych dokerów i nie tylko. Zajmuje się tutejszymi pracownikami najemnymi, pilnując by każdy członek jego małej organizacji dostał swój kawałek ciasta. I by ci którzy podbierając pracę jego chłopców, ginęli w pokazowy sposób.- wyjaśniła Amelia popijając trunek.-
Klan O'Maley'ów rządzi dokami i interesami odbywającymi się w dokach... przynajmniej większością z nich.
-
Hmmm...- Morgan zmarszczył brwi, stawiając na blacie pustą szklankę.-
Naprawdę dużo się pozmieniało... Spod bram więzienia odebrała mnie pewna niebrzydka panna. Bogata, sądząc po mechanicznych koniach i wystawnym powozie... Mówi ci coś imię Charlotte Mc'Kay?
Bezwiednie rozejrzał się po lokalu.
Dawniej już dawno ogrywałby kogoś w pokera albo w inny sposób powodował słodkie zamieszanie.
Ale to było kiedyś. I nie tutaj.
-
Imię... nic. Natomiast nazwisko tak... Mc'kay'owie to potężna i wpływowa rodzina. Kilka fabryk, kilka statków i kilka firm stanowi ich własność. To też ród arkanistów, mający wpływy w Radzie miejskich magów i prowadzący działalność filantropijną. Ich nestor nazywa się Ebenezer Mc'Kay.- wyjaśniła elfka dolewając sobie i jemu.-
W co ty się wpakowałeś Morgan? Mieszanie się w politykę magów kończy się na cmentarzu.
-Formalnie to polityka wpakowała się we mnie. Nie dosłownie, ale jednak.- Morgan znów opróżnił szklankę jednym, płynnym ruchem.-
Zastanawiam się czy przyjąć jej propozycję...
Z kieszeni wyjął wizytówkę i podał ją Amelii.
-
Co sądzisz? Czego może chcieć od cyngla z nieciekawą przeszłością?
-Cholera wie... Nic legalnego i nic bezpiecznego zapewne.- rzekła w odpowiedzi Amelia spoglądając na kawałek papieru podejrzliwie. Po czym oddała go Morlockowi mówiąc.-
Znowu chcesz się wpakować w gówno,przez które siedziałeś pięć lat? Tym razem stawka może być wyższa, niż twoja wolność.
-Wcześniej też była, a pięć lat siedziałem tylko dzięki swojej zaradności.- Morgan schował kartonik do kieszeni.
-Masz jakieś wieści... o nim?
- O kim? -spytała Amelia, choć wiedziała o kim mowa. Spuściła wzrok zerkając na kieliszek.
-
Nie zgrywaj się.- mruknął Morgan a śladowa wesołość całkowicie go opuściła.-
Jeśli wiesz, powiedz. Co z Mathiasem... ?
Młody rewolwerowiec zacisnął szczęki, dłonią bezwiednie przejeżdżając po otworze w kamizelce.
-
Morgan... Odpuść sobie, proszę. Mathias założył własny gang wkrótce po twoim zamknięciu. Zrobił się silny i niebezpieczny... Zostawił po sobie szlak trupów. Na końcu zrobił skok na muzeum i przepadł bez wieści. Znaleziono tylko wybebeszonych członków jego gangu. Ani łupu, ani Mathiasa nie znaleziono nigdy. Nie słyszałam o nim od dwóch lat.- westchnęła smętnie Amelia nalewając alkohol.-
Morgan, nie opłaca się marnować życia w pogoni za widmami.
-To nie ty zostałaś zdradzona, to nie ty straciłaś pięć lat, to nie zwątpiłaś we wszystko co wierzyłaś...- trzecia szklanica został opróżniona.-
I to nie ty zostałaś postrzelona z własnej broni...
Lockerby westchnął, odstawił szklankę i rozejrzał się.
-
Miałem się tu spotkać z Fenem. Miał załatwić mi namiar na jakąś w miarę porządną spluwę...- mruknął, unikając wzroku elfki.
-I chcesz tracić kolejne pięć lat w pogoni za duchem ?- spytała w odpowiedzi Amelia i łyknęła nieco trunku.-
Mężczyźni to głupcy.
Spojrzała na mężczyznę.- A jakieś inne plany? Zemstą się jeszcze nikt nie wyżywił.
-Powiedzmy że mam pewien pomysł... A i sama Mc'Kay była dość szczodra w swych "kaprysach" więc wyżyję przez kilka dni, ubiorę się i uzbroję. Z bronią w ręku nie umrę z głodu, ale wolałbym zarabiać na siebie w bardziej... cywilizowany sposób.
Zaśmiał się cicho, wspominając dawne czasy.
Wtedy było łatwiej, ale nigdy nie posuwał się w bandytyźmie tak daleko jak Scotvielle. Półelf był stworzony do przemocy.
-
Nie wiem czy chcę wiedzieć, co to za pomysł.- westchnęła smętnie Amelia i spojrzała za Morgana.-
Twój... kontakt przyszedł.
Rzeczywiście, niziołek wkroczył niepewnie do baru.
Morlock obrócił się i pomachał Fenowi, by ten zbliżył się i przestał czaić po kątach.
Kątem oka spojrzał na Amelie.
-
Ech, mówcie co chcecie ale on naprawdę zachowuje się czasem jak szczur...- mruknął, obserwując jak uliczny kucharz zbliża się do nich chyłkiem.
-
Tsss.. obraża, płaci tyle co nic i jeszcze wymaga.- odgryzł się Fendrick mający słuch równie czuły jak szczur.-
Mam umówionego rusznikarza dla ciebie.
-Świetnie. Kto i gdzie?- zapytał Lockerby, nie zwracając uwagi na marudzenie niziołka.
W końcu powiedział prawdę.
-
Kto... to się dowiesz na miejscu.- odparł Fendrick, drapiąc się za uchem. Wyjął kartkę papieru i trzymając ją w dłoni, drugą wyciągnął w kierunku Morgana. -
Dziesięć dolców się należy.
-
ILE?!- Morgan spojrzał na niego z niedowierzaniem.-
To połowa mojej wyjściówki! Oszalałeś?!
-
Osiem... narażam się, wiesz?- burknął niziołek.-
Zdradzam dla ciebie tajemnicę moich krewnych. Doceń to.
Amelia dolała sobie whisky dodając ze śmiechem.- Zachciało ci się handlu z wydrwigroszem, więc cierp Morgan.
-Wypraszam sobie takie określenie.- odparł urażony Fendrick.
-
Jesteś szczurowatym, małym wyrwigorszem ale jednocześnie jedyną osobą którą mogę chwilowo prosić o pomoc a ona będzie wiedziała jak mi pomóc.- podał niziołkowi zwitek banknotów, odbierając kartkę.-
Za opłatą, oczywiście.
Spojrzał jeszcze na Amelie.
-Zobaczymy się niedługo, jak sądzę.
-Zero empatii i zrozumienia dla drobnego przedsiębiorcy.- westchnął głośno niziołek po czym rzucił trzy dolce na blat.- Coś
dobrego i coś mocnego Amelio.
Na kartce papieru zaś było zapisane miejsce i hasło. "Przyniosłem list od panny Jones".
Morlock parsknął.
-
Do zobaczenia.- z rękami w kieszeniach ruszył w stronę drzwi.
Doki zmieniły się. Małych, sprzedawców wygnano takimi rzeczami jak „umowa o wynajem”, „opłata targowa” czy „licencja kupiecka”. Małe, przyjazne oku stragany składające się ze stołu, kilku szmat i sprzedawcy o szybkim refleksie zginęły bezpowrotnie, zastąpione wystawnymi szyldami albo chociaż małymi, obwoźnymi budkami od straganów różniącymi się tylko większymi kołami i właścicielami z kiesą dość wypchaną by pozwolić sobie na te wszystkie opłaty.
Były piekarnie. Były bary. Były nawet małe kantory licencjonowanych lichwiarzy a nawet krawcy!
Kto widział krawców w Dokach?!
Te wszystkie manekiny wystrojone w wykrochmalone koszule, krojone na ich rozmiar spodnie, chusty których twórca zapomniał o ich podstawowym celu, ochronie twarzy przed pyłem.
I płaszcze.
Przechodząc obok wozu obwoźnego krawca, Morgan zamarł z nogą wyciągniętą w pół kroku.
Od zawsze wyznawał zasadę, że człowiek obdarty, brudny, spocony i pokrwawiony mógł być tylko przybłędą lub obmierzłym zachlaj mordom, który dawno trafił na życiowe dno. Lecz osoba ubrana dokładnie tak samo, równie brudna i śmierdząca, lecz mająca na sobie płaszcz, obojętnie jak stary i znoszony, zawsze budziła minimum szacunku.
A ten płaszcz przyzywał Lockerby’ego swoim nietypowym szwem, wytartą skórą i matowym odcieniem brązu powstałym od wielogodzinnego stania na słońcu.
Ten wiszący na manekinie płaszcz mówił językiem duszy młodego rewolwerowca.
Mówił:
„Jestem czadowy…”
Pięć minut później Lockerby szedł dalej, z kieszenią lżejszą o dwadzieścia pięć dolców.