Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2013, 23:40   #8
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Marcus Flint pokręcił głową na słowa Alethe, gestem odsyłając ją do karczmy.
- Skończymy rozładunek i przyłączę się do was. Wtedy ustalimy wszystkie szczegóły. Potrzebujecie odpoczynku, podobnie jak zwierzęta, a podróż w nocy jest zbyt niebezpieczna. Coś taka wyrywna się zrobiła pod koniec?
Mrugnął do niej, a potem wrócił do wozów, gdzie żołnierze i tutejsi mieszkańcy pomagali wyładowywać wszystko, co jeszcze na nich pozostało. Szóstka podróżników nie patrzyła już na to, udając się do karczmy, gdzie zasiedli przy lekko krzywych, surowych stołach. Gospodarz szansę wykorzystywał, zajmując się niespodziewanymi gośćmi. Nocleg może mieli za darmo, ale przecież nic więcej, o ile nie chcieli żreć sucharów i zagryzać twardym jak kamień wędzonym mięsem.
- Strawa dopiero co na ogień postawiona, poczekać trzeba. Napitek zaś nie za mocny tylko. Od niedawna tu jesteśmy, zapasów tyle co nic. A na swoje poczekać jeszcze przyjdzie, dopiero com do piwniczki wstawił.
Miał rację. Piwo było sikaczem i jeśli kto nie miał swoich zapasów, to nie mógł liczyć na porządne urżnięcie się w trupa.

Wypakunek wozów nie trwał długo i wkrótce do wspólnej izby zaczęli wchodzić woźnice i żołnierze, zajmując stoły raczej niezbyt blisko szóstki mającej wyprawić się dalej. I wcale nie chodziło o fakt, że Roezfels to jakieś straszne i niesamowite miejsce i bano się wszystkich, którzy śmiali się zapuszczać w tamtym kierunku. Zwyczajnie przez dwa poprzednie tygodnie prawie wszyscy z nich dawali do zrozumienia, że żadni z nich towarzysze do pogadanki i nawet często i nie do wypicia. Może prócz Alethe, których kilku co odważniejszych zapraszało do swojego stołu, nie mogąc oderwać wzroku od jej ciała. Rzecz jasna nic więcej nie zrobili, wybity ząb już pierwszego takiego wieczora skutecznie studził zapały wszystkich. Irinę też by próbowali zapraszać, gdyby ta chciała rozmawiać. W przeciwieństwie jednak do płomiennowłosej tak wcale nie było.

Flint pojawił się dopiero, gdy zapadł już zmierzch, a w środku zaczęli pojawiać się także miejscowi, bez wyjątku zmęczeni ludzie przez całe dnie tyrający nad zapewnieniem sobie przynajmniej względnego bezpieczeństwa. Kupiec przysiadł się do stołu podróżników, kiwając na karczmarza, który przyniósł mu kufel z tutejszym sikaczem.
- Niewiele jest do ustalenia. Tu macie klucz - położył na stole posrebrzany, duży przedmiot, który klucz przypominał tylko z nazwy, a z wyglądu bardziej małą sztabkę srebra z wyżłobionymi symbolami. - Niestety nie posiadam wiedzy, gdzie dokładnie jest skarbiec. Ani co w nim jest. Mogę dać wam wóz zaprzężony w dwa konie, bez woźnicy, lub dwa juczne wierzchowce. Zmieścić na nich powinniście wszystko co wartościowe. Miejscowi twierdzą, że droga do warowni od zawsze była słaba, ale teraz prawie nie istnieje. Największe deszcze nie spadły jeszcze, więc i wóz przejedzie, nie bez problemów. A i koń może nogę skręcić. Radzą brak pośpiechu, o ile konieczny nie będzie. Nikt do samego zamku po powrocie się nie zapuszczał, nie wiedzą jaki jest jego stan. Jakieś pytania jeszcze macie?
Porozmawiali jeszcze chwilę, a potem Marcus wstał i udał się do stołu żołdaków.
Nikt jednak długo nie siedział. Już przed świtem wstawano tu, by kontynuować pracę. Przed zimą wieś musiała być nie dość, że zabezpieczona przed atakiem z zewnątrz, to jeszcze przygotowana na mrozy, które potrafiły tu naprawdę dać w kość.


Świt przyszedł zbyt wcześnie, budząc ich ogólną krzątaniną i pokrzykiwaniami gdzieś z zewnątrz. Niewygodne sienniki we wspólnej izbie to najlepsze na co mogli liczyć, a i tak były bardzo cienkie i niewygodne. Mimo tego, ogień w kominku dawał ciepło, a dach nad głową gwarantował brak nadmiernej wilgoci. Następnego dnia i jeszcze kolejnego mieli być tego zupełnie pozbawieni. Na zewnątrz było szaro, kropił niewielki deszcz, a zimno docierające tu zarówno z gór na południu, jak i z północy, potrafiło przeniknąć przez najgrubszy płaszcz. Dostali skąpe, zimnawe już śniadanie i spożyli je prawie samotnie, bowiem wszyscy ludzie znajdowali się już na zewnątrz, pogrążeni w pracy. Tylko karczmarz pozostał na swoim miejscu, podając strawę ze zmartwioną miną.
- Strażnicy ustrzelili w nocy jakiegoś mutanta. Powiadano, że mógł szpiegować dla większej grupy. Obyście mieli gdzie wracać! Palisada jeszcze w głębokiej dupie... proszę wybaczyć drogie panie moje słownictwo.
Nikt ich nie żegnał. Flint gdzieś zniknął, a jedynie syn gospodarza wyszedł pomóc z końmi lub wozem, jeśli na niego właśnie by się zdecydowali. I jeszcze ktoś. Otulona płaszczem, zbliżyła się do nich starsza kobieta o mocno pokrytej zmarszczkami, zmartwionej twarzy.
- Wybaczcie, że głowę zaprzątam, dobrzy państwo. Usłyszałam, że w stronę warowni się udajecie... i prośbę mam. Nikt z wioski nie chce się tego podjąć... a wczoraj mąż mój, Heinrich, córka Ella i jej mąż, na starą farmę się udali, sprawdzić czy jakiego ziarna tam nie znajdą. Pól czym posiać nie ma. To ledwie dzwon drogi, właśnie w kierunku zamku jaśnie państwa. Wystarczy zboczyć z drogi na lewo, przy najbliższych małych rozstajach i milę jechać. Nie proszę o wiele, tylko sprawdzić, czemu jeszcze nie wrócili...
 
Sekal jest offline