Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2013, 18:58   #31
Yarot
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Tomasz wyszedł z pokoju i stanął w korytarzu patrząc na zapadający mrok za oknem. Nie miał ochoty na siedzenie w pokoju i zastanawianie się, co jeszcze można zrobić. Nie lubił by ktoś coś narzucał mu w taki sposób. Musiał się z tym liczyć wchodząc do takiego zespołu. Nie wiedział co go spotka tutaj, w Polsce, ale jeszcze nie przejadło mu się. Zrobi co trzeba, w końcu jest policjantem. I nikt nie będzie mu mówił, czy to, jak to robi, jest dobre czy złe.
Policjant wyszedł z budynku. Zapiął kurtkę, postawił kołnierz i ruszył na ulicę Klasztorną by porozmawiać ze świadkami pożaru i jednocześnie mieszkańcami budynku, który się spalił. Chciał porozmawiać z Głowanią, który jako jeden z niewielu dość precyzyjnie wypowiadał się o tym zdarzeniu, a co można było wyczytać z akt. Droga do Rembertowa nie zajęła dużo czasu - korki się rozładowały a drogi wyjątkowo opustoszały. Tablet z danymi leżał na siedzeniu obok i od czasu do czasu Tomasz zerkał na niego patrząc na dwie mapy, które zestawił obok siebie. Obie pochodziły z czasów przedwojennych, ale nic ciekawego nie było na nich widać. W obrębie Starego Miasta nic się specjalnie nie zmieniło. Dwa inne punkty po tej stronie Wisły stoją w zupełnie innym otoczeniu - przy Syrence nie ma budowy oraz zmienionego nabrzeża Wisły z uwagi na Most Świętokrzyski. Pomnika oczywiście nie ma - istnieje tylko mierzeja oraz cypel Czerniakowski z przystanią dla związku kajakowego. Druga strona Wisły jest dużo bardziej uboższa - z jeziorek istnieje tylko kamionek podczas gdy Balaton to zaledwie niewielki stawik.

Przejeżdżając przez ulicę Marsa zmienił obrazki na rozkład domu, w którym mieszkał Wawrzek i w którym wybuchł tragiczny pożar. Nie wniósł on wiele, ale chciał przed rozmową z Głowanią mieć to w głowie. Po kilku minutach zaczęły się kręte uliczki i trzeba było baczniejszą uwagę zwracać na drogę niż na tablet. Po kilku minutach udało się dojechać na Klasztorną.
Na Klasztornej jest budynek komunalny, który nie wygląda zachęcająco, ale pewnie dla kogoś, kto nie ma dachu nad głową to jest bez różnicy. Ważne, żeby na głowę nie padało i było ciepło. Co prawda prawdziwa zima jeszcze nie nadeszła, ale lada chwila będzie i każde ciepło się przyda. Po wejściu na klatkę od razu uderza w nos zapach - świeży środek do dezynfekcji zmieszany z gotowaną kapustą. Na drzwiach są poprzyczepiane karteczki z przydziałem i nazwiskiem. “Głowanię” znalazłeś na pierwszym piętrze.Za oknem ciemnica i nie było nic widać. Przez okna klatki wpadało trochę światła, ale niewiele bo rząd latarni kończył się jeszcze na poprzedniej ulicy. Na pukanie nie było odpowiedzi. Przynajmniej na początku. Potem jakiś ruch dało się słyszeć zza drzwi. Wreszcie szczęk zamka i w drzwiach stoi kobieta w wieku średnim, bliżej nie określonym. Na głowie ma wałki z nawiniętymi włosami i jest ubrana w niebieski szlafrok.

- Tak? - zapytała niepewnie najwidoczniej nie spodziewając się nikogo.
- Przepraszam, za wizytę o tak nietypowej porze. Tomasz Brender - wyciągnął blachę w końcu był po cywilu - Czy zastałem pana Marka Głowanię?
- Maaaareeek!! - krzknęła w głąb mieszkania. - Policja do ciebie. Mąż zaraz będzie - powiedziała w stronę Tomasza i schowała się do środka. Nie trwało długo jak na progu pojawił się sam Marek Głowania.
- Słucham - powiedział patrząc na Tomasza. Wyglądał jakby miał ciężki dzień i właśnie albo siadał do kolacji albo ją właśnie skończył.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Nie zajmę panu wiele czasu. Chciałem wrócić do tego pożaru, a w zasadzie zmarłych sąsiadów. Dobrze pan znał państwa Janickich? - zapytał Tomasz dopiero w kolejnym pytaniu zamierzając zapytać o Wawrzeka
- Jeszcze ten pożar?? Ciekawe kiedy dadzą nam normalne mieszkanie a nie tą klitkę. Pan z policji, ze straży czy z MOPSu?
- Z policji - odparł Tomasz pokazując dokumenty - Ma pan rację, że to wszystko trwa długo. Wyniknęło jeszcze kilka spraw... Czy dobrze znał pan zmarłych sąsiadów - państwa Janickich? Jakimi byli ludźmi, czym się interesowali

- Janiccy? Nie, nie bardzo. Młode małżeństwo. Wprowadzili się chyba ze dwa lata temu. Spokojni i cisi. On chyba pracował gdzieś w korporacji a ona to nie wiem. Może roboty szukała? - wzruszył ramionami.
- Rozumiem. Nie byli państwo jakoś zżyci... - na poły zapytał, na poły stwierdził Tomasz - A ten były policjant? Trzecia ofiara pożaru? Czy ktoś do niego przychodził może, utrzymywał z kimś kontakty? Z sąsiadów może? Otrzymywał jakieś przesyłki? - trochę na odwal zadawał kolejne pytania, by w końcu napomknąć od niechcenia: - Miasto naciska, żeby w tym grzebać, bo straż ma zastrzeżenia... Do państwa Janickich też nikt się nie pojawiał?
- Tego policjanta to prawie nie znałem. Wie pan, emeryt. Ja często jeżdżę z robotą to nie bardzo możemy się widywać. Ale przy sobocie czy niedzieli to i owszem. Ostatnio to on sporo jeździł. Zabierał sporo rzeczy do bagażnika a raz nawet przyciągnął taką przyczepkę z generatorem czy coś. On zbieracz jest to pewnie czegoś tam szuka - podrapał się po głowie. - Z kurierami to nie wiem. Tu nigdy nie widziałem żadnego, chyba że z poczty. Ale ja i tak ich nie lubię bo zwykle przyjeżdżają w takich porach, że normalny człowiek pracuje a im nie chce się dupę ruszyć po 17. To i ja ich ma w dupie. Nie zamawiam niczego i nie wiem, czy ktokolwiek tu zamawia. Tylko listonosz przychodzi - emeryturkę roznosi i listy czasami. Głównie do pani Grażynki przychodzi bo ona prenumeratę ma i oczywiście rentkę też.
- Nie prosił nigdy o pomoc? Czy może ktoś mu pomagał, odwiedzał go? Sprawny fizycznie pan Wawrzek pewnie był, ale już emeryt pasja nie dawała mu się zmęczeniem we znaki? Nie chwalił się jakimiś osiągnięciami może?
- Emeryt, emeryt, ale potrafił wszystko. Pan z policji to wie, że policjant na emeryturze jest dużo bardziej sprawniejszy niż zwykły emeryt. Sam wszystko robił i wszędzie jeździł. Jak przy okazji powrotu lub wyjazdu się udało go spotkać to czasami pokazywał. A to hełm, a to jakieś stare papiery. Coś mi się widzi, że to chyba jakaś amunicja czy inne cholerstwo, które miał, wybuchło. Co prawda nie widziałem nic takiego, ale skoro miał hełmy z czasów wojny i bagnety to dlaczego nie granaty?
- To była przyczepka z generatorem czy może coś innego? Proszę spróbować sobie przypomnieć kiedy to było?
- Nie, to był generator. Pracuję w tele to wiem jak by coś takiego wyglądało. To było jakieś urządzenie. Na plandece był jakiś napis “geo - cośtam”. Miało nawet ekran czy wyświetlacz więc to coś poważniejszego. Nie wiem, co to jest i zgdywać nie będę. Może jakiś wykrywacz czy inne diabelstwo.
- Pan pracuje w telekomunikacji? - zapytał po chwili przerwy jakby sobie coś przypominając.
- Taaa... - odburknął. - Kiedyś może telekomunikacji. Teraz to już nie wiem sam nawet co. Jeżdżę do skrzynek na osiedlach i sprawdzam połączenia, czasami przewody w bloku jak coś komuś siądzie albo coś się z nimi stanie. Kiedyś jeszcze aparaty naprawiałem i linie się sprawdzało, ale teraz takie czasy że wszystko zdalnie można sprawdzić a montera przysłać w wyjątkowych przypadkach.
- Tego dnia gdzieś miał pan wyjeżdżać... To jakaś typowa naprawa była? Klient pewnie nie był zadowolony...
- Typowa. Miałem tego dnia kilka zleceń na Gocławiu. Rutyna - gdzieś linia nie działa, gdzieś ktoś nie odbiera sygnału i jakieś popsute gniazdko czy coś. Nic co by wykraczało poza zwyczajowe prace, jakimi się zajmuję. A klient jak klient - poczeka - uśmiechnął się i przestąpił z nogi na nogę. Gdzieś na dole schodów trzasnęły drzwi i ktoś zaczął wchodzić na górę. Wkróce pojawił się nieopodal i poszedł dalej. Ubrany w szary płaszcz i z siatką, spod której było widać zielone szyjki Lecha. Pan Głowania skinął głową na powitanie i nieznajomy odwzajemnił się tym samym. Poszedł na górę i dało się potem słyszeć trzask zamka i otwieranie drzwi.
- Malicki - odpowiedział pan Marek pokazując oczami kierunek, w którym poszedł mężczyzna.
- Bardzo serdecznie panu dziękuję za pomoc - uśmiechnął się szczerze Tomasz i delikatnie ukłonił. - Przepraszam, że zająłem panu tyle czasu...
Policjant poczekał aż Głowania zamknie drzwi i wyciągnął elektroniczną pamięć. Zrobił kilka notatek i odkrył, że Malicki nie był w ogóle przesłuchiwany w związku ze sprawą... Powędrował więc na górę i zadzwonił.
- Dobry wieczór - wylegitymował się zawczasu - Tomasz Brender z policji. Czy możemy chwilę porozmawiać o pożarze na Łyszkiewicza? To nie zajmie wiele czasu, a szkoda Państwa fatygować na komendę. - dodał usprawiedliwiająco i naciskająco jednocześnie.
Malicki zdążył już zdjąć płaszcz, ale buty miał nadal na nogach. Wyglądał na osobę po czterdziestce, pracującą w biurze i chyba przemęczoną. Worki pod oczami wskazywały na wyczerpanie lub brak snu. Często sprowadzało się to do tego samego. Mężczyzna obejrzał odznakę, popatrzył na Tomasza i rzekł:
- Pożar był już kilka miesięcy temu. Nie za bardzo mogę pomóc bo nic nie widziałem. Straż zabrała nas z domu i tyle.
- Rozumiem - do tonu Tomasz pasowałby notatniczek i znudzona twarz: - Jak mógłby pan scharakteryzować sąsiadów - państwa Janickich i pana Wawrzeka - ofiary pożaru?
- Janickich nie znałem prawie wcale. Młode małżeństwo, ale więcej nie wiem. A pan Wawrzek to hobbysta. Zbierał pamiątki wojenne i historyczne po całej Warszawie. Czasami nawet chodził po wykopkach czy remontach ulic by znaleźć coś ciekawego w tym, co wygrzebią robotnicy. Ja go rozumiem, bo człowiek jakieś hobby mieć musi - zdjął buty i wsunął nogi w kapcie. - Jednak nie wierzę, że to przez niego ten pożar. Nie miał żadnej niebezpiecznej rzeczy. Sam mi mówił, że niewypały czy inne takie go nie interesują. Bardziej medale, ozdoby, dokumenty i mapy. Dlatego sądzę, że to nie jego kolekcja wybuchła.
- Wspominał może o czymś jeszcze? Może chwalił się jakimiś znaleziskami? Coś go szczególnie pochłaniało?
- Nie, nie chwalił się. Z resztą, nigdy nie mówił specjalnie o tym. Dopiero jak ktoś go zapytał wprost to odpowiadał. Mi mówił o jakichś mapach, które znalazł pod jakimś kamieniem - będzie już ze 3 lata temu. Czuć było w tym, że to jego pasja. Lubił odkrywać i lubił to robić. Ostatnio, przed pożarem, też często wyjeżdżał. Nawet w nocy. Było słychać jak odjeżdża samochodem. W lecie zwykle częściej niż później. To chyba było całe jego życie.
Tomasz podziękował Malickiemu i wyszedł z budynku. Chciał jeszcze odwiedzić Balaton, ale robiło się już naprawdę późno. O tej porze dnia i roku nie będzie tam za wiele do oglądania i posłuchania, o czym mówią ludzi. Tomasz wieczorem odpuścił sobie chodzenie po parku, szczególnie że robiło sie mokro a styczniowa pogoda nie nastrajała do spacerów. Na google widać było, że teren jest dobrze dostępny dla wszystkich i teraz, gdy nie ma listowia, widać wszystko jak na dłoni. Dlatego wyprawa z samego rana wydawała się najlepsza.

Pochmurne niebo trzymało się nisko grożąc śniegiem lub deszczem. Jeziorko, szumnie nazywane Balatonem, pełne było szaro burej wody spod której nic nie było widać. Zgodnie z przewidywaniami nie było za dużo ludzi. Spacerujących z psami można było policzyć na palcach jednej ręki - to samo z tymi, którzy wybrali się na bieganie. Okoliczne knajpy świeciły pustkami i najwyraźniej również miały niewiele do powiedzenia. Tomasz przysiadł przy stoliku, w jednej z nich. Sięgnął po sprzęt i na sieci starał się znaleźć coś o tym, co wspomniał mu jeden ze świadków. “Geo cośtam”. Najwyraźniej Jakub korzystał ze skanera lub radaru by coś namierzyć w ziemi. Tylko tak można wytłumaczyć obecność maszyny na przyczepie samochodu. “Geo-cośtam” jest sporo, ale ze sprzętem już jest trudniej. Nie ma nikogo, kto by się wprost reklamował a i ofert dla prywatnych zainteresowanych jest niewiele żeby nie powiedzieć “nic”. Kolejne szukanie i znowu nic. “Cholera” zaklął pod nosem policjant. Sięgnął po telefon i zadzwonił do uniwersytetu na wydział geologii z zapytaniem, czy mają coś takiego a jeśli nie to czy korzystają z jakiejś firmy, która im dostarcza sprzęt. Po kilku przełączeniach i nieudanych połączeniach udało się dodzwonić do kogoś, kto coś wiedział w rzeczonej sprawie. Pani Magister Anna Wojdalska przyznała, że wiele badań prowadzą we własnym zakresie korzystając z własnego sprzętu. Może nie jest najnowszy, ale za to niezawodny. Jeśli chodzi o potrzebę zlecenia czegoś na zewnątrz lub potwierdzenia wyników badań z kilku źródeł korzystają z dwóch firm, którym zlecają takie badania. Jedna to Georadar z Wrocławia, która dysponuje dobrym sprzętem, ale słabym zapleczem naukowym oraz Geopartner z Krakowa o zupełnie odwrotnych proporcjach.
Było wczesne popołudnie. Pozostało wrócić na komendę i przekazać wszystko to, czego się dowiedział. O tej porze pewnie jeszcze ktoś będzie - w to Tomasz nie wątpił. Taki ktoś jak Robert będzie tam zawsze, o każdej porze dnia i nocy.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline