Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2013, 02:22   #4
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany


Morgan uśmiechnął się lekko i oparł o bar. Przekrzywił lekko głowę, by lepiej przyjrzeć się starej przyjaciółce.

-A mądre to pojawienie by nie było... Nic się nie zmieniłaś.- stwierdził, zauważając oczywistość.- Porzuciłaś szmugiel?

-Powiedzmy, że stary O’Maley dał mi propozycję nie odrzucenia. Zresztą...- wzruszyła ramionami elfka podsuwając jeden kieliszek Morganowi.- To już nie ten szmugiel co kiedyś. Teraz wchodzisz w paradę nie tylko szeryfowi, ale związkom które rządzą w dokach. Trzeba przekupić tych, przekupić tamtych, przekonać kolejnych... cholera, to robota dla buchaltera jest... Przemyt stracił swój urok.

-W przeciwieństwie do ciebie.- Morlock uśmiechnął się lekko i jednym ruchem wlał do gardła ogień w płynie.

Jak nazywali go miejscowi?

A, no tak, woda ognista. Ciekawe jak się dzikusom powodziło w czasach rewolucji. W gruncie rzeczy Lockerby zazdrościł im ich stylu życia.

Ale mimo wszystko przełknął whiskey i uśmiechnął się.

-Cieszę się że jakoś ci się poukładało... Ale kim jest O'Maley?

-Szef związków zawodowych dokerów i nie tylko. Zajmuje się tutejszymi pracownikami najemnymi, pilnując by każdy członek jego małej organizacji dostał swój kawałek ciasta. I by ci którzy podbierając pracę jego chłopców, ginęli w pokazowy sposób.
- wyjaśniła Amelia popijając trunek.- Klan O'Maley'ów rządzi dokami i interesami odbywającymi się w dokach... przynajmniej większością z nich.

-Hmmm...- Morgan zmarszczył brwi, stawiając na blacie pustą szklankę.- Naprawdę dużo się pozmieniało... Spod bram więzienia odebrała mnie pewna niebrzydka panna. Bogata, sądząc po mechanicznych koniach i wystawnym powozie... Mówi ci coś imię Charlotte Mc'Kay?

Bezwiednie rozejrzał się po lokalu.

Dawniej już dawno ogrywałby kogoś w pokera albo w inny sposób powodował słodkie zamieszanie.

Ale to było kiedyś. I nie tutaj.

-Imię... nic. Natomiast nazwisko tak... Mc'kay'owie to potężna i wpływowa rodzina. Kilka fabryk, kilka statków i kilka firm stanowi ich własność. To też ród arkanistów, mający wpływy w Radzie miejskich magów i prowadzący działalność filantropijną. Ich nestor nazywa się Ebenezer Mc'Kay.- wyjaśniła elfka dolewając sobie i jemu.- W co ty się wpakowałeś Morgan? Mieszanie się w politykę magów kończy się na cmentarzu.

-Formalnie to polityka wpakowała się we mnie. Nie dosłownie, ale jednak
.- Morgan znów opróżnił szklankę jednym, płynnym ruchem.- Zastanawiam się czy przyjąć jej propozycję...

Z kieszeni wyjął wizytówkę i podał ją Amelii.

-Co sądzisz? Czego może chcieć od cyngla z nieciekawą przeszłością?

-Cholera wie... Nic legalnego i nic bezpiecznego zapewne.-
rzekła w odpowiedzi Amelia spoglądając na kawałek papieru podejrzliwie. Po czym oddała go Morlockowi mówiąc.- Znowu chcesz się wpakować w gówno,przez które siedziałeś pięć lat? Tym razem stawka może być wyższa, niż twoja wolność.

-Wcześniej też była, a pięć lat siedziałem tylko dzięki swojej zaradności
.- Morgan schował kartonik do kieszeni.

-Masz jakieś wieści... o nim?

- O kim?
-spytała Amelia, choć wiedziała o kim mowa. Spuściła wzrok zerkając na kieliszek.

-Nie zgrywaj się.- mruknął Morgan a śladowa wesołość całkowicie go opuściła.- Jeśli wiesz, powiedz. Co z Mathiasem... ?

Młody rewolwerowiec zacisnął szczęki, dłonią bezwiednie przejeżdżając po otworze w kamizelce.

- Morgan... Odpuść sobie, proszę. Mathias założył własny gang wkrótce po twoim zamknięciu. Zrobił się silny i niebezpieczny... Zostawił po sobie szlak trupów. Na końcu zrobił skok na muzeum i przepadł bez wieści. Znaleziono tylko wybebeszonych członków jego gangu. Ani łupu, ani Mathiasa nie znaleziono nigdy. Nie słyszałam o nim od dwóch lat.- westchnęła smętnie Amelia nalewając alkohol.- Morgan, nie opłaca się marnować życia w pogoni za widmami.

-To nie ty zostałaś zdradzona, to nie ty straciłaś pięć lat, to nie zwątpiłaś we wszystko co wierzyłaś...-
trzecia szklanica został opróżniona.- I to nie ty zostałaś postrzelona z własnej broni...

Lockerby westchnął, odstawił szklankę i rozejrzał się.

-Miałem się tu spotkać z Fenem. Miał załatwić mi namiar na jakąś w miarę porządną spluwę...- mruknął, unikając wzroku elfki.

-I chcesz tracić kolejne pięć lat w pogoni za duchem ?- spytała w odpowiedzi Amelia i łyknęła nieco trunku.- Mężczyźni to głupcy.

Spojrzała na mężczyznę.- A jakieś inne plany? Zemstą się jeszcze nikt nie wyżywił.

-Powiedzmy że mam pewien pomysł... A i sama Mc'Kay była dość szczodra w swych "kaprysach" więc wyżyję przez kilka dni, ubiorę się i uzbroję. Z bronią w ręku nie umrę z głodu, ale wolałbym zarabiać na siebie w bardziej... cywilizowany sposób.

Zaśmiał się cicho, wspominając dawne czasy.

Wtedy było łatwiej, ale nigdy nie posuwał się w bandytyźmie tak daleko jak Scotvielle. Półelf był stworzony do przemocy.

- Nie wiem czy chcę wiedzieć, co to za pomysł.- westchnęła smętnie Amelia i spojrzała za Morgana.- Twój... kontakt przyszedł.

Rzeczywiście, niziołek wkroczył niepewnie do baru.

Morlock obrócił się i pomachał Fenowi, by ten zbliżył się i przestał czaić po kątach.

Kątem oka spojrzał na Amelie.

-Ech, mówcie co chcecie ale on naprawdę zachowuje się czasem jak szczur...- mruknął, obserwując jak uliczny kucharz zbliża się do nich chyłkiem.

-Tsss.. obraża, płaci tyle co nic i jeszcze wymaga.- odgryzł się Fendrick mający słuch równie czuły jak szczur.- Mam umówionego rusznikarza dla ciebie.

-Świetnie. Kto i gdzie?- zapytał Lockerby, nie zwracając uwagi na marudzenie niziołka.

W końcu powiedział prawdę.

-Kto... to się dowiesz na miejscu.- odparł Fendrick, drapiąc się za uchem. Wyjął kartkę papieru i trzymając ją w dłoni, drugą wyciągnął w kierunku Morgana. -Dziesięć dolców się należy.

-ILE?!- Morgan spojrzał na niego z niedowierzaniem.- To połowa mojej wyjściówki! Oszalałeś?!

-Osiem... narażam się, wiesz?- burknął niziołek.- Zdradzam dla ciebie tajemnicę moich krewnych. Doceń to.

Amelia dolała sobie whisky dodając ze śmiechem.- Zachciało ci się handlu z wydrwigroszem, więc cierp Morgan.

-Wypraszam sobie takie określenie.- odparł urażony Fendrick.

-Jesteś szczurowatym, małym wyrwigorszem ale jednocześnie jedyną osobą którą mogę chwilowo prosić o pomoc a ona będzie wiedziała jak mi pomóc.- podał niziołkowi zwitek banknotów, odbierając kartkę.- Za opłatą, oczywiście.

Spojrzał jeszcze na Amelie.

-Zobaczymy się niedługo, jak sądzę.

-Zero empatii i zrozumienia dla drobnego przedsiębiorcy
.- westchnął głośno niziołek po czym rzucił trzy dolce na blat.- Coś dobrego i coś mocnego Amelio.

Na kartce papieru zaś było zapisane miejsce i hasło. "Przyniosłem list od panny Jones".

Morlock parsknął.

-Do zobaczenia.- z rękami w kieszeniach ruszył w stronę drzwi.

Doki zmieniły się. Małych, sprzedawców wygnano takimi rzeczami jak „umowa o wynajem”, „opłata targowa” czy „licencja kupiecka”. Małe, przyjazne oku stragany składające się ze stołu, kilku szmat i sprzedawcy o szybkim refleksie zginęły bezpowrotnie, zastąpione wystawnymi szyldami albo chociaż małymi, obwoźnymi budkami od straganów różniącymi się tylko większymi kołami i właścicielami z kiesą dość wypchaną by pozwolić sobie na te wszystkie opłaty.

Były piekarnie. Były bary. Były nawet małe kantory licencjonowanych lichwiarzy a nawet krawcy!

Kto widział krawców w Dokach?!

Te wszystkie manekiny wystrojone w wykrochmalone koszule, krojone na ich rozmiar spodnie, chusty których twórca zapomniał o ich podstawowym celu, ochronie twarzy przed pyłem.

I płaszcze.

Przechodząc obok wozu obwoźnego krawca, Morgan zamarł z nogą wyciągniętą w pół kroku.

Od zawsze wyznawał zasadę, że człowiek obdarty, brudny, spocony i pokrwawiony mógł być tylko przybłędą lub obmierzłym zachlaj mordom, który dawno trafił na życiowe dno. Lecz osoba ubrana dokładnie tak samo, równie brudna i śmierdząca, lecz mająca na sobie płaszcz, obojętnie jak stary i znoszony, zawsze budziła minimum szacunku.

A ten płaszcz przyzywał Lockerby’ego swoim nietypowym szwem, wytartą skórą i matowym odcieniem brązu powstałym od wielogodzinnego stania na słońcu.

Ten wiszący na manekinie płaszcz mówił językiem duszy młodego rewolwerowca.




Mówił: „Jestem czadowy…”

Pięć minut później Lockerby szedł dalej, z kieszenią lżejszą o dwadzieścia pięć dolców.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline